08.05. Przedsiębiorcy
8 maja, dzień 66.
Wpis nr 57
zakażeń/zgonów/ozdrowień
15366/776/5184
Dziś chciałem się przyjrzeć cichym (?) bohaterom naszych pandemicznych czasów, którymi stali się przedsiębiorcy i to stali się nagle. Do tej pory mało się o nich mówiło, raczej się DO nich mówiło. Teraz są tematem wielu rozmów, trosk i rządowych decyzji. Przedsiębiorcy wyszli spod kamienia III RP.
A nasza nowa ojczyzna nigdy nie traktowała ich inaczej niż jako biernych i usłużnych podatkodawców. Choć na małych i średnich przedsiębiorcach stoi 50% polskiego PKB (w tym 30,5% PKB z mikroprzedsiębiorstw) i prawie 60% zatrudnienia (z 10 mln miejsc pracy) przez całą III RP traktowani byli oni po macoszemu. Choć wcielony duch przedsiębiorczości, po ustawie Wilczka i otwarciu reform Balcerowicza ruszył budować nową Polskę, to cały ten trud nie doczekał się swego etosu. Wystarczy popatrzeć na filmy – przedsiębiorca to zawsze cwaniak w białych skarpetkach i czarnych mokasynach, pazerny leń, i nowobogacki cham z układami, który żyje tylko z wyzysku. Jedynym wyłomem był tu film „Układ zamknięty”, który pokazał jak nad polskim biznesem krążą sępy zblatowanego układu oligarchów z polityką. Dziś ten wizerunek się zmienia, bo pracownicy widzą zagrożenie swych miejsc pracy, ale zaczynają też zauważać kto ją dawał. Dotychczasowy wyzyskiwacz pokazał swoje kluczowe cechy różniące go od pracownika – nie jest to tylko lepszy standard życia, ale trzy sprawy, które stanowią o tym, że jest gdzie przyjść do roboty: pomysł na biznes, umiejętność jego zorganizowania i… ryzyko, które ponosi biznesmen. Zwłaszcza to ostanie zostało zauważone przez pracowników.
III RP nie traktowała przedsiębiorców dobrze, choć powinna na nich chuchać i dmuchać, bo to oni, a nie wielkie korporacje czy sieci (dziwnie zwalniane z danin, albo transferujące zyski za granicę za cichą zgodą dowolnych władz) dostarczały pieniędzy do kasy publicznej. Wymieniający się politycznie włodarze różnili się tylko innym kierunkiem transferu danin z biznesu – jedni wlewali je do układu oligarchicznego klientelizmu, inni przeznaczali na programy socjalne. A biznes tylko przyglądał się zmianom kierunków przepływów tych (swoich przecież) strumieni pieniędzy.
Ta jedna z ważniejszych tkanek społecznych ma potencjał stworzenia kluczowej dla państwa klasy średniej. Dlaczego klasa średnia jest tak ważna? Bo to środowisko różniące się od oligarchii tym, że stawia na zyski z ciężkiej racy a nie z układów (a więc jest im przeciwna), ale jednocześnie nie jest roszczeniowa jak czasami bywają klasy pracobiorców czy pracowników sfery publicznej (bo wie, że musiałaby się na takie roszczenia zrzucić). Polskie państwo nigdy nie pomagało w budowie klasy średniej, zaś sam biznes się do polityki nie wybierał. Był do niej skutecznie zniechęcany przez system polityczny. W rezultacie w III RP trudno znaleźć nie tylko siłę polityczną, ale i pojedynczych polityków, którzy w ogóle wiedzą jak działa gospodarka małych i średnich przedsiębiorstw. Co prawda ostatnio to miejsce zaczyna zagospodarowywać Konfederacja i warto się temu przyglądać, choć jej mariaż obrony interesów przedsiębiorców i ideologii narodowej wydaje mi się na dłuższą metę trudny do utrzymania.
Ale i polscy przedsiębiorcy mają też sporo za uszami. W porównaniu z innymi krajami mają wręcz zerową chęć do samoorganizacji. Ja wiem, że troski codziennego życia gospodarczego odstręczają ich od udziału w życiu publicznym, ale ten stan kreuje zamknięty krąg – przedsiębiorców, którzy wolą indywidualnie zmagać się nie tylko z rynkiem, ale i opresyjnym fiskalnie państwem, a jednocześnie nie są w stanie wydobyć z siebie impulsu, by zorganizować się wokół obrony swoich, strategicznych jak widać i dla kraju, interesów. W rezultacie są zawsze indywidualnymi petentami państwa, wydeptującymi sobie swoje pojedyncze ścieżki dojść. Czyli stają się utrwalaczami systemu klientystycznego, który ich tłamsi. Pokutuje też jeszcze postkomunistyczny gen „tisze jedziesz, dalsze budiesz”, że jeśli się nie będziesz narażać się władzy politycznie, to ta „w zamian” nie zabierze się za przedsiębiorcę, na którego w gąszczu często sprzecznych przepisów zawsze coś się znajdzie.
Przedsiębiorcy nie wykształcili swojej własnej reprezentacji politycznej, także istniejące siły polityczne tego nie zrobiły – te, od czasu do czasu, głównie w kampaniach przed wyborami wycierają sobie propagandowe usta ich postulatami, by zaraz po policzeniu głosów znów sprowadzać ich do pozycji zatomizowanych podatkodawców.
Ale nagle pokazało się, że potencjał jest tu wielki i wyszło to przy pandemii. Bo na przykład do tej pory Rada Dialogu Społecznego, czyli ustrojowe miejsce, gdzie przedsiębiorcy spotykali się ze związkami zawodowymi i rządem by oceniać i opiniować akty prawne, było traktowane jako lekceważony etap konsultacji społecznych. Teraz, gdy przyszedł kryzys, te relacje stały się jedynym pasem transmisyjnym potrzeb biznesu, dostarczającym rządzącym wiedzy na temat tego, jak ratować płynność polskiej gospodarki i jak otwierać branże, by te zaczęły pracować jak najszybciej bez narażania ludzi na zakażenia. Bez tego rząd sam by tego nie wiedział. To pokazuje potrzebę, ale i potencjał samoorganizacji biznesu.
Wydaje mi się, że jeśli po wyjściu z pandemii i wejściu w nieuniknioną recesję biznes nie zrozumie, że powinien się zorganizować, również politycznie, to już nie będzie innej „okazji”, by to kiedykolwiek zrobił. Jeśli znów przeważą wśród polskich przedsiębiorców opinie, że lepiej się jakoś samemu, w pojedynkę wydobyć z kłopotów, to nigdy już nie uzyskają oni kluczowej dla siebie i kraju podmiotowości. Bo jak nie teraz, to kiedy?
Wczoraj mieliśmy w Warszawie dogrywkę „Strajku Przedsiębiorców„. 20-30 osób stało otoczone przez 100 policjantów. Strony nawzajem obrzucały się z megafonów… przepisami. Policja co 15 minut wyciągała pojedynczo każdego z demostrantów. Po 2 godzinach został tylko poseł Braun. Ja jako stary zadymiarz stanu wojennego patrzyłem się na ten prostest tak jak pewnie AK-owcy patrzyli się na naszą konspirację. Nie będę podpowiadał jak takie rzeczy robi się skutecznie. Po prostu obawiam się, że to nie to. Prawdziwy prostest przedsiębiorców – jeśli w ogołe do niego dojdzie – będzie spontaniczny i nie będzie to 20 osób z megafonem czytający artykuły z konstytucji, tylko tłum „zwalający pomniki i rwący bruk”. Widziałem coś takiego parę razy i wierzcie mi – wiem jak wygląda różnica (nie życzę tego nikomu, ale piszę o różnicach). Takie demonstacje jak wczorajsza są tylko dowodem słabości tego środowiska wynikającej z małej chęci do wcześniejszej organizacji. Przedsiębiorcy dlatego, że nie mają swojej reprezentacji politycznej, na co ciężko „pracowali”, dziś szukają drogi na skróty w ulicznych zadymkach i nawiet nie wiedzą jak wygląda porządny sit-in. A ze skrótami to tak jest, że czasem nie trafia się do celu.
Dziś mamy w tym względzie tak naprawdę milczenie owiec. Oby tylko z powodu słabości organizacyjnej polskich przedsiębiorców, odziedziczonej sprzed pandemii. Słabości, którą mam nadzieję porzucą, wychodząc z zamknięcia swych biznesów w artykułowanie swoich postulatów, niekoniecznie na ulicy. Jeśli tego nie zrobią, to będą godni losu, który sami sobie zgotowali.
Więcej zapisków na moim blogu.
Nawet gdyby przedsiębiorcy się zorganizowali w jakąś grupę, np. partię, to skończyłoby się to wynikiem KLD , Gwiazdowskiego lub FDP w Niemczech, czyli wynikiem 3-5 %, co nie dawałoby wpływu na podejmowanie decyzji. Moim zdaniem przedsiębiorcy powinni się „wkomponować” w szerszy projekt polityczny, nawet gdyby partnerami były grupy nie mające z nimi nic wspólnego. Pozdrawiam. Marek Ciesielczyk
Po co rozpraszać 2,5 milionowy elektorat plus rodziny?