23.08. KPO, czyli Kogo (jeszcze) Polska Obchodzi?

0
kppo

23 sierpnia, wpis nr 1371

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Promocja mojej książki. Zapraszam do lektury!

kod promocyjny: elity10

Dotąd, po przejściu z tekstów codziennych pisanych w pandemii na teksty cotygodniowe, unikałem komentowania całości ważniejszych zdarzeń z opisywanego tygodnia. Zawsze starałem się wybrać albo jakiś dominujący temat, albo aktualny przyczynek zdarzeniowy, który okazywał się być jakimś pretekstem do wniosków ogólnych. Czasami, kiedy zdarzenia przygniatały swoją błachością oddalałem się w tematy nie związane bezpośrednio z doczesną gonitwą zdarzeń, często wysuwanych jako fałszywe priorytety dla odciągania uwagi publiczności.

Dziś będziemy mieli taki trochę zlepek tych podejść, gdyż mieliśmy do czynienia ostatnio z całą serią zdarzeń symptomatycznych w tym, co tu ostatnio depresyjnie próbuję opisać, czyli zapaści państwa polskiego. Moim zdaniem formuła III RP się wyczerpuje: jej instrukcja obsługi potencjału kraju i rodaków dochodzi do swego przesilenia, gdyż zasady ustrojowe i powstałe w wyniku ich stosowania (a właściwie nawet niestosowania) formy wypaliły się już wręcz systemowo. Po pierwsze są one (począwszy od konstytucji) słabiutkie i wewnątrz sprzeczne jeśli chodzi o podstawę polityki, czyli odpowiedzialność, po drugie – nawet te słabe nie są używane, najczęściej w interesie taktycznym danej ekipy rządzącej, co powoduje, że obok oficjalnego ustroju funkcjonuje system równoległy, całkowicie nietransparentny, zwłaszcza wobec demokracji suflowanej narodowi, gdyż ten nawet nie wie o tego systemu równoległym istnieniu. Zabawia się bowiem naród podrzucanymi mu ekscytacjami, po to by nie był on świadom rzeczywistego stanu swego położenia. Mieliśmy do czynienia z pewnym procesem, który znowu pokazał głębię naszego upadku.

KPO – przypadek czy znak?

No, wybuchła afera z tym KPO, wszyscy się rzucili na ten temat, uśmiechnięta koalicja zdawała się być zaskoczona, ale po kilku dniach stuporu zebrali się gdzieś PR-owcy rządowi, pracujący coraz częściej w trybie zarządzania kryzysowego i dano słabiutki odpór. Jak zwykle – stracono istotę kwestii, jak to zwykle w kurzu wojny polsko-polskiej. Przypomnę o co chodzi z tym KPO.

Jest to fundusz na lizanie ran po szaleństwach gospodarczych sprokurowanych na własne życzenie w panice kowidowej. Tak zrobiła cała Europa, ale ja uważam, że panika dotyczyła raczej stresowanej widowni, zaś establishment użył jej (i wzmagał ją) do uzasadnienia kilku kwestii. Po pierwsze fundusz nazywany u nas Krajowy Plan Odbudowy w Unii nazywa się #NextGenerationEU i nie jest funduszem, od samego początku i samej jego deklaracji, od tego, by się podnieść po kowidzie, ale, jak po resecie wojny czy pandemii, fundusz ten jest po to, by ten świat podniósł się ze zgliszcz w nowej, bardziej sprawiedliwej formie. Jest to odwieczne marzenie postępowej lewicy, a innej niż postępowa przecież nie ma. Tylko takie założenie może uzasadnić destrukcyjne działania lewicy, które oczekują nowego po zrównaniu starego z ziemią. Ale zawsze jakoś zatrzymują się lewacy na tym pierwszym, czyli destrukcji, co zwalnia ich z weryfikacji zasadności ich utopii.  

Ważnym elementem tego NextGeneration było to, że w pochodzie zwiększania swych pozatraktatowych kompetencji Komisja Europejska europejskich komisarzy dokonała skokowej ekspansji swej władzy. Komisja stała się ciałem zadłużającym się w imię członków Unii, opodatkowującym swych członków na własną rzecz, a więc pojawiły się w Brukseli tzw. „dochody własne”. Mieliśmy więc do czynienia ze znaczącą fazą procesu, w którym Bruksela staje się centrum, zaś kraje członkowskie – prowincjami, opodatkowanymi, zastawianymi. Czyli hierarchia centrum-peryferie zaczęła się kształtować szybciej. Brakowało tylko scentralizowanej armii, ale jak pokazał pokowidowy czas „nowej normalności” i do tego dało się dojść.

Sama struktura KPO, narzucona z Brukseli, ale w formach ogólnych klepnięta przez premiera Mateusza w samobójczym jego i całego PiSu pędzie do ulegania Unii, już pokazywała, że nie chodzi o żadne naprawianie szkód po kowidowym szaleństwie, tylko o to, by na gruzach popandemicznych powstał nowy ład. No bo co ma do ratowania upadniętych przedsiębiorstw wydanie tych pożyczek na zadekretowane w strukturze KPO zielone szaleństwo, cyfryzacje, czy dialog społeczny? Nic.

Pośpiech

Cała afera z tą kasą została taktycznie przez Unię, ale i zaprzańsko przez ówczesną opozycję, użyta do dowalenia znienawidzonemu PiS-owi i choć zadłużyliśmy się na konto tego funduszu, choć płaciliśmy za jego obsługę – pieniędzy nie było. Na tym deficycie, ekscytując naiwnych, uśmiechnięta Polska przejęła władzę, obiecując, że tę kasę przywiezie do Polski Tusk pierwszym pociągiem z Brukseli. Nic takiego się nie stało, Bruksela cienką strużką ciurkała tę kasę, gdyż liczyła na to, że Polaki nie zdążą się ogarnąć z jej zaabsorbowaniem i forsa wróci do nadawcy, jak ta, której od listonosza nikt nie odebrał. Ale jak przychodziło do ratowania upadającej wiatrakowej filii takiego Siemensa, czy odblokowania kasy na zakupu elektrycznego autoszrotu z Niemiec, to – na chwilę – znajdował się kluczyk do kasetki.

Tak, czy siak byliśmy w wydawaniu tej kasy zapóźnieni i – jak widać – trzeba się było spieszyć. Poszło jak zwykle – niby czasu mało, ale przezorni koledzy (uśmiechniętego) królika już zawczasu skupowali spółki udające parametrami ofiary lockdownów sprzed czterech lat, by zawnioskować o kasę z KPO na… ratowanie upadających biznesów. To śmieszne, gdyż głównym kryterium przyznania dotacji była utrata przychodów w roku pandemicznym, czyli 4-5 lat temu i potrzeba tzw. dywersyfikacji, czyli zmiany lub dodania nowych produktów i modeli biznesowych do już istniejących (istniejących 4 lata temu, dodam). To jakiś debilizm, gdyż jeśli ktoś już przetrzymał pandemię sprzed 4 lata i dojechał do dzisiejszych stanów „nowej normalności” to już się i tak zoptymalizował, gdyż albo jego biznes się obronił, albo zmienił (czytaj – zdywersyfikował) na tyle, że jakoś przetrwał. Skąd więc takie pomysły, żeby ratować już uratowanych? Raczej chodzi jednak o dymanie publicznej kasy – uwaga! – z części dotacyjnej KPO, czyli bezzwrotnej, na firmy-słupy skonstruowane lub rewitalizowane na tę okazję przez tych, co widzieli z której strony kaczuszka wodę pije.

