1.07. Metamorfozy
1 lipca, dzień 1215.
Wpis nr 1204
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Mamy już datę i miejsce wieczorku autorskiego mojej książki „Dziennik zarazy”. Zapraszam serdecznie w dniu 12 lipca (środa) na godzinę 19.00, do Domu Kultury przy ul. Słowackiego 19a, na tyłach teatru Komedia, na Żoliborzu. Program atomowy, goście atomowi, szczegóły tutaj.
Promocja książki przedłużona do dnia wieczorku autorskiego, czyli do 12 lipca,. Tutaj link do przedsprzedaży
No, był ważny, teoretycznie, dzień. To koniec pandemii ogłoszonej niepotrzebnie i odwołanej kiedy i tak wszyscy już ją olali. Jak pisałem – kiedy nas zamykano, to nawet łudząc się, że to na 2-3 tygodnie myśleliśmy, że jak to się skończy to będzie się człowiek cieszył. A tu marazm jakiś. Może dlatego, że nauczyliśmy się żyć z tym szaleństwem i nie wiem tylko czy to dobrze, czy źle. Bo nauczenie się życia z aberracją może być rozleniwiające – szczególnie w tej genetycznej specjalności Polaków potrafiących żyć wśród porażających skutków, nie zaglądając do oczywistych przyczyn. A to konserwuje źródła zdarzeń, pozostawiając je nie tylko poza kręgiem społecznego, a więc i politycznego zainteresowania, ale rozzuchwala depozytariuszy przyczynowości.
Nie będzie tu jakiegoś podsumowania tej pandemii. Cały mój blog jest taką sumą, ciągiem zdjęć pandemicznej przemiany świata. Z daleka widziany w całości układa się w smutny obraz, obserwowany ze zbliżenia poszczególnych kadrów pokazuje „jacy byliśmy jeszcze wczoraj” i reakcje na te wglądy są różne. Od uśmiechu, że tak świat wariował a my z nim, poprzez odnotowanie kolejnych faz wchodzenia noża zamordyzmu w rozmiękłe masło przyzwolenia, aż po mrożące krew w żyłach dowody nieludzkich działań władz.
Książka, którą z tego udało mi się jakoś wykroić ma ambicje utrzymania zapisu tej przemiany – świata, nas samych, bliskich i Polski. Będzie świadectwem. Książka to dziwna, bo siadając do zapisków nie przeszło mi nawet na myśl, że zaczynam ją pisać, a to niezwykły, przyznacie, początek pisarskiego projektu. Z pamiętnikami tak jest, jak się człowiek zastanowi. Wystarczy tylko antycypować czasy jako ciekawe i oddać się zapisowi EKG dziejów. A potem to jakoś idzie.
To, że spowalniam na weekendy swego bloga, to wcale nie znaczy, że czasy spowalniają. Wprost przeciwnie – przyspieszają, ale znika ich główny, właściwie nie powód, ale pretekst, co czyni „Dziennik” przyczynkarskim trzymaniem się zgranego już tematu. Ale to nie jest tak, że decyzją administracyjną minister Niedzielski wyłączył nam wszystkim prąd. Co prawda dzieje się tak w mediach, co pokazuje ich narzędziowe znaczenie w całym projekcie. Właśnie – media. Pierwszy „cios” kowidowej narracji zadała im wojna na Ukrainie, co dobitnie pokazało, że tam się jedzie za zasięgowym tematem, nie za rzeczywistością. A wojna to karta, która przebija wszystko. Jest bowiem apogeum wynalazku pandemicznego klucza do wszystkich drzwi – strachu.
Teraz wszystko stanie się już nie tak jednoznaczne. Wzrastająca ilość zgonów znajdzie inne, pokraczne wytłumaczenie, winni decyzji pandemicznych błędów na skalę populacyjną znikną w niebycie, tak jak główny architekt polskiej wersji pandemii – szef GiS-u, Pinkas – który zaszył się w wytwórni papierów wartościowych, gdzie od czasu do czasu odbija mu się publicznym sanitaryzmem. Wejdą inne tematy, ale już z wiedzą jaką władza powzięła o suwenirze po społecznym teście, jakim była pandemia. Teraz będą próby wprowadzenia różnych poziomów zamordyzmu, bez potrzeby głębszego ich uzasadnienia. Ostrzegałem, że z początkowych argumentów epidemiologicznych władza przechodzi na brak uzasadnień kolejnych obostrzeń. I ten proces jest kontynuowany i przyspieszany. Wedle mej zużytej metafory pozostałością pandemii jest maszynka obostrzeń, naoliwiona, stojąca na stand-by’u i czekająca co się w nią wrzuci jako żeton. I ta maszynka jest słoniem stojącym w kącie salonu i wszyscy udają, że go tam nie ma.
Pora jednak wrócić do przemiany dla mnie zasadniczej. Tej z którą zasiadłem 12 marca 2020 roku nad pustą kartką papieru. Mojej przemiany. Wtedy myślałem, że to będą takie kilkutygodniowe rekolekcje i świat się sam zobaczy w wymiarze ludzkim. W swej naiwności nie przypuszczałem, że ruchy globalistyczne, Big Farma, czy progresywizm nie mogą przespać takiej okazji, jeśli jej nie sprokurować. Ale dziś zataczam koło i, po tej podróży po większości kowidowych tropów, które zmieniły różne obszary świata, wracam do siebie.
