9.07. Drezyna i ofiary Wołynia
9 lipca, wpis 1211
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Dziś weekendowo-wyjazdowo. Okazało się też, że kolejowo, bo kolej zdominowała ten wpis. Po pierwsze znowu pokazała się piękna Polska ze swoimi krainami, tym razem fenomen Zalewu Wiślanego, o którym nie myślałem inaczej do tej pory niż jako o arenie politycznej walki z przekopem Mierzei.
Ale wróćmy po kolei do kolei. Po pierwsze w Warszawie jest tak, że już od dłuższego czasu z powodu remontu Dworca Zachodniego gros pociągów nie startuje z Warszawy Centralnej, ale z Gdańskiej. I się człowiek przyzwyczaił. I jak kupiłem bilet do Elbląga, to jak koń dorożkarza pojechałem wsiąść na Gdańską, a tu się okazało, że pociąg staruje z Centralnej. I przepadło. Pojechałem więc następnym, w dodatku bez miejscówki. Całą więc podróż spędziłem w restauracyjnym, jako alibi pobierając dania oraz piwo. Tak, żeby był pretekst do siedzenia. Miałem się przesiąść w Malborku i miasto to okazało się nagle, tak, że musiałem się zbierać w sekundy.
Pociąg był spóźniony i nie było wiadomo czy zdążę się przesiąść na następny do Elbląga. Było więc na styk. Stał po drugiej stronie peronu. Ale przede mną wychodziła starsza pani, ja za nią, ona wyszła na peron i się zachwiała a już stałem już za nią, popchnęła mnie do tyłu i runąłem w szczelinę pomiędzy pociągiem a peronem. Głęboko. Bagaże poleciały, noga rozwalona, pani niekumata. Wygrzebałem się z położenia w asyście innych pasażerów, przekuśtykałem na drugą stronę peronu i zdążyłem na przesiadkę, mając nadzieję, że to ten pociąg. Kiedy już ruszył, a były to sekundy na przesiadkę – uświadomiłem sobie, że w tym zamieszaniu… nie zapłaciłem za zjedzone i wypite w Warsie.
I co teraz? Wiem, że w przypadkach przypadkowej kradzieży, której właśnie dokonałem procedury są bezradne. W świetle prawa popełniłem co najmniej wykroczenie, ale prawo nie przewiduje okoliczności łagodzącej w formie gapiostwa. Miałem już to kiedyś, kiedy w Castoramie przymierzyłem sobie kurtkę roboczą i zapomniałem o tym, że ją mam na grzbiecie i wyszedłem nie płacąc. Co ja się miałem, żeby to rozwikłać… Wróciłem nazajutrz w kurtce i powiedziałem, że ją mam na sobie, ale nie zapłaconą i chcę zapłacić. Po pierwsze zemdlał ochroniarz, że wyszło, że jednak nie dopilnował. Na kasie to samo. Procedury nie przewidują co zrobić, bo z jednej strony uczciwy się zdarzył, zaś z drugiej – ujawniłem systemowe dziury, za które ktoś mógł beknąć. I teraz – jak tu oddać kasę jakiemuś nieszczęśnikowi z pociągu. Trzeba będzie pomyśleć.
Ale to nie koniec. Z krwawiącą nogą dotarłem do Elbląga, skąd dojechałem do Fromborka. (Świetny miejscowy kawał – „Where are you from?” „Frombork”). Tam następnego dnia poszliśmy na plażę nad Zalewem. I zobaczyliśmy stojącą na torach… drezynę na pedały. Jak dzieci, a średnia wieku mocno podejrzana, wskoczyliśmy we czwórkę na drezynę i pojechaliśmy przed siebie. Myśleliśmy, że to taka atrakcja. Ale jakby się zastanowić było to tak głupie, jakbyśmy wsiedli powiedzmy do samolotu, który by sobie stał, tylko dlatego, że stoi i można sobie polatać. I pojechaliśmy jako się rzekło przed siebie. Co prawda widzieliśmy wcześniej, że jacyś ludzie odjechali przed nami innymi drezynami, ale to nas tylko utwierdziło, że można. I popedałowaliśmy. W drodze zaczęły nas nachodzić wątpliwości, ale raczej składałem ja na karb tego, że po pół godzinie pedałowania człowiek szuka każdego pretekstu, by zawrócić.
Właśnie – zawrócić. Sytuacja zaczęła wyglądać nieciekawie. Jeden tor. Przed nami pojechali jacyś ludzie i jak będą wracać, bo tam gdzieś jest pewnie jakaś zawrotka, to się spotkamy dziobami w różnych kierunkach. Co wtedy? Po drugie – w ogóle nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy, jak to długo będzie, co przed nami i gdzie jakaś stacja. Pedałowaliśmy więc w coraz większe ciemno. Aż pomogły dziewczyny i na interenecie wyczytaliśmy, że jedziemy jakąś zorganizowaną trasą, że to kosztuje 130 zł, że przed nami jeszcze z pół godziny do pierwszej stacji. Czyli wyszło, że zaraz nadjedzie drezynowa grupa z naprzeciwka.
Muszę powiedzieć, że podnoszenie we dwóch chłopa drezyny i przełożenie jej na tory z powrotem, by obrócić dziób w stronę powrotu, to niezła przygoda. Ale dziewczyny patrzyły jak sobie poradzimy, a to mężczyznom przydaje mocy. Jakoś daliśmy radę i zwróciliśmy na jednym torze. Tak więc w ten weekend okazało się, że kolej może cię sprowadzić na drogę przestępstw, nielegalności, zgruchotania kości i jedzenia za friko. O pedałowaniu nie wspomnę.
Myślałem, że tak już się zakończy na labie i refleksjach kolejowych, a tu licho podkusiło spojrzeć jednak do internetów. I smutek naszedł. Jak mówiłem w niedawnym swym wywiadzie do Superaka w sprawie Wołynia, spodziewałem się, że niee będzie żadnych gestów w rocznicę Rzezi Wołyńskiej. Pomyliłem się i obym tego więcej nie przeżywał. Okazało się jednak, że była próba, ale lepiej żeby jej nie było. Prezydenci Polski i Ukrainy złożyli kwiaty i zapalili świece w kościele gdzieś na Wołyniu. W kościele, bo na grobach nie można, bo ich nie ma – to symboliczne. Ale uderzyło coś smutnego.
To, że nie przerosili to było jasne, tak jak i to, że w tym momencie unikało się jak ognia identyfikacji katów. Ale była próba – pomordowanych nazwano „ofiarami Wołynia”. Czyli okazało się, że wszystkich zabił jakiś… Wołyń. Co to za gościu, nie zostało wyjaśnione. Ja Wam coś powiem, ja wiem jak to działa. Tam się w rządzie odbyła narada, jak to obejść, ale nie powiedzieć niczego. Z badań na bank wynika, że na tym chowaniu głowy w piasek to przed wyborami PiS traci. I wymyślono – ofiary Wołynia. To musiał wymyśleć ten sam facet, co za kowida wymyślił określenie na zmarłych ponadnadmiarowo (200.000) ludzi: „ciche ofiary pandemii”.
Teraz będziemy mieli ciche ofiary Wołynia, jakiegoś gościa, który jak wiedźma przyleciał na miotle nie widomo skąd, pozabijał mężczyzn, kobiety, starców i dzieci, zdmuchnął świece i umknął gdzieś, nie wiadomo gdzie. I teraz namierzyła go karząca ręka polskiej polityki historycznej.
Słabo się bawicie, wy tam, na górze. Zamknijcie tę ranę prawdą i rozejdźmy się każdy do swych zajęć. Lud nie jątrzy tej rany, tylko rządzący, przekonując, że: Polacy nic się nie stało, nie teraz i w ogóle. Ta niezabliźniona rana powoduje podatność na infekcję między naszymi narodami i jest na rękę Putinom, którzy patrzą jak kolejny raz polskie niezałatwione sprawy same działają w ich interesie.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Ładny obrazek, taki… przedwojenny.
Uśmiałem się :). Zupełnie jak moje dawne PeKaPowskie przygody. Noooo… tylko, ze ja nie buchnąłem żadnej drezyny, ja raczej z tych grzecznych, na których uwielbiają sobie pogrywać Los i Przypadek 🙂
Humanista, myśliciel na wakacjach 🙂 Panie Redaktorze, gratuluję dystansu do siebie, a prawdopodobnie info dotrze do Warsu, w końcu blog jest dość poczytny.
Odnośnie Wołynia, to zwyczajnie w twarz nam napluli. Należy im podziękować za to, że tak pięknie się odsłonili.