12.01. Pan towarzysz Leszek
12 stycznia, dzień 316.
Wpis nr 305
zakażeń/zgonów
1.395.779/31.593
Ostatnio pojawił mi się mój ulubieniec. Przy okazji aferki ze szczepieniem celebrytów wypłynęła znowu postać, która jest nie tyle sumieniem politycznym naszego narodu, co jego wyrzutem. Leszek Miller. Właściwie jako jedyny z zaszczepionych celebrytów poleciał sobie cynicznie po sprawie udając, że poświęcił się dla dobra promocji szczepień. I co zrobisz, skoro nie mamy Pana płaszcza?
Leszek Miller robi od dawna w cynizmie i nihilizmie, i jak widać wielu Polakom się to podoba. Przypomnę, że kolega bonmociarz pochodzi z grupy „młodych reformatorów” pookrągłostołowych, to znaczy pojawił się na scenie wystawiony przez komunistów starszych jako znak pokoleniowej zmiany byłych (?) władców Polski, którzy mają co prawda wciąż serce po lewej stronie, ale są w stanie wraz z samomianowaną na elitę częścią solidarnościowej opozycji przeprowadzić Polaków przez morze czerwone.
Z tej stajni wywodzą się inni „byli młodzi” – Kwaśniewski, Cimoszewicz, Belka. Kariery porobili niezłe, bo to przecież i premierzy, i jeden, dwukrotny, prezydent. Warto przypomnieć, że to właśnie Miller rozbłysnął na firmamencie polskiej polityki w sposób szczególny. Otóż komuniści po Okrągłym Stole byli w politycznej czarnej dziurze, naród obserwował z uwagą resztki ich majątku, kadry odpłynęły, zaczął się polityczny zjazd. Wtedy Leszek Miller pożycza w styczniu 1990 roku (oczywiście w sposób kompletnie nielegalny) kilka plastikowych toreb amerykańskich dolarów (1,2 mln $) od towarzyszy z istniejącej wtedy jeszcze komunistycznej partii Rosji. Na rozruch.
Do tej pory ani prawnie, ani politycznie włos mu z siwej głowy za to nie spadł. Komuniści jako jedyni startowali w nową Polskę z kasą i była to kasa obcego mocarstwa. Już po kilku latach sztandar postPZPR zostaje wniesiony do Sejmu jako sztandar partii rządzącej, a Miller za swoją akcję zostaje nagrodzony od narodu premierostwem.
Fakt ten dowodzi jak wielkim błędem było nieprzeprowadzenie w Polsce dekomunizacji, na wzór denazyfikacji w Niemczech. Wzorce były, ale chyba ustalenia przy Okrągłym Stole mówiły co innego i jak widać obie strony pilnowały by się ziściło jak postanowiono. Normalnie towarzysze od pana Leszka powinni pójść siedzieć, tam, gdzie dopuścili się wystąpienia przeciw (własnemu przecież) prawu, zaś organizacyjnie powinni zostać rozwiązani i pozbawieni możliwości ubiegania się o funkcje publiczne. Co miałoby być złego w takim rozwiązaniu? A tak, co nam wyszło? Funkcjonariusze zbrodniczego systemu chodzili sobie jak chcieli po świecie, mieli kasę (jak widać też od byłych panów, którym porządku pilnowali w naszym Bantustanie), uwłaszczyli się na publicznym majątku i szybko swoją uprzywilejowaną pozycję gospodarczą zamienili na uprzywilejowaną pozycję społeczną i polityczną. I trwa to do dziś.
Nowego ducha w ten gnijący już układ tchnął… Grzegorz Schetyna. I jest to jego historyczny dorobek, na miarę tego, że długo mu to będzie pamiętane. Otóż wiedziony chytrą taktyczna kalkulacją swojej partii wyciągnął on już polityczne zombi postkomunistów z trumny historii i wystawił do wyborów do Europarlamentu w roku 2019. Kalkulował ci on tak, że jak wystawi na listy Cimoszewiczów, Belki czy Millerów, to osłabi sobie w kraju konkurencję ze strony lewicy, podbije sobie lewicującą coraz bardziej Platformę, zaś starych komuchów wyśle do Brukseli i mu w Warszawie mieszać nie będą. W ten sposób reanimował czerwone wampiry, dostał swoje głosy dla partii, głównie w Warszawie i wypuścił na świat całe towarzystwo, które teraz ochoczo w Brukseli przyprawia Polsce mordę czarnosecinnych łamaczy praworządności. Towarzyszy temu Radek Sikorski, co pokazuje, że też ma chłopak serce po lewej stronie.
Schetyna dobrze kalkulował, ale tylko w perspektywie taktycznej. To znaczy na wybory. Siwe komuchy mu się szybo urwały i pracują teraz na swój rachunek, Schetyny już nie ma a chłopaki hulają po polu i piją kakao. Taki Miller dostał w Warszawie prawie 80.000 głosów, co dowodzi jednak specyfiki tego miasta, pełnego postkomuszych generacji i nowych pokoleń, które zagłosują na największe wystawione im niecnoty, byleby przywalić temu strasznemu PiS-owi.
I właśnie miałem sobie poubolewać, że chyba jesteśmy narodem straconym, skoro wybieramy sobie na reprezentantów takich gości co to fundusz założycielski swoich formacji politycznych pobrali od obcych. Że to dowód na niebywałe zatracenie instynktu samozachowawczego Polaków. Myślałem, że to jakiś polski zmutowany gen samozatraty. Ale spojrzałem sobie na Amerykę i zobaczyłem miliardowego łapówkarza, sklerotyka, który obejmuje rządy największego mocarstwa świata i… mi przeszło. Tak się zastanawiam – jest jakaś ostentacja w tym wszystkim. To nie można było po prostu wystawić jakiegoś ładnie mówiącego bzdury niewiniątka? A co, brakuje takich? A tu co – w biały dzień, na rympał. Ktoś, kto tym wszystkim zawiaduje jednak chce nam coś powiedzieć.
I nie jest to chyba optymistyczna wiadomość dla ludzkości. Jesteśmy jednak baranami, skoro na pasterzy wybieramy sobie wilki.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.