22.07. Jerzy Onuca awansował
22 lipca, wpis nr 1217
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
No i sobie zrobiłem przerwę. Kilka dni bez „Dziennika” i człowiek nie wie co zrobić. Ze sobą, z myślami, z materiałami, które odruchowo odkłada na kolejny wpis. Trzeba będzie jednak robić jakąś kumulację. Formuła tygodnika majaczy na horyzoncie zdarzeń i kusi na niedzielne podsumowania tygodnia minionego i może jakieś prognozy na następny. Ale pełno tego dookoła. No cóż, może jednak spontan ad hoc w tygodniu i podsumowanko, takie „słowo na niedzielę”. Mus się zastanowić. Ale do dzieła.
Dziś redaktor Lisicki z Do Rzeczy przesłał mi zrzut felietonu z Gazety Polskiej. Czasami takie rzeczy przesyła mi redakcja, ale głównie są to listy od czytelników w sprawie mych felietoników w rubryce „Dekameronki” w Do Rzeczy, rzadko coś o mnie. Ale tu – z gratulacjami od Naczelnego – ponoć załapałem się do wyższej ligi. Zostałem zauważony przez zacnych prawoskrętnych tropicieli onuc. Bo trzeba Państwu wiedzieć, że tu mamy prawo- i lewoskrętnych tropicieli tej formy zaprzaństwa. Już o tym pisałem, że te zbiory się przenikają i każde z plemion widzi współpracowników Putina po drugiej stronie, a więc niezorientowany naiwny może odnieść wrażenie, że w Polsce żyją sami agenci Putina, w dodatku demaskując się nawzajem wytykaniem agenturalności. Putin to nieźle obmyślił, bo w takim zamieszaniu to prawdziwego agenta nie rozpoznasz, zaś przy tak rozplenionym procederze zaraz wyjdzie na mrożkowski absurd, że policja tropiąca agentów się sama wyaresztuje.
A wiec dołączyłem do ligi i jest to tak klarownie piękne, że aż zacytuję:
A teraz dokonamy rozbioru filologicznego tego cudeńka. Autor jest wprawiony i wzorem swoich poprzedników z prasy demaskacyjno-komunistycznej wypluwa z siebie kilka zestawów kalek, które po czwartej iteracji tych samych kuglarskich sztuczek mogą się tylko wzmożonym nie zdawać kręceniem tej samej płyty. Najczęstszą formą jest pisanie w drugiej osobie liczby mnogiej. To owe „znamy ten gatunek” . Tu podmiot liryczny ulega kolektywizacji, tak, by czytelnik słusznie wzmożony nie miał jakichś wątpliwości, że to co napisane, to nie jakiś głos pojedynczego publicysty – przeciwnie: to mówimy my, naród, a właściwie lud.
(Tu mała dygresja filologiczno-polityczna o tym jak język kształtuje myślenie, również polityczne. W języku rosyjskim doszło do fatalnego sklejenia. Choć słownikowo bogatszy od polskiego (nie mogę inaczej stwierdzić, ja – onuca), to akurat tu fatalnie dla wielu milionów trupów – przyoszczędził. U Rosjan polski „naród” i „lud” to to samo słowo: narod. I stąd kłopot, bo w historii rosyjskiej legitymizacji rewolucji doszło do podmianki semantycznej, bo przy takim złożeniu się dwóch znaczeń w jednym słowie wyszło, że narodem jest tylko lud. A lud, jak wiadomo jest raczej używany w znaczeniu klasowym, jako „nie-elita”. Tak więc doszło do wycinania całej elity z powodów semantycznych, gdyż okazało się, że elity, zwłaszcza przedrewolucyjne, nie są nikomu do niczego niepotrzebne, skoro naród to lud, tylko, i to krwawo, wyłącznie).
Ale wróćmy, jak to mówią „do naszych baranów”. Pomijając kwestie filologicznego podmiotu lirycznego zbiorowego pojawiają się w tekście kalki stricte zaczerpnięte z publicystyki realizmu socjalistycznego. A więc techniki demaskacji przeciwnika na pierwszym froncie. Co mi zarzuca politruk patriotyczny? Ano, że jestem przechrztą z elit pookrągłostołowych na rycerza ostatniej godziny i pragnę się podczepić pod szarżującą prawicę, a właściwie pod kofederackie klimaty, gdyż mój krytykant rzecz jasna uważa się za prawicowca, co napędza go do atakowania tych, których uważa za konkurencję. I jego demaskacja piecze dwie pieczenie na jednym ogniu zaangażowania.
Pierwszy płomyk, to proszę – pracował u Niemca, a teraz pewnie z jego poduszczenia wkręca się w szeregi prawicy naiwnej i tłumaczy z putinowskiego na polski. Jako żywo czyniłem to za czasów kowidowych, to się gładko przesiadłem na Ukrainę, choć jako żywo, w Do Rzeczy słowa o Ukrainie nie napisałem. Mój demaskator nawet się biedaczek nie upewnił, że pisze o czymś, co nie istnieje, ale – jako się rzekło – tam same kalki. Autor się nagrał pewnie moim wystąpieniem o Ukrainie w wywiadzie, którego udzieliłem Superakowi, a który przebił 100.000 oglądalności. Trzeba więc było dać odpór. A więc tak, byłem najpierw niemieckim butem-podkutem, a teraz przeszedłem na onucyzm rosyjski.
Już tu w Dzienniku napocząłem temat onucyzmu. Jego najjaskrawszą formę zobaczyłem w telewizji Republika, która chyba przez pomyłkę mnie zaprosiła, by pogadać o którymś z moich wpisów, który wedle ich tam kalkulacji był korzystny dla PiS-u. Z pytań redaktora prowadzącego wywnioskowałem, że jest on nagrany jak singiel w marmurowej płycie na onucyzm i tylko sprawnie – jak jego kolega po piórze – żongluje tymi swoimi pałeczkami, które tak szybko się kręcą, że widz nie widzi, że są tylko trzy na krzyż. Onuca okazuje się figurą nie tylko – jak pisałem wyżej – obosieczną, ale i uniwersalną. Ponieważ propagandyści tego rodzaju reprezentują płatnych sponsorów płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, to element rosyjski jest tu grany od rana do nocy. Ja tam już nie wiem kto ma rację, pewnie – jako symetrysta mam rację ja -, że obie strony, w posądzaniu konkurencyjnego plemienia o współpracę z Ruskimi mogą mieć wspólnie rację. Ma być jakaś komisja (ach, gdzież ona, gdzież, miało być tak fajnie a tu temat przykryto ulicznym dialogiem Francuzów z gośćmi), ale obstawiłem, że nic z tego nie będzie. Ale skupmy się na onucyzmie prawoskrętnym.
Jak nie nosiłeś maseczki, chuchałeś na babcie to byłeś zesłany od Putina. Jak już nadjechały na pełnej kurtyzanie szczepionki to dopiero. Sprawa jest prosta, acz rozwikłana genialnymi umysłami, gdzieś polatującymi nad mizerią polskiego patriotyzmu tych, którym się w wersji wzmożonej nie przyjął. Putin poprzez takich agentów jak ja i pewnie kilku z Państwa chciał rozprzestrzenić śmiertelnego wirusa, którego wypuścili jego chińscy towarzysze, po to by nadwyrężyć polską tkankę narodową, wyludnić Najjaśniejszą i wjechać do niej bez walki, na wyludnione pola ofiar onucowych Karwelisów. Proste i jasne. Byleby mieć umysł mogący przyjąć takie dogmaty. Wtedy wszystko się staje jasne, łącznie z płynnym przejściem na pozycje antyukraińskie. To była tylko zmiana tematu, narracja wątpiąca pozostała ta sama, rubelki płynęły bez zbędnych przestojów, prace naukowe podważające kowida zostały wymienione na zdjęcia z Wołynia i poszło jak po maśle. Ale nas wytropili…
Druga rzecz, na którą chciałem zwrócić uwagę w dualizmie tekstu demaskacyjnego jest to, że jest on donosem na mnie do moich postulowanych przez autora nowych przyjaciół. Autor ostrzega – ej, wy tam, patrzcie kogo przyjęliście na swoje łamy. Jakiegoś potwora, hybrydę niemiecko-ruską. Przemyślcie to, bo to śmierdzące odbicie może trafić do was, wy tam dorzeczniacy, i się okaże kogo tam hodujecie. Ja tam się z mojej przeszłości nie mam zamiaru tłumaczyć. Na razie moi wyborcy to wyłącznie moi czytelnicy, których z góry uprzedziłem skąd przychodzę, a wcale się tych swoich wyborów nie wstydzę. Daj Boże autorowi tego paszkwilka takiej ścieżki życiowej. Wiem na pewno, że tego nie zaznał, bo wtedy nie pisał by takich nieczystości.
Jezu, żeby on jeszcze wiedział, czego jako ignorant nie doczytał, bo mu się nawet nie chciało. Jestem rusycystą, panie piszący. I co, teraz by się wszystko składało w jeden ciąg, c’nie? Ale czy to nie jest zbyt nachalne? Czy szpiegiem w Polsce nie powinien być jakiś Murzyn, żeby nie było oczywistości, jak w moim przypadku, rusofila? Tak po prostu dla higieny? Podpowiadam rozwiązanie – nie. Skoro depozytariuszem niemieckich interesów może być taki Tusk z dziadkiem w Wehrmachcie, to tym bardziej jakiś podrzędny pluwacz Putinowski może się obnosić ze swą rosyjskością i nawet ojciec sybirak mu tu nie pomoże. Stawiamy na nachalność.
Skąd się oni biorą, tacy propagandyści-szczwacze? Bo oni szczują swych czytelników na innych ludzi. Niczym, tylko magnetycznymi biegunami politycznego wzmożenia, nie różnią się od przeciwników. „Łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy” występują po obu stronach, tworząc plemienny, popisowy mainstream. Zęby zgrzytają jak się toto czyta. Jak komuś jeszcze to nie zgrzyta – polecam czytać na głos. Od samego czytania od razu robi się echo megafonu ze zbiorowych spędów potępieńczych w fabrycznych halach, „chłopców o twarzach ziemniaczanych, bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach. Żeby skończyć już te herbertki, to czemu mnie to spotyka? Czemu kula wiecowego pisarstwa wystrzelona przed laty okrążyła ziemię i uderzyła mnie w plecy. Nie jak pocisk, ale jak klepnięcie w ramię samogonnego Mefisto spod medialnej budki z piwem.
Popilnować… życia, panie kierowniku? 7,50 zł – nie drogo, bo tyle kosztuje moja gazetka…
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
No cóż, przykro patrzeć jak Gapol, czy TVRepublika zaprzedały się władzuni. Kiedyś byli odskocznią, teraz są narzędziami strony rządowej w ogólnokrajowej nawalance dwóch obozów. Tych co u władzy i tych co pretendują. Nie mają już własnych poglądów, stali się wdzięczną emanacją poglądów władzy. To tylko objaw choroby, która toczy się od dawna. Szkoda klawiatury na byłych dziennikarzy, którzy się sprzedali. Natomiast warto postawić pytanie fundamentalne: czy z niezależnego dziennikarstwa da się wyżyć? Czy jest na to jeszcze przestrzeń? Czy musimy się pogodzić z tym, że to co niezależne musi pozostać niszowe i żebrzące o środki na przeżycie?
Z uwagi na trudną sytuacje finansową, proszę o wsparcie w postaci pomocy w uregulowania opłat
za domenę, serwer mojej strony NIE-WIERZE-NIKOMU.PL
Domena – 158,67
Serwer – 429,27
Certyfikaty cyber_SSL – 19 zł
RAZEM – 607 zł
http://nie-wierze-nikomu.pl/index.php/dotacje
Ej, Panie filologu! „MY” to druga osoba liczby mnogiej???