Mieliśmy więc do czynienia z kuriozalnymi przedsięwzięciami, które kasę dostały, zaś – tu należy dodać koniecznie – zrobiły to wszystko raczej lege artis i te zawołania rządu, że skontroluje, zaś oszustom zabierze, to jakieś populistyczne przykrywanie własnych błędów. Ale to jedynie piosnka stara jak świat, która podobać się może tylko tym, którzy dla dobra swych ulubieńców są skłonni uwierzyć w każdy fałsz. A więc zarobili znowu wybrańcy, kasa się rozeszła szybko i bez sensu. Bilans jest taki, że się zadłużyliśmy, kasa poszła do swoich, na głupoty, zaś to wcale tak nie jest, że dotyczy to malutkiego wycinka całego KPO. No bo np. mówi się ostatnio o przefiksowaniu w trybie awaryjnym ze 26 miliardów zł z KPO na odporność z uwzględnieniem potrzeb zaniedbanej obrony cywilnej. Ale ponieważ pieniądze z transzy dotacji bezzwrotnych KPO już się rozeszły (jak widzimy również na kluby swingersów), to na obronę cywilną zadłużone i tak samorządy, na które zrzucono to niewdzięczne zadanie, będą sobie mogły z KPO już tylko pożyczyć. Będziemy więc mieli do czynienia z sytuacją, że w razie „W” ludzie będą ginęli na ulicach, ale obok odnowionego za pieniądze z KPO klubu kochających zbiorowo i zamiennie. Takie to są racjostanowe priorytety klasy politycznej, która zgotowała cały ten pasztet.

Wina PiS-u

Jak z tego chce wyjść rządząca koalicja? To już w sposób nudny oczywiste – wszystkiemu winien PiS. Po pierwsze, że to on miał zdecydować o sposobie wydania tych pieniędzy, kiedy gotowano cały ten KPO, po drugie zaś Tusk, za praworządnościowe grzechy Kaczyńskiego otrzymał kasę późno, musiał ją szybko wydać i stąd ten bałagan. Pierwszy argument jest tylko w części zasadny, gdyż reguły KPO, wraz z nieszczęsnymi „kamieniami milowymi” klepnął rząd PiS-u (choć ten, kto podpisał rzeczone „kamienie” jest do tej pory poszukiwany i to nie dlatego, że gdzieś człek uciekł, tylko nie wiadomo kto to był). To były tylko ogólne zasady – kierunki wydania, że na zieloność, na cyfrowość i tęczowość –  które klepnął premier Mateusz, bo i szczegóły, i wybór konkretnych projektów dokonany został przez PARP już obsadzony za czasów nowej władzy.

Ale, jak to u plemion, każdy słucha tylko swoich tam-tamów i bębniarzy, a więc mamy huk dookólny, niknie zaś kilka zasadniczych kwestii. Tumult ten, jak to w przypadku prawdziwego wyniku ostatnich wyborów prezydenckich kompletnie zakłócająca odbiór rosnącej pieśni nowego, zaśpiewanej do szczeliny urn wyborczych. Ludzie są coraz bardziej sfrustrowani nie którymś tam z plemion, ale całą klasą polityczną. Z tych dyskusji, jak na przykładzie KPO, nic dla ludu nie wynika. Ksiądz wini pana, pan księdza, a nam biednym zewsząd nędza. Co z tego, że jedni obwiniają drugich, co z tego, że może i nawet któryś ma rację, jak kasa poszła na kompletne odjazdy, a miała ratować upadające biznesy z powodu kowida, biznesy, które albo już nie istnieją albo musiały sobie przez te cztery lata poradzić i poradziły? Politycy się tylko kłócą i dla nas nic z tego nie wynika. Nic, oprócz spadającego poziomu życia i widma przyszłej spłaty długów zaciągniętych przez podatników na zdywersyfikowane jachty.

Ja już coś podejrzewałem wcześniej. Coś mnie tknęło, bo zaczęły mnie bombardować reklamy pt. „ludzie, w Jaskini Niedźwiedziej złoto!”, co miał krzyknąć do baru w westernie jakiś obdartus szukający złota. Widziałem te rozradowane twarze z internetowych rolek: możesz dostać kasę za darmo na brykę, jacht – ludzie, dają forsę za darmo! I to mruganie okiem – będziesz frajer jak nie weźmiesz.  Kto by nie chciał? Za tym stały agencje, które pisały wnioski, naganiały więc sobie prowizyjnych klientów pod byle pretekstem, zaś samochód czy jacht za friko jest tu argumentem dla tej – przeważającej – gawiedzi, która wierzy, że gdzieś tam krasnale schowały garniec złotych dukatów, zaś ktoś sprytny wydarł im tajemnicę miejsca jego zakopania i rozdał to dobro, jak brukselski Janosik, biednym potrzebującym. Widziałem, że coś śmierdzi z tym cudem mniemanym, po czym wybuchała ta cała sprawa prosto Tuskowi w twarz.

Na zaliczkę

Kontekst ma jeden ciekawy moment. Chłopakom tak się spieszyło, że pod względem przepływów finansowych na te luksusy KPO-we (ale podejrzewam, że i na inne „poważne” wydatki) kasa poszła zaliczkowo z naszego budżetu, Czyli wcale nie wydaliśmy kasy, która przyszła z Brukseli, ale pewni swego, że nam Unia zwróci, wydaliśmy zaliczkowo już teraz, ze swoich. Czyli z naszych. Ale jako, że nie tylko Tusk się zdeklarował, ale i Bruksela, że trzeba się przyglądnąć kto dostał i za co, to zwrotu tej kasy Bruksela wcale nie musi dokonać. A więc wyjdzie tak – zapożyczyliśmy się na KPO, płacimy za obsługę już, zaś raty do 2055 roku, kasy nie dostawaliśmy (przez PiS czy przez PO, to już wszystko jedno), ale wydaliśmy zaliczkowo ze swoich, za które Bruksela nam nie zwróci. A więc okaże się, że w terminie prawidłowo nie wydaliśmy, nasza część więc przepada, długi pozostaną, ale z własnego budżetu sfinansowaliśmy dywersyfikację swingersów.

No właśnie – pies tam z tymi swingersami. Jak zwykle wylano narracyjne dziecko z kąpielą. Całe odium z KPO poszło medialnie na tych, co się o te środki starali. Wśród nich, tych co dostali z KPO, jest pewnie sporo uczciwych przedsiębiorców, którzy przeczytali kryteria i się wedle nich ubiegali. Teraz wszystko pójdzie na nich – oszustów, którzy oszukali państwo naszym kosztem, czyli tyrających nie na swoim bidoków. W tym gronie beneficjentów KPO może i się znalazły wytrwałe ofiary kowida i ta kasa im pomogła. Ale zdarzył się nam kolejny narracyjny pretekst obarczania winą pazernych prywaciarzy, tak często wzmagany przez państwo. Tak się zawsze dzieje, kiedy państwo samo narozrabia – po to, by oczy zdradzonych nie patrzyły w górę, bo by tam zobaczyły źródło swych nieustannych trosk, trzeba ich napuścić na siebie tam na dole.

KPO jako przykrywka, nawet Jałty 2.0

Cała sprawa, mimo fikołków PR-owskich mocno zaszkodziła ekipie Tuska, bo mają ci oni dwa wyjścia – albo z kontroli wyniknie, że dali swoim, albo, że wszystko jest ok, ale wtedy ten cały KPO można o kant swingersa rozbić. Sprawdza się powiedzenie Czarzastego, że jak nie idzie, to nie idzie i uważam – uwaga! – że afera z naszą nieobecnością na słynnej ustawce w Waszyngtonie jest dobrą okazją do zrobienia medialnej przykrywki z KPO. Uważam bowiem, że KPO bardziej szkodziło Tuskowi, niż nieobecność w Białym Domu.

Tak, bowiem w kwestii ukraińskiej obie ekipy POPiS-u, łącznie z nowym prezydentem, gadają to samo. Tu się wyautowaliśmy na całego. Ukraina się zgodzi, nawet Zełenski siądzie obok Putina, USA zbliżają się z Rosją, by wyłuskać ją interesami z kolegowania się z Chinami, Europa poudawała trochę i przebiera nogami, by wrócić do biznesu us usual, który uprawiała (i potajemnie uprawia cały czas) z Rosją. Tylko my zostaniemy się sami, romantyczni luzerzy, w najgorszym stanie – zadowolonych z siebie przegrywów, którzy nie zejdą z wierzy obronnej starej, opuszczonej twierdzy. Będziemy więc jedynie obiektem muzealnym, odwiedzanym przez zagraniczne wycieczki, które będą się na naszym przykładzie uczyć jak brak pragmatyzmu, zastąpionego przez emocje, niestety również elit, doprowadzić może całkiem porządny kraj i naród do żałosnego upadku.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

          

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *