12.07. Zdrada po polsku

12 lipca, wpis nr 1365
Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Znowu mamy do czynienia ze zdarzeniem pomijalnym w sensie jego konsekwencji, jednak symptomatycznym, pokazuje ono bowiem jak działa cały nasz mechanizm społeczno-polityczny. I nie jest to widok budujący. Trzeba do tego znaleźć w sobie cierpliwość, by odczekać jakiś czas, aby dane zjawisko ukazało prawdziwe oblicze tego jak myślimy i w jakim systemie działamy – z całą interakcją oddziaływania jednego na drugie. Chodzi mi tu o aferę jaka się odbyła przy okazji „tajnego” spotkania Hołowni z Kaczyńskim. Wyszło z tego o wiele więcej niż samo znaczenie polityczne tej kolacji, a więc trzeba to porozkładać na czynniki pierwsze. Zacznijmy od opisu zdarzenia.
Spotkanie Szymona
No bo spotkali się panowie politycy z dwóch wrogich sobie obozów. Po co? Ano z wielu powodów. Zacznijmy od samego Hołowni” – po co mu to było? Mamy tu kilka czynników: Hołownia po wyborach prezydenckich jest z jednej strony na straconej pozycji „ceny promocyjnej” (wynik 4,99%) i słabnie, ale ma przed swoją partią drugą połowę kadencji i dwa wyjścia: albo się odbuduje, albo skończy z polityką, z zastrzeżeniem wersji, że może wyląduje jako przystawka PO, ze znanym już z podobnych historii zakończeniem, choć obecna infamia oddala go od list, nawet w roli przystawki. Musi więc być wciąż aktywny, zwłaszcza w postaci swego marszałkowania. A ma ci on pod koniec roku się zrotować z marszałkiem lewicowym i wylądować jako pośledni poseł w poślednich ławach. Ciężki start do odbudowania się.
Z drugiej strony ma osłabionego premiera, który nadrabia miną i udaje, że bez koalicjantów poradzi sobie świetnie, tak jakby to oni (no, pośrednio Hołownia to tak) spowodowali jego klęskę wyborczą. Ma premier też i media oraz hordy społecznościowych apologetów, tudzież janczarów od Giertycha, a więc może wzmagać dowolną narrację. W tej chwili przedłuża moment obiecanej rekonstrukcji rządu, skorelowaną z wynikiem wyborczym. Narracyjnie poszło bowiem, że Trzaskowski przegrał z powodu przeniesienia się na niego słabości rządu, ta zaś, wedle narracji uśmiechniętych, spowodowana była kłopotami z koalicjantami, którzy marudzą, mają sprzeczne intencje, a tak w ogóle to są merytorycznie słabi i nie dowożą. Tusk więc naciska, na razie medialnie, zaś koalicjanci czekają aż Donald, jak to mówi Hołownia – położy na stole cokolwiek. Kłopot z tym, że z jednej strony Donald chciałby opiłować koalicyjnych kolegów, z drugiej – nie może to zrobić na chama, bo mu się jeszcze zawiną. Trzymać ma ich w koalicji jedynie strach przed utratą stołków, ale nie tylko.
Trzeci kłopot marszałka z Tuskiem jest taki, że namawia ci on z kolegami Hołownię do rzeczy, za które – po utracie władzy, a to już raczej pewne – poszedłby Szymek do więzienia. Ma on za uszami i jeszcze inne sprawy, ale za niezwołanie Zgromadzenia Narodowego w celu zablokowania zaprzysiężenia prezydenta poszedłby na bank do ciupy. Sam i na własne ryzyko by to zrobił, bo co mu w tym względzie może obiecać słabnąca Platforma? Wprost przeciwnie – może mu obiecać Kaczyński immunitet i abolicję choćby za ściganie Kamińskiego z Wąsikiem, byleby… no właśnie, byleby co?
Co na tym zyskuje Kaczyński?
No, prezes też ma, obok Hołowni, który spotkaniem szachuje Tuska, że ma gdzie pójść, swoje plusy. Coś tak wygląda, że samo spotkanie miało dla jego uczestników same plusy dodatnie. Kaczyński po pierwsze zamieszał w ulu koalicyjnym. Okazała się, że nie wszyscy trzymają się za ręce koalicyjnej łódki, zaś PiS pracuje na uzyskanie zdolności koalicyjnej, czego dawno nie robił. A może Hołownia poszedł także w imieniu PSL, gdyż wspomina się coraz częściej o Kosiniaku-Kamyszu jako przyszłym premierze? Przyszłym, a więc nie po następnych wyborach, tylko po przewrocie koalicyjnym w obecnym Sejmie. W końcu po coś na kolację doprosił się Kamiński z PSL.
To stary numer – wrzuca się szczura na przyjęcie uśmiechniętych, robi się przeciek, że nie wszyscy tam zaraz są za, i następuje podejrzliwość w szeregach. Nikt nie wie czy to prawda, zaczynają się na siebie patrzeć podejrzanie, zwłaszcza na takich co się tłumaczą, że to wszystko nieprawda. W koalicji więc zaczęło szumieć. Drugi walor dla Kaczyńskiego, to rozłożenie na łopatki jedności frontu poparcia dla Tuska. Jedno to działania skierowane na rozłam wśród polityków, druga sprawa to podział w Donalda elektoracie. A tu się rozjeżdża – jedni wątpią i się co najmniej rozglądają, jeśli nie patrzą na projekt PO jako gasnący, drudzy – na odwrót, zaostrzają retorykę, jak redaktor Lis, atakując premiera, że się cacka z pulardą: trzeba wjechać na pełnej do Sądu Najwyższego, namówić Hołownię na cyrk z przerwą przed zaprzysiężeniem Nawrockiego. A w sumie widać, że chłopa chcą wystawić, bo mogliby zażądać wymiany marszałka na bardziej spolegliwego, ale albo nie ma chętnych, albo – co bardziej prawdopodobne – nie zebraliby większości w Sejmie, bo widzielibyśmy cud mniemany – PiS by uratował Hołownię, głosując za utrzymaniem go na fotelu marszałka i może o tym była też rozmowa na słynnej kolacji. Spotkanie Jarosława z Hołownią czyni kłopot Tuskowi, gdyż daje amunicję Szymonowi do domagania się lepszej jego pozycji w rekonstrukcji rządu, co osłabia plany Donalda. Kaczyński umocnił nim Hołownię i skomplikował nowe układanie się rządu po myśli Tuska. Majstersztyk.
Kaczyński pokazał też swoim, że wrócił do gry po porażce w wyborach sejmowych. Jest to w sumie zdyskontowanie sukcesu w wyborach prezydenckich, ale z odłożonym rachunkiem krzywd za okres po wyborach parlamentarnych. Lud pisowski uśmiecha się teraz bardziej niż rządząca koalicja, klaszcze Jarosławowi-macherowi. I patrzy jak się tam w szeregach koalicyjnych zakotłowało. Tyle sytuacja korzyści. Teraz popatrzmy na reakcję systemu.
Słychać wycie
Pojawiła się narracja zdrady. Mieliśmy to w przypadku Hołowni i wcześniej. Tak się o nim mówiło jeszcze ze dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi. Wtedy robił za Czarnego Luda szkodzącego szczytnej idei jednej, tuskowej listy. Dopiero na dwa tygodnie przed wyborami ktoś w PO policzył, że wariant z koalicjantami Trzeciej Drogi jest gwarantem anihilacji PiS-u i narracja jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniła się w wolnych przecież mediach. Teraz też Szymkowi wyciąga się, że i po zwycięstwie był zdrajcą. Głównym argumentem za słusznością tych podejrzeń było jego zachowanie się w czasie debaty w Końskich. Hołownia ewidentnie rozwalił misterny plan ustawki Trzaskowskich z TVP i zapoczątkował rzecz śmiertelną – szereg merytorycznych debat, który był początkiem końca przyczynkarskiego Trzaska. I potem tak się potoczyło, jak potoczyło, co pokazuje, że nie należy jednak upokarzać swego koalicjanta, gdyż ten się może tak odwinąć, że co prawda, sam nie zarobi, ale jego butny koalicjant – straci.
Wzbiły się pod niebo zawołania, że jak to tak można robić, jak się można spotykać z Kaczorem? Przecież umawialiśmy się, że siedzimy przy ognisku trzymając się za ręce, by ktoś nie odszedł w mrok. Nawet na siku – trzeba robić pod siebie albo wychodzić w towarzystwie tuskowych, by było sprawdzone, czy to rzeczywiście za szczerą potrzebą. A tu się urwał taki Szymek – zdrajca, któremu mimo, że źle mu z oczu patrzyło – daliśmy szansę… Jak tak można? Toż to pogwałcenie nie tylko oczywistych ustaleń, ale i kwestii wręcz dobrego smaku, bo z pewnymi gośćmi się nie rozmawia.
Szymek na to rezolutnie odpowiada, że on jako marszałek Sejmu musi rozmawiać ze wszystkimi i tu się akurat papiery zgadzają. Kiedy mamy w pałacu prezydenckim przeciwnika rządzącej większości (nie ja to ustalałem, ale KON-STY-TU-CJA!), to może dojść do blokady działania państwa, gdyż weto prezydenckie może zablokować działania (nawet te najlepsze) rządu. I gdybym był marszałkiem, to bym chciał pogadać z siłami politycznymi, które wywindowały wrażego prezydenta, by dowiedzieć się jak daleko się będzie zapędzał w wetowaniu. Takie mogły by być, albo – powinny być – intencje przy takim spotkaniu w wykonaniu marszałka. Nie wiem czy były takie, ale takie powinny być. Propaństwowe. Bo może panowie rozmawiali o rzeczach bardziej taktycznych – czy da się obalić większość sejmową i za jakie frukty.
Bębnienie na alarm, że takie spotkanie to zdrada dowodzi niedojrzałości naszej polityki. I w wykonaniu polityków, i samych suwerenów popierających obecny rząd. To kolejny dowód na plemienność polityki, co jest szczególnie dziwne w demokracji, która zasadza się na szukaniu kompromisu, a więc na rozmowie z kim się da. Nie – u nas z pewnymi się nie gada i nagle okazuje się, że z taką postawą Tuski i ich akolici tracą – baza społeczna poparcia spada, zaś zaciętość do nie gadania z nikim – rośnie. Nożyce się rozchodzą i mogą łatwo przeciąć wątłą nitkę, na której wisi większość, a więc rządzenie. Byłaby to samospełniająca się przepowiednia. Przepowiednia zagłady. I wszyscy ci wyrywni eskalatorzy nie widzą, że sami piłują tę gałąź, co – po ekscesach z fałszowaniem wyborów – wskazuje na możliwość spełnienia się spekulacji, iż dowodzący tym wszystkim Giertych jest pisowskim koniem trojańskim, który został umieszczony i awansowany w Platformie po to, by ją na zlecenie Kaczora – rozwalić.
Kto zakablował?
Przy takich spotkania istnieje niebezpieczeństwo, że któraś ze stron puści farbę, że się odbyło. Wydanie się sprawy było tu na rękę PiS-owi z omówionych już wcześniej względów. I tu nie wiadomo kto podkablował, ale Kaczyński to dobrze rozegrał – on mówi, że nic nikomu nie powiedział. Oczywiście nie trzeba mu wierzyć na słowo, ale raczej Kaczyński w takich sprawach jest dyskretny. Z kalkulacji wynikało, że ujawnienie byłoby Kaczyńskiemu na rękę, ale z drugiej strony wzbudzałoby nieufność Hołowni co do prawdziwych intencji szefa PiS-u, że ten chce go tylko wsadzić na krzywe sanki.
Nie wiem czy to prawda, ale Kaczyński utrzymuje, że nic nikomu nie powiedział i jeśli to prawda to zarobi punkty za dyskrecję. Jednak zasugerował jednocześnie, że marszałek przywieziony oficjalną limuzyną przez swoją ochronę został zakapowany do Tuska gdzie pojechał i z kim gadał. Oznaczać to może, jeśli to prawda, że członkowie koalicji są bacznie przez Tuska obserwowani, a to oznacza z kolei, że o zaufaniu tam mowy być nie może, co jeszcze bardziej utrudnia powrót do rządzenia „as usual”. Kaczyński to rozumie, gdyż sam samobójczo kiedyś wyznał, że zaraz po zawiązaniu jego koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, za koalicjantami ruszały jego wtedy służby. Tak to się żyje w polskiej polityce koalicyjnej…
Back to the future
Ciekawym wątkiem jest wskazany trop amerykański. Ale jest to – moim zdaniem – kablowanie do Amerykanów w wykonaniu „mediów gównego nurtu”. Na początku „odkrywania” spotkań Kaczyński-Hołownia włączono bowiem następujący wątek: panowie spotykają się w tym składzie, gdyż bardziej prawdopodobny jest sojusz z Trzecią Drogą, bo sojusz PiS-u z Konfederacją, a już tym bardziej z Koroną Brauna, byłby sojuszem z formacjami dość antyamerykańskimi i USA się na to nie zgodzą. A na proamerykańskiego Kosiniaka i labilnego Hołownię, to i owszem. Takie narracje mają nakablować Amerykanom, że przyszły koalicjant PiS-u się nie nadaje, po to by PiS został z tą Konfą jak Himilsbach z angielskim: bez koalicjantów Trzeciej Drogi, za to z Konfederacją, której nie chcą Amerykanie.
Taka narracja to też wsadzenie kija w szprychy przyszłemu porozumieniu PiS-Konfederacja. Nikomu z POPiSu się wariant z Konfederacją nie musi podobać. PiS także wolałby grać z ogranymi partnerami, niż chodzić na niewiadome jeszcze (oficjalnie?) ustępstwa z Konfederacją. Trzecia RP jak widać trzyma się dobrze, ale – mam nadzieję – już tylko w zgranych kalkulacjach jej ostatnich depozytariuszy.
Niemniej jest zamęt w szeregach i ujawniły się stare demony, które tylko zmieniły temat. Obecny ferment jest wysoce wsobny: nic z niego nie wynika, oprócz awantury wśród uśmiechniętych i sadystycznej satysfakcji przegranych w wyborach październikowych z 2023 roku. Bieguny – na razie tylko emocjonalne – odwróciły swoje znaki. Jak rządzący będą upatrywać źródła swych kłopotów w zdradzie, czyli znowu poza obszarami, w których rzeczywiście nie dowieźli, to będą tylko we frustracji pogarszać swą pozycję. Tak jest zawsze kiedy diagnoza jest błędna, bo się nie chce wypić tego, co się nawarzyło. Tak czy siak kwestia dojechania obecnej władzy do końca kadencji mocno się zachwiała. Platforma jest w klinczu, lepiej jej by było przystać na przyspieszone wybory, mimo nawet, że traci. Z czasem, jak widać, może być już tylko gorzej. Ale kto zabroni innemu mieć nawet najbardziej fantasmagoryczne marzenia? A że są to marzenia wyłącznie o utrzymaniu się przy władzy, nie zaś o lepszej Polsce, to już zupełnie inna sprawa…
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.