17.02. A gdyby tak wojna?
17 lutego, wpis nr 1250
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Wszyscy o tej wojnie gadają i gadają. Szczerze mówiąc to nawet bardziej, niż na początku agresji Putina na Ukrainę. Wtedy się nie mówiło o takim rozszerzeniu konfliktu, o jakim mówi się dziś. A dziś się mówi. Trudno się ustrzec od konkluzji, że to wzmożenie wojenne jest wynikiem słabego przebiegu wojny ukraińsko-rosyjskiej, ale i zmienności tasowań międzynarodowych kart, z wynikiem wyborów na Trumpa włącznie. Wielu poważnych ludzi uznaje, że III wojna światowa się już zaczęła, ale nie widzimy tego, bo wojny światowe nam się kojarzą z tym, że ktoś pierwszy wystrzeli z armaty, najedzie sąsiada i spali mu miasta. A jako, że jesteśmy w czasach postnowoczesnych, to wcale tak być nie musi – wieku ekspertów utrzymuje, że mamy do czynienia z praktycznie wszystkimi objawami wojny z wyłączeniem (i to jak widać nie wszędzie) jej widowiskowej fazy kinetycznej. Ale tu nie chodzi o teoretyczne rozprawy o ilości Putinów na główce szpilki, ale o kwestię zasadniczą: czy my, Polacy, jesteśmy gotowi do wojny?
Słabi, rozbici, niegotowi
Wielu uważa, i trąbiło o tym jeszcze przed inwazją Putina na Ukrainę, że nie jesteśmy gotowi i że czas gra na naszą niekorzyść, my zaś przysypiamy. Przyjrzyjmy się tym tezom. Po pierwsze niewątpliwie rozleniwił nas parasol NATO, uważamy, żeśmy się zakumplowali z najsilniejszym na podwórku, w związku z tym przestaliśmy chodzić na siłkę, zaczęliśmy trefić loki, oddaliśmy się przypodobywaniu europejskim panienkom i wewnętrznej rywalizacji w bloku. Skapcanieliśmy, a właściwie nie wytworzyliśmy w wojsku nowej jakości, odziedziczyliśmy komunistyczny paździerz, bo armię polską należy uznać za środowisko, które najwolniej przeszło transformację ustrojowo-państwową.
W dodatku naprzemienność plemion rządzących krajem praktycznie uniemożliwiła ustalenie pryncypiów polskiej racji stanu, a właściwie interpretowanie jej resztek (członkostwo w NATO i Unii) w zmieniającej się rzeczywistości. Na tyle, że po osiągnięciu tych w sumie instytucjonalnych celów przynależności nasz zasób wspólnych pomysłów na Polskę skończył się. Weszły interesy rotacyjnych plemion, które bujały co kadencję-dwie polskimi działaniami strategicznymi. Przynależność do NATO jest niekwestionowana (na razie, bo idea „armii europejskiej” się z nią kłóci), rozleniwia polską klasę polityczną, jest w dodatku wzmacniana amerykańskim podejściem, by nie dawać nam do ręki zapałek. W związku z tym polskie władze trzymają wojsko w nirwanie, tłumacząc się, że jak przyjdzie co do czego, to i tak przyjadą Jankesi i powiedzą co robić.
Nasza sprawczość jest tu więc obustronnie ograniczona, a jest przecież kluczowa. Słynny artykuł piąty Traktatu Północnoatlantyckiego daje praktycznie dowolność reakcji państw członkowskich, a jego brzmienie odnosi się do niesienia pomocy. Ta zaś zależy od utrzymania przez zaatakowany kraj minimum sprawczości w wojnie, zachowania terenu, logistyki do przyjęcia pomocy i własnej armii będącej w walce. A jak tego nie da się dowieźć, to NATO nie staje się organizacją broniącą swego członka, ale odbijającą utracone tereny ze wszystkimi konsekwencjami, czyli armią (kontr)ofensywną. Chodzi więc o to, by mieć wojsko, które się utrzyma po ataku i doczeka do praktycznej realizacji artykułu piątego. I pytanie jest takie: czy mamy taką armię? Wydaje się, że nie mamy.
