12.08. Pierwsze kowidowe igrzyska
12 sierpnia, dzień 528.
Wpis nr 517
zakażeń/zgonów
2.884.780/75.291
Wypadało by już trochę zelżeć z tym wzmożeniem politycznym. Choć zakręt był (jest!) ostry, to dajmy trochę wypocząć bieżączce i wyhamujmy na ciut. Otóż skończyły się nam Igrzyska Olimpijskie. Pierwsze (ciekawe czy ostatnie) kowidowe. Miały swoją specyfikę, było dużo pandemicznego folkloru, pora więc na podsumowanie tego dziwoląga, bo może się będziemy musieli przyzwyczajać.
Japończycy nie chcieli tych Igrzysk, głównie z powodów kowidowych. Sami zaszczepieni w okolicach 15% radzili sobie zadziwiająco dla świata całkiem dobrze. Nie chcieli by najazd turystów im to popsuł. Obyło się więc bez nich. I to chyba najbardziej rzutowało na „dziwność” tych zawodów. Było widać, że to morduje całą zabawę, w szczególności w przypadku lekkiej atletyki, gdzie zawsze imponował mi ten ul widowni, skupiony sektorowo na najbliższych sobie dyscyplinach. To przez szum na poszczególnych częściach widowni człowiek się orientował, że tam coś zaszło. W sportach zespołowych to samo – brak publiki znacznie obniżał emocje, mimo, że przyzwyczailiśmy się do tych deficytów już przed Igrzyskami, na stadionach piłkarskich.
Było parę zagwozdek obyczajowych, genderowych czy epidemiologicznych. Niektórzy grali w siatkę w maseczkach, medale wręczano sobie samoobsługowo. W naszym przypadku, po pierwszych dniach posuchy medalowej i związanej z tym paniki, widać było, że wojna polsko-polska dotarła również do Tokio. Poszło o to, że np. prezydent Duda zbytnio ociągał się z gratulacjami dla sportsmenki o odmiennych wektorach upodobań płciowych. Na dłuższą chwilę utęczowienie sportowców stało się tematem dni, z wyraźnym podtekstem, że ci straszni PiS-owcy to by im oczy wykłuli, medale zabrali, tylko dlatego, że są seksualnie odmienni. Burza w szklance sake.
Dla mnie zaskoczeniem był wysoki poziom zawodów. Myślałem, że pandemia zakłóci przebieg treningów, zwłaszcza w sportach zespołowych, a tu poziom był wysoki. W sportach wymiernych, na czas, odległość i wysokość też było przyzwoicie, a więc sportowcy jakoś sobie poradzili. Nie podobały mi się sporty nowoczesne, te wszystkie bmx-y, deski, rolki. Takie podlizywanie się młodzieży, bez specjalnych emocji sportowych. Jak patrzyłem na te wszystkie obrotowe szpasy, na deskorolkach to miałem wrażenie, że o wiele wyższy poziom widuję na ulicach (i chodnikach), nawet polskich miast. No, jakoś mnie ta nowa formuła „sportów miejskich” nie zachwyciła.
Polegli faworyci nasi. Widać było po polskich reklamówkach Tokio, kogo obstawiali medialni bukmacherzy. Świątek odpadła od razu, udowadniając fenomen tenisa olimpijskiego, który jest okrutny dla wielkoszlemowych faworytów. Zawiedli pewniacy do medalu – siatkarze. Ale Francuzi, jak Ngaphet gra na swoim poziomie, są nie do pokonania. Byliśmy po prostu gorsi i tyle. Dlaczego – to już osobna sprawa, widocznie ćwierćfinał jest dla nas Jonaszem.
Mnie, fascynata siatkówki, najbardziej wkurzały błędy w telewizyjnym pokazywaniu tej dyscypliny. Jest to sport inteligentny, polegający w zasadzie na oszukaniu środkowego blokującego, tak by zbijający miał góra pojedynczy blok, co daje mu pewne szanse na punkt. By zobaczyć te zwodzenia najlepiej (co najmniej w powtórkach) mieć ujęcie całej siatki aby popatrzeć jak rozgrywający to zrobił. A tu nawet nie mieliśmy tej perspektywy w powtórkach, bo w większości nie mieliśmy powtórek akcji w ogóle. Zamiast nich, w przerwach pomiędzy akcjami, realizatorzy pokazywali buźki zawodników, a to szczęśliwe, a to załamane. Zamiast transmitować udane akcje postawiono na… emocje.
A więc pierwsze kowidowe Igrzyska mamy za sobą. Ta nowa formuła każe się zastanowić, że przy przedłużającej się i pełzającej pandemii może w przyszłości trybuny będą w ogóle nie potrzebne. I wtedy będzie łatwiej, taniej i szybciej zrobić Olimpiadę w mniej zamożnych krajach. Bo to przez turystów taka impreza robi się logistycznie trudna. Buduje się nadmiarową, później niewykorzystaną po imprezie, infrastrukturę hotelową, trzeba to towarzystwo przewieźć, nakarmić. I jeszcze coś przywloką ze sobą. A tak wszystkich sportowców znowu się zamknie w olimpijskiej wiosce, wypuści na boiska bez trybun, odbębni zawody transmitowane przez media.
Może to i nowe czasy, wymuszone, czy wręcz przyspieszone przez kowid. Ale mi będzie szkoda. Może jestem staroświecki? A może przyjdą po nas pokolenia, które te nasze właśnie, analogowe, igrzyska będą uważały za dawną, cywilizacyjną anomalię.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Nie będzie tak źle… Myślę że wszystko wrici do normy tj. będzie jak dawniej… A obecną rzeczywistość będziemy wspominać jak zły sen…. Ja bynajmniej w to wierzę…..
Oby
Nie widziałem, nie emocjonowałem się, mimo że są dyscypliny mi bliskie (np. siatkówka). Ale uznałem, że taka olimpiada, to swoisty cyrk. 2020 przesunięto o rok, bo „pandemia”. Równie dobrze można by „odrobić” poprzez przesunięcie w czasie olimpiady 40 i 44, które też się nie odbyły, z dużo poważniejszych powodów. A co do tegorocznych (a może ubiegłorocznych ?) igrzysk, to z opisu Autora wnioskuję, że wszystko zostało zorganizowane, przeprowadzone, transmitowane po japońsku czyli „jako-tako”. Wprowadzanie cyrkowych sztuczek? może to i ciekawe. Trzeba się przyzwyczaić, wszak co kilka olimpiad pojawiają się na nich dyscypliny, których wcześnie nie było. Natomiast brak publiki, to już zabijanie idei igrzysk.
olałem ten szajs nazywany igrzyskami olimpijskimi w 100%.
Oglądanie czegoś takiego, nie mówiąc już u udziale w tym, jest poniżające dla godności ludzkiej.
Ale jak kto chce niech się przyzwyczaja…
Dlaczego nie ma jeszcze medali za gry komputerowe. Toć podobno świat przenosi się do chmury