04.05. Co się stanie w sejmie 6 maja?

0

4 maja, dzień 62.

Wpis nr 53

zakażeń/zgonów/ozdrowień

14006/698/4095

Dzisiaj będzie cegła, ale sprawa złożona, ważna, o której wszyscy mówią. Wymaga więc podsumowania wielu wątków. Obiecuję (sobie), że już więcej aż tyle o polityce nie będzie. Ale chodzi przecież o temat, który nawet zagłuszył obecność wirusa. To nasza specyfika – woja wszystkich ze wszystkimi, czyli wybory w Polsce.

Na 6 maja w harmonogramie prac Sejmu jest wpisane rozpatrzenie stanowiska Senatu w sprawie. tzw. wyborów korespondencyjnych. Mija już miesiąc od przyjęcia tej ustawy przez Sejm, który pracował szybko, zaś ustawa przeleżała się w Senacie pełny miesiąc. Opozycja nie chce tych wyborów w takiej formie i terminie, więc wykorzystała swój czas, by między ewentualnym klepnięciem ustawy – mimo sprzeciwu Senatu – a wyborami było za mało czasu, by je zorganizować.

Pytanie zasadnicze jest o tyle proste, co trudne – o co będzie gra 6 maja? Uprzedzam, że odpowiedzi mogą być dla niektórych ciężkie, bo spróbuję odnieść się do tego opierając na faktach, a wyczuwam u większości priorytety emocjonalne. Zastrzegam to po to, by potem, jak sprawy pójdą tak, jak tylko MOGĄ pójść (a nie jak chcemy), to zacznie się lament, co bez zrozumienia reguł gry wpędzi publiczność w odruchy, bez znaczenia w bieżącej polityce. Czyli, jak do tej pory – opozycja będzie się unosić honorem i wartościami, zaś pragmatyka władzy będzie szła sobie swoja drogą. Jak się będzie powtarzać w kółko, że się wybory nie mogą odbyć któregoś tam maja, a się odbędą, to będziemy mieli znowu konflikt poznawczy i ucieczkę w emocje.

Co jest grane?

W co gra PiS? (Oczywiście chodzi o władzę, tak jak wszystkim pozostałym, ale przypominam oczywistość dla porządku). PiS chce jak najszybszych wyborów, bo prezydent Duda ma dobre notowania, a zbliżające się objawienie zakresu recesji każe podejrzewać, że obóz rządzący będzie tracił w sondażach. W związku z tym opóźnianie wyborów działa na niekorzyść reelekcji obecnego prezydenta. PiS zaproponował i przegłosował ostatecznie w Sejmie możliwość mieszanych wyborów (zwykłe i korespondencyjne dla ludzi 65+ i tych w kwarantannie), by zmniejszyć zakres ewentualnych zarzutów sprowadzenia wyborami ryzyka epidemiologicznego. W zarządzaniu pandemią posłużył się ustawą Tuska, która miała cel dziś zbieżny z celami PiS-u – w obliczu widma pandemii świńskiej grypy, po to by nie wprowadzać stanu klęski żywiołowej wstrzymującego wybory – stworzono ustawę dającą władzy de facto narzędzia jak ze stanu klęsk żywiołowej, bez jego ogłaszania. W kwestii wyborów PiS jest w niedoczasie, bo proces legislacyjny trwał tak długo, że jest za mało czasu między ustanowieniem konkretnych przepisów, a 10 maja jako terminem wyborów. I PS będzie chciał to zmienić.

W realizacji tej strategii przeszkodził PiS-owi jego koalicjant, Porozumienie Jarosława Gowina, które zaproponowało odłożenie wyborów na dwa lata, przedłużenie do tej pory kadencji obecnego prezydenta, bez prawa do jego reelekcji. Ten krok wymaga zmiany konstytucji, co implikuje porozumienie opozycji z większością parlamentarną. Ustawa o pełnych wyborach korespondencyjnych w terminie majowym poszła co prawda za zgodą Porozumienia do Senatu, ale wcale nie wynika z deklaracji, że ustawa po powrocie do Sejmu zostanie przyjęta, bo Porozumienie ma na nią nie głosować. Jednocześnie, z poparciem PiS-u Jarosław Gowin rozpoczął szukanie w opozycji koalicjantów dla swej konstytucyjnej propozycji, w czym nie odniósł sukcesów. W trakcie tych negocjacji opozycja zaczęła sugerować, że Gowin rozmawia nie tylko o zmianie konstytucji, ale o nowym układzie politycznym, w który PiS traci większość, bo posłowie Porozumienia przechodzą do nowego rządu, Jarosław Gowin ma raz zostać wpisany na przyszłe listy PO, raz zostać marszałkiem czy nawet premierem. Te działania mają raczej cel propagandowy – publiczności pokazać, że Zjednoczona Prawica się chwieje, zaś enuncjacje o „zdradzie” Gowina mają mu popsuć relacje z PiS-em. Nierzeczywisty charakter takiego „puszczania farby” ze strony KO potwierdza Kosiniak-Kamysz, który stwierdził, że nie ma rozmów o żadnych transferach Gowina.

W co gra opozycja?

W dwie rzeczy – pierwsza jest oczywista, czyli w odsunięcie PiS-u od władzy. Tu wszystkim pasuje, by PiS się jeszcze pogrillował na problemach z pandemią i przyszłą recesją, więc wybory w maju nie wszystkim są na rękę. Z drugiej strony propozycja Gowina jest dla nich nie do zaakceptowania, bo zostawia Dudzie dwa dodatkowe lata i może dać wystarczająco dużo czasu na złagodzenie skutków recesji, tak by nie miały negatywnego wpływu na elektorat przyszłego kandydata PiS. Jeśli chodzi o wybory prezydenckie 2020 to opozycja miała do pewnego momentu wspólną taktykę – zrobimy wybory wicemiss, ten kto przejdzie do drugiej tury dostaje poparcie pozostałych. Trzeba tylko wywalczyć tę drugą turę.

Opozycja ma jeszcze drugi cel, ukryty skrzętnie przed publicznością, a obecny w całej formacji od 2015 roku. Chodzi o przywództwo w opozycji, czyli kto jest na jej czele. I tu do tej pory wspólna droga (odsunąć PiS od władzy) rozchodzi na kilka wariantów. Jeśli bowiem przyjmiemy antypisizm za wspólny mianownik, to różnice będą wynikały jedynie z taktyki poszczególnych ugrupowań opozycyjnych względem osiągnięcia celu strategicznego jakim staje się dla nich utrzymanie się lub zmiana na pozycji najważniejszej partii opozycji. I wtedy mamy różnice:

Koalicja Obywatelska. Wybory nie mogą się odbyć w maju, a to głównie z powodu słabości jej kandydatki. Cała reszta, czyli – dlaczego nie mogą się odbyć w maju bez względu na formę – to już taktyka. Jak wychodziło, że wybory mogą być mieszane, to oznaczało, że zabiją Polaków koronawirusem. Jak PiS je zmienił na mniej groźne – w 100% korespondencyjne – to narracja się zmieniła ze zdrowotnej na konstytucyjną (w pełni korespondencyjne mogą być nie pięcioprzymiotnikowe). Gdyby Kidawa-Błońska miała ze 35% poparcia słyszelibyśmy ze strony KO co chwilę, że jedyny konstytucyjny termin to 10 maja, a wszelkie manipulacje przy tej dacie to gra PiS-u na swój lepszy wynik. Potwierdza to zachowanie innych kolegów z opozycji, którzy widząc swoje lepsze szanse deklarują start w wyborach, choć Kidawa-Błońska ogłosiła jakiś dziwoląg pt. „będę na liście, ale nie będę startować”. Moim zdaniem Kidawa zaraz po obradach Sejmu, które przyjmą którąś z wersji PiS-u, jeśli chodzi o wybory – ogłosi ich bojkot, który nie tylko sugerują Michnik i Tusk, ale gros jej zwolenników. Wtedy będzie trudno powiedzieć, czy przegrała (również ze swoimi konkurentami z opozycji), bo jej wynik nie będzie liczony. Wtedy zadeklarowani bojkociarze znajdą swoją przywódczynię, zaś wynik absencji będzie można (ze zwyczajową frywolnością mediów liberalnych) dowolnie uznawać za milczący głos jej poparcia. Inaczej jej oświadczenie nie ma sensu.

PSL. Kosiniak-Kamysz wydobył swoją formację znad krawędzi przepaści, gdy poszedł wspólnie z tęczową koalicją do wyborów do europarlamentu. Teraz przebrał się prawie za bezpartyjnego, zwinął trochę głosów przedsiębiorców i przeczytał chyba mój „Trzeci Sort”, bo nadaje tytułami jego rozdziałów. Był pierwszym, który wyprzedził Kidawę w konkursie na wicemiss i idzie mu nieźle. Nawet jak nie przejdzie do drugiej tury, to dostanie medal szefa opozycji do przyszłych ruchów zjednoczeniowych. Dla niego więc najlepsze to opierać się z obrzydzeniem majowym terminom, ale jak przejdą to powalczyć o druga turę, a najlepiej o zamianę na najwyższym podium antypisu.

Lewica. Ma prawie te same cele, ale słabszego kandydata. Czyli może nie powalczyć o drugą turę czy przywództwo w opozycji, ale popromuje swoje młode ugrupowanie, zaś lewicowe i lewackie hasła mogą się w kampanii przebić, bo w tym układzie będą osamotnione.

Konfederacja. Ci będą walczyli o poszerzenie swojego elektoratu. Są w opozycji najbardziej konkretni w narracji pandemicznej, bo zajmują się od początku gospodarką i małymi przedsiębiorcami, którzy dali im bilet do Sejmu. Ich kandydat – Bosak – wypada nieźle w debatach, zwłaszcza, że – jak to zwykle przed wyborami – nawet liberalne media zapraszają ich do studia, jeżeli można zaszkodzić PiS-owi. „Wszystkie ręce – nawet te brunatne – na pokład!”. Ale później kończy się ta krótkotrwała miłość i po spince wyborczej przestają zapraszać. Tak to już jest z „tym trzecim”, ale trzeba brać co dają i nie kwitować.

Jest jeszcze Hołownia. Moim zdaniem jest kolejny marketingowy wynalazek. Idealnie obliczony na najfajniejszą wicemiss do finału. Podczas, gdy pozostali kandydaci opozycji są ostro sprofilowani, on jest jak z gumy. Po prostu jest zaplanowany na największy potencjał przyciągania elektoratu wszystkich opozycyjnych partii w drugiej turze, ba – nawet na jego poszerzenie. Bo w drugich turach frekwencja czasem wzrasta, i jest pytanie o kogo. I tu Hołownia nadaje się lepiej niż inni opozycyjni pretendenci. Bo to i do dębu się pomodli i w kościele komunię przyjmie. Jest za jednopłciowymi małżeństwami, zaś o aborcji „trzeba rozmawiać”. I paru bardziej „postępowym” katolikom może nie drgnąć ręka przy głosowaniu nań, a mogłaby drgnąć, gdyby za alternatywę w drugiej turze robił jakiś tęczowy konkurent. Szymon nie gra przy sejmowym stole, ale siedzi w kącie i zagląda w karty.

O co idzie gra?

A więc co będzie przedmiotem obrad Sejmu? Na razie (może oprócz sprawozdania Gowina ze swej misji) głównie przyjęcie lub nie przyjęcie weta lub poprawek z uchwały Senatu do ustawy o 100% wyborach korespondencyjnych i możliwości przesuwania terminu wyborów przez marszałka Sejmu. Jak Sejm nie odrzuci postanowień Senatu, czyli uwali własną ustawę, to na stole zostaje tylko termin 10 maja i wybory mieszane (w realu, oraz dla 65+ i kwarantanny korespondencyjnie). Uwaga – nie ma innego prawa na obecną chwilę. Prawnie mamy wybory mieszane i 10 maja (ale z różnych przyczyn technicznie ciężkie do realizacji). Mówienie o tym, że trzeba wybory odroczyć za pomocą stanu klęski żywiołowej, to chciejstwo. W konstytucji jest to MOŻLIWOŚĆ przyznana rządowi, nie przymus. Rząd może z tego skorzystać i pewnie by już dawno musiał, gdyby nie narzędzie pozostawione przez poprzedników, czyli ustawa Tuska z 2008 roku. Zrobiona na te same okoliczności, czyli jak zrobić, żeby w czasie epidemii (wtedy świńskiej grypy) mieć dla władzy kompetencje jak ze stanu nadzwyczajnego a nie musieć zawieszać wyborów, które mogą nam pójść lepiej a później może gorzej. Czyli dziś Sejm, ale tylko za sprawą Gowina, może przyjąć poprawki Senatu do dalszego procedowania lub uznać opinię Senatu, co kończy możliwość wyborów na 10, lub do 23 maja w 100% korespondencyjnych a pozostawia już tylko funkcjonujące rozwiązanie z wyborami mieszanymi i datą 10 maja.

PiS ma właściwie jeden kłopot – ma już ustawę, która daje możliwość przeprowadzenia wyborów, bez pytania Sejmu o cokolwiek, nawet bez głosów Gowina. Ale ma ustalony trwale termin na 10 maja, a z tym się może nie wyrobić, bo będzie miał 4 dni na zorganizowanie wyborów. W co prawda wtedy w większości w standardowym trybie, ale np. przy ujawnionym już oporze samorządów może się nie wyrobić z terminem. Możliwość przesunięcia terminu wyborów przez marszałek Sejmu znajdowała się w tym drugim przedłożeniu, które może jutro upaść (PiS co prawda walczy do końca, ale wydaje mi się, że jak nie będzie pewny wygranej tego głosowania, to tą senacką uchwałą nawet się nie zajmie).

Więc jest tak – wybory (oczywiście pomijając wersję z którymś ze stanów nadzwyczajnych) MUSZĄ się odbyć w konstytucyjnym terminie, czyli między 100 a 75 dniem przed upływem kadencji obecnego prezydenta, co daje nam końcową datę do 23 maja. To daje PiS-owi możliwość pewnego manewru i czas na przygotowanie się do wyborów. Ale termin 10 maja już stoi, bo został ogłoszony wraz z całym harmonogramem wyborczym.

