07.05. Rozmówki polsko-polskie. Poradnik
7 maja, dzień 65.
Wpis nr 56
zakażeń/zgonów/ozdrowień
15047/755/4862
Miałem ostatnio „bój spotkaniowy”, czyli półlegalną popijawę z dawno niewidzianymi kumplami. Oczywiście zeszło się na temat koronawirusa, ale zaraz po pierwszym epidemiologicznym small talking przeszliśmy na politykę. I tam już zostaliśmy. Niestety.
Ja w swoich poglądach jestem uważany w towarzystwie pisowców za peowca, zaś wśród peowców za pisowca. Przerąbane jak w nieoznakowanym czołgu – wszyscy strzelają. Czasami, jak grupa peowska ma dobry humor, to jestem klasyfikowany jako tzw. symetrysta. Pisowcy nie używają tego pojęcia. Dla nich to jednostka chorobowa mało znana, bo wymyślili ją peowcy dla swoich kompensacyjnych potrzeb, zaraz po tym jak PiS objął władzę.
By wyjaśnić od razu to nie jestem także symetrystą. W założeniu twórców pojęcia symetrysta to nawet większy grzesznik niż pisowiec. Z pisowcem to wiadomo jak gadać, ma nawalone w mózgu. Dla peowców pisowiec jest baranem wiedzionym przez cwanego pasterzyka z kompleksami, ale przynajmniej posiada jakiś „zestawik” pojęć (odruchów komunikacyjnych wtłoczonych przez TVP?). Peowiec ma już na niego gotowy zestaw pytań i odpowiedzi, na wypadek gdyby pisowiec ich nawet nie udzielił.
Symetrysta jest zły, nawet niebezpieczny, bo grzeszy bardziej niż plemienny piosowiec, gdyż w wojnie polsko-polskiej może on przyznać rację w różnych sprawach różnym jej stronom. A tak nie może być, bo nie wiadomo jak z gościem gadać. Pisowiec to wiadomo – czerń, wtedy my – biel. A jak się pojawią jakieś odcienie, kolory, to nagle nie wiadomo czy biel jest fajniejsza od np. zieleni. A od czerni to wiadomo.
A ja nie jestem nawet symetrystą bo czasami w różnych sprawach nie przyznaję racji ŻADNEJ ze stron. Ale na straganie wojny polsko-polskiej musisz wybrać tylko między jabłkiem a gruszką. Jak wybierzesz gruszkę to wiadomo żeś przeciw jabłkom. I jabłkowi, i gruszkowi będą wiedzieli jak cię sklasyfikować i przyłożyć lub pochwalić. A jak się pojawi jakiś, powiedzmy… ananas, to cały zgrany układ się sypie i jeszcze się nie daj Boże wyda dla postronnych, że są jakieś inne owoce, oprócz jabłkowo-gruszkowej dwójpolówki. A wtedy wszyscy huzia na Józia.
Jak więc rozmawiać z plemiennymi? Pokażę na przykładzie. Najpierw zasada ogólna: nie dać się wciągnąć w wymianę argumentów, które zaraz staną się ciosami i będzie wrzask. A taki TVN to można wyłączyć, kumpla już trudniej. Poza tym trzeba z tak ciężką jak moja postawa („Trzeci Sort”) szczególnie dbać o relacje, bo można zostać bez funfli. Żeby nie dać się wciągnąć trzeba sięgnąć do zasady (metoda sokratyczna) i prawidłowych pozycji wyjściowych.
A więc metoda. Polega na próbie dojścia do prawdy za pomocą pytań. Żadnych poglądów wygłaszanych na tym etapie (wtedy wpadniemy w pułapkę jabłko-gruszka i po herbacie). Tylko pytamy. Teraz: z jakich pozycji pytamy? Podpowiada Sokrates: my z pozycji eironeia (udawana skromność), pytany zaraz sam się ustawi w pozycji alazoneia (chełpliwa próżność). Czyli mówiąc wprost – walimy głupa pytając się wiedzącego o rzeczy dla nas niby niezrozumiałe. Tu od razu zastrzeżenie – celem dyskusji jest próba dojścia do prawdy, nie wygranie pojedynku bokserskiego i erystyczne nawalenie przeciwnika, w końcu to kumple są. Mamy dwa możliwe etapy końcowe – albo chcemy pytaniami doprowadzić pytanego alazoneię do takich wewnętrznych sprzeczności, że ten się sam zamota (wtedy mamy wygraną o tyle, że się może zastanowi na spójnością swoich poglądów – to metoda elenktyczna). Albo wydobędziemy z niego jakąś ukrytą prawdę, ale musi on wtedy uprzednio zrezygnować z postawy chełpliwej próżności (metoda majeutyczna). My musimy swemu partnerowi pomóc w „przyjściu na świat” jego prawdy, do tej pory omotanej pępowiną (wow! to ładne, grafomańskie, ale ładne) własnych przeświadczeń.
Przejdę teraz przez tę praktykę na przykładzie, tak, by potrenować rozmówki polsko-polskie w metodzie sokratycznej.
Temat – PiS chce dojść do władzy po trupach organizując wybory w trakcie pandemii. Ma dobre notowania, które będą spadać, więc wciska kolanem wątpliwe rozwiązania i naraża (zdrowie/życie – niepotrzene skreślić) obywateli dla fetyszu władzy.
Uwaga – tu każdy Walczak by powiedział na to tak: przecież PiS wprowadził stan epidemii na podstawie ustawy przyjętej przez Tuska, za rządów Tuska w 2008 roku, po to by Tusk wygrał kolejne wybory, bo mu szło w sondażach. Miał stan klęski z powodu świńskiej grypy, kręcił z danymi, a ogłoszenie konstytucyjnego stanu klęski żywiołowej wstrzymywałoby wybory (do europarlamentu). A trendy z badań miał dobre, a po epidemii to nie było już pewne czy takie będą. I PiS wziął tę ustawę i zrobił to samo. Za Tuska to było ok, a za PiS-u to już nie ok? Tak by zrobił każdy Walczak, ale nie Sokrates. Efekt zaniechania metody – awantura, z której wyjdziesz jako pisior, bo na symetrystę to już nawet nie licz.
Dwa błędy to: miałeś nie wyrażać poglądów, po drugie – miałeś pytać. A poszło na odwrót. Trzeba było tak: po pierwsze to oni mają zacząć – zaczną na bank, bo cię znają, a wydaje im się, że mają silne karty, przetestowane w TVN. No to jak zaczną, to masz pytać – a jak to możliwe, że PiS tak to zrobił, na jakiej podstawie prawnej mógł się oprzeć? Jak będą walić głupa, że nie wiedzą o co chodzi (niektórzy naprawdę nie wiedzą, naprawdę), można podjechać, że słyszałeś w jakimś radiu o takiej ustawie. Jak wciąż będą zaprzeczać to dalej PYTAĆ jak to możliwe. Wtedy po dłuższych bojach dojdziecie do wniosku, że tu obu stronom chodziło o władzę, ale ty tego nie możesz sam powiedzieć, bo wyjdziesz na symetrystę, z konsekwencjami jak wyżej.
Jeśli jesteś jeszcze w formie to możesz zadać pytanie, które też słyszałeś w jakimś radio. (Nie wiesz w jakim, bo jak byś to samo powiedział o którejś z plemiennych tv, to by ci nikt nie uwierzył, że nie wiesz w której, a to ważne). Pytanie – czy rozmówcy sądzą, że wybory byłyby uważane przez opozycję za śmiertelne zagrożenie, gdyby np. kandydatka Kidawa-Błońska miała 45% poparcia?
W ten sposób możesz dojść do jakiejś prawdy – ja doszedłem (i tu się w miarę zgadzam), że – po obaleniu wszystkich telewizyjnych argumentów na rzecz śmiercionośnych wyborów – wypada mieć pewne zastrzeżenia co do możliwości i równości przeprowadzenia samej kampanii. Ale tak to zawsze jest, że rządzący mają tę przewagę na pretendentami. I muszę z bulem przyznać, że nie zawsze są w stanie z niej skorzystać.
I tym sposobem pogadaliśmy o polityce, pozostaliśmy nadal kumplami i czegoś się od siebie dowiedzieliśmy.
Wiwat Grecy! Wiwat Sokrates!
Więcej zapisków na moim blogu.