Znowu dałem się wciągnąć, a obiecywałem sobie, że już wystarczy. Ja już bowiem miałem przygodę w walce z opresją, namawianiem do tego ludzi i skończyło się to dla mnie gorzką lekcją. A wychodzi, że znowu w to wszedłem, mimo doświadczeń. W czasach przedstanowojennej Solidarności działałem w niej, zostałem aresztowany i internowany, i jakoś tak osmatycznie, naturalnie wszedłem – po wyjściu z kicia – w działalność podziemną. Tę skończyłem wraz z Okrągłym Stołem, kiedy Solidarność – ta okrągłostołowa – wydaliła mnie ze swych szeregów, ale najbardziej zdołowało mnie, że naród kupił tę okrągłostołową ściemę. Widziałem zwycięstwo cwaniaków, rycerzy ostatniej godziny, którzy nie tylko zaczęli dzielić się władzą z byłymi (moimi) wrogami, ale i rozpoczęli skręt Polski prowadzący na dzisiejsze tory kompradorskiej, zewnętrznie klientelistycznej para-suwerenności.
Wtedy uznałem swą prywatną misję za zakończoną i udałem się w rejony budowania – wreszcie! – swojego i mej rodziny dobrostanu. Czyli zrobiłem to, co gros Polaków. Polityką się nie interesowałem, patrzyłem z pogardą na coraz liczniejsze dowody jej nieautentyczności. Zacząłem robić karierę i pieniądze. Robota była ciekawa, bo jeszcze „w tamtych” mediach, to znaczy „tamtych”, kiedy zabiegało się o czytelnika, nie jak teraz – o interesy reklamodawców, coraz częściej z ideologicznymi metkami. I tak sobie myślałem, że sobie dojadę do końca. Skrobnąłem co prawda książkę-recepturę „jak skończyć wojnę polsko-polską”, pomagałem bezpartyjnym samorządowcom w dość dobrym wyniku, ale do polityki własnoręcznej się nie pchałem. I tak miało zostać.
Straciłem czujność, ale kto to wiedział, że rozpoczynając krótkie wprawki relacji z kwarantanny wchodzę w nieuchronny lejek? Znowu się wkopałem z tą świadomością widzenia źródeł niesprawiedliwości świata, ba – uporczywą obserwacją społecznej ślepoty na te przyczyny i zaczęło się. Zbawianie świata, który się wcale o to nie prosił. Ale nie szło inaczej – diabełek świadomości (a może anioł) siedział na ramieniu i szeptał: to nie chodzi o efekty, twoje doświadczenie, że to nic nie przyniesie. Musisz dać świadectwo. Chociażby gdyś z nim został sam, nawet dla samego siebie, nawet tylko po to, by uciszyć te szepty do ucha i uniknąć mylenia pragmatyki konformizmu z ugryzieniami sumienia.
I znowu zostałem szurem, poza głównym obiegiem świata, który chce zapomnieć o okropnościach, na które pozwolił, by łudzić się dziś fałszywie suflowaną obietnicą, że wszystko skończyło się wesołym oberkiem. Ale staję się tu w zgorzkniały sposób niesprawiedliwy. Warto było, warto było poznać wspaniałych ludzi, nie budzić się spoconym w nocy, że końcówkę swego życia przeżywam niegodnie. Złapać kłamców na kłamstwie i w efekcie – jak czytam od wielu z Was – swym pisaniem do siebie jednak kogoś wesprzeć w tych czasach pogardy, by nie myślał, ktoś z Was, że jest sam, widocznie pomylony, skoro świat poszedł w stronę niepojętą. To tworzy wirtualną wspólnotę ludzi wolnych i poszukujących, coś, co w dzisiejszych czasach jest egzystencjalnym luksusem. I tak u sobie pomarudziłem nad sobą, ale bilans oceniam jako pozytywny i to bez względu na to, jaki będzie jego koniec. To Herbertowskiej jest, ale jak się już ustali ze sobą odpowiedni poziom wymagań co do samego siebie, to już się wystarczy tego trzymać. Nadchodzące wypadki będą tylko losowymi próbami, testami etycznej integralności, jakie by one nie były.
Jak pisał mój Mistrz – trzeba być odważnym, dawać świadectwo i iść.
Ciągle iść.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Nie popadając w przesadę napiszę że Pana Dziennik Zarazy uratował życie psychiczne bardzo wielu. Tylko nieliczni mieli dość determinacji żeby nie zadawać sobie pytania „czy aby na pewno mam rację w ocenie tego co się dzieje”? To miejsce było i nadal jest azylem, gdzie można było sprawdzić, że ok, są jeszcze inni, którzy myślą podobnie jak ja. Pisało wielu, ale Pana codzienność wpisów była moim zdaniem kluczowa.
Zgadzam się. Taka świadomość była bardzo potrzebna.
Dziękuję za dobre słowo
Skoro Dziennik zarazy się podsumowuje, to prośba do p.Redaktora o wygenerowanie indeksu/skorowidza tematów i podpięcie do nich zbioru odsyłaczy do stron Dziennika, bardzo by to ułatwiło nawigowanie zagadnieniach. No i na stałe odsyłacz na kolejnych stronach z uzupełnieniami.
To narzędzie znajduje się wyszukiwarce bloga