Co może więc zrobić PiS?

Po pierwsze – nic. I wybory są w trybie mieszanym, ale 10 maja. Jak PiS uzna, że się nie wyrobi, to może powalczyć o przesunięcie terminu do 23 maja, ale za pomocą dość kontrowersyjnych działań. Przede wszystkim nie może się uzależnić od decyzji Sejmu, bo ten – w wariancie odrzucenia ustawy o 100% głosowaniu korespondencyjnym – już się mu postawił i będzie się w tej sprawie stawiał. Są do tego na razie objawione dwie drogi – przez Trybunał Konstytucyjny i poprzez poświęcenie swego króla kier. Bo istnieje wersja, że dla dobra sprawy i zrealizowania scenariusza szybszych, niżby chciała opozycja, terminów wyborów, prezydent Duda miałby zrezygnować z piastowania funkcji przed jej zakończeniem. Wtedy biegną terminy konstytucyjne, bez udziału parlamentu i marszałek Sejmu ma 14 dni od zrzeczenia się na ogłoszenie nowych wyborów, które mogą się odbyć po 60 dniach od tego ogłoszenia. Ale ten wariant będzie „kosztował” PiS co najmniej 74 dni zwłoki i wejdzie w scenariusz korzystniejszy dla opozycji, która chce wyborów później. Więc moim zdaniem ten wariant to fake. Druga wersja utrzymuje termin do 23 maja, a wiąże się z wnioskiem dotyczącym wyborów do Trybunału Konstytucyjnego i przywrócenie zadania organizacji wyborów Państwowej Komisji Wyborczej, której była niedawno pozbawiona.

23 maja to… sobota, a wybory w świetle konstytucji mogą się odbyć jedynie w dzień wolny. Ale tu widać, że PiS przewidział taką ewentualność, gdyż tarcza antykryzysowa przewiduje scedowanie na premiera ustanowienie takiego dnia.

Czyli, co może być 6 maja? PiS będzie walczył o wybory na 10 maja, z opcją na wybory 100% korespondencyjne w jak najodleglejszym terminie. Jak mu się to nie uda to powalczy o realizację przyjętej ustawy o wyborach mieszanych z użyciem wszelkich (powyżej wymienionych dwóch, ale może jeszcze coś ktoś ma w zanadrzu) środków by je odsunąć na 23 maja, ale już bez udziału parlamentu. Jest też opcja Gowina – zmiany konstytucji i wybory za 2 lata, ale do tego trzeba, aby wszyscy z opozycji, z pominięciem KO, się na to zgodzili. Od dawna dochodzą sygnały, że misja Gowina się nie powiodła.

Co może zrobić opozycja?

Może odrzucić ustawę o 100% korespondencyjnych wyborach, może też się podzielić i – według wymienionych swoich grupowych interesów – w niektórych ugrupowaniach poprzeć termin 23 maja. Ale główny oponent – Koalicja Obywatelska – odrzuca taką możliwość. Zmiany konstytucji na korzyść opozycyjnych terminów też nie będzie, bo do tego trzeba uzbierać 2/3 posłów, co bez PiS-u jest niemożliwością. Wersji z obaleniem rządu tu nie rozpatruję, bo zakładam, że wszystkim w obecnej fazie niespieszno do rządzenia. Niech się inni zużywają na tym tektonicznym gruncie, więc tu nie chodzi o przejęcie od konkurenta odpowiedzialności za pandemię i zrobienie tego lepiej, tylko o uzyskanie taktycznych przewag do zdyskontowania na później. Reszta to medialne narracje dla publiczności.

Podsumowując – ostatni termin konstytucyjny to 23 maja. Opozycja nie może zmusić rządu do ogłoszenia stanu wyjątkowego lub klęski żywiołowej. Z drugiej strony nie chce zmienić konstytucji w proponowany sposób. Gdyby 23 maja PiS-owi się nie udał, to pozostaje ogłoszenie stanu klęski żywiołowej, który i tak może być przeciągany w nieskończoność, gdyż może trwać nie tylko do ustania epidemii, ale i jej skutków (czyli np. recesji).

I na koniec

Cokolwiek by nie było po myśli Koalicji Obywatelskiej, a tu mamy różnice nawet w obozie opozycji, to wynik wyborów, oczywiście ten korzystny dla prezydenta Dudy, będzie kwestionowany przez ulicę i zagranicę. Na pierwszy ogień pójdzie minister zdrowia, którego uczyni się odpowiedzialnym za narażenie wyborami obywateli wbrew własnym rekomendacjom. Tak czy inaczej wchodzimy w jeszcze ostrzejszy wiraż wojny polsko-polskiej z pandemią na karku.

Więcej zapisków na moim blogu.

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *