27.03. Piłkarzyki polityki
27 marca, dzień 1120.
Wpis nr 1109
zakażeń/zgonów
329/0
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Ja to jednak dostaję szanse, z których nie korzystam. Tak z raz na rok piszę tu w Dzienniku o piłce nożnej i piszę to samo. Czyli powtarzam się. Ale co ja się mam nie powtarzać, skoro sytuacja się powtarza. Szansę dostałem, bo przegapiłem mecz z Czechami, gdzie ponoć w kilka pierwszych minut dostaliśmy dwa gole. I nie dane mi było uczestniczyć w kolejnej masochistycznej narodowej traumie.
Masochistycznej, bo to trzeba mieć zacięcie, by kolejny raz stawać na baczność, śpiewać hymn, by być świadkiem kolejnego festiwalu paździerzostwa, z naiwniacką nadzieją, że akurat tym razem będzie lepiej. Teraz jakoś zgłupiałem, albo z beztroskiego lenistwa zajrzałem na mecz z Albanią. Z Albanią. I znowu to samo. Pobawiłem się tak z 15 minut i liczyłem ilość podań… do tyłu. Wyszło 50/50 z tymi do przodu. W związku z tym u nas rozgrywającym jest ostatni stoper i ten się nie kiwa, bo jak przegra, to będzie sytuacja sam na sam dla przeciwników. Więc co robi – podaje długą piłkę ponad głowami graczy środka pola, na tzw. lagę i niech się koledzy z napaści martwią. No nie da się tego oglądać, bo w ten sposób można wycofać całą pomoc, która i tak nie ma nic do roboty i wstawić ją na przykład na bramkę do Szczęsnego.
To przypomina mi… polską politykę. Nie ważne kto jest trenerem, gramy cały czas to samo. Piach. Na trybunach naiwniacy, którzy kolejny raz liczą na to, że może tym razem. Na boisku przepłacani dyletanci, którzy dostarczają już nawet nie emocje gry, ale kolejną zmarnowaną nadzieję. I jak coś się tam trafi czasem do bramki, to z tego wygłodzenia trybuny wyją, że się udało coś, co na boiskach innych krajów jest jakąś szmatą. I media. Tak, media. Zaraz z tego robią jakiś zachwyt, że patrzcie pany, nawaliliśmy Albanię, potęgę futbolową i hura. I potem wciąż to samo. Jakoś się prześlizgniemy przez eliminacje, które oglądają tylko zainteresowani, wyjedziemy na turniej i tam wszyscy zobaczą ten nasz piach.
UEFA czy FIFA mnożą drużyny na turniejach do ilości już hurtowych. Chodzi o kasę, bo im więcej reprezentacji, tym szerzej i drożej można sprzedać prawa do transmisji, zwiększa się też pula kibiców. I w związku z tym sito eliminacyjne jest rzadkie jak zupa w szpitalu. I tak się przeciskamy na te turnieje, wisząc w zawieszeniu między tuzem w eliminacjach a blamażem w turnieju, gdzie nam dokopują jakieś badziewia.
Jesteśmy jak jakaś Boliwia, czy Ekwador, z tym, że ci to nam dokopują, jak kiedyś jakaś Panama czy coś tam. Są to kraje, które się pasjonują wewnętrznie piłką jak by to był jakiś narodowy mit. Szaleją emocje, bohaterowie, herosi lokalnych potyczek. To taki wewnętrzny obieg zamknięty. A kiedy wyjdzie toto na zewnątrz – zimny prysznic i kończy się na tym, że jesteśmy zakompleksionymi prowincjuszami, co to się stroszą u siebie na podwórku, a jak wyjdą na świat, to się okazuje, że jednak gramy w jakąś inną dyscyplinę, jak chociażby to polskie nożne rugby, w którym przecież posuwa się do przodu podając piłkę… do tyłu. Z tym, że my się do przodu nie przesuwamy, zaś od takich Hondurasów to byśmy dostali bęcki, zaś media by nam to wszystko wytłumaczyły, że pech, że szczęście przeciwnika, że było gorąco/zimno (niepotrzebne skreślić) ale tylko dla nas, bo nie dla drużyny przeciwnej, że zespół niezgrany i takie tam.
Myślę, że, jak w polityce, mamy problem z przepłaconymi graczami, którzy nie oddają jakości za nasze dutki. To psuje rybę „od góry”, jak twierdził nieodżałowany Petru. Tak i w polityce – oni tam nie idą by pograć, tylko by zarobić. I – uwaga – jedno z drugim nie ma wiele wspólnego. To znaczy, że nasz system – tu polityczny – nie dość, że nie nagradza za dobrą grę, to jeszcze wcale nie karze za grę złą. To już dawno nie jest ważne. Obecnie jesteśmy w centrum narracji nie jak grać, tylko jak za pomocą sztuczek regulaminowych (patrz D’Hondt) dostać się do reprezentacji. A po co, co kto będzie grał i na jakiej pozycji to się w szatni, tuż przed wyjściem na boisko jakoś tam dogadamy.
I tylko my tu, na trybunach co z tego mamy? Zaśpiewamy hymn o Najjaśniejszej, by zobaczyć zaraz po raz kolejny to ponure widowisko, które sami sobie zafundowaliśmy. Ale taki to układ, który konserwujemy swoją biernością. Na widowni o wiele lepsi piłkarze siedzą i marudzą, bo nie ma jak wejść na boisko. A więc pijemy piwo, nawet nie kibicujemy, tylko już tylko rozładowujemy swoją frustrację, co jest gwarantem dla piłkarzy, że ich ani nie wywalimy z boiska, ani nie zastąpimy. A jak się zjawi jakiś nowy kandydat to i tak go nie wpuścimy i obśmiejemy, że jak to się jakiś amator wybiera, skoro jak widać profesjonaliści nie dają rady.
A oni są profesjonalistami tylko dlatego, że to my godzimy się z lenistwa na bylejakość i za to płacimy. Codziennie. Dutkami i naszą biernością. Ale są i tacy, którzy tego nie chcą oglądać. Ale wtedy nie mają o czym gadać z masochistyczną większością. O jedynym wspólnym narodowym dobru – solidarności we frustracji.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
A gdyby tak 99 procent kibiców NIE OBEJRZAŁO kolejnych takich meczów?
A gdyby tak choćby raz 90 procent polskich wyborców NIE POSZŁO na kolejną szopkę zwaną u nas niesłusznie wyborami?
Proste jak konstrukcja cepa: chory system SAM się nie wybierze.
Ad. 1. – tak się nie stanie, zawsze trybuny będą mniej lub bardziej pełne. A myślisz, że po co media grzeją mit Wiernego Kibica, co to z drużyną jest na dobre i złe?
Ad. 2. Tak może się stać, może 90% ludzi nie pójść na głosowanie, ale to właśnie wtedy system wybiera się sam :). To nie referendum, nie ma przepisu, że przy braku frekwencji wybory są nieważne. Kto chciał, to poszedł. Nie zagłosowałeś – to się dziady wybrały same.
A poza tym te mecze są niesprawiedliwe: pełnosprawni zawodnicy zawsze wygrają z kalekami. To nie jest fair.
To nie jest tak, że bez frekwencji system ma moc sprawczą i legitymizację swego istnienia.
Nie ma! Także konstytucyjnie.
Taki brak frekwencji to bowiem nic innego jak WYPOWIEDZENIE umowy społecznej przez Suwerena. W całości.
I trzeba wtedy Suwerenowi dać inne klocki. Albo zmienić mu obrazek.
Tak to chodzi.
Hmmm… Należy przede wszystkim oddzielić fakty od ich interpretacji, żebyśmy mogli właściwie ocenić sytuację 🙂