28.12. Święta minęły. Piorunem
28 grudnia, dzień 301.
Wpis nr 290
zakażeń/zgonów/ozdrowień
1.261.010/27.147/1.005.376
To były dziwne święta. Tak jak wielu przypuszczało. Obserwuję od dawna w kowidzie, że ludzie jednak nie tyle przestrzegają nakazów, co sami się kontrolują, bardziej niż wymagają tego przepisy.
Właściwie odnotowano tylko jedną inicjatywę obywatelską polegającą na zakapowaniu sąsiadów przez sąsiadów na temat nadmiarowej Wigilii. Patrol, który udał się na miejsce zbrodni nie ujawnił niczego nielegalnego. A więc sąsiedzki ślepak. Jak tu potem żyć z takim isąsiadami cały rok, do następnej Wigilii? Jak widać duch polski nie zasypia nawet w przeddzień Bożego Narodzenia.
W kościołach też pustawo, choć na pasterkę dopisała i tak ograniczona przecież frekwencja. Proboszczowie wzięli się na sposób i zainicjowali po kilka pasterek w dzień przy zaopatrzyć wszystkich chętnych. Kościół, jak pisałem, traci na pandemii. Hierarchowie w wielu przypadkach antycypują i zaostrzają obostrzenia władz, co wprowadza wśród katolików zamęt. Przydałby się jeden głos, a tak to o swoje walczą gdzieniegdzie pojedynczy kapłani, brani na dywanik do kurii.
Pod kościołami w noc Bożego Narodzenia dużo rozhulanej młodzieży, której widać wszystko jedno, gdzie się spotykają – na Strajku Kobiet czy na pasterce. To wlewa trochę nadziei, bo oznacza, że ich protesty nie mają stałej ideologicznej bazy – są po prostu pretekstem do spotkania wyposzczonych realu grupek z rzeczywistości wirtualnej.
Są to najbardziej rozpolitykowane święta jakie pamiętam, bardziej nawet niż Wigilia stanu wojennego. W przypadku Gazety Wyborczej opadły już wszystkie zasłony. Przypomnijmy, że gazeta Michnika jeszcze do niedawna udawała troskę o Kościół, choć powoli sączyła wątpliwości co do zbyt małego „otwarcia” się polskiej katolickiej społeczności. Można to zaobserwować na podmywaniu ostatniego autorytetu Pokaów – Jana Pawła II. Kiedyś nie do ruszenia nawet przez Wyborczą, dziś już można jechać bez trzymanki. Właściwie Wyborcza to już teraz otwarcie antyklerykalny tytuł. Według mnie to dobrze, bo przynajmniej znika mimikra, na którą jeszcze do tej pory nabierali się niektórzy postępowi katolicy. Teraz już jest jasne: tak-tak, nie-nie. Ci „otwarci” katolicy muszą wybrać, czy idą za ewangelią czy będą, tak jak redaktor Najsztub zarzucać Kościołowi hipokryzję polegającą na tym, że wychwala narodziny Jezuska a z drugiej strony uprawia pedofilię. Trudna czeka ich droga.
W telewizji festiwal kolęd, a właściwie zeświecczonych pastorałek, gdzie nic o tym, że narodził się jakiś Jezus, tylko o magii świąt, dzwonkach na płozach pojazdu Mikołaja, który drugi raz przyjechał na saniach zaprzęgniętych w renifery z… Turcji. Przed Świętami odbyła się akcja zniechęcania, a później tropienia artystów, którzy poparli aktywnie aborcyjny Strajk Kobiet, by następnie brać kasę za śpiewanie o narodzinach małego Jezuska. Wygrała, jak pisałem, magia świąt, w reklamach, nawet w TVP.
Magię świąt przykryła szczepionka. Filmowana z dronów jak jedzie w towarzystwie służb do punktów szczepień. Na razie nici z promocji szczepionki przez celebrytów. Mamy ruch odwrotny – pierwsza zaszczepiona w Polsce odbywa swoje turnee po telewizjach stając się celebrytką. Musi opowiadać na różne sposoby jak to nic jej nie jest i jaka to odpowiedzialność się zaszczepić. Ruszyły tez media społecznościowe, gdzie redaktor Gozdyra – główna szpica tropiąca płaskoziemców – i jej follower, profesor Simon, młot na antyszczepionkowców, weszli w nową fazę argumentacji polegającej już właściwie na groźbach. Nie wiem jak to z tym będzie, bo wiadomo, że to wątpiący będą winni następnym falom, ale widać, iż na widomość, że idzie szczepionka – wirus zelżał, ale o dziwo… obostrzenia nie.
Pod domem prezesa też nie najgęściej, choć paru akolitów protestu i tak nie mogło wytrzymać. Chłopaki, dziewczyny i inni namawiają się na Sylwestra pod jego domem. Trzeba mieć jednak zacięcie. Mieliśmy więc takie obłe te święta. Dość powierzchowne. Nawet ten trudny czas nie był dla polskich rodzin czasem zadumy. Raczej niepokojów, rozterek i niepewności.
A przecież jeśli coś nas ocali to tylko wspólnota. I ta najmniejsza, rodzinna, i ta społeczna – lokalna i w końcu narodowa. Polacy – trochę jak w komunie – cofnęli się już do tej ostatniej, podstawowej: rodziny. Ale i ta nie mogła się spotkać w pełnym składzie, choć czasy takie, że wypadałoby się wszystkim naradzić co dalej. Ta ważna okazja – przepadła. Zresztą Polacy są tak podzieleni, że zbiorowe spotkania często przemieniają się w aktywne formy wojny polsko-polskiej, o czym mówią statystyki pogotowania i policji.
Przed nami Sylwester. Też w parę osób, może z podsłuchującymi sąsiadami a na pewno z hybrydową godziną policyjną.
Kończy się powoli ten straszny rok. Obyśmy tylko za nim nie zatęsknili.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”