15.06. Uwaga śledzie – Szczerba jedzie

0

15 czerwca, wpis nr 1273

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Wybory się odbyły i komisje się skończyły. Trzeba być tak uśmiechniętą Polską, że napięte policzki zasłaniają oczy, by nie widzieć po co to wszystko było z tymi komisjami. Naiwni, tak – naiwni – myśleli, że to spektakl by dojechać PiS. Ale właśnie obrady komisji się zwijają, nie dlatego, że coś tam ujawniły i można już opublikować raport. Nie, one spełniły swą główną rolę, czyli – wypromowały, jak widać skutecznie – swych szefów na europosłów. To dlatego, tak jak Sienkiewicze czy Kierwińskie, nie certolili się w tańcu, bo po nich choćby i POtop. Dostali nagrodę od ichniego suwerena za chamstwo i ***** *** i będą t.ym promieniować gdzie indziej

Robiłem to właściwie nie dla siebie. Może trochę dla Państwa mnie słuchających czy czytających. Może trochę ku pamięci. Chodzi o śledzenie śledczych komisji sejmowych. Jeżeli robiłem to dla Was, to po to, byście nie musieli się w tym babrać, aby poznać istotę miałkości systemu, w którym przyszło nam żyć. To ja – Wasz szambo-nurek schodzę co jakiś czas na dno tego zbiornika nieczystości, siadam tam i obserwuję co się dzieje. Z obrzydzeniem, które każe większości z Państwa tam nie zaglądać, jednak dla mnie ten mój masochizm jest uzasadniony, a właściwie wart mąk, gdyż w tym gnojowisku trzeba posiedzieć, by zejść pod powierzchnię zjawisk, mieć aparaturę odcedzającą nieczystości od znaków czasów. Ja mam taką aparaturkę, gdyż utkałem ją sobie za komuny, wystarczyło tylko sięgnąć do szafy doświadczeń, by wyciągnąć i filtry, ale i cały kombinezon. Bo trzeba go mieć na grzbiecie, by się tym wszystkim nie ubrudzić.

Krótka historia komisji

Właściwie w sensie obioru społecznego to komisje śledcze zaczęły się od komisji Rywina. Tak – to był przełom. Właśnie z powodu (chwilowego tylko) zerwania zasłon otaczających prawdziwe konstrukcje III RP. To tam dowiedzieliśmy się, że taki Urban z Michnikiem to się na kolacyjkach spotykają i to nie od wielkiego dzwonu, by uzgodnić zeznania przed komisją, ale, że to towarzyski obyczaj. Naród zobaczył, że elity nim rządzące to wcale nie podział na przegranych komuchów i zwycięskich opozycjonistów. Komisja ujawniła dwie rzeczy – jednak (wtedy) jakiś poziom merytoryczny, kulturalny i estetyczny prowadzenia obrad takiej komisji, ale i to – co stało się już tradycją pookrągłostołowej Rzeczpospolitej, że – choćby i najciekawsze, najbardziej dociekliwe ustalenia komisji nie prowadzą do żadnych konsekwencji.

Sukces PR-owski komisji został doceniony przez klasę polityczną, co zaciążyło na wieki nad przyszłymi powołaniami ciał podobnych. Komisje przestały służyć do wyjaśniania jakichś afer, tylko do dwóch rzeczy – grillowania aktualnych opozycjonistów oraz do lansowania się członków komisji. I tu jest ciągły ruch pomiędzy tymi ekstremami – raz grillują, a raz się lansują. Dziś przyszły czasy, by się lansowali na grillowaniu.

Istota komisji

Po co są komisje? W Polsce. Jak już napisałem – po te dwie rzeczy: grill i lans. Ale po co są naprawdę, po co się sięga – głównie do amerykańskich – wzorców jej wprowadzenia i prowadzenia?  W sumie komisje są dowodem na… niemoc systemu. Wyjaśniają bowiem kwestie, które jakoś wymknęły się detekcji przynależnej służbom. Są rozwodnionym w permanencji mini Trybunałem Stanu, przed którym stanął w III RP tylko jeden polityk – pan Wąsacz, nie licząc bohaterów afery alkoholowej, kiedy to polityków uwolniono i beknęli tylko jacyś pośledni urzędnicy, z tym, że to „beknięcie” polegało na pozbawienue ich biernego prawa wyborczego na lat pięć i na tyle samo zakazu piastowania stanowisk kierowniczych. To się pewnie zmartwili… albo i napili. Co do pana Wąsacza, to jego sprawa trwała tak długo, że przedawniła… się. Tak, w Trybunale, który nic poza tym nie miał do roboty.

Ale wróćmy do samej istoty komisji sejmowych. Fakt, że jej obrady są transmitowane przez media jest tu kluczowy. Wystarczy sobie wyobrazić, że nie ma na sali przekaziorów, a już widać, że złamany poseł nie chciałby uczestniczyć w komisji, bo oba motywatory – grill i lans – nie zaistniałyby. Ale popatrzmy na „ideał założycielski”, jakim jest system komisji czy to Kongresu, czy Senatu w USA. Tam oczywiście istnieją wspomniane dwa motywatory, ale główną (jeszcze) ideą jest wytropienie systemowych błędów ustroju, praktyki sprawowania władzy, by nie tylko usunąć z życia publicznego jego deprawatorów politycznych, ale by widzieć ustrojowe niemoce i zdefiniować je poprawnie, na tyle, by je systemowo poprawić. No i od razu widać jak daleko my jesteśmy od tego ideału, do którego odwołują się chętnie „komisarze”.

Historia komisji

No, PiS takie swoje komisje przespał. Ale żyliśmy zdaje się jeszcze w czasach, kiedy „my nie ruszamy waszych, a wy nie ruszacie naszych”. W dodatku Kaczyńskie skupiły się na grillowaniu Tuska, co było tylko uzewnętrznieniem ich błędnej strategii: żeby w niego walić, to się własny twardy elektorat utwardzi, zaś wahacze zobaczą jakie to wilcze oczy ma ten Tusk i że Kaczyński jest przy nim „mniejszym złem”. Inne spotkania pisowskich komisji waliły nudą, Ambera Golda się nie dowiozło, skoro po wielu przesłuchaniach okazało się w raporcie, że „organy państwa nie zadziałały prawidłowo”. Tylko tyle – nie wiadomo nawet KTO to zrobił, o wspomnianych już wnioskach systemowych na przyszłość tym bardziej nie ma co mówić.

Tuski z komisji zrobiły sobie stały format rozliczania PiS-u. Ci przynajmniej dowieźli (jedyną) obietnicę swemu elektoratowi. Jak ***** ***, to trzeba zrobić z tego widowisko. Komisje w sensie tematycznym ustawiono… słabo. Pegasus i kwestie wyborów kopertowych, to – moim zdaniem – strzał w kolano. Afera podsłuchowa ekscytuje tylko ultrasów, a ich to i tak do niczego nie trzeba przekonywać. Tym daje się tylko satysfakcję z sadystycznego (a może i masochistycznego, patrząc na poziom komisji) oglądania tego, na co czekali tyle lat – doginania PiS-u. Wybory kopertowe to… samobój, bo w ich zaistnieniu sama PO odegrała kluczową rolę (nie licząc judasza-Gowina). W tę stronę idzie PiS i wszystkie jego zeznania – jak się komisja zlituje i da odpowiedzieć świadkowi – idą ku temu, że koperty były rozpaczliwym gestem pogodzenia terminów wyborczych z Konstytucji z zagrożeniem śmiertelnym wirusem.

Dwójpolówka plemienna wyszła z tego kompromisem klepnięcia niekonstytucyjnego terminu i porzucenia kopertowych pomysłów: PO to było potrzebne, by podmienić Trzaskowskiego na szorującą po dnie popularności Kidawę, bo bez tej podmianki, przy wyniku Kidawy, PO utraciłaby pierwsze miejsce na podium opozycyjnym na rzecz jakiegoś Hołowni i byłby problem. PiS wolał zmierzonego Trzaskowskiego, z którym wedle badań wygrywał o milion głosów, zaś z takim Hołownią w drugiej turze – gdyby przepadła Kidawa – to nie wiadomo co by się działo z Dudą. I teraz jeden wspólnik drugiego wspólnika zaciągnął przed wysokie oblicze komisji, gdzie przy przekaziorach grilluje go za wspólne przecież ustalenia. No, cynizm, który przebija tylko powołanie na budowniczego CPK pana Laska, który szefował ruchowi Nie dla CPK.

Komisja ds. wiz to już lepsza sztuczka. Jest ona wymierzona w antyimigrancką narrację PiS-u. Że tu tak na zewnątrz to tacyście niby na nie, zaś wpuściliście do Polski setki tysięcy pigmentopozytywnych, w dodatku za kasę do własnej kieszeni. Dziś, zgodnie z onucową licytacją, dodano do tego sprowadzanie ruskich agentów. Jednak i tu dochodzi do przegrzania tematu. Bo w sprawie wiz poluje się np. na prezesa Orlenu – Obajtka. Pytacie pewnie – co ma wspólnego Obajtek z wydawaniem wiz? Łańcuszek jest długi i słaby, ale policzmy jego ogniwa. Orlen z Azotami planuje inwestycję i potrzebni do tego są pracownicy. O tych występuje inwestor, do którego konsorcjum i Azoty, i Orlen tylko należą. Zapotrzebowanie jest zgłaszane do państwa polskiego, że szuka się takich to a takich. Pracodawca występuje o pozwolenie na pracę. To wystawia wojewoda, zaś wizę – MSZ. I gdzie tu biedny Obajtek?

Wzmożenie

Komisje w ogóle się wzmogły przed eurowyborami. I znowu wracamy do dwóch motywatorów: grillowania i lansu. To dlatego komisji teraz się narobiło jak grzybów. W dodatku, bez żadnego logicznego uzasadnienia ustala się karkołomne składy świadków. Celujemy wysoko, zamiast szukać prawdy wśród zapraszanych. A to z ich zeznań wynikałaby pewna kolejność dziobania sprawy. A tu się po dwa razy na każdej komisji słucha czy to Kaczyńskiego, czy Morawieckiego. Pretekstem jest „konfrontacja” ich zeznań z zeznaniami wcześniejszych świadków, ale z przebiegu ponownych przesłuchań wcale to nie wynika. Tu mamy pełen grill.

Drugi czynnik to lans – wielu z członków komisji kandyduje do Europarlamentu. I taki na ten przykład – faworyt mój – poseł Szczerba, to musi się nabudować jak wół na komisji, aby ze swego miejsca – numeros piątos – dostać do wymarzonej, jak widać, Brukseli. Czemu to mój faworyt? Z dwóch powodów – pierwszy to merytoryczny, drugi – z oglądu. Bo muszę państwu powiedzieć, że posła spotkałem w okolicznościach przyrody, i to niesamowitej. Pamiętacie końcówkę 2016 roku? Mieliśmy próbę Ciamajdanu, nieudaną, ale dokonaną. Posłowie opozycji zablokowali mównicę (oj, by sobie z nimi teraz taki Hołownia poradził jednym pstryknięciem, nie to co pisowskie słabeusze) chcąc uniemożliwić posłom Zjednoczonej Prawicy przyjęcie budżetu, co rodziło duże zamieszanie systemowe. Co tam się działo w świątyni demokracji… śpiewy, kolędy – bo posłowie się poświęcili nawet na Wigilię – cateringi i performance. Pod Sejmem szalał wzburzony tłum, redaktor Lis pisał na swoim TT „Polacy! Trwa zamach stanu!Teraz!!!!!!” plus flagi. We Wrocławiu przechodzący przypadkiem z tragarzami, wtedy szefo Rady Europejskiej, Tusk, czekał na rozwój wydarzeń.

Tu się posłowie męczą, aż nadszedł Sylwester. Już było po sprawie, budżet klepnięty w sali kolumnowej, a posłowie opozycji wciąż w okupacji. Nikt im po prostu nie powiedział, że już dawno po wojnie i nie ma co wysadzać tych pociągów, bo nic już po tej trasie nie jeździ. A więc ja, niepomny na wagę spraw państwowych, siedzę sobie na sali balowej w knajpie jeszcze wtedy upadłego, ale już odżywającego Sowy, aż tu nagle na salę wchodzi poseł Szczerba. Mnie zatkało, bo facet się właśnie urwał z rotacyjnej okupacji Sejmu. Ale wcale nie wyszło, że mu się zmiana skończyła, bo mówił, że wraca, tylko, że musi obskoczyć jeszcze kilka balówek. Nie wiem co zbierał – żarcie dla okupantów, czy poparcie, ale wyglądało to na dziwną misję.

Mój faworyt

No, ale przejdźmy do merytoryki mego ulubieńca w dzisiejszym wykonaniu. Jest on członkiem trójki wynalazków przewodzących trzem komisjom śledczym: Sroka w komisji Pegasusa, Joński w sprawie wyborów kopertowych, i nasz Szczerba od wiz. No, panoptikum niekompetencji i chamstwa. Ktoś, kto ich wybierał, to musiał mieć jakiś wisielczy humor, co może przebić tylko pozostawienie Kopaczowej w roli premiera, kiedy Donald wybrał Brukselę, a więc poszlaki prowadzą chyba w jedno miejsce. Ale zajmijmy się posłem-przewodniczącym, kolegą jak Flip i Flap, tej pary interwencji poselskich, posła Jońskiego z komisji kopertowej.

Co my tu mamy? No – wszystko. Błędy językowe, nie tylko te odziedziczone, typu „czy posiada Pan wiedzę”, ale to nagminne błędy w wymowie. Mylenie „tę” z „tą”, to już narodowy rak, ale kwestia wygłosu na głosce „ą”, to już zęby zgrzytają (a nie – zgrzytajom). „Stawił się przed komsjom świadek” czy te „zajmiemy się kwestiom”. Przypomnę – na końcu wyrazu następuje tzw. wygłos. Głoski tracą swoją dźwięczność, jak np. w słowie „gołąb” czytanym jako „gołomp”. W przypadku głosek nosowych, takich jak „ą” czy „ę” na końcu wyrazu przechodzą one w tzw. dyftong, czyli połączenie samogłoski ustnej „a” i „u” w przypadku wygłosu a z kreseczką (czyli wymawia się wtedy „ou”) i „e” oraz „u” w przypadku e z kreseczką (wymowa „eu”). Ale w przypadku ą nie zawsze jest wygłos. Tak jest wtedy kiedy w mowie musimy mieć rozróżnienie między narzędnikiem liczby pojedynczej a celownikiem liczby mnogiej. Wymawia się „zrobiłem to ręką”, ale „to dzieło zawdzięczamy rękom tkaczek”. Pisze się inaczej i czyta się inaczej. Zaś niedokształceni ludzie mieszają te dwie rzeczy i żal słuchać. A tu pan Szczerba ani razu nie mówił poprawnie.

Ale to nie jest najważniejsze. Polski się zachwaszcza nieuchronnie. Kiedyś to przynajmniej media trzymały poziom, który jakoś oddziaływał na ludność, zwłaszcza młodą. Ale od kiedy każdy influencer może przebić zasięgami niezłą telewizję, to te ich wynalazki przenikają do polszczyzny niezawodnie. I nie ma co tu prawić o dyftongach czy odmianach wśród ludu młodzieżowego, który – założę się – nie odróżnia deklinacji od koniugacji. Ale obiecałem, że dam coś więcej niż użalanie się nad zagładą języka Jana z Czarnolasu. To były dwie techniki posła Szczerby. Pierwsza to jest „my story”, druga to guzik. Guzik jest prosty – to najczęstsze narzędzie. Wyłącza się mikrofon zadającym pytania, nawet zeznającym świadkom, przerywa się zeznania, wtrąca jakieś nieistotne uwagi po zakneblowaniu świadka. W dodatku pod względem traktowania swoich świadków czy kolegów koalicyjnych z komisji, to tu jest odwrotnie – swobodna wypowiedź. Jak się widzi tę chamówę, to się nóż w kieszeni otwiera. W końcu – co prawda teoretycznie – komisja śledcza jest po to, by się czegoś tam dowiedzieć. Przewodniczący Szczerba był tak nakierowany na swoją story (o tym zaraz), że przerywa świadkowi, kiedy ten jest bliski zeznania ciekawych rzeczy. Nawet korzystnych dla swoich przeciwników, których poseł Szczerba reprezentuje. A ten nawet nie daje mu samego siebie obciążyć.

„My story”, to też ciekawa postawa, bo techniką to trudno nazwać. Świadkowie nie są zapraszani, by ich odpytywać, ale po to, by członkowie komisji powiedzieli swoje. Normalnie zajęcie stanowiska członków komisji śledczej następuje w raporcie. Ale nie po to są te komisje. Przypomnę – mają grillować przeciwników i lansować swoich. A jak idzie ciężko z pytaniami i odpowiedziami, to trzeba swoje powiedzieć i tak. A więc mamy cyrk. Kilkunastominutowe tyrady członków komisji czasami nawet nie kończą się zadaniem pytania. Ostatnio pan Szczerba przesłuchiwał… nieobecnego prezesa Obajtka, który ryzykując karę 3 tysi pozbawił posła Szczerbę możliwości lansowania się przed wyborami, na których mu widać zależy, i nie pojawił się na komisji. Ot, i kulig nie udał się. Ale Szczerba zadał mu (?) przygotowane pytania, które składały się z kilkuminutowej tyrady oskarżeń (a przecież komisja jest od tego, by je dopiero udowodnić), nawet nie prowadzących do choćby i retorycznego zadania pytania, bo przecież to wszystko było wpustkę. Inny poseł, chyba od Hołowni, wymienił wszystkie nieruchomości Obajtka, i tylko brakowało numeru bramy, bo padały miejscowości, ulice, opisy budynków i posiadłości. Normalnie jak za komuny – ludowi się pokazało czego to tam nieobecny nie miał, licząc pewnie na chorobę czerwonych oczu. No, jak się ma taki elektorat…

Można to ukrócić

Dziwię się tylko pisowcom. Przecież to nie ma nic wspólnego z kodeksem postępowania karnego. Świadkom się przerywa, kwestionuje ich prawa, zabrania zgłaszania wniosków, zadaje się pytania typu „co by zrobili, gdyby”, każe oceniać cudze wypowiedzi i dokumenty. Wreszcie – istnieje całe oprzyrządowanie praw świadka, akurat przygotowane na komisje śledcze, które daje prawo odmowy odpowiedzi na zadanie pytanie m.in. wtedy, kiedy zawiera ono tezy, jest przyczynkiem jedynie do wystąpień pytającego. A tak wygląda 90% przesłuchań tych komisji. Same tezy, wciskanie Tuska w brzuch, naruszanie dóbr osobistych pytanego świadka, komentarze do wypowiedzi, zarzucanie kłamstw, bez żadnych podstaw. A tak w ogóle to pyskówka i kulturowe oraz proceduralne chamstwo, które ma doprowadzać świadków i opozycyjnych członków komisji do emocjonalnych reakcji. Najczęściej zakończonych wydaleniem z obrad. Dziwię się więc, że świadkowie dają się wciągnąć w tę zabawę, bo przecież przy powołaniu się na takie okoliczności zarówno publiczność, jak i ewentualne sądy ciągające za nieuzasadnioną odmowę zeznań, uznaliby takie zachowanie za uzasadnione.

Komisje śledcze, zwłaszcza te z czasów koalicji któregoś tam dnia, któregoś miesiąca – tu też mamy spór, kalendarzowy – to kpina z ich istoty. Nic nie wyjaśnią, nie od tego są. W tym wypadku, poprzez agresję i chamstwo dają tylko satysfakcję swemu elektoratowi, i to jego szczególnie ekstremalnej frakcji. Resztę widowni odstraszają, a więc są kontrproduktywne, nawet dla ich autorów. Bo jak odstraszają, to są tylko widowiskiem dla jebaćpisów. Nikogo innego do niczego nie przekonają. Paradoksalnie – są jednak elementem wyławiania błędów ustrojowych. Ale nie „w temacie” swoich obrad. To jest pokaz niedowładu „tego kraju”, który nigdy się nie uleczy, skoro z potencjału lekarstwa robi tylko narkotyk dla ekscytowania coraz to mniej licznych, ale coraz to bardziej zawziętych ultrasów. Sprawy pozostaną niezałatwione. Może się tam i kogoś przymknie, ale jak minęły wybory to i tempo spadnie, i popularka. Igrzyska nie będą już (tu) potrzebne, przedwyborcze motywacje się wypaliły. Trzeba będzie wrócić do strategii „jedna wrzutka dziennie”, tylko po to by wspomnianymi igrzyskami przykryć generalnie braki w chlebie. A z burczącym brzuszkiem to jest tak, że jego odgłosy są w stanie zagłuszyć największe propagandowe tuby.

A, że się taki poseł Szczerba czy Joński tak wylansowali, iż lud ich zabrał w nagrodę do Brukseli, to może i dla Polski… dobrze.

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

                        

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *