27.12. Europa porzucona na trzy sposoby
27 grudnia, wpis nr 1387
Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Myślę, że już się wycwaniliśmy. Tu, u mnie na blogu, chyba się nauczyliśmy, że jak gruchnie coś ważnego (medialnie, dodajmy), to zapadamy w krzaki i… czekamy. Po co? Z trzech co najmniej powodów: po pierwsze – trzeba zobaczyć czy to naprawdę ważne. Jak nieważne to się tym nie zajmujemy. Nawet nie, że opowiadamy, że to nieważne, bo to część już zwycięstwa narracyjnych wrzucaczy – w ten sposób, nawet w kontekście negatywnym, zawłaszczają naszą uwagę, przekierowując ją w strony nieistotne. Po drugie – czekamy, aż wyjdą spod kamienia rzeczywiste robaczki kręcące sprawą. Po trzecie – co wynika z poprzedniego: przez aktorów-robaczków właściwych można zobaczyć, że jeśli już coś ważnego się stało, to dopiero wtedy widać jaki jest właściwy kontekst tych zdarzeń. I wtedy można oddzielić prawdę czasów od prawdy ekranu.
Amerykanie ostatnio opublikowali swoją długofalową strategię. Została ona poddana wielu ocenom, z różnych punktów, ale nie można jej odmówić powagi analitycznej i bezwzględnej logiki oraz dyscypliny. Dyscyplina polega tu na konsekwentnym wyciąganiu wniosków, nawet jeżeli te są smutne i nawet okrutne. To rzadkość w dzisiejszych postpolitycznych czasach, gdzie rządzi się prawdą czasu za pomocą prawdy ekranu. Nie będę tu brnął w analizę tego dokumentu, tylko spróbuję zastanowić się nad fenomenem – jeden i ten sam tekst został bowiem przeczytany na trzy różne sposoby, co może pokazywać nie tyle wieloznaczność jego przekazu, a ten jest bardzo klarowny, ale nastawienie oceniających go stron, a właściwie oceniających nie tyle sam przekaz, co jego konsekwencje. Takie rozstrzelenie ocen wynika bardziej z „chciejstwa”, czyli nastawienia a priori oceniaczy. To ciekawe zjawisko i stosunek do tego dokumentu pokazuje bardziej jak się mogą potoczyć losy świata w zależności nie od tego kto i jak je ocenia, ale od tego kto będzie miał sprawczość w procesie wdrażania swej interpretacji konsekwencji amerykańskiego dokumentu. Mamy tu trzy poważne podejścia i czwarte, malutkie. Pogadajmy o nich wszystkich, bo któreś z nich się utrze niedługo w koleinę, z której będzie później ciężko wyjść.
Wersja Tuska
Wersja Tuska nie jest jego autorstwa, bo poddaństwo, a o tym tu mówimy, ma formy zadane przez hegemona. Można się przyłączyć albo nie. Jedyna różnica może polegać na gradacji entuzjazmu w zastosowaniu się do poleceń. Mamy do czynienia z dwoistą postacią odniesienia się do propozycji Trumpa ze strony Unii Europejskiej, a właściwie Niemiec. Pierwszy element tej schizofrenii polega na tym, że pomstuje się na amerykańskiego prezydenta, że ten opuścił Europę. Ale tu też mamy dwoistość – przecież cały czas się pluło na niego, że się w Europę miesza, a więc jak tu pluć dalej, że przestał chcieć się mieszać. Ta naiwno-sprzeczna postawa jest fundowana ludowi. Ma pokazać, że zostaliśmy zdradzeni, a więc co? A więc mamy się sami ogarnąć. A któż nas ma ogarnąć jak nie Niemcy w unijnych rękawiczkach? Ta oficjalna narracja jest dla ludu, by stworzyć wrażenie zagrożenia. Bo przecież Putin cały czas dybie na Europę. Teraz ta, opuszczona przez Trumpa, nie ma co ze sobą zrobić, a więc trzeba się skupić pod światłym przywództwem, godzić na zwalanie zapaści gospodarczej na Putina, a teraz na USA, akceptować federalistyczne przyspieszenie. Byleby – uwaga! – wojna trwała.
Drugie podejście, to bardziej skrywane, jest w sumie radością europejskich, a właściwie niemieckich elit – wreszcie mamy wolną rękę, żeby bezkarnie poszaleć w Europie. Zrealizować – uwaga! – bezkrwawo idee czwartej Rzeszy z zapleczem podarowanej Niemcom gestem Trumpa Europy Środkowej, jako zaplecza produkcyjnego niemieckiej dominacji. Takie małe Chiny Niemcy dostaną, ale nie takie, które jak te właściwe, mogą się wybić na niezależność i podmiotowość. Te procesy będą Niemcy sami regulować w swoich rozproszonych koloniach. A więc lud się martwi, zaś elity się cieszą.
Co więc proponują Niemcy jako odpowiedź Trumpowi? Po pierwsze ogłąszają od dawna znany fakt końca pax americana, po drugie obiecują kontynuację pomocy dla „naszej wojny” na Ukrainie, po trzecie namawiają do konsolidacji sił zbrojnych w ramach armii europejskiej – w skrócie: wojska wjadą do Polski jako armia niemiecka i doczekają czasu, gdy przeobrażą się w wojska europejskie, zgadnijcie pod czyim dowództwem? A od armii europejskiej to już tylko krok do państwa federalnego Europy. Znowu – zgadnijcie pod czyim dowództwem? Unia aspiruje już do praktycznie wszystkich cech państwa federalnego: odbiera podmiotowość konstytucyjną państwom narodowym, reguluje ich podatki, obyczaje, oświatę, nie mówiąc już o systemie politycznym. Klamra militarna, czyli wspólna armia, domyka już ostatnie ogniwo łańcucha funkcji państwa i to bez rewolucji, potyczek – nawet głośniejszej debaty.
Co ciekawe – jak się popatrzy na te wszystkie warunki tych wszystkich europejskich programów zbrojeniowych, to Niemcy dostaną tę armię za pieniądze Europejczyków, co będzie stanowiło kuriozum: nowa Rzesza powstanie za pieniądze przyszłych poddanych, którzy złożą ją na poduszce własnych decyzji przed tronem Berlina. Mało tego – sprzęt się kupi Niemcom za nasze, ale kto będzie wojował? Ano jak to kto – ci co zawsze, odpadki po ludach „ziem skrwawionych”, czyli obszaru zgniotu, na którym Słowianie od lat płacą za zgrzyty w aktualnej wersji koncertu mocarstw. Na pancerzach niemieckich czołgów, kupionych za nasze, będą ginęli nasi, dowodzeni ze schronów przez niemieckich generałów. Taka jest odpowiedź wersji niemiecko-europejskiej na decyzje Trumpa: ok, nie chcesz nas bronić zdrajco, to sobie poradzimy sami (to wersja dla oburzonego ludu), ale tak, by na tym skorzystały Niemcy (tu wersja dla uradowanych niemieckich elit).
Ale Trump w swej decyzji mówił co innego: tu zasadza się sygnalizowana różnica interpretacji kroku USA. Każdy będzie czytał to po swojemu, choć powiedziano w tym dokumencie jasno co innego. Dla Trumpa wrogiem nie jest Europa, ale Europa dowodzona przez Unię. I Trump jest przeciwko Unii, nie Europie, co wyraźnie wybrzmiało w dodatkowym do strategii dokumencie, ale o konsekwencjach tego będziemy mówili dalej. A więc Trump powiedział mniej więcej tak: chcecie wojować – proszę bardzo, ale na swój rachunek. Ja mogę pozostawić parasol atomowy, zaś konwencjonalnie – zapraszam do kasy, płaćcie nam za sprzęt i wszystko na własny rachunek. A parasol nuklearny Trumpa oznacza tylko to, że zareaguje nukiem tylko wtedy jak się zaczną nukiem Rosjanie. Do tego momentu Europa jest sama naprzeciw Rosji i się bujajcie.
Europa udaje, że nie rozumie. Trump przeszedł już poziom wyżej – widzi Rosję jako partnera Stanów, nie wroga. Nie będzie więc finansował, a tym bardziej zabezpieczał via „boots on the ground” jakichkolwiek europejskich awantur. W ten sposób jego „ucieczka z Europy” jest gestem wobec Kremla i nie może Trump siedzieć okrakiem pomiędzy próbami zbratania się z Putinem, by go odciągać od Chin, a jednoczesnym wspieraniem europejskich awantur przeciwko Rosji, czynionych w dodatku nie tylko z powodów dętej ideologii walki o kontestowaną przecież niepodległość państw, tylko czynionej przez elity europejskie rachubie na powrót do interesów, jak już się za pieniądze wyciśnięte z wojny, przejdzie do biznesu jak zwykle. Po co Stany miałyby kredytować swym militarnym zagrożeniem interes, który – znowu – jest skierowany przeciwko nim?
Będziemy więc bronili pośrednio nie Europy, ale Unii przed skutkami opuszczenia kontynentu przez Amerykanów. Będziemy to czynili na nasz koszt, bez żadnego wpływu na ten proces, oczywiście jeśli obecne władze się nie zmienią. Bo żeby obecne władze same zmieniły swój stosunek do tej beznadziei bierności procesu, w którym nie uczestniczymy, a jednocześnie jesteśmy jego obiektem – nie wierzę. Nie po to te władze nam tu Niemcy ustanowili.
Wersja Bartosiaka
Jacek Bartosiak, szef think-tanku Strategy&Future, ma tu swoją wersję reakcji na opublikowaną strategię USA. Jest ona konsekwencją meandrów jego ocen, które – tak jak on uważa – zbierają się w ciąg logicznych i przewidzianych przez niego i jego organizację kroków. Od dawna sygnalizował on odejście USA od prymatu na świecie, jako konstatację faktu już dokonanego i tu się mu zgadza. Ale diagnozy diagnozami – najważniejsze co z tego wynika. Można mówić bowiem – „a nie mówiłem?” tylko nie przybliża nas to do żadnego rozwiązania.
A tu się Bartosiak mocno po drodze pogubił. Jeszcze niedawno prorokował, że jak się Europa za siebie nie weźmie, to będzie źle. Wcześniej wieszczył wielki PolUkr, że razem z największą armią Europy, jaką jest wedle niego armia ukraińska, to my możemy dyktować warunki Europie itd. Co z tego wyszło, to widać. Po takich wróżbach wychodzi na to, że armia ukraińska nie wygrywa, była i jest amią „na pożyczkę”, a pożyczkodawcy się właśnie zbiesili, zaś jej główny mankament, czyli siła żywa właśnie został wypuszczony na emigrację. Sytuacja się więc diametralnie różni od poprzednich rachub.
Najpierw popatrzmy co proponuje Bartosiak. Otóż uważa on, że skoro USA sobie idą, to w pewnym stopniu dla Bartosiaka to dobrze, bo ten akt pokaże rzeczywistą słabość pokładania nadziei w USA i – uwaga! – zmusi Europę do działania. Wcześniej, przy podobnej diagnozie, przechodził Bartosiak gładko, że Europejczycy powinni zrobić to czy tamto. To jest moment wskazujący duże braki w koncepcjach S&F. Diagnozy – owszem, zaś wnioski: od czapy. Ekspertyzy tego grona bardzo często abstrahują od realiów politycznych. Bo Europejczycy, czyli kto? Konkretnie – kto? Przywódcy poszczególnych państw, czy Unia Europejska? Widać, że w te procesy Unia się wtranżala bez żenady, zaś solistycznie przywódcy europejscy albo będą realizować mokre sny o potędze (Macron), albo czynić wszelkie odpornościowe ruchy jedynie w rachubie na własne, tu krajowe, korzyści, czyli kosztem innych państw. Takie postawienie sprawy czyni z wszelkich remediów Bartosiaka – pięknoduchową utopię.
Europa czyli kto? Przecież tu Niemcy, rękami Unii, będą blokowali wszystko, co nie jest w ich interesie. Tak samo propozycje wobec Polski – kompletnie utopijne. Żadnej własnej polityki: jak będzie w Polsce rządzić Tusk, to będzie robione to, co chcą Niemcy, jak Kaczyński – wszystko co chcą Amerykanie. Koniec, kropka. Nie można wyższościowo unosić się nad zgnilizną polskiej polityki i jednocześnie proponować jej nieosiągalne utopie. Nic z tego nie będzie. I kiedy S&F to zobaczyło wcale nie przeszło na poziom pragmatyczny swoich rekomendacji, poszło jeszcze bardziej w dziedzinę ułudy. Jaka jest więc obecna wersja reakcji Bartosiaka na strategię Trumpa? Otóż jest nią stworzenie własnej, trzeciej siły, realizującej swoje interesy, wbrew zakusom i Amerykanów, i Brukseli.
Ma być stworzony południkowy pas sojuszu militarnego, oczywiście obok resztek NATO, z uczestnictwem takich krajów jak Finlandia, Polska, Ukraina i… Turcja, który ma złożyć całą strefę „strategicznej presji” na Rosję, która nie poważyłaby się otworzyć takiego frontu. To oznacza powiązanie się członków takiego „militarnego trójmorza” czymś w rodzaju artykułu Piątego, kiedy reagowano by wzdłuż granic z Rosją na atak na każdego z jej członków. W dodatku odczepiłoby to nas od inicjatyw Berlina, który – nagle – został zauważony przez Bartosiaka jako militarny problem. Piękne, co? Tylko całkowicie nierealne.
Jest to piękna instrukcja obsługi maszyny, która nigdy nie powstanie. Po pierwsze definiuje ona Rosję jako zagrożenie o genetycznie wręcz wdrukowanej inklinacji do agresji. Jest to myślenie dwudziestowieczne. Rosja może mieć swoje wpływy w Europie bez wojny kinetycznej, co jest obecnie niezauważane. Niemcy gadają z Rosjanami w Dubaju, zaś ludowi pokazują nowe czołgi „na Ruskich”. Po co Rosji Europa, zadzieranie z jeszcze żyjącym NATO? Można mieć kraje i kontynenty u stóp za pomocą samego zagrożenia, uzależnienia gospodarczego, agentury czy wpływów finansowych. I jest to w zasięgu Rosji. Bartosiak cały czas walczy o to, by Rosja nie siedziała przy europejskim stoliku decyzji. A ona cały czas tam siedzi i będzie siedzieć – nawet w czasie wojny Europa nie jest w stanie wyjść z jej kieszeni, na co długo pracował Kreml z Berlinem. Takich rzeczy nie załatwia się strzałem z armaty, i na takie rzeczy nie można skutecznie odpowiedzieć strzałem z armaty naszej.
Po drugie – znowu problem Bartosiaka – nie można abstrahować od twórcy. Kto ma zmontować taką układankę? Wiadomo, że nie Trump, bo to już Bartosiak ustalił. To ma się zrobić „samo”. Ot, Turcja, która od samego początku w sprawie wojny na Ukrainie siedzi na płocie, ma się nagle zaangażować przeciwko Putinowi? Bo co? W czyim interesie? W czyim interesie ma podtrzymywać nawet Ukrainę w wojnie, której beznadziejna kontynuacja może doprowadzić do kompletnego callapsu państwa już upadłego, co stworzy jej na północy dziurę strategiczną, zmieniającą cały układ regionu? Bo co? Bo Bartosiak tak chce?
A nawet Polska tego nie chce. Znowu – wróćmy do realiów. Kto ma tego chcieć? Proniemiecki Tusk ma budować militarną suwerenność poza systemem unijno-niemieckim? Ma to zrobić Kaczyński? Po pierwsze – ten nie rządzi. Po drugie – ten grał zawsze w amerykańską dutkę, a Amerykanie nigdy na takie coś nie pójdą, żeby poza ich kontrolą w Europie powstało takie cudo.
Dla nich, owszem, dobrze by było, by u boku Rosji pojawiła się jakaś militarna struktura, niezależna od europejskich ciołków niemocy, która, na wszelki wypadek – uwaga! – odgradzałaby zwariowaną Europę zachodnią od Rosji. On to może zrobić nie w celach skierowanych przeciwko Kremlowi, tylko przeciwko Brukseli. Bo to w brukselskich odjazdach widzą amerykanie zagrożenie. Oni tu się dogadują na światowe deale z Putinem, a tu sobie jakieś lewaki w mariażu z korporacjami wykombinują jakąś prowokację wysterowaną w Rosję, coś odpalą, dostaną wpierdziel i zaczną piszczeć – Ameryko, broń nas! I cały misterny (inna sprawa czy realizowalny) deal na odciągnięcie Rosji od Chin pójdzie się czochrać. Takie cuda ewokowane przez Bartosiaka nie powstaną bez inicjatywy Amerykanów, co dopiero skierowane przeciwko ich rachubom. A więc mamy do czynienia z utopią. Kolejną.
Wersja Lisickiego
Też nazywam ją na wyrost, bo nie jest to koncepcja naczelnego Do Rzeczy, tylko właściwe odczytanie dokumentu przygotowanego przez Waszyngton. Po pierwsze Lisicki przypomina oczywistość, co do której nawet zgadzał się i Bartosiak, czyli, że Stany się zwijają, bo już całej planety nie ogarniają, tracą przez rozczłonkowanie i muszą wychodzić z różnych miejsc w sposób uporządkowany na tyle, by pozostawiona sytuacja nie wygenerowała jeszcze większych problemów. Nie robi tego „na złość”, ale też nie dlatego, że straciły wpływ na wszystko.
Lisicki zwraca uwagę, że w dokumencie nie ma syndromu porzucenia Europy przez USA. Jest deklaracja porzucenia Europy, jeśli ta będzie szła drogą wytyczoną przez Unię. Tej Europy Trump nie ma zamiaru bronić. I jest to arcyciekawa konstatacja. To znaczy Trump obiecał protekcję, ale po pewnymi warunkami. Podstawowy to odejście od filarów postawionych przez Unię, jako swoją istotę, a które stanowią sprzeczność z byłymi już wartościami transatlantyckimi. Jest to kontynuacja deklaracji JD Vance z Monachium, że USA nie będą bronić Europy, dopóki ta będzie pod agendą lewacką, ze wszystkimi swoimi dążeniami do biurokratycznego autorytaryzmu, z dybaniem na wolność wypowiedzi włącznie. Jest to deklaracja nie do pogodzenia z obecnym stanem w Europie, godzi bowiem w podstawy ideologiczne projektu Unii Europejskiej. Jest więc to zadeklarowana wrogość projektów i to nieprzezwyciężalna. Oczywiście dopóki w Europie rządzi Unia. A że Unia to tylko narzędzie niemieckiej dominacji – jest to deklaracja wrogości wobec Berlina. Rękawica została rzucona, i jak widać po reakcji Berlina – podjęta (jak pisałem wcześniej), tyle, że kosztem innych krajów europejskich, z naszym na czele.
W drugiej, dodatkowej a nieujawnionej od razu, wersji strategii USA wskazane zostały kraje jako potencjalne „kasztelanie” pozostawione w Europie, którymi zainteresowane są Stany. Są to Austria, Węgry, Włochy i Polska. W rozdziale „Make Europe Great Again” to te kraje mają rozmontować unijnego kolosa na pożyczkowych nogach. To jest odpowiedź Trumpa na bajania o Trójmorzu. To także pokazuje, że jego podejście nie jest południkowo militarne. On nie chce zrobić zapory przed Rosją, z omówionych już względów, tylko polityczną zaporę przed Unią.
I wydaje się, że jedynie w oparciu o taką inicjatywę można montować coś militarnego. Będzie jakiś czynnik jednoczący i inicjujący, którego brakowało w koncepcji Bartosiaka. W dodatku jest to ciekawa propozycja z punktu widzenia politycznego. Obecnie nie widać bowiem większych europejskich ruchów, które w sposób realny mogłyby zagrozić unijnemu prymatowi w Europie. Pojawia się jednak czynnik zewnętrzny, amerykański, z czego warto byłoby skorzystać. Nie po to, by „zapisać się” do Amerykanów, tylko by uwolnić Europę, w tym Polskę, od tego jarzma, które ciągnie nas w rozwojową przepaść i ideologiczne nierozwiązywalne destrukcyjne spory. Jak to mają zrobić Amerykanie, to warto byłoby się przyłączyć, nawet tylko taktycznie. Taki układ niweluje prymat niemiecki na kontynencie i realizację idei kolejnej Rzeszy, które do tej pory kosztowały nas dwie wojny światowe, z trzecią – z tego samego powodu – wiszącą nad nami. A więc same korzyści.
Stoimy więc przed dylematem – albo w Europie zrobią porządek Niemcy, albo Amerykanie. Każdy jak sobie udzieli na to pytanie odpowiedzi – będzie wiedział gdzie jest. Zaś mrzonki, że zrobimy to sami i „Europejczycy” i Polacy odsyłam do przemyśleń: jak mamy sobie ułożyć niezależny byt Europy abstrahując od rzeczywistych wektorów sił światowych, skoro tu u siebie, w Europie, czy w Polsce, sami ze sobą nie jesteśmy sobie w stanie poradzić?
Problem ten w przypadku Polski wymagałby przeprowadzenia procesu zmiany władzy. Za dwa lata będzie po ptokach. USA tu (jeszcze) nic nie robią, Berlin zaś szaleje, jakby to była ostatnia możliwość, ostatni taniec na Titanicu. Tusk, nie z głupoty przecież, tylko z misji, doprowadza do krańcowej zapaści Polski jako państwa. Szkody mogą być już nieodwracalne. Umacnia swoją, na szczęście tylko twitterową, władzę, ale systemowo niszczy i tak wątpliwy ustrój, chwieje szacunkiem obywateli do państwa, obniża do zera międzynarodową podmiotowość kraju.
Co ciekawe – wynika z tego, że w rozmontowaniu Unii USA widzą szansę na postawienie Europy na nogi, oczywiście w swoim – Ameryki – interesie. Obecnie Europa jest dla USA tylko obciążeniem. Siła Europy brała się z konkurowania ambitnych państw, dużą słabością tego konstruktu były konflikty zbrojne. Ale ta rywalizacja cywilizacyjnie promieniowała na świat. Jej konfliktowy potencjał miała mitygować idea Unii Europejskiej. Ale idea ta została przejęta przez lewactwo, co uczyniło ją instytucją zideologizowaną. A to ideologie, głównie w Europie w XX wieku, doprowadziły do konfliktów zbrojnych, które rozlały się na cały świat. Teraz jest tak samo – by obronić się przed negatywną oceną europejskiego projektu, w dealu lewactwa z korporacjonizmem, Unia jest gotowa wywołać konflikty, za które zapłacą narody z limes, obrzeży Europy. I skończy się tak jak w poprzednich wojnach, kiedy ci co je wywołali przy zielonym stoliku bezkarnie układali los już tylko niedoszłych ofiar swych postępków.
Wersja trzecia i pół
To Kaczyński i, niestety, prezydent Nawrocki. Jest bowiem jeszcze jedna wersja rozumienia dokumentu strategii amerykańskiej. Tą wersją rozumienia jest jego… niezrozumienie, a właściwie – wyparcie. Jest to liczenie, że wszystko się jakoś ułoży po staremu. Obecna sytuacja nie da pogodzić ze sobą opierania się na USA jako strategicznym partnerze i jednocześnie bycie antyrosyjskim. No, nie da się. I dlatego albo PiS to zrozumie, albo Amerykanie przestaną w swym dziele widzieć Polaków jako ludzi rozsądnych. Jeżeli w wielkiej grze Trump chce się dogadać z Putinem, to w Europie nie można zostawić jako swego przedstawiciela rządu i kraju oficjalnie deklarującego nieusuwalną do granic spotykania się, wrogość. No, nie da się. Jednocześnie ta pisowska antyrosyjskość zgrywa się z fałszywą – jak starałem się wykazać – wrogością Europy do Putina. A więc nie ma dla publiki żadnej różnicującej postawy pomiędzy Nawrockim i Tuskiem. Są jakieś wewnętrzne poboczności, ale w sprawie polityki międzynarodowej wygląda to tak samo. Wszyscy popierają Ukrainę w „naszej wojnie”, wyprujemy się z ostatków na pomoc Zełeńskiemu w konflikcie, który paradoksalnie im dłużej trwa, tym nasza pozycja bardziej słabnie. Będziemy w to inwestować PRZECIW intencjom Białego Domu, który jako jedyny zdaje się być zainteresowany pokojem.
I cały PiS jest zdruzgotany tą nieprzekraczalną granicą do przejścia, gdyż na tę narrację – wiecznego trwania animozji naszego odwiecznego wroga Rosji z Ameryką – postawił wszystkie żetony, nawet polską niepodległość. Zobaczymy czy PiS bardziej nienawidzi Rosji, niż kocha Polskę. Jak z tego wyjdzie – zobaczymy. Jeśli nie wyjdzie, to kto może być polskim partnerem dla amerykańskiej propozycji? Może nikt – i zostaniemy tak „pomiędzy”: szmaceni w Europie i odpuszczeni dzięki własnej głupocie przez Biały Dom. Znowu słabi, tak pomiędzy światowymi siłami, z własną, zawinioną bezradnością.
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
