14.06. Kadrowanie świata.
Uwaga! Tylko dla dorosłych, i to raczej o mocnych nerwach
14. czerwca, dzień 103.
Wpis nr 92
zakażeń/zgonów/ozdrowień
29.392/1.247/14.226
Ostatnio wpadło mi w internetowe ręce zdjęcie, które może być w przyszłości promowane jako kultowe. Ale kultowe nie tylko w znaczeniu, że zostanie już w historii mediów, jako opisujące nasze czasy w trafnym skrócie, ale takie, które ma wywrzeć już obecnie wrażenie na publiczności i przewartościować jej osąd. Czyli załapie się do ekstraklasy albumu pt. „Zdjęcia, które zmieniły świat”. Zanim jednak przeanalizuję tę fotografię wróćmy do przykładów innych takich kultowych zdjęć, by zobaczyć skalę możliwych medialnych manipulacji. Zaczniemy od zdjęcia, które wszyscy znamy. Teraz, z dystansu, da się nam na to spojrzeć bardziej obiektywnie – wtedy takiego dystansu nie mieliśmy i jechaliśmy stadnie z emocjami.
Pamiętacie państwo to zdjęcie?
Tak, to ono spowodowało, że europejska opinia publiczna trzy lata temu pękła emocjonalnie przed naporem „uchodźców”, otwarto granice, zaś wszyscy zaczęli ścigać się wzajemnie w konkurencji „humanitaryzm”. Zdjęcie, które zmieniło świat. Nie chcę wchodzić w te dyskusje, ba, nawet nie chcę robić bilansu tego zjawiska, choć po latach można go dokonać. Nie teraz. Popatrzę się na to medialnie.
Po pierwsze zawsze mnie frapowała historia zdjęć z frontu, które ikonicznie pokazywały w fotograficznym skrócie kontekst i dramatyzm zdarzeń. Ale jak zacząłem zgłębiać temat, to okazało się, że wiele z nich było ustawkami. Nasze zdjęcie ustawką nie jest, nie jest wyreżyserowane. Mały Ayaln Kurdi rzeczywiście utoną w drodze do lepszego świata. Ale zobaczcie na fotki tuż przed zrobieniem znanej fotografii.
Strażnik zauważa dziecko, nie podbiega do niego by je ratować.
Na rozszerzonym zdjęciu widać, że jest też drugi strażnik, którego interwencja polega na zrobieniu zdjęcia.
Potem ten podchodzi do dziecka, bierze je na ręce i teraz – cyk! Mamy to.
Zawsze mnie frapowało, jak to jest zrobić takie zdjęcie, które zmienia świat. Tu, właśnie ikoniczne – w Wietnamie dziecko ucieka poparzone po ataku napalmem, a ja naciągam migawkę i nastawiam przesłonę i… cyk! Zresztą jeśli dobrze pamiętam – to zdaje się kadr z filmu dokumentalnego. (Facebook zablokował to zdjęcie ze zwględu na jego… pornograficzny kontekst)
Kolejne ikoniczne zdjęcie, które wstrząsnęło Ameryką i światem. Egzekucja Wietnamczyka.
Wstrząs. I nikt sie nie przejmował (bo przecież nie wiedział), że to egzekucja… egzekutora, czyli zatrzelenie Wietnamczyka, który dowodził czerwonymi szwadronami śmierci.
Wiem, że fotograf wojenny nie jest od tego, ale ja bym nie mógł – jakby ktoś przy mnie tonął, to bym nie patrzył, czy jest dobry kadr i światło, tylko bym mu pomógł. Wiem, że straciłbym może super okazję na super zdjęcie, ale tak mam. A co zrobi fotograf wojenny? Przecież wysłano go by takie rzeczy fotografował a nie aktywnie uczestniczył w konflikcie.
Ale nie to jest ważne w naszym zdjęciu z czasów fali uchodźców Ważny jest kontekst – zdjęcie bez niego jest proste jak żołnierska piosenka: ludzie uciekają do Europy przed wojnami, ryzykują swoje życie i swoich dzieci, a Europa patrzy na to z lodowatym sercem. Ale ja się pochyliłem nad tym zdjęciem i wyszło coś całkowicie innego. Okazało się bowiem, że nie tylko mały chłopczyk, ale także jego brat i matka (ich ciał nie było na zdjęciach, więc medialnie nie istnieli) zginęli nie uciekając przed bombami, ale wsiadając na łódkę w pokojowej Turcji, gdzie ich ojciec – kierownik wyprawy do Europy – miał pracę, a rodzina swój kąt. Rodzina grubo wcześniej wyemigrowała z Syrii do Turcji, gdzie żyła spokojnie, starając się o wizę do Kanady. Ta jednak wizy odmówiła, kwestionując ich status uchodźców, więc Abdullach, ojciec rodziny, postanowił wziąć sprawy we własne ręce i dostać się przez morze do Europy. Niewątpliwie tragiczna, historia ucieczki rodziny spod bomb skończyła się banałem imigracji zarobkowej (jeśli nie socjalnej), dodajmy, że skończyła się w taki sposób, że gdyby takiego rajdu z rodziną dokonał Europejczyk, to odpowiadałby karnie za narażenie życia swoich bliskich, a nie zostałby ikoną solidaryzmu z… uchodźcami.
Jestem nieczuły? Czemu? Staram się zrozumieć tragedię, nawet ojca. Trudno mi ją sobie nawet wyobrazić. Ale o to właśnie chodzi. Każdy, kto napisze (prawdę) o tej tragedii wychodzi na nieczułego barbarzyńcę. I to jest właśnie medialna pułapka – wszyscy płaczą nad obrazkiem, bo jest on adekwatny skrótem, a każdy kto nie płacze to jakiś potwór.
Należy dodać, że po tragedii ojciec Abdullach pojechał do… Syrii, do rodzinnego Kobane, by pochować rodzinę – czyli tam, skąd niby jako uchodźca uciekał przed bombami. Symptomatyczny jest opis Gazety Wyborczej z tamtych czasów dotyczący tego zdjęcia. Tytuł brzmi: „Jeśli to zdjęcie nie zmieni stosunku do uchodźców, to czy cokolwiek będzie w stanie go zmienić?” Przebija z tego ewidentne chęć nie przekazania tragicznych faktów, tylko bezpośrednie dążenie do zmiany postrzegania przez opinię publiczną, nawet połączone z pewnym ubolewaniem, że idzie to ciężko.
Zdjęcie obiegło cały świat, włączyły się stadne odruchy emocjonalne, foto pasowało jak ulał do narracji „otwarciowej” i nikt już nie był zainteresowany prawdą, jaka z niego wynikała. Poszło po emocjach, a jak ktoś chciał dotrzeć z tą bardziej złożoną prawdą do ogółu, był piętnowany jako nieczuły barbarzyńca, broniący pomocy potrzebującym. A już zwłaszcza jak to był niewdzięczny Polak, który przecież kiedyś był przyjmowany na Zachodzie jako uchodźca z komunistycznego obozu, a jego dziad jako uciekinier w Iranie w czasie drugiej wojny światowej.
Tak więc ikoniczne zdjęcia żyją swoim życiem. Popatrzmy więc na naszego pretendenta do ikony najanowszych zamieszek w USA.
Ja nie wiem, co tam się stało. To znaczy widać efekt. Możliwe, że to rzeczywiście brutalność policji, nie wiadomo czy to był przypadek czy nie. Ale na zdjęciu jest wszystko, co trzeba by zdjęcie było kultowe, w znaczeniu oddziaływania na wyboraźnię mas za pomocą skrótu. Mamy czarny tłumek anonimowych zimnych policjantów, mamy bezradność i bezbronność zakrwawionego człowieka na wózku. Jest biały – a to nie bez znaczenia, bo pokazuje, że brutalność policji jest już w USA ponadrasowa. Do tej pory było: biali policjanci na Murzynów, teraz biali policjanci na wszystkich, nawet na kaleki.
Media już to podchwyciły, tę ikoniczność. Już wiadomo, że ten ranny na wózku to Charf Lloyd, bezdomny z Los Angeles. Prasa się dowiedziała, że jest psychicznie chory i cierpi na niedowład nóg. Serwis GoFundMe podniosło nagrodę za jego odnalezienie do 15.000 $. Bo po incydencie Charf zniknął i wszyscy go szukają. Myślę, że media będą chciały wyjasnić jego kontekst, bo jeśli to będzie jakaś poruszająca historia, to przekaziory dopiszą do tego zdjęcia ciąg dalszy.
Wojny i konfikty społeczne to chleb powszedni mediów. W końcu nic tak nie podnosi oglądalności jak autentyczne tragedia. Media nie muszą już sztucznie produkować konfliktów w kosztownych reality shows. Mają je za darmo na ulicach. Relacjonują. I wtedy mogą podkręcać opinię publiczną w dowolnym kierunku, również politycznym. Nie mówię, że bezdomny nie dostał w trakcie zamieszek i że to nie wiadomo czy to dobrze, czy źle, bo wiadomo, że źle. Mówię tylko o tym, że nawet przez samo kadrowanie z tej samej sytuacji, jak na zdjęciu otwierającym ten wpis można wywołać różne emocje. Kompletnie skrajne i sprzeczne. Raz, że ranny żołnierz jest dobijany przez innego, raz, że inny mu pomaga. To samo zdjęcie, różne kadry, różne przekazy.
Jak pisałem, media fundują nam jazdę na emocjach. A rozemocjonowane stado można przeganiać tam i z powrotem. I wtedy fakty przestają już być ważne, tak jak w przypadku małego Aylyna, który zginął bo jego ojciec chciał mu polepszyć życie ryzykując nim, a z czego media zrobiły taki klucz do kontynentu dla wszystkich, że Europa stanęła w obliczu swego największego kryzysu (no, jeszcze nie wiedziała o przyszłym koronawirusie). Wystarczyło jedno zdjęcie.
Będą ikoniczne zdjęcia. Będziemy się na niektóre nabierali. Potem jak się okaże, że to nie do końca było tak, będziemy się już bronili przed samymi sobą, wypierając przed sobą prawdę, by nie poczuć się wystrychniętymi na dudka. Bądźmy czujni.
PS. Podziękowania dla Andrzeja Garapicha, za pomoc w znalezieniu zdjęcia!
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”