21.02. Nauki z nauki. Kowidowe.

8
nauka

21 lutego, dzień 721.

Wpis nr 710

zakażeń/zgonów

5.563.446/109.833

Dziś będzie o… nauce. Miałem ostatnio rozmowę na temat nauki w czasach pandemii. Ja tam nie wiem co tam u niej w ogóle w tym kowidzie, ale jeśli chodzi o nią i samego kowida, to dziwnie jest. Rozmowa dotyczyła tego, że ostatnio postawa takich foliarzy jak ja okazała się jednak bliższa, może nie nauce, ale jakiejś innej prawdzie, niż ta oficjalna. Dla mnie dało to asumpt do refleksji, że z nią coś jednak jest nie tak. I z prawdą, i z nauką.  

No bo cóż to takiego wyjątkowego stało się ostatnio, że oficjalna wersja koronawirusowej przygody została podważona? Żyliśmy tu tak sobie przez te dwa lata, aż jakieś rewolucyjne odkrycie naukowej istoty koronawirusa odwróciło wszystko z głowy na nogi? No, ja nic takiego nie słyszałem. Raczej zatrąbiono tu i ówdzie do odwrotu i odwrót się rozpoczął. Przynajmniej wygląda to co najmniej na przegrupowanie sił przed wytyczeniem nowych kierunków. Natarcia. Ale to nie nauka odtrąbiła. Odtrąbiło parę rządów co do intensywności i kierunków obostrzeń. ŻADEN z nich nie powołał się w tym względzie na jakieś wyniki naukowych badań, inne niż te, które napływały od wielu miesięcy. Że lockdowny nie działają, że kwarantanny, a zwłaszcza izolacje nie przerywają transmisji wirusa, że DDM ma niską skuteczność, zaś wszystkie niefarmaceutyczne środki walki z wirusem przynoszą więcej strat niż korzyści.

Wydaje się, że kwestia nieskuteczności szczepionek dobiła sprawę do końca. Ale też i do końca, ba nawet i kontynuowane to jest do tej pory, nauka – na przekór statystycznym faktom – próbowała uzasadnić tych szczepionek konieczność, ba – ekspansję pobierania ich nawet poniżej dwóch rocznie, bo tak „gasła” ważność paszportów kowidowych. Wszelkim tym chybionym krokom towarzyszyła nauka, przecież przez jej entuzjastów uznawana za obiektywną, choć do tej pory uzasadniała niepotwierdzone logiką posunięcia, w dodatku zmieniając swoją interpretację.

Jest taki trend w metodologii nauki, który sprowadza się do tego, że rzeczywistość definiowana jest jako suma prawd tymczasowych. Jest on postępacki, bo tak właściwie luzuje z podążania nauki za prawdą, bo ta jest wciąż podważalna i niepewna. Ale w dzisiejszych czasach stało się coś dziwnego. Przy takim podejściu, w którym tak właściwie już nie można stwierdzić co jest prawdą, bo jutro będzie ona inna, mamy do czynienia z sytuacją, w której nic nie można stwierdzić na pewno. Dlatego dziwi mnie nauka kowidowa. Bo ona poszła odwrotnie, zamiast postulowanego podważania obecnego jej stanu wiedzy – zakonserwowała się na poziomie… wiary.

Tak, wiary. Ja jako zapisany do foliarzy, non stop byłem konfrontowany z dwoma pytaniami. Pierwsze to – jak to, nie wierzysz w naukę? No właśnie, to dobre pytanie, bo od razu przenosi nas z tak pojętą nauką w obszary wiary. A przecież, nawet w tej ekstremalnej, przedstawionej powyżej postawie, w ustach tych, którzy ostro krytykowali foliarstwo z pozycji naukowych, sama nauka ma przecież polegać na podważaniu jej twierdzeń. A tu, zamiast racjonalizmu krytycznego – wiara. A gdzie właśnie jej istota – podważanie jej tez? Mieliśmy do czynienia z czymś odwrotnym. Argumentem ilościowym, tak jak w przypadku badań dotyczących istoty i rozmiaru zapaści klimatycznej.

Co to za naukowy argument, że powiedzmy 95% prac naukowych potwierdza na różne sposoby zagładę klimatyczną? Jaki był stan „większościowy” wiedzy na temat kosmosu dzień przed publikacją dzieła takiego na przykład Kopernika? Wtedy też kazano „wierzyć” w aktualny stan nauki, wielu na tym porobiło kariery i dorobiło się katedr, zaś cała reszta to było… właśnie płaskoziemstwo? To jest tak jak ze społecznym dowodem słuszności. Skoro fakt, że jakiś pogląd wyznaje większość ludzi nie jest dowodem na to, że mają rację, to zasada ta dotyczy i naukowców. W końcu krowi placek to musi być rarytas, bo przecież tysiące much nie mogą się mylić…

Dla mnie ten stadny trend nauki kowidowej był właśnie świadectwem jej nachalnej nieobiektywności. Szczególnie zaś aktualny był jeden dowód prosty z rzeczywistości. Zwolennicy wersji większościowej sami wykluczyli dyskusję z oponentami, odmawiając im jedynego prawa, które ożywia naukę – debaty. Debaty, w której ścierają się poglądy, zbliżając się do syntezy różnych podejść, a więc do prawdy. Nie. W kowidzie obowiązująca była jedna prawda, w dodatku zmienna w czasie.

Powodowało to, że sama nauka nie podążała za cyzelacją rozwoju swojego stanu, ale za pogonią za śledzeniem tej zmienności. Bo kowidowa wiara zmienną była. Raz uzasadniała jedno, raz drugie. I zawsze w tumulcie bębnów ogłaszających nowe prawdy, z nikłym uzasadnieniem procesami badawczymi, ot – od czasu do czasu mieliśmy jakieś badanie potwierdzające dotychczasowe działania, częściej – uzasadnienie kolejnego wirażu w krętym slalomie kowidowego szarpania się.

Argument zblokowania debaty jest argumentem ostatecznym na nieautentyczność kowidowej nauki. Zamiast hodować tymi unikami tezy foliarstwa i ich rozwój wśród ludu wystarczyło tylko raz, dwa razy skonfrontować potęgę nauki z bredniami kowidowych płaskoziemców. Z deklaracji nauki miałoby to być spotkanie spektakularne, gdzie w proch rozniesiono by, znane przecież, argumenty heretyków. NIGDZIE na świecie, w ciągu tych już prawie dwóch lat do takiej konfrontacji nie doszło. A byłaby ona w interesie i autorytetów medycznych, i w końcu samej władzy. Zebrałoby się paru takich wyrywnych, posadziło naprzeciwko kwiat naukowy i byłby szybki nokaut. Przynajmniej tak się odgrażała nauka. Ale do takiego czegoś nigdy nie doszło, zaś nieliczne próby kończyły się albo wywaleniem ich inicjatorów (vide casus Pospieszalskiego), albo rejteradą strony naukowej (np. nieobecność mainstreamowej nauki kowidowej na sympozjum u ojca Rydzyka).

Taka to ci nauka. Taka postawa, butna i… indolentna mnoży coraz bardziej prawdopodobne wersje uwikłania komercyjnego nauk medycznych w romans z głównym sponsorem jedynego słusznego kierunku, nie prostego, wręcz wężowego śladu, jakim poruszały się nauki medyczne w czasach pandemii. Ktoś przecież dawał swoją twarz i nazwisko (poszukajmy może dokładniej kto) tym wszystkim sensacjom o Ukraińcu, który i 41 dni po śmierci wciąż zakażał, tym wszystkim skutkom ubocznym pokowidowej boleści, jak niespokojny kowidowy odbyt i koronawirus znajdowany w członku, którego raz wydłuża ale czasem odwrotnie – skraca. Takimi sensacjami karmiono media, które to nagłaśniały, ale u podstaw tych odjazdów zawsze stał jakiś naukowiec, z tytułem czy dorobkiem.

I w końcu ten raban, z jakim spotykali się inaczej myślący, te prześladowania, wyrzucanie z pracy, uczelni, ostracyzm środowiskowy. Za co? Za podstawę nauki, czyli kwestionowanie jej obecnych tez, ba – dowodów. I było to stadne, czyli… nienaukowe. Z dyżurnym zestawem argumentów-cepów, gotowych, by przywalić dowolną, tu dobre słowo dla „nauki”, nieprawomyślną tezą.

I wreszcie kwestia końcowa, czyli pytanie drugie: jak możesz dyskutować o medycnie nie będąc medykiem? Musisz być specjalistą w danej dziedzinie, by o niej dyskutować. To jak to jest? Jak masz większość naukowców, którzy stadnie ustalili co jest prawdą, a ty musisz w desperacji dysonansu poznawczego uciec się do ostatecznego uniwersalnego argumentu, czyli logiki, to nie możesz mieć racji z definicji? Bo nie jesteś fachowcem? I co masz zrobić, skoro widzisz, że król jest nagi, ale nie możesz tego powiedzieć, bo nie jesteś… krawcem? A krawcy krzyczą, że król jest ubrany w szaty cudne? A więc o medycynie mogą rozprawiać tylko medycy, o polityce – tylko politycy, zaś o śmierci… umarli? To dość wygodne, trzeba przyznać.

Kiedyś sobie robiłem w kilku wpisach remanent upadków profesji obdarzonych społecznym szacunkiem. Wydaje mi się, że naukowcy w tym względzie mocno dołączyli do lekarzy, mundurowych, dziennikarzy, o politykach nie mówiąc. Wcale nie musieli, a jednak to zrobili. Stadnie. Pod każdą szerokością geograficzną. Teraz jakby trochę im głupio, przycichli, jeśli mają jakieś resztki sumienia, które wbrew pozorom w nauce jest bardzo ważne, bo pozwala samemu z krytycyzmem podejść do płodów własnej pracy. Ale większość bierze na przeczekanie. I jak się znowu pała pandemiczna odwróci, a właściwie powróci, dalej będą gotowi, by stanąć w pierwszym szeregu kolejnej ofensywy jedynego słusznie naukowego nurtu. Płynnego jak płynność finansowa jego sponsorów.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.          

About Author

8 thoughts on “21.02. Nauki z nauki. Kowidowe.

  1. Kiedy robisz skok na bank, skok na najgrubszą kasę, to gdy już krzykniesz :”ręce do góry! To jest napad!”, nie dyskutujesz z klientami nad zasadnością tego polecenia i jakimiś tam ich wątpliwosciami, tylko w razie oporu po prostu strzelasz.
    Z miejsca! A potem bierzesz kasę i w nogi.
    I TYLKO w takich kategoriach trzeba rozważać te dwa lata . To był napad. Napad majstersztyk, podczas którego z większosci klientów banku bandyci zrobili pomagierów pakujących im dobrowolnie forsę do worków i trzymających pod butem całą resztę obecnych.
    Wystarczyło podsypać trochę gotówki z rabunku. Aha, i nie nazywać tego napadem, tylko braterską pomocą.
    Coś Wam to przypomina? No właśnie. Brutalna przemoc i rabunek ZAWSZE od pewnego poziomu nazywa się braterską pomocą i dziejową koniecznoscią.
    Tyle że w takich przypadkach na zwyczajnych chamskich bandytów mówi się najwyższą formą tego okreslenia, czyli „politycy”.

  2. Dziękuję za wpis 🙂 Miodzio 🙂

    W nauce nie ma dogmatu nieomylności, a czymś naturalnym jest występowanie advocatus diaboli.

    Cowidoza to wiara/religia i nic dziwnego, że mamy do czynienia z dogmatami nieomylności, kto jest przeciw jest heretykiem, którego należy „palić na stosie”. Oczywiście na czele tej nowej religii stoją „kapłani”, którzy mogą panować na ludem i czerpać korzyści finansowe.

    Mechanizmy te sam, zmieniają się jedynie środki oddziaływania.

  3. Oglądałem wczoraj bardzo ciekawy film dokumentalny na Netflixie. Proszę sobie poszukać film: „Dylemat społeczny” z 2020 roku. Ciekawa analiza do czego doprowadziły media społecznościowe i ich działanie na przestrzeni ostatniej dekady. Nie sa tutaj ojęte wszystkie manipulacje covidowe, ale o reszcie ładnie wspomniano i pokazano jak działają media takowe i jaki ogromny negatywny wpływ mają na społeczeństwa. Wspomniano teżo mediach tradycyjnych. One też dolały swojej oliwy do ognia.

  4. To dobre, faktycznie dla swoich współczesnych Kopernik był kimś w rodzaju płaskoziemcy 🙂
    Nie jesteś lekarzem nie możesz dyskutować o medycynie – świetnie! Nie jesteś magistrem ochrony środowiska, nie możesz dyskutować o ekologii 🙂
    Kowid skraca wacka – takie wieści nie były sianiem dezinformacji, skądże znowu, za to podważenie skuteczności szczypawki na Omikrona (co jest oczywiste jak się spojrzy nawet w oficjalne dane) to jest to dezinformacją i w Kanadzie za takie wpisy pewnie zaraz będą blokować ludziom konta bankowe.

  5. Człowiek nawet by się zgodził z tym ze o medycynie mogą dyskutować lekarze. Tylko ze oni nawet z lekarzami nie chcieli dyskutować. Bo profesor nie będzie dysktutował z byle doktorem. A jak pojawił się profesor to mu wytykali że nie taka specjalizacja albo uniwerystet z koziej wólki. Mimo że za eksperta robił reumatolog i pediatra.

  6. Teoria, której nie da się sfalsyfikować, nie jest teorią naukową… W przypadku kowidianizmu nawet gdy fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów; jeśli doświadczenie (eksperyment) nie może sfalsyfikować teorii, to już można tylko w nią wierzyć. Dla mnie świat nauki, obok Kościoła to najbardziej skompromitowana w pandemii grupa. Brutalnie mówiąc, kowid sfalsyfikował tezę o ich przydatności społecznej. To po prostu pasożyty społeczne bez krzty etyki zawodowej. Co do polityków, to jaki był koń, każdy widział już wcześniej, więc aż takiego zaskoczenia nie ma, no może rozmiarami konia. O dziwo, najbardziej przyzwoicie, przynajmniej w Polsce, zachowała się nadzwyczajna kasta, gremialnie zdejmując mandaty z foliarzy, nie wiem z racji czego, może po prostu architekci nowego ładu zapomnieli dosypać pieniążków w te tryby, więc elita elit postanowiła w zamian dosypać im piasku. Ale fakt pozostaje faktem .
    Ps. Szczepionka fajzera była dopuszczona do obrotu warunkowo przy deklarowanej przez producenta skuteczności ponad 90% w zapobieganiu zarażenia covid. Dziś nawet w mainstreamie mówi się tylko o łagodniejszym przechorowaniu. Czyli skuteczność w zapobieganiu chorobie 0%. I co, ktoś coś? Znamy jakikolwiek inny przykład leku, który byłby całkowicie nieskuteczny w zakresie deklarowanym przez producenta a nie zostałby wycofany, zwłaszcza, że został dopuszczony warunkowo?

  7. Ja na uciszanie dyskusji pod hasłem „a czy ty jesteś lekarzem, żeby o tym mówić” odpowiadałem „a czy ty jesteś szewcem, że sobie tak w butach dziś paradujesz? A może jesteś mechanikiem, że przyjechałeś samochodem?”. Ten argument jest strasznie idiotyczny i służy tylko do zamykania ludziom gęby w dyskusji. Ale… niestety działa.

    I tu dochodzimy do kwestii WIARY W NAUKĘ. To nie jest nic nowego, pamiętajmy, że to żaden wynalazek kowidiański. To widać od dawna w degeneracji naszej cywilizacji, odarcia jej z tego, na czym wyrosła – niedawno był bardzo fajny wpis red. Lisickiego w tym temacie.

    Ja pamiętam ze studiów (lata ’90-te), że studenci (, trzeci lub czwarty rok studiów – ówczesna przyszłość narodu) wykazywali się nie tyle nawet wiarą w naukę, co wręcz traktowali ją po guślarsku. Przykładów mógłbym podać wiele, ale odwołam się do jednego.

    Jest egzamin u wykładowcy Z. Każdy wchodzi pojedynczo, dostaje serię pytań, daje odpowiedzi lub nie i wychodzi. Na korytarzu studenci stoją w kolejce. I co robią? LICZĄ. Wyliczyli, że co trzeci student wychodzi od Z. „uwalony”. I wyciągają wnioski, że Z. uwala studentów systemem – co trzeci – leci. (Patrzcie, jak go rozgryźli! 🙂 Nie wiedza, tylko system profesorski miał na pewno znaczenie). I studenci tak się ustawiali, żeby tylko nie być tym trzecim w kolejce, tam wpychali tych spóźnionych, naiwnych, nieświadomych systemu wykładowcy.
    Aż nagle wybuchła panika, bo okazało się, że wykładowca uwalił nie trzeciego w cyklu tylko drugiego! Ależ się zrobił rumor na korytarzu! Studenci jeden przez drugiego zamieniali się miejscami, bo przecież Z. zmienił system, teraz uwala co drugiego, nie można być tym drugim.

    Mówię wam – patrzyłem na to z niedowierzaniem i z zażenowaniem. Ci ludzie później poszli sami wykładać w różnych szkołach, na uczelniach, albo poszli do pracy na często dość odpowiedzialne stanowiska wymachując swym papierkiem magistra…

    I to są często ci nasi wykształceni współobywatele, którzy swoim „autorytetem” magistra firmują wszelką wiarę w naukę. Oni nie mają podejścia takiego, że nauka jest zbiorem hipotez, że rozwój nauki polega na negowaniu starych hipotez przez nowe hipotezy… Stąd moje zdanie, że to, co teraz oglądamy przy okazji psychozy kowidowej to tylko efekt trwającej dziesięciolecia zapaści kształcenia w Polsce, ale też w ogóle na Zachodzie. Nie tylko – ale również.

  8. No ale w tych badaniach i publikacjach chodzi o pieniądze. Naukowcy, jako ogół, nie są super zarabiający. Natomiast w każdej instytucji naukowej jest pełno sponsorów, grantów na badania, stypendiów. Jeśli jest konferencja naukowa o ociepleniu klimatu, gdzie można za darmo pojechać popić, poznać kolegów i mieć opublikowany artykuł, to chyba tylko jakiś masochista będzie pisał, że globalnego ocieplenia nie ma. Tak samo z książkami, publikacjami w czasopismach, żeby zatwierdził komitet, trzeba pisać co jest na topie. Pełno znajomości, popleczników i dobrych opiekunów. A ci niepokorni ? Prof. Fourtillan zamknięty w psychiatryku. Śp. Prof. Montagnier wyśmiany przez wszystkie oficjalne media. Pamiętacie innego noblistę, odkrywcę struktury DNA prof. J. Watsona, który powiedział, że czarni ludzie są mniej inteligentni od białych ? Stracił wszystko pod koniec życia. Prof. Wolniewicz mówił prawdę – w zamian nasyłali na niego policję. I takie to środowisko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *