14.07. Quo vadis, PiS-ie?
14 lipca, dzień 133.
Wpis nr 122
zakażeń/zgonów/ozdrowień
38.457/1.588/27.756
W powyborczym remanencie pora na PiS. Czyli jaki jest bilans prawie dwuletniego maratonu wyborczego. Otóż dla PiS-u jest on bardzo korzystny, bo wygrał wszystkie cztery testy wyborcze i nie dał się wrobić w przełamanie trendu jego zwycięstw, na który grała opozycja.
Wybory parlamentarne 2019 roku pokazały pewne zachwianie w obozie władzy. Rząd rodził się powoli i w bólach, jakby to PiS był w opozycji, przejął władzę i musiał się po raz pierwszy układać. Może jednak dobry wynik koalicjantów PiS-u w Zjednoczonej Prawicy kazał układać się dłużej, bo apetyty satelitów, którzy uzyskali niezłe wyniki, wzrosły? Nie mniej po wyborach parlamentarnych PiS zdawał się tracić tempo, być może dlatego, że samozawiniona wpadka z utratą kontroli nad Senatem zmusiła rządzących do wyhamowania tempa zmian. A może nie chciano podkręcać maszynki reform, by nie robić zadymy przed, majowymi wtedy, wyborami na Dudę.
Pytanie jakie stoi przed nami jest proste – w którą stronę pójdzie PiS? Ma przecież trzy lata względnego spokoju do samodzielnych rządów, bo opozycyjny Senat może tylko spowalniać, nie blokować przedłożeń większości. Widzę dwie drogi – jedna triumfalna, druga – pragmatyczna.
Zalążki pierwszej już się pojawiają: skoro mamy czas i sposobność to trzeba „dokończyć rewolucję”. Co my tam mamy: ano repolonizację mediów i kwestia likwidacji „wielkomiejskich ksiąstewek” w opozycyjnych miastach. Co prawda może jeszcze wyjść kwestia dokończenia reformy sądownictwa, ale obawiam się, że po odwojowaniu zmian pokoleniowo-personalnych konieczna reforma już się skończyła i to bez załatwienia najważniejszych spraw – czyli udoskonalenia procedur sądowych, które są przewlekłe i generujące niesprawiedliwe rozstrzygnięcia.
Jeżeli zacznie się repolonizacja mediów to będzie krzyk na całą Europę, wzmacniany przez opozycję w Brukseli, bo temat jest delikatny, zaś PiS chce pokroić ten chleb siekierą. Zresztą napiszę o tym chyba coś pojutrze, bo temat jest zbyt złożony na jeden akapit. No i jak jeszcze PiS ma się zabrać za samorząd, żeby dogiąć nieprzyjaznych sobie włodarzy, to znów będziemy mieli – zamiast systemowych zmian – personalia. Wtedy też podniesie się krzyk, bo postawi się cały samorząd, a ten w większości jest bezpartyjny. I PiS znów narobi sobie wrogów. Moim zdaniem, jeśli zwycięży ścieżka triumfalizmu to nie zobaczymy się już z PiS-em za trzy lata, przynajmniej w charakterze większości parlamentarnej.
Druga droga to skupienie się na gospodarce. Dawcach a nie biorcach. Będziemy w koronawirusowej recesji, z gospodarką, która właśnie zdejmuje maseczki, biorąc pierwszy głęboki oddech i bezrobotnymi, którzy będą musieli znaleźć sobie pracę. W dodatku musimy monitorować otoczenie, bo nasz strategiczny partner – USA – się chwieje, wynik wyborów w Stanach jest nieodgadniony, a rezultat walki z Chinami o światowy prymat – coraz bardziej niepokojący. A wtedy bujnie się NATO i zostaniemy jak… Himilsbach z angielskim. Będzie więc co robić. I jeśli PiS postawi na wewnętrzne rozgrzewanie temperatury, to może stracić Polska, bo wzmocnienie procesu „dożynania anty-watahy” jest dla losów kraju pomijalne. W ciągu tych trzech lat scena polityczna moim zdaniem ulegnie znaczącej przemianie, więc próby destrukcji dzisiejszych oponentów sceny politycznej za rok mogą zostać unieważnione zmienną sytuacją.
Jest trzeci wariant: aktywny prezydent. To ma znaczenie w obu wariantach. W wariancie triumfalizmu byłby to znakomity element hamujący rewolucyjne pomysły. W wariancie pragmatycznym – oferowałby znakomite wsparcie dla działań sanacyjnych wobec gospodarki. Pytanie czy Andrzej Duda ma wizję swojej prezydentury 2.0? Bo systemowo się Nowogrodzkiej urwał. Teraz może być samodzielny, pytanie czy będzie chciał. Co ciekawe, jeśliby PiS poszedł na wariant triumfalizmu to powstrzymujący go prezydent zyskiwałby poparcie społeczne inne, wręcz rozszerzające w stosunku do bazy PiS. Stawałby się więc coraz bardziej samodzielnym politykiem z potencjałem budowy nowej, centrowej siły.
Prezydent Duda, tak jak i PiS ma teraz nieskrępowany wybór. Jeżeli dwa dyszlowe konie „dobrej zmiany” będą jechały dalej jak było, wręcz przyspieszając, może się to źle skończyć za trzy lata. Dla nich i dla Polski. Oczywiście Prezes może teraz, szachując koalicjantów, zacząć kuszenie PSL-u na różnych poziomach, z samorządem włącznie, ale wszyscy potencjalni koalicjanci, łącznie z Konfederacją, wiedzą, że takie deale z większym zużywają tylko mniejszego. PiS będzie chciał sobie rozszerzyć w ciągu tych 3 lat bazę posiadania, by, gdy skończy się kadencja, nie mieć zbyt wielu przeciwników, a nawet koalicjantów. Pytanie tylko czy będzie rewolucyjnie czy ewolucyjnie i jak na tym zyska Polska, bo prezydent Duda w tej chwili stoi już tylko przed osądem historii.
Za trzy lata, PiS stanie przed bilansem swoich działań wyboru na, opisanym wyżej, rozstaju dróg. Pytanie czy zwyciężą w nim jastrzębie czy gołębie? W 2023 toku może to być bilans, który PiS zmiecie lub taki, w którym może i nie będzie miał większości, ale zapewne nowego przywódcę. Co paradoksalne – utrata kontroli nad procesem wyłaniania następcy prezesa Kaczyńskiego może przyspieszyć rozpad całej formacji. Na co najbardziej w ciągu najbliższych trzech lat będzie liczyła opozycja i grające na to – jak już widać – opozycyjne media.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.