22.05. Czemu pusto?
22 maja, dzień 80.
Wpis nr 69
zakażeń/zgonów/ozdrowień
20.619/982/8.731
Jestem z Wrocławia. Miasta wiecznej imprezy i clubbingu. Centrum wszystkiego jest wrocławski rynek. Gdy zrobi się ciepło balanga trwa do białego rana. W weekendy jest tłok jak w tramwaju przed koronawirusem. Właśnie wpadła mi w internetowe ręce relacja z otwartego w pierwszy dzień po izloacji knajpowego zagłębia na wrocławskim rynku.
Pewnie jak inni myślałem, że jak już otworzą to wyposzczone tłumy ruszą nadrabiać swoje zaległości. Miało się zaludnić w parkach, u fryzjerów i kosmetyczek, ale przede wszystkim w knajpach.
Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem pustki na wrocławskim rynku. I to mi pokazało szerszą perspektywę – czyli jak będzie wyglądała gospodarka po otwarciu. Do tej pory jechaliśmy spiralą w górę. Pani fryzjerka chodziła na pazurki do pani kosmetyczki, a mąż kosmetyczki, pan Janek, wydawał zarobione przez nią pieniądze u pani fryzjerki. Wszystko się kręciło, choć nie była to żadna produkcja, tylko wewnętrzne usługi w firemkach. Tak samo było w restauracjach. I teraz ten łańcuszek się zerwał. I to głównie po stronie popytowej. Co znaczy, że wiele firemek przetrwa i zaprezentuje swoją podaż, ale nie będzie klientów. Będą puste stoliki na środku rynków.
Dlaczego mąż pani kosmetyczki nie przyjdzie do restauracji pana Mariana na rynku? Z dwóch powodów: Jego żona nie zarabiała w gabinecie, płaciła czynsz przez 3 miesiące, zaś szef w firmie pana Janka miał postojowe i płacił panu mu 2.000 zł miesięcznie z rządowych środków. Wszystkie cieniutkie zapasy pożarły trzy miesiące izolacji społeczeństwa (szczególnie dotkliwe dla usług), a i bez tego cały polski biznes był na styku i brak płynności go wykończył. To pierwszy powód/możliwość. Drugi jest taki, że rodzina pana Kazika owszem, miała zapasy i kasa się uratowała, płynność jest, ale zmienił się mental. Doświadczenie zamknięcia gospodarki zmienia hierarchię potrzeb nawet zamożnych. Widać, że warto gromadzić zapasy, a to redukuje potrzeby do tych podstawowych. I pan Kazik, nawet mając na kolację z winem przy świecach na wrocławskim rynku załatwi wszystko w domu, kaczką z Biedronki i winkiem z Lidla. Wyjdzie na to samo, a w skarbonce zostanie 150 zł. W ten sposób rodzina spędziła fajną kolację w czasach zarazy, ale konsumpcja spadła.
Mądrzy piszą, że będzie to wielowarstwowy kryzys. Zacznie się od kryzysu popytowego, który przeskoczy na kryzys podażowy. Jak nie będzie stałego dopływu klientów, to nie będzie na produkty i kelnerów w naszej wrocławskiej restauracji. I kelner z niej nie będzie miał za co pójść do pani fryzjerki. I wtedy kryzys przeniesie się na trzecie pole – system finansowy. Bo pani fryzjerka nie będzie miała już na spłatę kredytu za lokal, który właśnie kupiła przed pandemią. I bank pani fryzjerki obudzi się na stosie „złych długów”. I przestanie pożyczać.
Kluczowa jest więc płynność, to znaczy brak zatorów płatniczych, bo spiralne domino zacznie się przewracać coraz szybciej i coraz bardziej „w dół”. I dlatego gros środków idzie i ma pójść na ratowanie płynności. Bo problemy z nią skutkują w skali makro zahamowaniem inwestycji i bezrobociem. A to dopiero nakręca złe trendy, wspomnianą spiralę, która przypomina już wtedy niekontrolowany korkociąg.
W skali światowej te zjawiska jeszcze bardziej się zaostrzają. Chiny już od ponad miesiąca alarmują, że podaż łatwo im było odtworzyć, ale mają problem z popytem. Nic dziwnego – fabryka świata ma problem z klientami, bo importerzy chińskiej produkcji nie mają kasy na kontynuację zamówień. Ba, ich obywatele przewrócili do góry nogami piramidę swoich potrzeb na podstawowe, a z takimi nie ma co czekać na kontener z Chin – trzeba (i można) ich realizację zapewnić sobie na miejscu. Ba, globalizm z porwanymi łańcuchami dostaw skończy się decouplingiem, czyli powrotem produkcji ściągniętej z Chin do poszczególnych krajów. I nie będzie to tylko kara za „chińskiego wirusa”, tylko danie u siebie pracy bezrobotnym, wyrzuconym przez (czasem przesadne) reakcje izolacyjne poszczególnych państw.
My mamy być trzecią na świecie gospodarką, do zainwestowania po pandemii (za Wielką Brytanią i Singapurem, Niemcy na 16. miejscu). Dostaliśmy najwięcej za dobrej jakości zasoby pracy, więc widać, że mamy być gotowi na przyjęcie produkcji przenoszonej ewentualnie z Chin. Do tego dojdzie jeszcze kwestia jak zapracują działania propłynnościowe i nasz udział w „koronaobligacjach„, na które niedawno zdecydowały się Niemcy i Francja.
Przed nami ważne decyzje i trendy międzynarodowe. A my zajmujemy się na razie tym czyj ból jest większy i od czyjego. No pech, że padło na Polskę z tą pandemią w trakcie wyborów. Wszystkie rzeczy się upolityczniły, a szczególnie sam koronawirus. Tylko ta nasza polityka nie służy wyłonieniu najlepszej drogi do wyjścia z popademicznej być może zapaści, ale służy wyłącznie wygraniu wyścigu po fotel prezydenta. Nawet kosztem naszej przyszłości, nawet kosztem kopert, które wraz ze wzrostem notowań nowego kandydata przestały nagle zabijać. Wojna polsko-polska wygra ze wszystkim, nawet z koronawirusem. Przed nami choćby potop, byleby któreś z plemion wygrało. Nie nad efektami pandemii, ale nad tym drugim. I wystrzelą korki od szampanach w którymś z biur którejś partii. Ale za oknami będą szły już nie grupki Tanajnów, ale milion bezrobotnych, którego jeszcze nie widać, bo siedzi do tej pory po domach na samozatrudnieniu, którego już po otwarciu nie uruchomi z powodu opisanej wyżej spirali kryzysu popytowo-podażowego. Spirali, która pierwszy raz w III RP pomknie w dół. Szybciej niż piosenka Kazika na słynnej już liście.
Więcej wpisów na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Przepraszam, ale to nie jest żadna wojna polsko-polska. Może polsko-kosmopolityczna lub polsko-postsowiecka. Nie widzę żadnych elementów pro polskich z drugiej strony. Jak ktoś widzi to proszę niech wymieni, ale konkretne jak hub lotniczy u nas czy w DE, gazoport i baltic pipe czy ruski gaz z Niemiec, itp.
Wojna polsko-polska to skrót myślowy. Wolałby Pan wojna polsko-polskojęzyczna?