29.11. Nierządy fachowców a nierząd polityków
29 listopada, wpis nr 1234
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Wczoraj mieliśmy jeden z końcowych etapów żałosnego spektaklu powyborczego, czyli pan premier Morawiecki przedstawił skład swojego rządu, skazanego na porażkę. Wielu obstawiało, że nawet pełnego składu nie skleci, ale jakoś ilościowo dowiózł. Po drodze odbyła się pozoracja konsultacji, z której skorzystała jedynie Konfederacja, w dodatku przychodząc na spotkanie z premierem, by powtórzyć, że nigdzie nie wejdzie i uświadomić podobno zaskoczonemu sprawą premierowi, co się dzieje wśród kierowców na blokadzie granicy polsko-ukraińskiej.
Czas szydery
Ale całą szyderę tej sytuacji można oddać już w ręce tvnów, które z lubością sadysty będą teraz jechali po tym dwutygodniowym rządzie i po tych, co się zgodzili doń przystąpić i dać się nagrać przez kamery. Sama uroczystość zaprzysiężenia była transmitowana przez tvn właśnie, na żywo, zaś telewizja dowcipnie nazywana publiczną temat opuściła, co dowodzi, że sam spektakl był żenujący na tyle, że nawet nie bardzo było wiadomo jak to opowiedzieć. Media jeszcze opozycyjne wciąż wyją, że to skandal się tam w Pałacu u Dudy odbył, nie rozumiejąc lub udając niewiedzę, że to wszystko było wedle konstytucji. I zamiast utyskiwać na nią, rozrywają szaty nad głupotą. Tak, ale procedur, których jeszcze niedawno broniono z konstytucją w ręku, którą jedni czytali dzieciom do snu, aktorzy recytowali w chórach greckich, zaś druga (jeszcze nie wtedy) osoba w państwie roniła łzy.
A, jako się rzekło – nie nasze to małpy, to niech się inne cyrki tym zajmują. Ale wydarzyło się coś po drodze. (Jeszcze) premier Morawiecki postanowił się zabrać do formowania rządu porządnie. Ogłosił program i nazwę swego rządu jako koalicję polskich spraw. I, co kuriozalne, ogłosił dynamiczny program polityczny, ale zaraz po (przegranych) wyborach. W kampanii nic o tym nie było, a pomysły były szczytne, ba – widać było zaczerpnięcie ze źródeł programów swych przeciwników. Wszystko na odwrót – takie ukłony to się robi przed wyborami, by ułatwić zbliżenie potencjalnym koalicjantom. Tu zaś PiS poszedł po swojemu: wszystko albo nic i okazało się, że nic. Teraz branie ich postulatów na swoje karty programowe nie ma sensu, bo zwycięskiej opozycji, gorzej, bo i jej elektoratowi, nie chodzi o jakiś program na Polskę, tylko o to, by sobie ten PiS już wreszcie poszedł. Bez względu na to, co potem. A to się dopiero okaże.
Rządy fachowców
Drugim czynnikiem, poza powyższym odwróceniem kolejności programowej, jaki wyróżnia szarżę Morawieckiego jest postulat rządów fachowców, czy ekspertów. Co prawda w realnym wykonaniu polegać on miał na wystawieniu na dwa tygodnie rządzenia urzędników z różnych ministerstw, których zaletami była anonimowość w sferze publicznej i łatka państwowego, podrozumiewanego że bezpartyjnego, eksperta. Można do tego podejść na trzy sposoby – szyderczy, pragmatyczny i refleksyjny.
Rewolucyjne podejście do rządu tym razem ekspertów poddaje kontekst, że niesamowitość tego rozwiązania polega na tym, że (wreszcie?) będą rządzić fachowcy. Co – drogą implikacji – powoduje refleksję, że dotąd fachowcy nie rządzili. To znaczy kto rządził przed nimi? Wychodzi, że politycy, ale ci, zestawieni z fachowością ekspertów nowego krótkoterminowego rządu, wychodzą na dyletantów. Czemu więc rządzili i czemuż to oddanie sterów państwa w ręce fachowców to przewrót kopernikański naszej (i chyba nie tylko) polityki?
Coś w tym jest, bo wyszło, że trzeba aż przegrać wybory, by sytuacja tak przycisnęła, że wypadało się aż zmusić do szalonego kroku – rządów fachowców. Kim są fachowcy? A więc są to albo naukowcy, albo urzędnicy, co to siedzieli i siedzą w procedurach państwa, znają się na obszarach, które obsługują, często są to resztki służby cywilnej, dzięki którym kraj się jakoś kręci. Bo na górze szaleją polityczne huragany zmian, zaś przynoszą one często cały szlam nie fachowców, ale spłat zobowiązań wyborczych. I tacy gdzieś tam siedzą po ministerstwach, za których zaraz może się wziąć centrozlewna miotła, gdyż sądząc po narracji mścicieli, nie ma zmiłuj dla każdego, kto pracował dla tego reżymu, choćby tylko sprzątał biura po pisowskich złodziejach.
Ten zgniły układ, a właściwie jego powtarzalność potwierdza się obecnie coraz częstszymi aktami samokrytyki z tych kręgów, a la agent Tomek. „Tak, byłem, nawet nie błądziłem, tylko robiłem co mi kazali w ramach prawa, zawsze byłem przeciw, mogę powiedzieć co podsłuchałem i gdzie robili wały. Tylko nie wyrzucajcie, przydam się.” To smutne, ale prawdziwe.
Polityka – pragmatyka
Tyle szydery, choć wyszło na smutno. Teraz pragmatyka. Wiele rozmawiałem z politykami po kiego im te ministerstwa, skoro się na nich nie znają. Leszczyna na ministerstwo finansów, ale w ostatniej chwili na ministerstwo zdrowia, ale tu się może zderzyć z Muchą, tą ze sportu, która też czeka na zdrowie. Sienkiewicz – od służb, do kultury. W PiS-ie to samo. Zawsze się podśmiewałem z tych polityków, ale ci mnie pragmatycznie właśnie leczyli z moich zero-jedynkowych złudzeń o fachowości rządów. To nie o te kompetencje chodzi, ale o wdrażanie woli rządzącej partii, a tu się trzeba bardziej znać na wdrażaniu, niż na temacie. Minister polityczny jest więc swego rodzaju menedżerem zarządzającym ministerstwem jako firmą produkującą urzeczywistnienie woli politycznej rządzących. Cała reszta ministerstwa, pomijając synekurki dla zasłużonych, to już tylko operacyjne wdrażanie tego projektu. Różnicą władzy politycznej nad ekspercką ma być to, że ministrowie ponoszą odpowiedzialność polityczną, której fachowcy mają być pozbawieni. Odpowiedzialność ma polegać na tym, że politycy mogą za swe decyzje odpowiedzieć przed partią, bo przed wyborcami to za następne cztery lata. Też mi kara i odpowiedzialność…
I tu stają dwa pytania. Skoro minister nie ma kombinować, tylko wdrażać co matka-partia każe, to kto personalnie wytycza kierunek? Jest to ścisłe kierownictwo partii, to które wytycza kierunek. I tu drugie pytanie – kierunek czego? Czyli czemu ma służyć ten program? Niestety uważam, że wcielenie tu jakiegoś pomysłu na kraj nie jest priorytetem. Jest ważne o tyle, o ile wytworzy społeczne poparcie ciągnące się do następnych wyborów. Bo władza, szczególnie w Polsce, ale wydaje mi się, że i ogólnie w demokracji, ma główny gen nakierowany na odtwarzanie i utrzymanie swej władzy, lub jej zdobycie, kiedy jej nie ma. Program na Polskę, jest tylko pochodną tego priorytetu – ma być taki, by na nas zagłosowało jak najwięcej wyborczego ludu. Stąd biorą się legendy, że prawdziwe zmiany dokonują się zaraz po wyborach, bo po roku jest już myślenie o kolejnym spotkaniu przy urnach, zaglądanie w oczy sondażom, by zrobić nie to co akurat dla Polski dobre, ale to, by się przypodobać wyborcy.
A ten, jak widać po ostatnich wynikach, może zagłosować emocjonalnie, bez związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy swoimi decyzjami a rzeczywistą, a tym bardziej przyszłą sytuacją. A więc miotamy się w III Najjaśniejszej od ściany do ściany. Miotanie odbywa się w rytmie medialnego bujania dwóch naznaczonych plemion, które – jak się okazało w ostatnich frekwencyjnych rekordach – porywają w swym chocholim tańcu coraz więcej postronnych widzów. W dodatku cała ta szarpanina obliczona jest jedynie na krótkoterminowe zyski wyłącznie w wewnętrznej perspektywie lokalnej polityki. A to powoduje ślepotę na procesy zewnętrzne, niemierzenie się z nimi lub oszukiwanie ich, jeśli ma to przynieść popularność w Polsce, choćby na dłuższą metę tej Polsce szkodziły.
Politycy, którzy mi uświadamiali prymarność polityki nad fachowością na poziomie ministerstw mówili, iż często jest tak, że powody politycznych decyzji są lepsze niż decyzji merytorycznych. Te polityczne uwzględniać mają czynnik społecznego odbioru podjętych działań, nie zaś jedynie ich pragmatyczną skuteczność. Ta, nawet gdyby miała słuszność, to przy nieuwzględnieniu czynnika społecznego mogła by doprowadzić do upadku najlepszych pomysłów. Polityk powie, że to trzeba zmienić w narracji, spowolnić czy inaczej rozłożyć akcenty. Czasami zarzucić, by poświęcić (to najczęstszy przypadek) dany projekt, dla celów ważniejszych, którymi w końcu okazuje się… utrzymanie władzy przy władzy. Danej władzy.
Jak jest naprawdę
No to teraz konstatacja ostatnia, czyli refleksyjna. Czy da się pogodzić to podejście eksperckie z politycznym? Wydaje mi się, że coraz trudniej i dowodzi tego los demokracji przedstawicielskiej na całym globie. Żerowisko do spłacania politycznych zobowiązań rozciąga się już tak w dół instytucji publicznych, że coraz mniej tam miejsca dla fachowców. Korpus cywilny to wciąż jakaś mrzonka, w związku z tym jakość państwa pogarsza się, za to kosztuje coraz więcej. Mamy więc coraz mniej liczniejsze szeregi fachowców, zaś klasa polityczna infekuje instytucje i NIE PONOSI żadnej odpowiedzialności za swe czyny. Ba – widzieliśmy to przy nominacji jedynek przed wyborami, szczególnie w PiS-ie. Sami sanitarystyczni zamordyści. PiS przecież dojechał Polaków w pandemii i powinien zacierać ślady, a tu wystawił najgorsze gęby na front. Nie ma więc żadnej odpowiedzialności politycznej przed partią, jest tylko spłata długu za lojalność w najgorszych procederach. A odpowiedzialność przed narodem? Pusty śmiech, nikt nie kwiknął za nic. I nie kwiknie, bo nawet mściciele od Tuska temat pandemii będą omijać wielkim kołem, jako równo umoczeni.
Myślę, że jest i będzie słabo z tym. Będziemy mieli politykę na użytek wewnętrzny, bez uzgodnionych nienaruszalnych filarów polskiej racji stanu. Będziemy tak słabnąć, z czego skorzystają nasi sąsiedzi, zwłaszcza ci, którzy chcieliby (a w tej sytuacji mogą coraz bardziej) wpływać na nasze losy we własnym interesie, który najczęściej jest sprzeczny z naszym. Ale jak i kto tu ma walczyć o nasz interes, skoro jest on u nas nie określony i nie wydyskutowany. Ba – za każdą zmianą wajchy interes ten jest kwestionowany do spodu i zmieniany na wektor przeciwny. I kręcimy się w kółko tą naszą łupinką państwową w burzliwym oceanie dziejów, blisko wirów, które mogą nas pochłonąć. Wyrywając sobie wyborczo ster i goniąc wioślarzy, by wiosłowali dzielnie w coraz to inną stronę.
I skończy się ta farsa dwutygodniowego rządu. I nastanie ten na dłużej. Co to nawet wyborcy nie wiedzą (nie wierzą?) jakie i czy w ogóle będzie realizował oczekiwania. Ale tak to jest w naszym systemie wyborczym – dopiero po uwierzeniu na słowo, po wrzuceniu wszystkich jajek do koszyka wyborca dowiaduje się co tak naprawdę wybrał. I wielu się zaskoczy jak zobaczy. Większość – niestety – nawet to będzie miała gdzieś.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
1. „minister nie ma kombinować, tylko wdrażać co matka-partia każe” – Niedzielski? wdrażał co mu amerykańska marioneta gangu szczepionkowego kazała robić. To może to był fachowiec? Oczywiście, od utrzymania swojego wizerunku. Więc na przykład fachowczyni Chorosińska…
2. „kto personalnie wytycza kierunek? Jest to ścisłe kierownictwo partii” – tylko w niektórych obszarach, co do których nie rości sobie prawa decydowania Wielki Brat – oddanie sprzętu wojskowego krainie U i inne poddańcze działania, kosztujące niemało, jakieś wymysły o jądrowej utopii za ponad 10 lat a kupionej teraz, demolowanie infrastruktury wydobywczej źródeł energii na rozkaz Brukselki („nie lubię brukselki”), itp. itd.
Nierząd nie rozdaje swoich kart i następny też nie będzie.
A tu znowu hydra szczepionkowa podnosi swoje nieodcięte łby grzesiowskie, szusterskie czy dzieciątkowskie i zaczyna straszyć hospitalizacjami. Maski w szpitalach na ryj włóż, ale już!
A wystarczą dwie rzeczy od pacjenta na początek:
– czy pacjent był szczypany na kowida i ile razy – nikogo z lekarzy czyżby to nie interesuje w wywiadzie? bo może nie być już danych w systemie.
– czy ma wysoki poziom wit.D we krwi – także mało którego lekarza to interesuje, bo wyszłoby szydło z wora
Złe pytania Pan Redaktor stawia. Nie:”dlaczego?”, a „po co?” powinny brzmieć.
A po to, by jak najmniej dać czasu rządowi Tuska na stworzenie WŁASNEGO budżetu, przez co będzie MUSIAŁ przegłosować ten pisowski. Bo inaczej po parlamencie i nowe wybory.
I po to, by w tym jak najdłuższym intermezzo znaleźć nowe ” afery Tuska” i móc nimi dokonywać erozji totalnej koalicji ZANIM ostatecznie okrzepnie.
A w tzw. międzyczasie futrować poparcie społeczne dla PiS udającą prawdziwe intencje hipokryzją PiS np. w eurokołchozie . I nie tylko tam.
Moim zdaniem to granie na czas jest korzystne dla nas. Jedni i drudzy mają mniej czasu na wprowadzanie swoich ustaw. Pewnie że miesiąc to mało ale przynajmniej nie zdążą czegoś przegłosowac na przyszły rok
W obliczu tego co szykuje Unia i WHO…nasze przepychanki nie mają żadnego znaczenia.