Lekcje ukraińskie
Ukraina pokazała, że pierwsze dni i zdolność do odparcia ataku są kluczowe. Gdyby Putin zdobył Kijów w pięć dni, losy Ukrainy potoczyłyby się inaczej. Tak samo jeśli chodzi o reakcję świata. Może byśmy byli jako Polska bazą wypadową dla partyzantki podbitej Ukrainy, a więc w świetle propagandy Kremla wspieraczem terrorystów? Ale Ukraina się obroniła i to bez artykułu piątego, boć do NATO nie należy.
Mówi się, że atak Putina był sygnałem ostrzegawczym, budzikiem, który wyrwał ze snu nie tylko Polskę, ale i Europę. Tak, to prawda, choć wielu się budziło inaczej i później, z innymi snami, niektórzy z kacem. My obudziliśmy się zachłystując chwilowym, jak się okazało, wyniesieniem do ważnego gracza w regionie, ale też musieliśmy się skonfrontować ze świadomością słabości własnych zdolności militarnych, które nagle, w obliczu pośredniego tylko zaangażowania się USA, stały się kluczowe. Niestety konkluzja ograniczyła się tu do gwałtownych zakupów broni, nie wspartych ani refleksją do jakiej wojny ta broń będzie użyta, ani koniecznymi zmianami organizacyjnymi w armii, personaliami i morale. Pozamawialiśmy sprzętu co niemiara również po to, by uzupełnić stany wysłane na Ukrainę – było to tylko skorzystanie z okazji do wymiany sprzętu na nowszy.
Ale Ukraina pokazała nam, że jesteśmy w złym timingu. Zwłaszcza, że na nowy sprzęt trzeba będzie poczekać (a z nową władzą to nie wiadomo do kiedy), zaś zmiana organizacji wojska to pieśń przyszłości. Czyli może być tak, że jak się trafi pauza w wojnie Rosji z Ukrainą, to nie wszyscy rozejdą się do pracy nad przygotowaniem do niewątpliwej dogrywki. Zachód już mówi, że piątego artykułu „w razie W” nie dowiezie, my zaś możemy nie zdążyć z tym wszystkim na powtórkę, bo przygotowań na serio to tak nie zaczęliśmy. I Putin może być gotowy znacznie wcześniej, a Zachód nie i dopiero wtedy poznamy prawdziwe cele Kremla i jego warunki. My też nie będziemy gotowi, zaś Jankesi mogą odjechać na Pacyfik, a i bez tego w przypadku wyboru Trumpa ten deklaruje zmusztorowanie Zachodu do większego zaangażowania, w przeciwnym wypadku USA pozostawią Europę swojemu, wybranemu przez nią losowi. I trzeba stwierdzić, że wielu krajom się to może… spodobać, tak jak i znowu kosztować Europę Środkowo-wschodnią masę utrapień. Cóż – taka jest rola zderzaków.
Sanacja 2.0
Przypomina się niestety wrzesień 1939. Też mamy jak wtedy władzę tromtadracką, za Tuska już mniej, boć on przecież sojusznik pacyfistycznego Berlina. Przed II wojną mieliśmy mieć super wojo, które nawet rządziło, a jak przyszło do sprawdzenia przez Hitlera, to się wszystko posypało jak domek z kart. Obecna pozycja Zachodu, chwiejność sytuacji w Ameryce zachęca Rosję do: ”sprawdzam”. A z nami to już w ogóle. No, bo jaka będzie reakcja, jak Putin najedzie Bałtów? Co zrobią USA czy Niemcy? Kto będzie chciał ginąć za Tallin? Co – my ruszymy jako pierwsi na front? Z czym? A jak Amerykanie przyślą nam tylko pomoc w sprzęcie i poparcie polityczne? Damy radę? Z koreańskim sprzętem, który nam Tusk właśnie opóźnia, jeśli w ogóle nie odwołuje? Ten ostatnią rzeczą, jaką będzie chciał zafundować swym młodym przecież i wykształconym zwolennikom, to będzie powszechny pobór. A bez tego, po latach topniejącej armii zawodowej, to nie ma co marzyć o zdolnościach do chociażby wsparcia Bałtów, a co dopiero mówić o obronie własnej.
Wrzesień 1939 zresetował całą II Rzeczpospolitą, unieważnił wszelkie spory, dylematy, przedwojenne życie społeczno-polityczne. Przyszło niewyobrażalne, staliśmy się wasalem Sowietów, państwem o ustroju socjalistycznym, który pasował (wtedy) Polakom jak siodło krowie. Po krótkim, dwudziestoletnim epizodzie niepodległości nie byliśmy przygotowani na reakcję. To prawda – obroty międzynarodowych żaren nie dawały nam wielu szans, ale dziś jest inaczej – mamy lepszą sytuację, ale jej nie wykorzystujemy. Żyjemy doczesnością wewnętrznych kalkulacji politycznych, sondażami, wrzutkami i bzdurami. Ale skoro suweren nie pyta o te sprawy, skoro tak ważne rzeczy nie są głównym motywem kampanii wyborczej, to klasa polityczna odpowiada na takie „zapotrzebowanie” i dostarcza Polakom, to czego chcą najbardziej – chwilowych podniet emocjonalnych do uleczenia plemiennych frustracji.
Kolumbowie a.d. 2024
Sanacja to nie był bukiecik fiołków. Kredytując się mitem Marszałka mocno trzymała za pysk politykę, dusiła każdą alternatywę, etatyzowała gospodarkę. Ale w czasie próby bili się za nią na śmierć młodzi, którzy w niej dorastali. Wojna unieważniła spory dwudziestolecia międzywojennego. Nikt tam się nie zastanawiał w czyim interesie walczył. Tam, gdzieś na górze były oczywiście polityczne tarcia, ale ponad nimi była walka o Najjaśniejszą, imperatyw patriotyczny, który kazał poświęcać życie. Choć w wielu pamiętnikach, jeśli bojownicy myśleli o przyszłej Polsce, to pisali oni, że musi być ona inna niż ta, za której weszli w wojenny czyn. Że ich poświęcenie nie pójdzie na marne i w nowej, powojennej normalności będą żyli, jak nie oni, to ci, co ocaleją, w lepszej Polsce.
Co myśli o tym współczesne pokolenie potencjalnych poborowych? Obawiam się, że mają pewien dylemat, który nie pozwala im wyjść poza wciskany codziennie w III RP paradygmat – za którą ekipę mają walczyć? Bo teraz nie ma jednej Polski, jest Polska Tuska, albo Kaczyńskiego, Trybunał Przyłębskiej, Sejm Hołowni. Sprywatyzowano politycznie kraj. A więc za kogo walczyć? Młodzi mają kłopot – sami deklarowali, że za tego Kaczyńskiego to krwi przelewać nie będą. Ale czy po tej zmianie oddadzą życie za Tuska? Przypuszczam, że wątpię. Tak to jest, że po 30 latach wolnej Polski zatraciliśmy nie tylko wartości, ale i instynkt wspólnotowy. Minęło tyle samo czasu co za PRL, kiedy po latach socjalistycznej indoktrynacji Polaków stać było na Sierpień. Dziś, po takim samym czasie, Kolumbów rocznik 2000 trzeba będzie szukać już chyba tylko wśród wyśmiewanych kiboli. Większość podziękuje Najjaśniejszej na tiktoku. O czym Putin chyba wie.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Francuskie Zgromadzenie Narodowe zatwierdziło poprawkę, już nazwaną przez opozycję “dekretem Pfizer”, do art. 4 ustawy o “walce z dryfem sekciarskim”, która skazuje na trzy lata więzienia i 45 000 euro grzywny każdego, kto krytykuje terapie “uznane za bezpieczne” przez państwo. Zatwierdzenie tegoż punktu pożądanego przez Macrona następuje w następstwie krytyk szczepionek przeciwko Covidowi. W praktyce, Francja wprowadza cenzurę odnoszącą się do wypowiedzi na temat szczepionek.
https://dakowski.pl/28821-2/
Teraz to wojnę wygrywają banderowscy oligarchowie rolniczy, no i oczywiście międzynarodowe holdingi, które wykupiły tysiące hektarów ziemi na Ukrainie. Wojnę z polskim rolnictwem. Szczegóły można doczytać jeszcze na różnych niszowych stronkach typu Dakowski.pl, chyba też w „Do Rzeczy”. Polska(?) policja zabrania rolnikom dostępu do spleśnialej kukurydzy (po co mają nagrywać i jątrzyć, powodować korozję przyjaźni z naszymi banderowskimi braćmi?). Pisząc „banderowskimi” nie czynię nikomu ujmy, bo nasi ukraińscy przyjaciele z dumą przyznają się do swoich bohaterów narodowych. A tuskowy rząd zamierza wpisać przejścia graniczne do „infrastruktury krytycznej”, no i surowo ukarać, tak, tak, jakżeby inaczej, rolniczych „agentów Putina”. Wspólnie z ukraińskim Myrotworcem, czy jakoś tak. W ten sposób zostanie rozwiązany problem rolniczych blokad. No, ale to wszystko to tylko konieczne koszty „powstrzymywania” Putina, który – jak przecież wie każde dziecko – uparł się napaść na Polskę i NATO. No wiadomo, szaleniec. Dlatego musimy dać się wykończyć naszym przyjaciołom i sojusznikom i do końca bezwarunkowo wspierać naszych braci, „którzy walczą za nas”. Nasi ukochani przywódcy, prezydent i premier pięknie się tutaj zgadzają. Logika naszych mediów i polityków jest… logiczna. Ruscy giną tysiącami, Ukraińcy zadają im olbrzymie straty, czasem taktycznie wycofują się z niektórych pozycji „zadając wrogowi ciężkie straty”, zatapiają ich okręty, strzelają z dronow do blokowisk w Moskwie… a nie.. sorry, atakują tylko cele wojskowe, i w ogóle idą od sukcesu do sukcesu. No i na tym samym wydechu politycy i „eksperci” mówią, że „Putin się nie zatrzyma”.
No dobra, dosyć tych myślozbrodni. Pozostaje tylko modlitwa o otrzeźwienie i nawrócenie dla Narodu Polskiego.
Za stalinizmu w Polsce było takie antykomusze ludowe hasełko:
-„Truman, Truman spuść ta bania
Bo jest nie do wytrzymania”.
Co zatem będzie w Polsce obecnej razie W?
Młodzi z miejsca uciekną do Mumii, ci w średnim wieku załatwią sobie zwolnienia, politycy OBU plemion z miejsca zwieją do swych drugich domów poza Europą, a do wojska wezmą nas: ludzi których PRL NAUCZYŁ patriotyzmu.
Żeby nie było niczego.
Ale spoko, my też najpierw zacytujemy przeddrugowojenny wiersz Tuwima, ten o karabinach i bruku ulicy, potem urwiemy łby wszystkim zdrajcom, a potem i tak walniemy Broniewskim i „rachunkami krzywd”. I odejdziemy w chwale, by tam, wysoko, idąc czwórkami do nieba, czekać na „głuchy drwiący śmiech pokoleń”.
Bo i tak, jak zwykle, nikogo nie zatrzymamy.
I tyle z Polski będzie. Też jak zwykle. Bo jej JUŻ nie ma! Wystarczyło 30 lat rządów kolejnych obcych agentur.
Bez złudzeń, Redaktorze drogi, bez złudzeń!
Wojna już trwa. Od lat. Wojna hybrydowa. Nie bez powodu Sikorski został tym kim został. Część młodych Z PRZYJEMNOŚCIĄ pojedzie machać szabelką bo tego wymagają kulturowe media a oni będą mogli zabłysnąć na chwilę na fejsbóku. Większość, z tego co czytam w internetach, nie ma jednak ochoty ginąć w wojnie amerykańsko-ukraińskiej. Są gotowi szukać schronienia w Syrii?