Peszek narodowy

0
pec to

25 października, wpis nr 1378

Zapraszam do wsparcia mego bloga

My to jednak pechowi jesteśmy. No bo za co byśmy się nie wzięli, to wychodzi nie tak. Głównie przez pośpieszną chęć wykazania się przed obcymi. Głównie kompleksami. Nikt nas nie prosi, a my coraz to chcemy dać wyraz, z czego zostaje międzynarodowy blamaż i wewnątrzpolska awanturka, z tym, że wstyd przed obcymi jest mniejszy tylko z tego powodu, że nikt na świecie nie zauważa naszych prowincjonalnych starań.

Jest to cały ciąg obciachowych działań i to głównie w obszarach polityki międzynarodowej. W dziedzinie dyplomacji nigdy w III RP nie byliśmy orłami. Po pierwsze – aby grać w międzynarodowe karty, to trzeba wiedzieć jakie się ma karty i mieć je mocne. Dookoła pełno państw, co wyciągają maksa ze swoich blotek, pracują nad podwyższeniem ich wartości, a jak ją już zoptymalizują, to łupią kartami zawzięcie i konsekwentnie. U nas inaczej – po pierwsze nie widzimy naszego potencjału, a więc o niego nie dbamy. A jak już zaś zauważamy, to łupiemy o stół bez ładu i składu, dajemy sobie zaglądać w karty, czasami zaś, jak w opisywanych poniżej wypadkach wychodzimy przed szereg z jakimś głupim wistem czy licytacją, na co wszyscy dookoła się patrzą, jakbyśmy grali w Piortusia przy stole brydżowym.

Zbrodniarz z listem żelaznym  

Przypomnieć należy, że się cały rząd zadeklarował się kiedyś i zastawił, że w przypadku wizyty na obchodach rocznicy Auschwitz na terenie Polski nie zaaresztuje się premiera Izraela Netanjahu ściganego listem gończym Międzynarodowego Trybunału Karnego, do czego zobowiązaliśmy się kiedyś traktatowo. Ogłosiliśmy, że nie będziemy przestrzegać tego prawa, zadeklarowaliśmy się zawczasu, po czym premier Izraela… nie zaszczycił nas swoją obecnością. Cnota została stracona, a rubelek nie zarobiony. Ot, peszek.

Był to ciekawy wypadek, który postawił nie tylko Polskę poza obiegiem prawa międzynarodowego, ale w ogóle wykazał jego kompletną nieprzydatność. A to ważny temat, gdyż obecnie jesteśmy świadkami przenoszenia siły nad regulacje. Przypomnieć należy, że były one nie aktem pięknoduchostwa, ale wyrazem woli obrony małych przed wielkimi. A w tym temacie powinniśmy być jak żona cezara – poza podejrzeniami. A tu zadeklarowaliśmy się na zapas, rozpętaliśmy burzę, która od razu przeniosła się w świat. I to akurat we wrażliwym temacie żydowskim – znowu ci Polacy. O nas jak się mówi na świecie to już tylko w kontekście jakiegoś skandalu. I wjechał temat – tak to pies z kulawą nogą nie wspomni o naszych dokonaniach, ale jak coś popsujemy – to sami o tym trąbimy na prawo i lewo.

Netanjahu nie przyleciał, myśmy się opowiedzieliśmy, że jakby przyjechał, to owszem – z powodów nie wiadomo jakich – zawiesiliśmy jurysdykcję MTS, ale ten wziął i nie przyjechał. Zadeklarowaliśmy się na zapas, nie proszeni, rozegraliśmy to na ryneczku wewnętrznego wypominania przewin, ale – jak to bywa – sprawa polskich podszczypywanek urosła do problemu międzynarodowego i to nie w kwestiach zasadniczych tylko wizerunkowego blamażu pt. „znowu ci Polacy…”  

Nurek z Nordstream

Teraz polski sąd nie wydał nordstreamowego Ukraińca. I znowu rozgorzała awanturka. Medialny szturm polskiej narracji bije brawo za tę decyzję, ale większości widowni myli się tak bardzo, że publika uważa, iż to dobrze, bo nie wydaliśmy nurka… Rosjanom, choć to Niemcy żądali jego ekstradycji. Sędzia tłumaczył, że Ukraina miała prawo wysadzić gazociąg, bo to nie był akt terroryzmu – zaatakowany ma prawo się bronić. Tyle, że z punktu widzenia Niemców był to akt terroryzmu na ich infrastrukturę, gdyż jako żywo (na razie) to nie Berlin napadł na Kijów, a więc za co ten miałby się mścić? I znowu Polska stanęła w sytuacji bez (dobrego) wyjścia, gdyż po takim numerze trudno będzie nam teraz ściągnąć z Niemiec jakiegokolwiek przestępcę.

I to nie tylko to: można się spodziewać retorsji niemieckich (i rosyjskich) w innych obszarach, co wzięliśmy na klatę jako „słudzy Ukrainy”. A co takiego ten nurek robił w Polsce? Czemu po zamachu nie ściągnęły go do siebie ukraińskie służby? A tak ten gorący kartofel sobie pobywał w Polsce na tyle beztrosko, że zdecydował się kupić mieszkanie z czym wpadł. Wiadomo, że na wysadzaniu gazociągów zarabia się krocie, c’nie? Ale czemu poczuł się tak beztrosko? Kto go zapewnił o jego bezpieczeństwie w Najjaśniejszej? Ukraińcy nie mogli tego zrobić na pusto, a więc Polacy tu grzebali, co najmniej swoją biernością. Gdyby po akcji zwinęli go Ukraińcy do siebie – nie byłoby problemu. A może ten rurociąg to nie było jego jedyne (ostatnie?) zadanie? Pytanie tylko – wobec kogo? Teraz jest on problemem polskim, naruszającym stosunki polsko-niemieckie.

Do ego wyszła straszna podległość, bo mieszkanie nurka na terenie Polski przeszukała… niemiecka policja? A na jakiej to zasadzie? A więc można? A kiedy to polska policja przeszuka na terenie Niemiec mieszkanie jakiegoś przestępcy. Polska o tym wiedziała czy nie? Obie odpowiedzi są kompromitująco złe. To oznacza, że nie tylko radiowozy z nachodźcami mogą rozbija ć się po Polsce, Niemcy w mundurach mogą legitymować czy straszyć bronią Polaków w Polsce. Mogą też, jak widać, dokonywać przeszukań w polskich odmach, ciekawe na mocy jakiego aktu czy zezwolenia polskiego sądu?

To, jak niemieckie sądy objechał polski sędzia, to już osobna sprawa. To była druga linia obrony. Pierwsza, że to nie terroryzm, a akt obrony kraju atakowanego, to trzymało się słabo, bo to przecież (jak słyszeliśmy wielokrotnie od p. Merkel) Nord Stream to inwestycja prywatnych firm. To tak jakby polscy partyzanci wysadzili przed 1941 rokiem radziecki pociąg, kiedyś przyjaciół Hitlera, co byłoby aktem terroryzmu, a nie byłoby od kiedy ludzie radzieccy stali się nieprzyjaciółmi Niemców. Jeden akt, a jakież różne interpretacje. Drugi argument był taki, że nie wydamy Ukraińca, bo tam u Niemca sądy są upolitycznione. To był, moim zdaniem, aport rzucony polskiej publice, że jednak Donald potrafi się w pryncypiach postawić Berlinowi, a więc nie jest on taki zaraz niemiecki. Są bowiem granice niemieckie brawury, nawet dla uśmiechniętej Polski. W dodatku taka konstatacja pokazuje, że w porównaniu z Niemcami to nasze sądownictwo jawi się ostoją praworządności, co zdawało się (do dziś?) kwestionować cały establishment unijny, łącznie z polskimi zaprzańcami, którzy na tym postukacie dostali władzę.

To jak to w końcu jest? Polska jest niepraworządna, czy Niemcy, które na grzechach wobec praworządności zbudowali cała narrację pozbawiającą nas środków unijnych, co pośrednio wpłynęło na wygraną Donalda? I teraz ten Donald, ustami jak najbardziej niezawisłego sędziego, mówi Berlinowi, że Ukraińca nie wyda, bo ten nie będzie miał uczciwego procesu z powodu upolitycznienia sądów? Czyżby Unia szykowała się do sankcji na Berlin z powodu grzechów przeciw praworządności? Jakież to wszystko ciekawe…

Znowu pierwsi do awanturki

Czekała nas kolejna, trzecia próba naszego pecha. Putin miał lecieć do Budapesztu, by spotkać się tam z Trumpem. I co w takim wypadku? Polska miałaby wpuści w swoją przestrzeń samolot z władcą Kremla? Na nim przecież ciąży taki sam wyrok Międzynarodowego Trybunału Karnego, jak w przypadku premiera Izraela. A tegośmy nie tylko zwolnili z odpowiedzialności, ale zafundowaliśmy mu – nie proszeni – rządowy list żelazny. Co miało być z samolotem Putina? Jak zwykle, jako się rzekło, mamy pecha, gdyż nie mieliśmy tu dobrego wyjścia (oprócz – jak widać – siedzenia cicho i czekania na rozwój wypadków). Jak byśmy się zaparli, a nawet ściągnęli samolot na ziemię i zaaresztowali kremlowskiego piekłoszczyka, to nie tylko zadarlibyśmy z Trumpem, ale byłby to casus belli wobec Rosji. Jak byśmy puścili gościa, to znowu pokazalibyśmy, że nad prawem międzynarodowym stoi realpolitik. Oby nam ktoś tego nie przypomniał, kiedy to przyjdzie się nam odwołać do regulacji społeczności międzynarodowej. Ciekawe jak wtedy zareagują nasi przyjaciele z Berlina?

Ale oczywiście w sprawie, której – okazało się – nie było, bo spotkanie zostało odwołane, zdążyli się wypowiedzieć wyrywni. Pan Sikorski, który leczy chyba swoje kompleksy rozdmuchanym ego musiał się odezwać i to jak zwykle – kulą w płot. Stwierdził on bowiem, że jak niezwisły sędzia nakaże przechwycić Putinowski samolot, to on się dostosuje i przechwyci. A gdzie był rzeczony sędzia, jak wszystkie siły polityczne dawały żelazny glejt premierowi Izraela? Spał na strychu? Czemu wtedy Sikorski nie odwołał się do decyzji niezwisłego sędziego, podczas, gdy w wypadku Putina dał mu pełną cart blanche? Znowu – jakież to ciekawe…

Ale odezwała się nasza generalicja i to jak zwykle w tonie podrzegactwa wojennego. Bo jak inaczej nazwać oświadczenie generała Polko, tego od Gromu, żeby odstrzelić bez gadania taki samolot z Putinem? Generał pewnie nie wie, że zabrania nam tego nawet procedura NATO, która mówi o zestrzeleniu obiektu latającego jedynie z powodu realnego zagrożenia atakiem z jego strony. Czyli trzeba by było pacnąć Putina, by ten się później – jak przeżyje – tłumaczył, że nie leciał nad Polską, by zbombardować nasze Azoty, w drodze do piekłoszczyka Orbana. Generał Polko jest słynny z tego, że zabiera zdecydowane zdanie w sprawach o wymiarach geopolitycznych, choć jest właściwie generałem od skakania po drzewach, nie wpływającym (na szczęście) na polską doktrynę wojenno-obronną.

Te deklaracje Polaków nawet zaniepokoiły…. Zachód. Znowu „znowu ci Polacy”, nieobliczalni harcownicy, chcący się na przypodobać. A my – Zachód wcale tego nie chcemy, Polonusy zadrą z Rosją, a my potem będziemy musieli ich  z tego wyciągać, i to kiedy tu odbywa się subtelne wyszywanie podstołowej dyplomacji – Polacy wyskakują jak Mrożkowski bohater z „Romansu Monizy Calwier”, pokazując na swą gębę z pretensją, że oto ruscy „nam panie za wolność” zęba wybili, a tu Zachód ich wpuszcza na salony. Ławrow już uznał Polskę za kraj uciekający się do  państwowego terroryzmu, co zostało bez komentarza, a więc ze zrozumieniem, przyjęte przez Zachód.

Peszki

Krąży więc nad nami ten peszek i to w różnych postaciach. Nasze wewnętrze bzdurki nie są nawet przez świat oceniane, gdyż nikt się nie ciekawi wojenką kacyków na jakiejś prowincji. Ciekawić to może tylko służby państw obcych, które nanizują na sznur swych wpływów kolejną kompromitację powagi polskiego państwa.

Ale jak już coś wyjdzie od nas na świat, to zawsze na tym tracimy. A sami się do tego wyrywamy. Może byłoby nam lepiej siedzieć cicho w kąciku. I tak od nas nic nie zależy. Nie siedzimy przy żadnym stole, a więc jesteśmy w menu. Po co więc wpychać się na chama do stołu – nikt tam nas nie chce, a nasze nieudolne próby są tylko powodem kompromitującego zażenowania graczy z krajów poważnych. Przypominamy więc o swoim istnieniu od razu w kompromitującym kontekście, co rozzuchwala pomysły, by tego kłopotliwego kuzynka otoczyć jakąś specjalną opieką, zaś używać tylko do prostego przenoszenia ciężarów i udostępniania swego dobrze położonego mieszkanka do celów innym, ważniejszym lokatorom.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

         

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *