10.02. Dwa globalizmy
10 lutego, wpis nr 1248
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Ostatnio byłem na ciekawym seminarium, gdzie dyskutowaliśmy o globalizmie w wykonaniu Wielkiego Resetu. Było wiele ciekawych głosów, ale jeden, profesorski, dość mocno mnie zainspirował. Oczywiście chodziło o rozwiązanie akademickiego poziomu dylematów ile diabłów zmieści się na czubku szpilki, czyli rozważaniach o tym jakie cechy wspólne ma ten Wielki Reset, że mieści się w nim i zachodnia ideologia, i chińska strategia światowej ekspansji. Rzeczony głos pogodził obie, zdawałoby się wykluczające, opcje, gdyż profesor wywiódł, że oba ekstrema mają po trochę racji, gdyż nie ma jednego globalizmu. I to skłoniło mnie do ważnych, przynajmniej dla mnie, refleksji.
No, bo mamy dwa motory przemiany obrazu tego świata: zachodni i ten drugi, stymulowany głównie przez Chiny. Ten zachodni oparty jest na ostrej ideologii, kompletnie niepragmatyczny, zwłaszcza w zakresie ekonomii, antypaństwowy i antykulturowy. Ten drugi, powiedzmy chińsko-rosyjski, oparty jest na przeciwstawnych zachodnim filarach: buduje potęgę konkretnych państw, jest oparty na twardej sile, w przeciwieństwie do zachodniej „soft power”. Mocy opartej o sprawność ekonomii, zasoby militarne i silne, osobowe przywództwo.
Globalizm a la West
Zacznijmy jednak od głębszego opisu tego jak Zachód chce przemienić obraz naszego świata. Mówimy tu głównie o Europie w reżymie unijnym oraz Ameryce Północnej, czyli Stanach i Kanadzie. Są to w rezultacie dwa podwarianty. Europejski jest bardziej ultrasowski, gdyż dochodzi tu do szaleństwa pogłębiającego zapaść i tak już „starego” (w sensie ekonomicznym) Kontynentu. Projekt europejski, przypomnijmy, miał poprzez swą integrację, głównie gospodarczą, ale i celną, wygenerować gracza globalnego, który mógł rzucić wyzwanie dwóm potęgom – USA i Chinom. Jesteśmy świadkami zagłady tej idei, głównie z powodów, dla których socjalizm – a taki rządzi Unią – nie może inaczej. Ma genetycznie wspawany przymus kontroli, regulacji, dla których wspólny i jednolity rynek europejski nie jest dobrem do zabiegania o niego, ale łupem eurokratów smarowanych przez lobbystów. W dodatku nowa postać socjalizmu zmieniła barwy na zielone, doprowadzając poprzez regulacyjne urzeczywistnienie chorych idei ekologicznych, do samozagłady. A – przypomnę – mieliśmy rzucić rękawicę innym potęgom, zaś wylądujemy w jaskiniach ubóstwa nie tylko energetycznego. Zieloności nie uniesie żadna gospodarka, a już na pewno nie aspirująca. Ta chora ideologia jest przez pragmatyków uważana nie tyle za umysłowy odjazd, ale za narzędzie dominacji Niemiec nad Europą. Budowę projektu IV Rzeszy, różniącego się jedynie od jej poprzedniczki brakiem gwałtownego przelewu krwi.
To w globalizmie europejskim za narzędzie umożliwiające wprowadzenie takiego seppuku przyjmuje się duraczenie, czyli takie pomieszanie w głowach suwerena, że ten zgodzi się na wszystko. Mamy do czynienia z przewrotem rewolucyjnym, ale bez wiecowania, obalania tronów – ot, osmatycznie ludzie durnieją hurtowo (jak pisała poetka) i tylko nieliczni mają nadzieję na ocknięcie się. Elementem pobudki ma być nie intelektualna kompromitacja idei, ale burczenie w brzuszku po tych eksperymentach. Nie widzę tu większej nadziei na tak nabytą samoświadomość tłumów, raczej w momencie przebudzenia z powodów żołądkowych przejdziemy w drugą fazę – czystej przemocy, do czego system się przygotowuje. Na razie mamy więc do czynienia z fazą łagodną – perswazji, jak ta nie będzie wystarczać i zostaną jeszcze marudzące resztki ludności, to przejdziemy już do fazy surowości, bo siekiera już została przyłożona do pnia.
Podwersja amerykańska
Drugą bandą tej „zachodniej” paczki jest Ameryka Północna. Tam, w przypadku USA, jeszcze jednak myśli się o interesie Stanów jako państwa, nie tak jak w Europie, która ma się rozpuścić w kulturowym tyglu na niemieckim palenisku. Ameryka wciąż ma ambicje powalczenia o rolę światowego hegemona, tanio, jak Puzianowski, skóry nie sprzeda w walce z Chinami. Nie może więc w roli żandarma mieć problemów ze swą integralnością, w końcu Deep State, to wymysł amerykański i to bez względu na plotki o internacjonalistycznym charakterze lóż masońskich, które mają kręcić tym całym interesem. W końcu jak się zjeżdżają na davosowskie konwektykle wielcy tego świata, to jednak Amerykanie (politycy, nie przedsiębiorcy) mówią trochę innym językiem, niż Schwaby z Europy. Jednak jak wykrył Milton Friedman podczas lektury programu partii komunistycznej USA, wszystkie postulaty zostały już tam zrealizowane, a odkrył to w roku 1990, a sporo się od tej pory posunęło do przodu w tym względzie. W roli nieistniejącego proletariatu podstawiono duet BLM-LGBT i znowu jest kogo wyzwalać z okowów zniewolenia. W Europie – tu subtelna różnica – z powodu braku importowanych przed pokoleniami niewolników skupiono się bardziej na wyzwoleniu tęczowych ciemiężonych, zaś amerykańskich Murzynów zastąpiono imigrantami. Ekologizm amerykański ma u nich mniejsze znaczenie, USA nie mają bowiem ambicji podporządkowywania innych narodów zielonymi technologiami, zaś ich ekspansja gospodarcza jest prymarna w stosunku do zieloności ideowej.
Mają też Stany swój zakątek eksperymentalny – jest nim pobliska Kanada, gdzie globaliści trenują swoje co lepsze numery. Za kowida odcięcie protestujących tirowców od kasy było zalążkiem testowania cyfrowej waluty z ograniczonym (w tym wypadku do zera) terminem ważności, zaś aborcyjno-eutanazyjne kanadyjskie wygibasy przodują na świecie i są gotowe do wdrażania.
Oba warianty łączą się w progresywizmie, głównie poprzez inne podejście do globalizmu niż to chińskie, oparte na czym innym, czyli na budowaniu siły państwa, a nie jakichś konglomeratów ponadnarodowych i ponadpaństwowych instytucji, albo i nieformalnych ciał. Mają wspólne podłoże kulturowe, oparte na idei ratowania ziemi przed najgorszym jej czynnikiem jakim jest ludzkość, przemianie systemu działania świata, by zrealizować Nowy Ład, zaraz po Wielkim Resecie, jakim była pandemia. Jak każda idea lewacka ma Zachód ambicje globalistyczne w sensie politycznym, gdyż żeby zapanowała szczęśliwość pospolita musi ona ogarnąć cały glob, bo każde istniejące odstępstwo groziłoby czymś niedopuszczalnym – możliwością porównania i wyciągnięcia wniosków. Na herbie Związku Radzieckiego był cały ziemski glob, pod sierpem i młotem. I zachodni globalizm wie, że musi zwyciężyć wszędzie, co jest jego główną słabością – nie osiągnie celu, ale nabroi jak nikt inny.
Chińczyk globalny
Ten drugi globalizm, chiński, jest bardziej… subtelny. Zachód, który myślał, że na globalizmie gospodarczym stworzy wygodny dla siebie światowy podział pracy w rezultacie wyhodował chińskiego potwora. Ten cierpliwie czekał, zmniejszał obraz swojej siły i ekspansji, miał perspektywę chińską, to znaczy na wiele lat i żeby Chiny miały z tego jak najwięcej. I tak jak zachodnia cywilizacja za pomocą żandarmeryjnej roli USA rozszerza się głównie militarnie, tak Chińczycy robią to mniej spektakularnie, ale za to trwale, bo dokonują ekspansji środkami gospodarczymi. Witani są więc w świecie z większą radością niż wojskowe kontyngenty NATO czy marines. Błędem zachodnich kalkulacji było fantasmagoryczne założenie, że globalizm gospodarczy, dający w azjatyckie ręce produkcyjne lejce świata obędzie się bez politycznych konsekwencji. To tak miało być – Chińczyk produkuje, Zachód konsumuje, płacąc dolarami, pijąc kawę na zabytkowych rynkach.
Chińczycy robili swoje. Powoli kumulowali nadwyżki z eksportu, inwestowali, udawali mniejszych niż byli, uczyli się lub częściej kradli technologie, przenosząc gospodarkę z wytwórczości na wartości dodane wynikające z nowych technologii. Mają w postaci Rosji nieograniczoną bazę surowcową i mogą dyktować warunki. Ale i tu są ostrożni, mają większy potencjał niż ten, z którego korzystają. Trochę wyszło szydło z worka i sprawa wydała się przy kowidzie. Naprawdę Chińczycy byli zaniepokojeni, że to wtedy wyszło, że cały świat siedzi w chińskiej hali produkcyjnej. Jak się zawaliły łańcuchy dostaw to nagle się okazało, że w każdym produkcie, co najgorsze w pandemii także w lekarstwach, zawiera się komponent azjatycki. Był to efekt globalizmu właśnie, kiedy światowa gospodarka z powodów kosztowych (i ekologicznych) włożyła wszystkie swe produkcyjne jajka do jednego, chińskiego koszyka.
A skoro jednocześnie Zachód popadł w szaleństwa ideologiczne to czemu nie było skorzystać z okazji? Chińczycy powoli zbierają kraje, którym prymat amerykański dokuczył już kompletnie, wielowektorowy świat z ambicjami do nowego układu prokuruje wojny zastępcze, losy świata tasują się od nowa i to po stronie zachodniej są słabe karty. Globalizmowi ideologicznemu model chiński przeciwstawia inną perspektywę – nie będziemy zbawiać ludzkości przed nią samą – będziemy budować siłę chińskiego państwa, kto chce skorzystać, to niech się przyłącza. Te wszystkie równościowo-ekologiczne szaleństwa będą służyły tylko osłabianiu Zachodu, trzeba je więc wzmacniać, co pogrąży przeciwników, nas zaś, jako dalekich od tych porywów, powinno to tylko wzmocnić.
Ekologia w służbie globalizmu
Chińczycy są za ekologią i zielonością. A jakże. Tyle, że w deklaracjach. Mówiąc na zielono jednocześnie otwierają kolejne kopalnie węgla kamiennego i podłączają setki nowych elektrowni. Mają więc solidną bazę do produkcji, podczas gdy Zachód podraża swą produkcję ekologicznym opodatkowaniem, słabą sprawnością nowych technologii, tracąc resztki swej konkurencyjności.
Zachód nawet nie może zaszantażować Chińczyków, że nie przyjmie ich brudnych produktów, bo nie ma alternatywy. Globalizm gospodarczy rozleniwił Europę i Stany, które zatraciły swoje zdolności produkcyjne, tak, że przez długie lata będzie trzeba kupować od Chińczyka. I nie pomoże nawet opodatkowanie śladu węglowego na granicy, bo jeśli nie będzie to wspomagało rodzimej bazy produkcyjnej – a nie będzie, bo jej nie ma – to tylko podniesie koszty na Starym Kontynencie, na czym znowu straci konkurencyjność Europy. Jeśli dodać do tego nie tylko energetyczne zubożenie Europejczyków to przyszłość wygląda tak, że odwiedzać nas będą zamożni Chińczycy, by obejrzeć skansen upadłej kultury, która popełniła ideologiczne seppuku. Poza tym Chiny nie tylko nauczyły się, że świat bez nich sobie nie radzi, ale ujrzały – coś co zobaczył Putin w czasie wojny z Ukrainą -, że odejście od handlu z Zachodem i dywersyfikacja w kierunku innych rozwijających się krajów wcale nie musi oznaczać strat.
Podobieństwa i różnice
W czym są do siebie podobne oba modele, chiński i zachodni? Oba zakładają dla skokowej zmiany pełną kontrolę nad własnym społeczeństwem. Tu wymiana doświadczeń (głównie kowidowych) idzie w najlepsze, bez żadnych zahamowań ideologicznych. Jest tylko jedna różnica – grupa chińska ma już spacyfikowane i przywykłe do kontroli społeczeństwo, sublimuje tylko narzędzia kontroli. Przed grupą zachodnią jeszcze jest ta praca, bo społeczeństwa zachodnie nie są przywykłe do takiego poziomu kontroli. I tu się wykorzystuje doświadczenia kowidowe, które dowiodły, że rzeczy, z których się przed kowidem nabijał Zachód jako zamordyzm, zostały zaakceptowane i przetrenowane z sukcesem za kowida. Tu eksperyment się powiódł i wkrótce zobaczymy tego efekty. Lud jeszcze nie wie co go czeka, ale władza wie, że już to zaakceptował, ba – nawet nie zauważy tego przeskoku, gdyż kolejne ograniczenia wprowadzane są po trochu, powolutku, by nie spłoszyć gotującej się żaby. Nie będzie żadnego spektakularnego „D-day”, po którym suweren się obudzi, wyjdzie na ulice, by zwalać pomniki i rwać bruk.
Te dwa modele globalizmu nie przystają do siebie i w ich genach zapisany jest nieuchronny konflikt. Mają po prostu inne, najczęściej sprzeczne paradygmaty, co zdaje się udało mi się dowieść w tym tekście. Z powodu większej dozy pragmatyzmu i cierpliwości wygląda to na przyszły sukces modelu chińskiego. W końcu kto będzie produkował gadżety dla globalizmu zachodniego? W końcu jak długo jeszcze da się wierzyć w prymat dolara amerykańskiego, bo tak i już? Sprawa może się wyjaśni po wyborach na Trumpa. Bez niego idzie ku jedynemu sposobowi rozwikłania tego sporu o światową hegemonię, jakim jest wojna. Chińczycy będą jej unikać do końca, bo pełzający czas gra na ich korzyść. A wynik wojny mocarstw jest niepewny we wszystkim oprócz rozległości ofiar. Jak wygra Trump to może sprawy pójdą w dwa bloki, czyli system, który i tak wróży konflikt, co prawda z mniejszym potencjałem niż gdyby mocarstw były ze trzy sztuki. Może dojdzie do ustabilizowania się dwóch par: Chin w dealu z Rosją i USA w sojuszu z drugim azjatyckim pretendentem – Indiami. I wtedy może być stabilniej.
Globalizm a sprawa polska
Ale te scenariusze, jak widać, wychodzą już poza wzorzec globalizmu i odwołują się do interesów konkretnych państw i ich mniejszych paputczyków. Czyli realpolityk może wygrać z mrzonkami i dobrze. Tyle tylko, że w tym rozdaniu nie ma Europy i nas, Polski, w rezultacie. Świat przeżyje bez Europy i bez nas. Nasze szaleństwo ekologiczne, samozubażanie się w celach ideologicznych będzie już tylko naszym udziałem, kontynentalnym dziwactwem. I Hindusi, którzy dołączą jako turyści do tych chińskich wizytujących skansen europejski obserwować będą nie tylko zabytki samobójczej cywilizacji, ale pogaworzą sobie z jego mieszkańcami. O tym, jak ci zeszli z pałaców do jaskiń swych piętnastominutowych miast wypełnionych zeroemisyjnymi klitkami. Może Chińczycy przywiozą swoje rowery – będzie to taka cywilizacyjna wymiana, sztafeta: pokażą nam od czego zaczynali i na czym myśmy skończymy.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.