13.09. Kowidowe modelarstwo
13 września, dzień 925.
Wpis nr 914
zakażeń/zgonów
7.86/28
Kiedy analizowałem ostatnio dla tygodnika „Do Rzeczy” pierwsze dni pandemicznych decyzji o skutkach globalnych, natknąłem się na pewien proceder. Otóż decydentom dawano w różnych krajach podobne kwity, które były symulacja matematyczną rozwoju pandemii. Co charakterystyczne większość z nich była zdecydowanie pesymistyczna i to w sposób przesadzony. Co zweryfikowała rzeczywistość po ponad dwóch latach. Nie mniej ważne, że decydentom podtykano pod nos wyłącznie fatalne scenariusze, co popychało ich do zgody na sugerowane ostre środki zapobiegawcze.
Zwalniało to ekspertów od tłumaczenia zawiłych mechanizmów wirusowych, zwłaszcza, że wielu z „fachowców” było bardziej urzędnikami niż naukowcami, którzy wiedzieliby o czym jest w ogóle mowa. Ot, rysowało się krzywą, która przemawiała do wyobraźni decydenta, ten panikował, nie zagłębiając się w szczegóły metodyki modelu, który te złowróżbne linie rysował. A jak się miało panikę, to podsunięcie decydentowi kwitu ze zgodą na niespotykane obostrzenia było już tylko formalnością. Przejdźmy się więc po krótkiej historii tego, co i kładziono na biurkach polityków.
Zaglądamy do modelowania rozwoju pandemii, głównej pożywki dla sanitaryzmu, siania paniki i straszenia nie tylko tłumów, ale – załóżmy dobrą wolę takowych – decydentów. Tak w ogóle można powiedzieć, że modelowanie procesów biologicznych na skalę populacyjną to bardzo cienka sprawa. Mamy tu do uwzględnienia tak wielką ilość zmiennych mogących wpłynąć na rozwój takiej epidemii, że przewidzenie jej przebiegu jest praktycznie niemożliwe. Mamy bowiem do czynienia z prognozowaniem procesu, który jest zmienny, bo – świadomie lub nie – na niego wpływamy. Tak jest i teraz. To zabawa w ciuciubabkę. Jak się mówi, że decydenci doprowadzili do hekatomby ofiar swymi decyzjami administracyjnymi to zawsze można powiedzieć, że ok, ale bez nich wykresy byłyby znacznie gorsze. Taka teza utrzymuje się tylko dlatego, że nie można jej zweryfikować, a więc jest słabiutka.
Rząd brytyjski panikuje
Narady na temat dni pierwszych pandemii odbywały się oczywiście w gronie rządowym. I z początkowych propozycji panikarskiej taktyki straszenia ludzi nie chciano skorzystać. Wtedy zjawił się nieszczęsny Neil Ferguson ze swoim zespołem z Imperial College wraz z autorskim modelem rozwoju pandemii, opisanym w sławetnym Protokole nr 9 z 16 marca 2020 roku. I wtedy wszyscy spanikowali. Decyzje przeszły od ciał rządowych do ciał eksperckich, głównie komitetu SAGE, który jest grupą naukowców odpowiedzialną za doradzanie rządowi w przypadkach kryzysowych.
Powstałe tam rekomendacje, oparte były między innymi na modelu Fergusona, który przewidywał, że bez lockdownów i obostrzeń umrze w krótkim czasie pół miliona Brytyjczyków, zaś z ostrymi interwencjami mniej niż 20.000.
Źródło: raport Imperial College z 16 marca 2020
I takie rekomendacje wraz z tymi zatrważającymi danymi przedstawiano rządowi, który w całości je akceptował. Ministerstwo zdrowia przedstawiało je jako wynik analiz opartych na nauce, co nie było prawdą. W związku z tym rządem brytyjskim zaczął rządzić sanitaryzm.
Był to sanitaryzm w czystej postaci, gdyż element epidemiologiczny był tutaj jedynym czynnikiem decydującym. Nie koszty społeczno-gospodarcze takich decyzji. Rekomendacje naukowców nigdy nie były przeliczane na koszty. Liczył się efekt sanitarny, sprzedawany pod hasłem, że jak wszyscy się pochorują to to będzie o wiele gorsze dla ekonomii niż zamknięcie (wtedy tak myślano) gospodarki na 2-3 tygodnie.
Młot i taniec
Zaglądamy do modelowania rozwoju pandemii, głównej pożywki dla sanitaryzmu, siania paniki i straszenia nie tylko tłumów, ale – załóżmy dobrą wolę takowych – decydentów. Tak w ogóle można powiedzieć, że modelowanie procesów biologicznych na skalę populacyjną to bardzo cienka sprawa. Mamy tu do uwzględnienia tak wielką ilość zmiennych mogących wpłynąć na rozwój takiej epidemii, że przewidzenie jej przebiegu jest praktycznie niemożliwe. Mamy bowiem do czynienia z prognozowaniem procesu, który jest zmienny, bo – świadomie lub nie – na niego wpływamy. Tak jest i teraz. To zabawa w ciuciubabkę. Jak się mówi, że decydenci doprowadzili do hekatomby ofiar swymi decyzjami administracyjnymi to zawsze można powiedzieć, że ok, ale bez nich wykresy byłyby znacznie gorsze. Taka teza utrzymuje się tylko dlatego, że nie można jej zweryfikować, a więc jest słabiutka.
Jedną z ważniejszych prób wymodelowania było opracowanie autorstwa Tomasza Pueyo pod wymownym tytułem „Młot i taniec. Jak może wyglądać następne 18 miesięcy, jeżeli liderzy kupią nam czas”. Jest on datowany na dzień 19 marca 2020 roku i sprawia (niestety) wrażenie bardziej solidnego, niż wyliczenia Fergusona z kolegami z Imperial College. Co pokazuje pan Tomasz?
Źródło: tomaspueyo.medium.com
Główną tezą badacza jest twierdzenie, że jak nie zrobimy nic, to zginiemy, jak tylko trochę to też giniemy, tylko trochę mniej ale jak przywalimy młotem obostrzeń to spłaszczymy krzywą i przejdziemy do fazy tańca, rozumiem, że karnawałowego, jaki urządzano na koniec każdej pandemii. Miało być na początku gwałtownie, potem stopniowalnie. Mieliśmy się poświęcić na młotkowanie, ale kosztem tego, że będziemy zamknięci na tygodnie, nie na miesiące. Jak wyszło z tymi tygodniami versus miesiące zobaczył cały świat. Oczywiście ultrasi sanitaryzmu mogą znowu sprzedać swoją piosenkę – gdybyśmy się posłuchali takich Tomaszów, to byśmy lepiej na tym wyszli, czyli tak jak prognozował.
W raporcie mamy takie wstawki: „Jeśli nic nie zrobimy: wszyscy zostaną zarażeni, system opieki zdrowotnej zostanie przytłoczony, śmiertelność eksploduje, a około 10 milionów ludzi umiera. Jeśli chodzi o liczby […] jeśli ~75% Amerykanów zostanie zarażonych, a 4% umrze, oznacza to 10 milionów zgonów, czyli około 25-krotność liczby zgonów USA podczas drugiej wojny światowej.” No, robi wrażenie, nie?
Autor polega na zgubnej tezie, że liczy się testowanie. Uważa, że zakażonych (tych słynnych bezobjawowych morderców-nosicieli) jest znacznie więcej, nie zauważając, że jeśli tak jest to mamy do czynienia ze śmiertelnością na poziomie grypy. Ale w rezultacie było odwrotnie – nie można było polegać na testach jako miarodajnym wskaźniku rozprzestrzeniania się epidemii. A na analizach tak niepewnego źródła opierają się wszelkie kalkulacje modelu. Jako punkt odniesienia strategii młota autor podaje oczywiście techniki chińskie, które przecież odniosły taki dobry skutek. Młot ma więc być ciężki, mocno, po chińsku zamachnięty. Nie wiadomo tylko czy pacjent przeżyje. Wyszło, że wielu nie przeżyło. Ale to słaba satysfakcja, zbyt duża cena za wątpliwą radość obalenia tych wieszczeń.
Polski model, czyli Ferguson a rebour.
Tak, mieliśmy i nasze podejście do modelowania. Pojawiały się różne wyliczenia i wykresy, szczególnie w „dniach pierwszych”. Mieliśmy wysyp kolejnych wersji straszenia, przebijających fergusonowskie rewelacje. Ale była też jedna ciekawa, oczywiście odrzucona, wersja, autorstwa Krzysztofa Szczawińskiego. Model zakładał wtedy takie postępowanie jakie przyjęła później Szwecja, która na tym dobrze wyszła.
Nie chodziło o żadne młoty i tańce, tylko postawienie na jedyną rzecz jaka mogła powstrzymać wirusa: nabieranie odporności. Autor postulował nabranie odporności stadnej, głównie przez młodszą część społeczeństwa i ochronę starszych, szczególnie narażonych. Grupa zakażona miała to szybko przejść, bez większych strat i nabrawszy odporności stworzyć swego rodzaju tarczę immunologiczną chroniącą inne, bardziej wrażliwe części populacji.
Autor pisze: „Do tej pory używaliśmy średnich w całej populacji i traktowaliśmy całą populację tak, jakby była jednorodna, podczas gdy w rzeczywistości istnieją duże różnice między ludźmi zarówno pod względem śmiertelności, jak i zakaźności. Osoby starsze i osoby z osłabionym układem odpornościowym mają znacznie wyższą śmiertelność niż osoby młode i zdrowe. Wiemy też, że są ludzie, którzy rozprzestrzeniają wirusa znacznie bardziej niż inni — nazywani są superrozsiewaczami. Może to wynikać z przyczyn fizjologicznych, ale przede wszystkim jest to spowodowane aktywnością i spotykaniem wielu ludzi.” „Zamiast tego większość krajów zachodnich skutecznie próbuje pierwszej strategii – próbując równomiernie spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa poprzez blokady – w wyniku czego pewna część populacji i tak zostanie zarażona, ale zajmie to więcej czasu, w trakcie którego rozprzestrzeni się bardziej równomiernie, co oznacza, że wyższy odsetek populacji będzie musiał zostać zarażony w końcu (około 50% lub więcej), ale co najważniejsze, dotknie więcej osób starszych i wrażliwych, stąd znacznie wyższa śmiertelność…”.
„Ale można to [stłumienie wzrostu zakażeń – J.K] osiągnąć mniej lub bardziej skutecznie: jeśli uda nam się sprawić, by osoby młode i zdrowe przeszły infekcję, jednocześnie chroniąc osoby podatne na zagrożenia, możemy osiągnąć tę odporność populacji przy minimalnej liczbie ofiar. Jeśli na dodatek uda nam się mieć jak najwięcej super-rozprzestrzeniaczy wśród zarażonych, to odporność można osiągnąć przy minimalnej liczbie zarażonych, prawdopodobnie tak niskim, jak 30% populacji, a jeśli te 30% jest również młodych i zdrowych, to ogólna śmiertelność populacji po osiągnięciu tej odporności może być niższa niż 0,01%.”
Gdybyśmy się posłuchali pana Szczawińskiego bylibyśmy dzisiaj w całkowicie innej sytuacji. Ale wtedy była moda nie na myślenie, ale na straszenie. A strach to emocja, skrajnie różna od myślenia. A słuszność argumentacji autora zweryfikowała kompletnie rzeczywistość.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Wczoraj uz pisałem o chińskim modelu walki z wirusem, który u nas nie sprawdził się w ogóle. Więcej już w zasadzie nie ma co komentować. Dodam tylko taką hipotezę, która mi przyszła na myśl po przeczytaniu komentarza Krzysztofa Szczawińskiego: gdybyśmy pozarażali się masowo na wiosnę 2020 roku I wersją wirusa, to i mutacji powstałoby pewnie mniej, i szczepionki nie byłyby tak potrzebne na gwałt. A tak, jesień w 2020 roku i wiosna 2021 pokazała, że przesunięto tylko czas zakażenia o rok, w żaden sposób nie poprawiając statystyk. A pewne rzeczy nadal się kręcą (jak maseczki w szpitalach POZ czy aptekach). Pisałem już o tym, ale powtórzę. Władza cały czas uważa, ze tylko wirusa mieli ci co są przetestowani i mieli pozytywny wynik i byli ujęci w statystykach. reszta go nie miała, co oznacza, że trzeba ich na siłę chronić. Nawet wbrew logice. Stad te maseczki, obostrzenia, itd.
Tak się skłąda, że dokładnie to mówiłem wiosną roku 2020go – wszyscy musimy to przejść,m nabrać odporności własnej i stworzyć przez to odporność stadną – i finito. Ale wtedy propagowana była narracja, że mówienie o odporności stadnej i zgodzie na przechodzenie choroby oznacza, że ktoś chce zabić swoją babcię. I to była bardzo skuteczna akcja propagandowa, bo wielu znajomych i nieznajomych tak odpowiadało na to co mówiłem. Jak pojawiły się szczepionki, to nagle temat odporności stadnej został odwrócony o 180 st. – no oczywiście, że trzeba wyrobić w narodzie odporność stadną, nie ma innego wyjścia, a szczepionki pomogą lepiej niż przechorowanie. Ci sami ludzie to powtarzali…
I to prowadzi mnie uparcie do tej samej tezy – można z nami jako społeczeństwem zrobić wszystko, skoro mamy tak „myślacych krytycznie” obywateli. I w skali makro, ani mezo nie ma znaczenia, co my tu mądrego, albo niemądreggo odkryjemy. Ma to znacznie tylko (niestety tylko) w skali mikro – dla nas samych, dla najbliższej rodziny, którą może przekonamy, aby nie ryzykowali zdrowiem, dla znajomego, który ma parę kropel oleju w głowie, aby się chociaż zastanowić…
Z pozostałymi można zrobić co się chce i kiedy się chce. I opowiadanie, że ludzie już się nie zgodzą na powrót obostrzeń, przymusów, szczucia jednych na drugich – to bajeczki. Oczywiście, że to powróci. Nie to, żeby wprowadziły to przemocą rządy czy ONZ/WHO… to znaczy one to ostatecznie wprowadzą, ale na skutek usilnego nalegania opinii społecznej (urobionej wcześniej mediami).
Jeśli scenariusze podtykano (kto podtykał? nazwiska!) a ministrowie te zalecenia wprowadzali bez namysłu bądź z namysłem sparaliżowanym strachem, to ci ministrowie, jako niedorozwinięci urzędniczo, powinni być odsuwani. Osobiście wolę wersję ich uczestnictwa w procederze, gdyż uwłaczające ich godności byłoby przypuszczenie, że nie posiadają stosownego minimum IQ i asertywności, wymaganego na tych stanowiskach. Wniosek: winni dyndać powinni, szczególnie za recydywę,
Post factum wyłanianie optymalnego scenariusza działań dla zdarzeń przeszłych jest miałkie – zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał prawo powiedzieć „A nie mówiłem, było robić tak i tak”, mimo że w dniu decyzji wyglądał na idiotę. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w dopuszczaniu do głosu wizji wyłącznie katastrofalnych. I znowu podejrzewam, że one były przygotowane zawczasu.
Dlatego każdemu takiemu futurologowi jak Neil Ferguson czy u nas ekipie MOCOS przysługuje publiczny blamaż naukowy. A jest odwrotnie, im bardziej zabagniasz, tym jesteś sławniejszy (patrz: Fukuyama) – dowód nie wprost na ręczne sterowanie.
Błąd w myśleniu polega na tym, że zakłada się od początku jakoby chodziło o „krzywą” i ratowanie
ludności przed wirusem. Przypomnę tylko jeden cytat: Planiści przewidujący straty popandemiczne
przewidywali w Europie inflację na poziomie 6%. Wybuch wojny na Ukrainie zmusił do korekty danych. Inflacja zmalała o połowę, czyli do 3 %, w skali Europy.
Odsyłam nieustająco na strony World Economic Forum
Zapraszam na spotkanie z cyklu „W trosce o Polskę” z
prezydentem Rafałem Piechem
Gdynia – Sobota 17.09.2022 godzina 17:00 Dom Rzemiosła ul. 10 lutego 33
Proszę o rozreklamowanie i udostępniane dalej.
http://nie-wierze-nikomu.pl/index.php/aktualnosci/120-zapraszam-na-spotkane-z-prezydentem-rafalem-piechem