9.08. Zagwozdka, czyli Polska w 10 punktach

9 sierpnia, wpis nr 1369
Zapraszam do wsparcia mego bloga

wersja audio

Właściwie to ten tekst przeleciał przez media w sposób niezauważony. Chodzi mi o tzw. Deklarację Polską wydaną przez PiS, która, choć została omówiona przez polski komentariat, to echa analiz tego tekstu zostały niezauważone, co nie dziwi. Polska i Polacy zajmują się rzeczami mocno rozkojarzonymi co do ważności i przez to często traci się okazję, by z niezauważonych incydentów wyciągnąć wnioski na poziomie symptomatycznego zjawiska. Na początku sam tekst:

Dwie deklaracje: analiza porównawcza
Sam PiS tłumaczył powstanie tej Deklaracji najpierw ustami prezesa Kaczyńskiego, że jest to propozycja alternatywna do tzw. Deklaracji Toruńskiej, którą Mentzen, szef Konfederacji dał do podpisu obu kandydatom w II turze wyborów prezydenckich, Trzaskowskiemu i Nawrockiemu. Trzaskowski odmówił jej podpisania, Nawrocki ją podpisał. Trzeba pamiętać, że odbywała się wtedy w II turze walka o przerzucenie głosów na któregoś z dwóch kandydatów i Mentzen – ten trzeci – miał tu do ugrania (i podarowania) największy kapitał. Tylko dlatego obaj kandydaci z nim gadali, dziś już nie muszą – Trzaskowski bo przegrał, Nawrocki, bo wygrał. Ciekawe będzie tylko, czy Nawrocki nie tyle odwdzięczy się Mentzenowi (czy Braunowi, w końcu tu przeszło z milion głosów) co ich elektoratom, gdyż to w tym segmencie urodziła się nowa siła, antyPOPiS-u, którą Nawrocki jak nie zdyskontuje, to i jego, a już zwłaszcza PiS-u szanse spadną już w wyborach do Sejmu w 2027 roku, a już na pewno w przypadku przyspieszonego wybrania się do urn.
Ciekawe jest porównanie tego, co podpisał wtedy Mentzenowi Nawrocki, z tym co w Deklaracji Polskiej zostało z tych toruńskich rzeczy powtórzone, pominięte, a nawet potraktowane odwrotnie. Te różnice pomiędzy deklaracjami pokazałyby nam rozziew między linią Nawrockiego a aktualnym stanowiskiem PiS, nie tylko zresztą w stosunku do propozycji Konfederacji, ale czegoś o wiele ważniejszego, o czym będzie na końcu – o tym jak PiS wyobraża sobie rządzenie na wypadek pokonania tusków. Ale wróćmy do różnic pomiędzy tym co podpisał już dzisiejszy prezydent, a tym jak nową, potuskową Polskę wyobraża sobie Kaczyński. Tu mogą bowiem tkwić przyszłe źródła nie tylko różnicy zdań koalicjantów, ale i konfliktu na linii pałac-Nowogrodzka. A więc zacznijmy od tego co Mentzenowi podpisał Nawrocki, w stosunku do deklaracji Kaczyńskiego.
- Nie podpiszę żadnej ustawy, która podnosi istniejące podatki, składki, opłaty lub wprowadza nowe obciążenia fiskalne. (U Kaczyńskiego, co niepokojące – nic o podatkach na przyszłość, co pozwala zakładać, że z podatkami za rządów potuskowych może być równie niepewnie),
- Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej obrót gotówkowy i będę stał na straży polskiego złotego (U Kaczyńskiego – nic. Można to tłumaczyć „gospodarczym” ukąszeniem formacji Konfederacji, co – delikatnie mówiąc – nie jest domeną PiS),
- Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej swobodę wyrażania poglądów zgodnych z polską Konstytucją. (W Deklaracji Polskiej – nic na ten temat),
- Nie pozwolę na wysłanie polskich żołnierzy na terytorium Ukrainy. (Tu w Deklaracji Polskiej jest tylko – pkt 7. – napomknięcie o Ukrainie, ale w ogólnych kategoriach priorytetu interesu polskiego, co wcale nie znaczy, że – w mniemaniu PiS-u – interesem Polski nie będzie właśnie posłanie na wojnę polskich żołnierzy. Jednocześnie po takiej deklaracji PiS ochoczo wsparł tusków w kontynuacji pomocy dla Ukrainy, która ma obecnie głównie postać socjalnych transferów dla Ukraińców, przeczy więc deklarowanemu w tekście Kaczyńskiego hasłu „Po pierwsze Polska, po drugie – Polacy”),
- Nie podpiszę ustawy w sprawie ratyfikacji akcesji Ukrainy do NATO. (jak wyżej – Nawrocki podpisał, a wcale nie wiadomo czy w głowach pisowskich polityków taka idea o przyjęciu Ukrainy do NATO nie znajdzie swego uzasadnienia),
- Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej dostęp Polaków do broni. (U Kaczyńskiego – nic)
- Nie zgodzę się na przekazywanie jakichkolwiek kompetencji władz Rzeczypospolitej Polskiej do organów Unii Europejskiej.
- Nie podpiszę ratyfikacji żadnych nowych traktatów unijnych osłabiających rolę Polski, np. poprzez osłabienie siły głosu lub odebranie prawa weta. (Oba te punkty zostały w Deklaracji Polskiej potraktowane jako sprzeciw wobec procesu centralizacji Unii Europejskiej, co jest bardziej ogólnym stwierdzeniem, ale i Mentzen, i Kaczyński się tu zgadzają: ten pierwszy tylko pisze jakimi sposobami opierać się Unii, zaś Kaczyński pisze o tym – w jakim celu. Ale tu też jest pułapka, bo np. kwestia Zielonego Ładu, jako nie bezpośrednio nakierowana na centralizację Unii, mogłaby przy takiej ogólnikowej deklaracji PiS – być do zaakceptowania),
Adresat odpowiada nadawcy
I teraz pojawia się ciekawa kwestia – co będzie realizował z tego Nawrocki? Nie jest to bowiem tak, że do Deklaracji Polskiej PiS-u Nawrocki tylko doda te punkty, które podpisał Mentzenowi i dzięki temu będzie się „pięknie różnił” z Nowogrodzką, jednocześnie schlebiając tym, którym spoza PiS-u, zawdzięcza swoją wygraną. Okazało się bowiem, że pośredni adresat tego tekstu Kaczyńskiego jakim jest przywódca Konfederacji tekst Deklaracji Polskiej nie tyle odrzucił, co wyśmiał.
Mentzen punkt po punkcie zjechał ten tekst, jako zlepek deklaracji poprawiania błędów w sumie popełnionych przez PiS (migracja, Zielony Ład jako katastrofa energetyczna, czy uległość wobec Unii), do tego należy dodać hasło pożyczone przez Kaczyńskiego od lewaków, że „mieszkanie jest prawem, a nie towarem”, które jest samobójczą próbą pozyskania lewicowego elektoratu od Zandberga. Najbardziej obśmiał Mentzen punkt pierwszy, to znaczy postulat, że żaden rząd nie będzie tworzony z udziałem Tuska i „jego sił politycznych”. Taka deklaracja to z jednej strony hipokryzja, z drugiej – totalna głupota. Hipokryzja polega na tym, że Tuska „siły polityczne”, to jako żywo również i koalicjanci. A więc z nimi nie można tworzyć rządu, ale na kolacyjkach to się w tym samym czasie Kaczyński może z nimi umawiać, by coś bąkać o „rządzie technicznym”. A więc Konfederacji nie można, ale „starszym i mądrzejszym” to nawet wypada.
Głupota polega na tym, że chce się Konfederację wsadzić na lewe sanki, czyli zwabić w oczywistą dla wszystkich pułapkę. No bo jak w przyszłości taka Konfederacja miałaby w umowie koalicyjnej stawiać na swoim, jak – gdyby podpisała deklarację – nie miałaby gdzie pójść, bo przecież nie do tusków? Jaka byłaby pozycja negocjacyjna Konfederacji, pozbawionej BATNA, czyli best alternative to negotiated agreement? To konieczny warunek skutecznych negocjacji – druga strona musi wiedzieć, że pierwsza strona ma w razie niepowodzenia gdzie pójść – w przeciwnym razie może chcieć wynegocjować z tą pierwszą wszystko. A głównym warunkiem mocnej pozycji Konfederacji jest jej obrotowość, bo z niej może uczynić lewar do maksymalnej realizacji swoich postulatów w przyszłej koalicji.
Wiem – brzmi to strasznie (pocieszcie się, że i dla tych uśmiechniętych od Tuska), że Konfederacja mogłaby się dogadać z Platformą. Ale ta alternatywa ma swoje mocne strony chociażby w tym, że – jeśli będzie realna – PiS będzie się musiał zgodzić na postulaty Konfederacji, które podobają mi się w wielu punktach bardziej niż fakty dokonane w wykonaniu PiS-u. A to tylko lepiej dla Polski, bo inaczej PiS – jak widać coraz bardziej zadufany w sobie – będzie chciał forsować wyłącznie swoje, nienajlepsze jak wiemy z dowiedzionego poziomu dowożenia, pomysły, zaś koalicjantów będzie transformował w rozbieralne przystawki. A to – należy to po raz pierwszy powtórzyć – nie jest dobre dla Polski.
Już to przebrzmiewa w deklaracji PiS-u. Jak podpiszecie, że Tusk jest fe, a potem, po takim wygraniu wyborów, że trzeba się będzie z wami, Konfederacją, układać, po takiej deklaracji będziecie się musieli zgodzić na wszystko. A jak będziecie grymasić, że to za mało, to się was wyzwie od pazernych zdrajców, co to nie chcą dogiąć Tuska. Bo gdybyście chcieli, to czemu nie podpiszecie takiej deklaracji wprost? Wtedy jak się Konfederacja zacznie stawiać to wszystko pójdzie na jej rachunek. To stary, odgrzewany numer i podobne mogą być jego skutki. PiS nie umie w koalicje. Na tydzień przed wyborami do parlamentu w 2023 zaatakował na maksa Konfederację pod zarzutem, że ta się kuma z tuskami. Miało to znowu być grą na jednorządcę PiS, be żadnych przystawek.
I wyszło, że i cnota została stracona, i rubelek nie zarobiony. Oburzeni tymi podejrzeniami wyborcy Konfederacji w swej sporej części przeszli do… Hołowni, który obiecał rozbicie POPIS-u. I zyskał na tym Tusk, który w koalicje (przed wyborami, dodajmy) umie, zaś PiS stracił za takie numery władzę. Tak teraz i może być jeszcze raz, bo PiS się jednak nie uczy. W 2015 się nauczył, odrobił lekcje z własnych błędów i rządził przez osiem lat. Teraz wraca do PiS-u z lat 2005-2007, pełnego buty i przekonanego o tym, że nie musi się dzielić swoimi pomysłami na Polskę z jakimkolwiek koalicjantem. I to wybił mocno Mentzen.
PiS geopolityczny
Kwestia amoku geopolitycznego w Deklaracji Polskiej to osobna sprawa. Mentzen też o tym mówił, ale najlepsze są tu dwa świadectwa: rozmowa Ziemkiewicza z Lisickim w Do Rzeczy i część debaty w Strategy & Future (od 37:30) w wykonaniu Bartosiaka i Świdzińskiego. Pierwsza para raczej dworowała z tych geopolitycznych fantasmagorii PiS-u, druga para, ta z S&F, już się tym poziomem bredzenia kompletnie załamała i można było może po raz pierwszy zobaczyć jak szacowni geopolitycy „wychodzą z nerw”. Chodzi o dwa punkty Deklaracji Polskiej: punkt drugi mówi o tym, że żaden rząd nie będzie zawierał teraz i w przyszłości żadnych porozumień z postsowiecką Rosją; punkt trzeci to deklaracja bezwzględnego priorytetu sojuszu z USA oraz rozbudowy polskiej armii w ścisłej współpracy z Ameryką w przeciwieństwie do możliwości podlegania rozkazom… Unii Europejskiej.
Do każdego z tych punktów należy podejść osobno, ale najlepsze aliaże da nam połączenie tych dwóch zagadnień. Przyjrzyjmy się temu postulatowi bezwzględnego nie wchodzenia dziś i w przyszłości w jakiekolwiek porozumienia z postsowiecką Rosją. Po pierwsze należy rozumieć, że z nie postsowiecką Rosją to byśmy pogadali, tyle, że tej nie ma (i prędko nie będzie). No chyba, że PiS pobywa w mrzonkach o zmianie władzy na Kremlu na bardziej demokratyczną, jak kiedyś czynił to Zachód. A może nie poprzez odrzucenie Putina przez rosyjski naród, tylko zdobycie Kremla przez Ukrainę? Ale Zachód już porzucił tę (nota bene bardziej narracyjną niż faktyczną) mrzonkę, zaś my, jak widać, trzymamy się tego, jak pijany płotu. Problem w tym, że możemy się przy tym płocie obudzić już kompletnie sami. Jak zwykle – my pierwsi przodem dajemy się wypuszczać. Zachód, szczególnie zaś Europa, handluje z jak najbardziej postsowiecką i putinowską Rosją w o wiele większej skali niż przed wojną na Ukrainie. Lada dzień, a właściwie na następny dzień po pokoju/rozejmie (niepotrzebne skreślić) te formy przejdą na kompletny legal, niemieckie firmy z resztą już odbudowują… ukraińskie tereny zaanektowane przez Rosję. Tuszę, że odbywa się to na podstawie jakichś porozumień, co do których my mamy zadekretować NA ZAWSZE swój bojkot. I znowu zostać się mamy sami, ale godni, kiedy cały świat będzie z Rosją handlował. I znowu i Rosja, i Zachód będą się na nas patrzyli jak na jakichś naiwnych szaleńców, co to nie dość, że na własny pohybel, to jeszcze innym psują swym pięknoduchostwem mocarstwowy business as usual.
Kolejna kwestia to bezwzględny sojusz z USA i robienie armii pod współpracę z Ameryką i na jej zapotrzebowanie. Toż to, jak z tymi deklaracjami co do niebratania się z Tuskiem – wypisz wymaluj samobójstwo negocjacyjne. Wiedząc o takiej deklaracji bezwzględnego posłuszeństwa Amerykanie mogą z nami zrobić wszystko, bo jak widać z Deklaracji do wojska unijnego nie pójdziemy (zresztą prędzej będzie ono niemieckie niż jakieś unijne). Nie mamy więc żadnej alternatywy (budowanie własnej siły jakoś nie przychodzi do postrachanych głów polityków), mamy w dodatku być „interoperacyjni” wobec Amerykanów (chytrze nie wspomniano tu o kompatybilności z NATO), czyli włączeni jako element w łańcuch decyzyjny, o którego postanowieniach dowiemy się z rozesłanych rozkazów, jeśli w ogóle nie z mediów. Taka deklaracja dowolności użycia naszych wojsk przez Amerykanów, a patrząc się na to co ci nawyrabiali w takich kwestiach, jak choćby z ukraińskim wojskiem, daje nam obraz kompletnego podporządkowania. Tak jak w kwestiach gospodarczych jesteśmy dla Niemiec gospodarką peryferyjną i uzupełniającą, tak dla Amerykanów może wylądować nasza armia. Peryferyjna i uzupełniająca do działań amerykańskich. Peryferyjna do nawalania się na odległość (od Waszyngtonu) i uzupełniająca, chociażby o mięso armatnie. Nie inaczej został przecież potraktowany naród ukraiński w tej wojnie per procura.
A teraz obiecane połączenie deklaracji pt. żadnych gadek z putinami i zapatrzenie w strategiczne oczy Amerykanów. No dobrze, a jak Trump każe się, oczywiście za cenę, a jakże – pokoju, zgodzić nam na duże obrywy wobec Moskwy? Jak z kalkulacji USA wyjdzie, że lepiej Putinowi pozwolić przywrócić zadeklarowany przecież prymat Rosji nad tzw. „bliską zagranicą”? Jak kosztem ułożenia się na wielu płaszczyznach (militarnych, gospodarczych, odciągania Rosji od Chin) Trump postanowi, że mamy się tu, w Europie centralno-wschodniej, co nieco „posunąć”? A jak odwrotnie – zechce mu się nami trochę powojować, to co wtedy? Pójdziemy z tak strategicznym sojusznikiem na każdą przygodę? Nawet na taką, która zagrozi naszej państwowości? Jesteśmy w strefie zgniotu i nie ma co się tu z którymś z elementów tego zgniotu umawiać na taryfę ulgową, tylko trzeba umacniać nasz zderzak. A tu robimy dokładnie odwrotnie – osłabiamy naszą siłę, zaś nie bierzemy pod uwagę, że pęd Putina może się umawiać ze ścianą strategicznych priorytetów Trumpa. Kosztem Polaków jako dummy w crash testach.
Polska po Tusku – wizja PiS-u
No dobrze – możemy się tak na wielu stronach wyżywać na w sumie jednokartkowym tekście, ale to jest papierek lakmusowy naszej mizerii. W kwestii wewnętrznej – no to wyobraźmy sobie, że mamy rok wyborczy, w którym PO przegrywa tak, że musiałaby się dogadać z Konfederacją, ale i PiS jest w takiej samej sytuacji. I PIS kładzie taką Deklarację Polską na stole negocjacji z Konfederacją. I teraz proszę sobie obejrzeć co Mentzen na to – przecież, pomijając już wspomniane tu bzdury, tam jest napisane atramentem niesympatycznym, że to ma być koniec Konfederacji. To byłaby utrata zaufania elektoratu Konfederacji od razu i to w sposób nieodwołalny. I co, o tym marzy PiS, a więc jednak nie umiemy tak w koalicję, że może na tym przegrać cała Polska, gdyż my się nie posuniemy, zaś od pierwszej chwili, nawet negocjacji koalicyjnych, pracujemy na pohybel „przyjaciołom z koalicji”? Czym takie coś by się skończyło? Ano niezawiązaniem rządu, zwalaniem winy jeden na drugiego i kolejna zaprzepaszczona nadzieja na zmianę stałaby się udziałem kolejnego pokolenia III RP.
Ten dziesięciopunktowy papier to wizja Polski w wykonaniu PiS-u po wygranych przez niego wyborach. Nic się koledzy nie nauczyli – wewnętrznie kalkulują, że instrumentalnie zdobędą władzę dzięki antyPOPiS-owi, a w sumie w nic innego niż wojna polsko-polska też nie potrafią zagrać. Zewnętrznie Deklaracja Polska jest dowodem na kompletną głupotę i wręcz wypieranie geopolitycznych realiów. Tego świata – dobrych Amerykanów, którzy, choćby li tylko gestem, gwarantują nam bezpieczeństwo – już dawno nie ma. Nawet nie wiadomo czy kiedykolwiek był, jeśli już, to chyba nie w tym wieku. Ja już nie rozumiem, czy to jest głupota, czy sabotaż, bo objawy są równie szalone. Jest jeszcze smutniejsza konstatacja – że takie głupoty wypisuje się (ale i realizuje) tylko po to, by postawić w trudnej sytuacji swego przyszłego partnera (partnera!?) czyli Konfederację, by już na starcie ugrać swoje. Ale w tym wypadku jest to ryzykowanie polską racją stanu dla wewnętrznych rozgrywek o władzę dla samej władzy.
I dlatego uważam tę deklaracyjkę nie tyle za przyczynkarski trik polityczny, ale za symptomatyczny przykład systemowej mizerii naszego państwa. I znikąd na razie pomocy. Sam Czarnek poddał myśl, że ta Deklaracja to głównie jest po to, by uzgodnić pryncypia już teraz, bo przyspieszone wybory mogą wszystkich zaskoczyć i uprzedzająco potrzeba się umówić co do głównych filarów współpracy – pewników przyszłej koalicji. Ale widać, że to ruch manipulacyjny, zasadzkowy dla Konfederacji z nieukrywanym marzeniem, żeby jednak rządzić samemu. No, ale popatrzmy – w latach 2015-2019 PiS miał wszystko: większość, prezydenta, senat i media. I co? Sukcesy były, ale tylko na poziomie poluzowań gdzieniegdzie oraz transferów pieniędzy, nakręcających koniunkturę. Ale nic o zmianie systemu – inicjatywa Dudy co do zmiany konstytucji – na szczęście – ugrzęzła. Kolejny aparat partyjny po prostu mościł się w starym systemie III RP, nie chcąc go w ogóle zmieniać, gdyż tylko dzięki jego dysfunkcji partyjniacy mogli zajść tak daleko. A lud na tym cierpiał, gdyż takie podejście, już systemowe, właśnie systemowo, marnowało potencjał Polaków. A jak taki potencjał jest marnowany to pozostają już tylko trzy rzeczy, atrybuty Polski jako kolonii: wykorzystanie zasobów naturalnych, trybutarne podejście do opodatkowania zewnętrznego Polaków i zasoby ludzkie jako takie. Kiedyś do taniej pracy, dziś już coraz bardziej jako mięsoarmatnie zasoby wojen zastępczych wielkich mocarstw. I papier PiS-u pokazuje, że nie jesteśmy w stanie, jako klasa polityczna w całości, wyjść z tego paradygmatu. Dba o to nie tylko mental polityków, ale systemowe przeszkody pomiędzy wolą suwerena a jej realizacją.
Złoty róg Nawrockiego
A może to wszystko wysadzi nowy prezydent? Miałby systemowe szanse to zrobić, ale tu trzeba byłoby woli, niestety często przeciwko tym, którzy go na to stanowisko wsadzili. Ale wystarczy sobie codziennie w pałacu przypominać, że ostateczne zwycięstwo dali tu nie pisowscy dygnitarze, partyjne pieniądze czy wojujące media. Ostateczne zwycięstwo Nawrocki dostał od Mentzenów i Braunów. Pytanie tylko, czy będzie chciał wdrażać te żywotne dla Polski aspiracje, chociażby nawet tylko w korekcie działań PiS-u, czy tylko uzna to za korzystną okoliczność i zapomni skąd się wzięła jego władza? Jak pisałem – Nawrocki to tabula rasa, pytanie tylko kto i co będzie pisał na tej czystej kartce papieru? A może to będzie on sam, prezydent Nawrocki, który zadeklarował, że będzie prezydentem głosu narodu. A naród, jak widać, już się konkretnie wypowiedział. Jak tego nie zagospodaruje Nawrocki, czy PiS po korekcie, to naród tę diagnozę powtórzy wkrótce w zaostrzonych frustracją reakcjach. Jest kilku kandydatów, by to zagospodarować (Mentzen czy Braun), ale potrwa to tylko dłużej i to z przygodami, na które nas dzisiaj nie stać i to nie tylko w kwestii finansów publicznych, ale i podstawowej funkcji, której III RP nie dowozi – w kwestii bezpieczeństwa. Kolejny Polak (po Kukizie), bardziej zrządzeniem losu, dostaje do ręki złoty róg. Wiadomo, że w „Weselu” szansa kończy się sznurem. Oby na nim nie zawisł tylko jakiś tam Jasiek, ale może na nim zawisnąć Polska. A może skończy się to tylko odłożeniem na kolejne nigdy budowy porządnej konstrukcji instrukcji obsługi polskiego potencjału, czyli nowej konstytucji? Po prostu kolejny polityk znowu na złotym rogu odegra starą piosenkę POPiS-u. Wysłużone polskie polityczne disco polo o Polakach, którzy tak się o dobro Polski kłócili, że ją stracili. Przez te oczy czerwone, czerwone…, do władzy.
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.