06.09. Dyplomatołki

0
żurawie

6 września, wpis nr 1373

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Jak już tu wiele razy pisałem polska dyplomacja w III RP to skondensowany obraz naszego upadku. O dziwo zaczął się on w tej mierze od samego początku naszej Najjaśniejszej Pookrągłostołowej. Na początku właściwie doproszono nas tylko do stolika przywracającego zjednoczenie Niemiec, gdzie wysłuchaliśmy co tam dla nas upieczono. Praktycznie od samego początku naszej „nowej niepodległości” (coś jak nowa normalność po kowidzie) byliśmy w orbicie Niemiec, które, choć same się ogarniały w zbożnym dziele zjednoczenia, miały jednak wolę i zasoby (patrz: archiwa Stasi), by odtworzyć, ba – znacznie powiększyć swoje wpływy w Polsce. Widać, że Niemcy są krajem poważnym który nie zaniedbuje swojej racji stanu, bo taką posiada – w odróżnieniu od nas.

Galopem przez polską dyplomację

Byliśmy więc w orbicie działań kompradorskich, gdzie klasa polityczna (o czym jest w mojej książce „Elity”) reprezentowała przenoszenie interesów naprzemiennie amerykańskich i niemieckich, czasami, jak za Bidena, czy Obamy, jedności takich interesów, kiedy Niemcy były junior-partnerem do pilnowania amerykańskich interesów w Europie, nagradzane możliwością pobierania renty kompradorskiej, tym razem od całego Kontynentu. Układ był prosty – układajcie się jako lider Europy z jej członkami jak chcecie, ale pod warunkiem pilnowania priorytetów USA. Trwało to długo, myśmy się nie opierali w tym wyborze między dżumą i cholerą (zwłaszcza klasa polityczna), co przeniosło się na pozorne wybory POPiS-u. Ten korkociąg w dół trwał już sporo czasu, ale powstał konflikt polegający na tym, że zmieniły się priorytety amerykańskie wobec Europy.

Waszyngton, w postaci Trumpa, zauważył, że niemiecki juniorpartner na Europę zwąchuje się z Rosją, karmi ją pieniędzmi ściąganymi z całej Europy za surowce, co zostaje wydawane na zbrojenia Moskwy. Jednocześnie USA ponosiły polityczne, finansowe i militarne koszty utrzymania bezpieczeństwa na Starym Kontynencie, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec. Wychodziło na to, że mocno uposażana żona puszcza się na boku i sprawa się rypła.

My w tym wszystkim byliśmy elementem dekoracyjnie zbędnym, bez inicjatywy, pomysłów innych niż przynoszonych przez zaprzyjaźnionych ambasadorów, w rezultacie takiej bierności byliśmy pomijani na arenie międzynarodowej. Taka nędza dyplomacji była wewnątrz nadrabiana na użytek wojny polsko-polskiej tromtadractwem o naszej roli, ważnej i niepomijalnej. W rezultacie był to narracyjny wyścig kto się lepiej sprawia w obsłudze kolejnego kolonizatora. To dla publiki, zaś na potrzeby wewnętrznych walk buldogów pod dywanem dyplomacja była używana by dowalić temu drugiemu, nawet za cenę utraty międzynarodowego znaczenia i poważania jako partnera prowadzącego jakąś w ogóle politykę.

Grzanie konfliktu

Najbardziej dobitnym tego, wśród wielu innych i ze wszech stron, przykładem jest ostatnia zadyma z wizytą prezydenta Nawrockiego w USA. Rząd od początku zadeklarował, że nie uchyli się przed skorzystaniem z żadnej okazji, by wyeskalować konflikt pomiędzy dużym i małym pałacem. Tusk (jak i Kaczyński zresztą) nie umieją inaczej, niż grać na podział. Zaczął się oczywiście rząd i uśmiechnięci posłowie, którzy natychmiast wytoczyli armaty przeciwko prezydentowi, że na pewno się słucha Kaczora, a z nim się nie gada, zaś każde otwarcie przez niego ust uznawano za wypowiedzenie wojny, ruch agresywny. Ale nie było żadnej ręki wyciągniętej do zgody – wystawiona przez Tuska pięść natrafiła na… figę. Prezydent korzysta ze swych prerogatyw wetowania i pokazał co to może znaczyć, szczególnie dla rządu, który omijając weto pcha się pod Trybunał Stanu, albo i sądy powszechne w sprawach już kryminalnych.

Suma tych działań prowadzi do atrofii interesu III RP. Tuski wylądowały w oślej ławce: USA ich nie chcą (zresztą po co im relacje z lokajem berlińskim, lepiej gadać z Berlinem – jeśli już – czyli panem), zaś ostatnio relacje i pozycja Tuska spadła w Berlinie i Brukseli do zera. W dodatku tak katastrofalne rezultaty dyplomatyczne zostały przez naszego premiera… nagrodzone awansem ministra Sikorskiego na wicepremiera i wyraźnym tolerowaniem jego pozycji jako następcy Tuska, nie koniecznie w pełni zakończonej kadencji tego rządu. Nikt z nami nie gada, nikt nie wita, my zaś tu w Polsce kolejny raz prężymy muskuły, coś jak przed Wrześniem 1939.

Tak w ogóle, jak za chwilę wspomniana instrukcja dla rządu, to ten cały Sikorski, to już spersonalizowany przykład naszego upadku. Karierowicz, zapatrzony na Zachód, koniunkturalista z niepewną przeszłością, a jednocześnie pierwszy tomtradata Polski, memiarz, który nie powstrzymuje swojej złośliwości, nawet do największych tego świata. A więc groźna mieszanka kompleksów i chorej ambicji opartej jedynie o walory przerośniętego ego. Jest to, proszę Państwa, kompletne zaprzeczenie kompetencji i osobowości nadających się do dyplomacji, co dopiero na stanowisku jej ministra. A więc oprócz tego, że nie mieliśmy przez 35 lat własnego pomysłu na siebie, nie budowaliśmy własnej siły – tej jedynej karty negocjacyjnej w dyplomacji – nie mieliśmy więc czym grać, to jeszcze nie wystawialiśmy do relacji międzynarodowych innych person, niż te, które mogły budzić zdziwienie u naszych partnerów i radość wśród naszych wrogów.

Prezydent instruowany

Rząd opracował instrukcję dla prezydenta Nawrockiego. Ponieważ w wielu przypadkach jej tekst nie jest dostępny – publikuję go tutaj. Jest on dla mnie zapisanym na papierze krótkim skanem naszej bezradności, dowodem właśnie na to, że próba dopieczenia wrogowi wewnętrznemu kompromituje nas i samym faktem takiego ustawiania prezydenta, i miałkością merytorycznej takiej „instrukcji”. Mimo miałkości jest to pokaz i naszego pomieszania międzynarodowego, zasłużonego osamotnienia, cwaniakowania i wysadzania pociągów w dawno już zakończonej wojnie. Siadając do tego tekstu miałem zamiar rozłożyć tę instrukcję na czynniki pierwsze i skomentować akapit po akapicie, ale dość dobrze zrobił to red. Mazurek, a więc zwalnia mnie to z tego obowiązku, choć miałbym ku komentowaniu tego tekstu wiele innych uwag. A więc popatrzmy co rząd napisał, jeśli chodzi o to JAK RZĄD prowadziłby takie rozmowy, do czego przecież sprowadza się taka „instrukcja”

Warszawa, 25 sierpnia 2025 r.

Stanowisko Rządu RP w sprawie wizyty Prezydenta RP w Stanach Zjednoczonych

Rezultaty rozmów Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, Pana Karola Nawrockiego, ze stroną amerykańską, w tym z prezydentem USA Donaldem Trumpem, podczas planowanej w dniach 2-5 września br. wizyty w Stanach Zjednoczonych powinny w sposób jednoznaczny potwierdzić ponadpartyjny, stabilny i niezmienny od trzydziestu pięciu lat charakter poparcia politycznego oraz społecznego w Polsce dla pomyślnego rozwoju strategicznych i przyjacielskich relacji Rzeczypospolitej Polskiej i Stanów Zjednoczonych.

Najważniejsze będzie podkreślenie atutów Polski w zakresie znaczącego przekraczania zobowiązań sojuszniczych dot. wydatków obronnych, wyboru USA jako głównego partnera w modernizacji Sił Zbrojnych RP oraz dostawy źródeł energii (LNG, energetyka jądrowa). Zgadzamy się, że utrwalenie i rozszerzenie amerykańskiej obecności wojskowej na terytorium Polski leży w interesie RP oraz Europy. Podobnie, zacieśnianie współpracy w dziedzinie energetyki poprzez zakupy LNG oraz budowę pierwszej elektrowni jądrowej stanowi filar bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju.

Priorytetowe znaczenie będzie miało przekonywanie strony amerykańskiej do potrzeby dobrych i bliskich relacji transatlantyckich. Z jednej strony, należy przedstawić argumenty przemawiające za istotnym znaczeniem Europy dla realizacji interesów bezpieczeństwa/narodowych Stanów Zjednoczonych, a co za tym idzie za utrzymaniem zaangażowania politycznego i obecności wojskowej USA w Europie oraz powtrzymania się przed antagonizowaniem Europy. Z drugiej strony, trzeba zapewnić o determinacji europejskich sojuszników do wypełniania sojuszniczych zobowiązań w zakresie wydatków obronnych i kolektywnej obrony oraz do brania odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo oraz bliskiego sąsiedztwa.

Najważniejszą z punktu widzenia interesów bezpieczeństwa RP sprawą będzie kwestia negocjacji pokojowych dot. Ukrainy. Polska ponosi współodpowiedzialność za stabilność i bezpieczeństwo w regionie, dlatego jesteśmy w pełni zaangażowani we wszelkie wysiłki zmierzające do znalezienia rozwiązania wojny Rosji w Ukrainie. Rozwiązanie to trwały i sprawiedliwy pokój w oparciu o poszanowanie zasad prawa międzynarodowego i niezawisłości i integralności terytorialnej Ukrainy. Podtrzymujemy gotowość uczestniczenia w działaniach „Koalicji Chętnych”, która ma fundamentalne znaczenie dla ewentualnej operacji sił wsparcia. Polska docenia gotowość USA do zaangażowania w gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Nasze wspólne działania zdecydowanie zwiększą skuteczność takich gwarancji nie tylko w oczach Kijowa, ale także Moskwy, zwiększając prawdopodobieństwo osiągnięcia trwałego pokoju i zażegnując groźbę wznowienia działań wojennych.

Rząd uważa, że trzy sprawy wymagają szczególnej ostrożności. Po pierwsze, zasadne jest unikanie podejmowania zobowiązań dot. przyszłych zakupów amerykańskiego uzbrojenia z uwagi na trwające analizy potrzeb Sił Zbrojnych RP. Po drugie, wskazane jest wstrzymanie się z deklarowaniem poparcia dla podmiotu amerykańskiego jako wykonawcy elektrowni jądrowej w drugiej lokalizacji, gdyż stanowiłoby to ingerowanie w procedurę konkursową. Po trzecie konieczne jest unikanie poruszania kwestii ew. wprowadzenia podatku cyfrowego i regulacji mediów społecznościowych w Polsce, nie przesądzając wyniku dyskusji krajowych na ten temat.    

Napisane atramentem sympatycznym

Tyle sama instrukcja, przyznajcie, że łba nie urywa. Sam cel jej powstania skaził całość. Chodziło o skompromitowanie prezydenta. My mu tu dajemy instrukcje co je teraz wypełni, albo nie wypełni. Jak wypełni (co właśnie nagłaśnia rząd), to znaczy, że się słucha i wychodzi, że rząd jest od rządzenia, zaś Nawrocki od wykonywania instrukcji rządu. Czyli po naszemu. Jak nie wypełni – wyjdzie, że się stawia, eskaluje walkę z rządem, nawet za cenę tak celnie wyłożonych w instrukcji priorytetów polskiej racji stanu. A tak naprawdę same „rady” są tak banalnie oczywiste, że Nawrocki nie mógł ich nie dowieźć. To tak jakby mu radzić, by podał rękę Trumpowi na powitanie, a ten by się posłuchał.

W instrukcji, pomijając kompletne nielogiczności w obrębie tekstu na jedną kartkę, zionie kompletna sprzeczność. Wynika ona z naszego, już osamotnionego realizowania agendy przebrzmiałej. Chodzi o tzw. „Koalicję Chętnych”, co to się okazało, że to w Polsce projekt jednak rządowy, mimo wcześniejszych zarzutów do prezydenta, że się weń nie angażuje. Jest tu podstawowa sprzeczność – albo zachodnie wojska rozjemcze na Ukrainie i jej integralnośc terytorialna, albo pokój. I wysyłając prezydenta do Waszyngtonu z takim stanowiskiem, że jednak jesteśmy za „Koalicją Chętnych” (ciekawe do czego?), wpycha się nie tylko Nawrockiego ale  chce się wsadzić i Trumpa na lewe sanki. Trump chce to skończyć pokojem, zaś takie żądanie jest warunkiem taki pokój uniemożliwiającym.

Warto wrócić do deklarowanych przez Rosję – źródeł tej wojny, czyli powodów, dla których Rosja napadła na Ukrainę. Jednym, może najważniejszym (pomijam czy prawdziwym, ale deklarowanym przez Rosję) powodem była jej obawa przed zbliżaniem się NATO lub jej popleczników do granic Rosji. Należy tu podkreślić, że kwestia wojskowej misji stabilizacyjnej w wykonaniu Zachodu to narracja wyłącznie zachodnia. Putin, gdyby się na nią zgodził, zaprzeczyłby celom swojej wojny. Wojny, którą wygrywa. Po co miałby więc w wyniku zwycięskiej wojny zgodzić na warunki sprzed jej wywołania, którą przecież rozpoczął chyba jednak w celu polepszenia swej pozycji? To nielogiczne.

W takiej sytuacji Putin nigdy nie dopuści do pokoju, będzie wykrwawiał Ukrainę, zaś Europę ubezradniał poprzez wysysanie z niej zasobów marnowanych na tej wojnie, co doprowadzi Europę do bezbronności, w najlepszym przypadku głodowego zadłużenia na spóźnione inwestycje w militaria. A więc za chwilę nie będzie tematu. Ale w tych ruchach, zarówno Europy, jak i Tuska pobrzmiewa jednak chęć kontynuowania przy takich postulatach wojny, dodajmy – do ostatniego Ukraińca. I tu, jak widać, jesteśmy zapóźnieni. Europa pokazała już ostatnio w Waszyngtonie swoją bezradność i spolegliwość, nie ma się więc co Tusk z Sikorskim sadzić do Trumpa, że Europa sobie poradzi bez USA. Taka postawa staje się więc nie wygodna i dla Europy, zwłaszcza zaś Unii, bo wzmożeni Polacy przypominają Unii wciąż przegrane tromtadractwo, z którego Berlin chce się wycofać.

Splendid isolation po polsku

Zostaliśmy więc sami. Będziemy bronić opuszczonej twierdzy. Ciekawe czy, przy takich jak w „instrukcji” deklaracjach będziemy bronić Unii w jej przyszłym konflikcie z USA, czy staniemy przy pryncypiach, które wpisaliśmy na karteczce panu prezydentowi. O wiecznej przyjaźni i współpracy gospodarczej. A konflikt się szykuje (znowu mówiłem) przede wszystkim z tego powodu, że kraje Europy nie mają zamiaru realizować tego, co w umowie handlowej z USA obiecała, bez żadnych upoważnień, pani Ursula z Brukseli. Co się więc stanie z tymi ustaleniami jak kraje nie będą chciały ich realizować? Co się stanie z Ursulą? Unijnymi relacjami z USA? Czy ustalenia przejdą – daj Boże – na poziomy krajowe? A to byłby koniec Unii jako projektu…

I w tym wszystkim my – poseł Szczerba zapewnia, że bez Tuska nic się w Europie nie dzieje i dziać nie może, że Europa „mówi Tuskiem”. To akurat prawda, bo obie strony bredzą jak Piekarski na mękach. Łukaszenka zwraca się do Polski z projektem współpracy, Sikorski z pańska temu odmawia, zaś na drugi dzień Trump dzwoni do Łukaszenki, chwali gościa i umawia się, że do niego (na Białoruś!) osobiście poleci. No tak, skoro my nie potrafimy prowadzić polityki wschodniej z naszymi najbliższymi sąsiadami, to będą za nas to robić goście zza Oceanu. To pokaz naszej mizerii, kompletnego szaleństwa i oddawania nas jako kolonii na łaskę kolonizatorów. Ale czego tu się spodziewać po politykach o duszach wyłącznie kompradorskich, czyli klasy lokalnej służącej interesom kolonizatora kosztem ludu tubylczego? Ale że to-to wybiera lud tubylczy to już osobna i ważniejsza chyba sprawa. W ten sposób skazujemy się na nasz los, bo albo własnej podległości w mimikrze naszych (?) przedstawicieli nie widzimy, albo te kajdany uważamy za drogocenne klejnoty, które w rzeczywistości są zrobione z tanich paciorków wyrżniętych z naszej niewolniczej naiwności.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

    

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *