9.10. Grecjo, nadchodzę…
9 października, dzień 586.
Wpis nr 575
zakażeń/zgonów
2.920.874/75.864
Będzie dziś pamiętnikarsko, czyli dawno odpuszczony temat osobisty, nie jakieś tam egzegezy epidemiologiczno-społeczno-polityczne. Czas podładować akumulatorki, po kowidowym resecie. Jeszcze się człek zdążył wybrać w 2019 roku do Chorwacji i było fajnie. Teraz Grecja, czyli sentymentalne powroty. Kraj, w którym z powodu swego nazwiska mogę „udawać Greka” (moje litewskie nazwisko oznacza „gołąb”, ale po grecku to zdaje się „bochenek”; jest też grecki śpiewak Nikos Karvelas – pani w recepcji w Ixii mówiła, że jestem podobny do niego – sami rozsądźcie, ale chyba przesadziła z komplementem i dzisiaj z nią chyba poważnie porozmawiam). A jest co wspominać, ostatnio tak z 15 lat z rzędu jeździłem tam na długie wakacje, czasami po parę razy. W to samo miejsce. Na Rodos koło wioseczki Kiotari jest taki klif, gdzie stoi parę wilijek z basenikami. George, który przyjeżdża na wakacje do ojczyzny z Atlanty opiekuje się wszystkim. Jest co trzeba – mała prywatna plaża na osiem leżaków i cztery parasole, zatoczka, kamieniste dno z przygodami i malutkie wysepki, gdzie zdrożony (?) nurek może odpocząć jak przegoni ptactwo. Potem po śniadaniu wyjazd na Prasonisi, by popływać na windsurfingu w światowej mekce tego sportu.
To przeurocze miejsce, bo spotykają się tam dwa morza – Śródziemne i Egejskie. Przedzielone wąską łachą piasku. Można więc wybrać obie strony, na jednej przybój od morza Jońskiego, gdzie można polatać na wave’ie, po drugiej woda płaska, bo fale zatrzymują się na łasze, i bywa jak stół, choć wiatr morski. Coś takiego jak na Helu, tylko, że lepiej. Pogoda pewna, wieje często i stale, można przejść z deską w dwie minuty z morza do morza. Cudo.
Ale teraz tak nie będzie. Za późno się zebrałem. Raz, że robota, u mnie i u Krystyny. Ta pro bono wyciągać musiała z deportacji jakiegoś Gruzina i trzeba było odłożyć wyjazd, by ratować gościa. A ten przyszedł do sądu bez dokumentów i sędzia odłożył rozprawę. Tak, że tak… No więc nie będzie Praso, u George’a wszystko zajęte, a więc trzeba było sobie przypomnieć jeszcze jakieś fajne miejsca. I znalazłem takich fajny hotel w Ixii, ma super plażę, na którą często kiedyś przyjeżdżałem. Ciekawe jak tam u Greków po kowidzie?
Jako, że byłem tam często i długo, to wyszedłem poza utarte koleiny turystyki all inclusive i poznało się trochę tambylców. Będzie o czym pogadać, głównie pewnie niestety o kowidzie. Jak tam z turystami i sezonem, jak ceny i obłożenie? Będzie już nie tak ciepło (24-26 w dzień i 20 w nocy), ale woda 24 stopnie. Będą nawet dwa dni pochmurnie. To niezwykłe, bo Rodos ma latem najwięcej dni słonecznych i w ciągu piętnastu sezonów na tej wyspie widziałem tylko dwa razy burze i to właśnie jakoś we wrześniu.
Będę z Krystyną, która ma typowe wspomnienia z Rodos, czyli hotel, basen, plaża. Czyli tak może być wszędzie. Mam chytrą strategię, by zapunktować: znam tutejsze atrakcje poza mapkami turystów, opuszczone zamki piratów, strażnice Joannitów, ukryte zatoczki, parę wiosek w górach, kilka odpustów i wielu ludzi. Będzie więc ciekawie. Zobaczymy jak wygląda Stare Miasto w październiku. Może już wyludnione, choć obłożenie w hotelach – full. Zobaczymy jak to się przekłada na uliczki i bary na mieście. Pewnie nie będzie już dyskotek, co się zaczynają o 2.00 w nocy i tańcuje się do wschodu słońca. Zawsze mnie fascynowało – kiedy ci Grecy śpią, bo rano – do roboty. Zresztą to dziwny naród, ci Grecy. Czasem ciężko pracują, ale lubią się migać. To taka hiszpańska maniana, tylko do kwadratu.
Może być więc fajnie. Ale chce się trochę odciąć i odpocząć, może również od „Dziennika”, bo wciąż musze uaktualniać wiedzę na tematy bieżące. Zastanawiałem się czy nie zrobić sobie z tygodnia przerwy. Ale nie, postanowiłem, że ten tydzień, kiedy będę na Rodos, napiszę z zapasów. A więc czeka nas seria wpisów raczej nie bieżących, do których nazbierałem wcześniej materiały i ilustracje.
Ale postaram się wyłączyć z pobierania aktualności przez ten czas. Dawno już nie trenowałem czegoś, co się mi kiedyś bardzo podobało. Jak wracałem z długiej podróży, to w Polsce dużo się zawsze pozmieniało. Człowiek szybko nadrabiał braki, ale przez tydzień-dwa, pozbawiony sączonej codziennie bieżączki – nabierał niezwykłego dystansu, co dawało znacznie ciekawsze perspektywy i oceny. Potem wchodziło się w normalny, masowy rytm wydarzeń, człek żył od zdarzenia do zdarzenia, pozbawiony czasu i nastroju na głębsze refleksje. To jest tak jak czytanie gazet w stosunku do czytania książki. Nadrobiłem też zapas na trzy felietoniki do „Do Rzeczy”. Będę szpalta w szpaltę z Janem Pospieszalskim. Też więc będzie bardziej refleksyjnie, ale tematy sytuacji gospodarki kowidowej czy gmerania w podatkach są jak najbardziej aktualne.
A więc Grecja, moje wymarzone miejsce. Kiedyś, chwilowo, zdradziłem ją dla marzeń o emeryturze w Australii. Ale bym się z tymi Antypodami wpakował w komunę 2.0. Dziś zobaczę, czy żyją w Grecji jeszcze ucieleśnienia jednego z opowiadań Fridericka Forsyth’a, ci goście z Zachodu, wilki morskie z odzysku cywilizacyjnego, którzy, najczęściej na rybach zostali trafieni Grecją. I rzucali dotychczasowe życie i tak już zostali w pierwotnym rytmie przyrody: rano wyjście na ryby, sprzedaż połowu do knajpy, powrót do małego domku przy plaży, śniadanie, potem jakaś drobna wypożyczalnia skuterów wodnych, i już sjesta, następnie, im bliżej wieczora, tym częściej siedzą przed domkiem z kieliszkiem wina, szklaneczką przemocnej herbaty i miseczką greckiej sałaty. Dwa filary – społeczność i relaks. I wielu się w tym zakochało i czasami wyglądają jak Santiago, ten od Hemingway’a.
Taki kiedyś miałem być. A może jeszcze się przydarzy.
Ελλάδα έρχομαι
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Już to kiedyś pisałem – Grek to raczej Georgios, a nie George. A co do greckiego klimatu… rozmarzyłem się. Też kocham Grecję. I Cypr. A co do ich maniany, to ona często jest pozorna. Na przykład transport publiczny – wydaje się być prymitywny i olewczy. Ale jak człowiek mu się lepiej przyjrzy, to okazuje się tak znakomity, że gdybyśmy taki mieli, Polska byłaby rajem.
Niech Pan koniecznie opisze jak wyglądała procedura z wjazdem do Grecji (patyk do nosa?) i poruszaniu się po niej, da Pan cynk czy zachowują się względnie normalnie, czy powariowali. Już się nie mogę doczekać wizyty na Krecie, ale przez wrodzoną przekorę upodlić się nie dam…
Półki ugięte od przewodników i map. Zakurzone. Z czasów przedgóglowych.
Tęsknię za Wielkim Błękitem i słońcem.
Świat zamknął mi się do granic nadwiślańskiego Mazowsza.
Moje prywatne morze Sars-Gassowe.
Nie dla mnie maski, wymazy, paszporty, kody QR, kwarantanny.
Muszę poczekać aż świat opustoszeje.
Może wtedy uda mi się dotrzeć aż nad Gibraltar? Resztę zamierzam zwiedzić po śmierci.
Prorocznio, bez kłucia też sie da. Cro w 2020 i 2021 zaliczylismy bez covidpassu. I zero kontroli. Wróć, jedna była, a właściwie pół: jadąc do Cro pytanie na granicy Hu/Cro: covidpass? – Nie ma. – Covidtest? – Jest. To jedźcie.
I tylko tyle, nawet bez sprawdzania. A z piwrotem i tego nie było, zero kontroli na granicach, nawet Slo/Pl, zatem zero wpisywania na kwarantannę.
Jak w 2019.
To straszenie nierządowe w wakacje było głównie dla straszenia , żeby kłujki w Polsce lepiej schodziły…
Znajomi tydzień temu wrócili z Grecji ( zaszczepieni ) . Lot czarterowy. Przy wylocie z Wa – wy tylko pytanie o posiadanie paszportu covidowego ( bez sprawdzania ). Na lotnisku docelowym ( Araxos ) jedynie zapytania o zarejestrowanie na stronie rządowej ( bez jakichkolwiek weryfikacji ). Wygląda na to że w praktyce można mieć tylko ksero z ksero bo nikt nie sprawdza autentyczności w/w dokumentów
Nie podpuszczaj ludzi. Jak sprawdzą ksero, to w świetle kamer terrorystę kowidowego wyprowadzą w kajdanach. Lepiej załatwić sobie prawdziwe papiery za lewe szczypanie.
a ja chcę do Mongolii