21.12. Wywiad z doktorem Martyką
21 grudnia, dzień 1024.
Wpis nr 1013
zakażeń/zgonów
123/12
Proszę o wsparcie mojego bloga
Wersja audio wpisu
Przed rozprawą doktora Martyki zamieściłem w Dzienniku dwa materiały: list doktora wyjaśniający jego stanowiska w zarzucanych mu tematach oraz opis „eksperta” powołanego przez sąd lekarski do oceny wypowiedzi podsądnego. Sąd orzekł zawieszenie doktora Martyki w prawie wykonywania zawodu lekarza na rok. Sprawę doktora Martyki, zakaźnika z 30-letnim stażem, ordynatora oddziału zakaźnego przygotowywała dentystka Anna Kot (laureatka regionalnego konkursu Izby Lekarskiej na najlepszą nalewkę), osądzali ortopeda Waldemar Hładki, ginekolog Anna Szeliga i Bogdan Szpak, którego specjalizacji nie udało się ustalić. Ekspertem był pediatra. Nie bez znaczenia były także działania Komisji Etyki Lekarskiej.
Na spotkaniu wigilijnym rozmawiałem z Jankiem Pospieszalskim, który powiedział mi, że rozprawa odbyła się w trybie tajnym, zaś wszyscy jej uczestnicy zostali zobowiązani do nie przekazywania na zewnątrz przebiegu rozprawy. Nie wiem czy takie gusła są wiążące, ale z tego co mówił Jan, to do wyjaśnienia sprawy ciężko się będzie dowiedzieć jak przebiegała sama rozprawa, bo ewentualny przeciek może dodatkowo skomplikować sytuację procesową doktora.
Zapowiadało się na długie milczenie doktora, do następnej sprawy, bo będzie odwołanie, tym bardziej cenny jest wywiad, który z doktorem, zaraz po rozprawie przeprowadziła Fronda. Doktor nie odnosi się bezpośrednio do przebiegu spotkania w sądzie, ale wiele mówi o kontekście zarzutów mu stawianych. Z tego co relacjonowali z rozprawy nieliczni obecni, od samego wejścia było wiadomo jaki wyrok zapadnie i że nie decydował o tym merytorycznie obecny skład. Po prostu odbyło się zaplanowane teatrum z napisanym już scenariuszem. Ale wróćmy do wywiadu doktora Martyki zaraz po rozprawie.
Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Po zapoznaniu się ze stawianymi Panu doktorowi zarzutami i skonsultowaniu ich z kilkoma fachowcami, a także na bazie powszechnie już dostępnych badań naukowych, w tym wielu randomizowanych, wygląda na to, że wszystkie Pana wypowiedzi są zgodne z prawdą i oparte na rzetelnej wiedzy naukowej. Z czego więc może wynikać oskarżanie Pana i postawienie przed Sądem Lekarskim?
Dr Zbigniew Martyka, ordynator oddziału zakaźnego w Dąbrowie Tarnowskiej, internista, specjalista chorób zakaźnych: W moim odczuciu jest to związane z niepopularnością tego, o czym mówiłem. Z psychologicznego punktu widzenia, jeśli ktoś przedstawia informacje fałszywe albo sam dał się zmanipulować, to ciężko jest mu się do tego przyznać i jest bardzo niezadowolony, jeśli ktoś te manipulacje obnaża i wykazuje, że on mijał się z prawdą. I to samo dotyczy grupy ludzi. Wtedy opór jest nawet silniejszy. To, że mijano się z prawdą jest bardzo niewygodne dla tych, którzy kreują rozsiewanie nieprawdziwych informacji, jak też dla tych, który dali się zmanipulować.
Ja mówiłem o tych sprawach w sposób bezkompromisowy, obnażałem te kłamstwa i mówiłem jak to wszystko wygląda naprawdę. To właśnie było solą w oku tych osób. Ludzi mówiących prawdę natomiast stara się w takich sytuacjach w jakiś sposób uciszyć.
Prawdę mówiąc byłem zdziwiony, kiedy otrzymałem to wezwanie do sądu. Chodzi o to, że na początku tego całego zamieszania, każdy mógł mieć wątpliwości, czy ja mam rację czy nie i czy to się potwierdzi w badaniach. Teraz natomiast, kiedy to wszystko jest potwierdzone wieloma badaniami naukowymi, sprawą co najmniej dziwną jest, że ktoś takie oskarżenia podtrzymuje. To brzmi po prostu bardzo niepoważnie.
Jeden z postawionych Panu zarzutów dotyczy kwestionowania przez Pana skuteczności noszenia maseczek. Jak już wiadomo, tylko jedno i do tego nie do końca rzetelne badanie przeprowadzone w Bangladeszu wykazało skuteczność maseczek. W 14 randomizowanych badaniach natomiast wykazano, że noszenie maseczek nie tylko jest nieskuteczne, ale w bardzo wielu przypadkach wręcz szkodliwe. Jak bardzo szkodliwe są zatem maseczki?
Podstawowym mankamentem jest ograniczenie dopływu tlenu do organizmu, w tym przede wszystkim do mózgu. Ma to też bardzo duży wpływ na psychikę człowieka, ponieważ ludzie, którzy zostali zmuszeni do noszenia maseczek czuli się trochę jak niewolnicy. Pomijam tych, którzy się do tego stopnia przestraszyli, że chodzili w nich nawet po domu. Osobiście miałem też okazję widzieć osobę kierującą samochodem – kierowca jechał bez pasażerów, a mimo to miał na sobie maseczkę i do tego jeszcze przyłbicę. Brzmi to trochę kuriozalnie, ale takie sytuacje miały miejsce.
Co szczególnie ważne, samo niedotlenienie organizmu jest bardzo szkodliwe przy tych schorzeniach, przy których wymagane jest bardzo dobre natlenienie organizmu – jak na przykład poważne choroby serca (w tym sinicze wady serca), astma, POChP (Przewlekła Obturacyjna Choroba Płuc), ale też w takich stanach fizjologicznych jak ciąża, gdzie dziecko powinno mieć w łonie matki jak najlepsze dotlenienie.
Na początku po wprowadzeniu restrykcji były uwzględnione wyjątki, a więc osoby, które chorowały na wymienione przeze mnie wyżej choroby, były zwolnione z ich noszenia. Następnie jednym rozporządzeniem został wprowadzony obowiązek noszenia maseczek przez wszystkich, z wyjątkiem osób cierpiących na schorzenia psychicznie.
Początkowo mówiono więc, że są choroby, które wymagają dobrego dotlenienia organizmu, a następnie temu zaprzeczono jednym dokumentem.
To mniej więcej tak, jakby ktoś wprowadził przepis, że od dzisiaj nie ma cukrzycy. Jest to więc całkowicie bezsensowne, ponieważ badania wykazały nawet, że noszenie maseczek materiałowych (a swego czasu były dopuszczone) zwiększa trzykrotnie możliwość zachorowania na infekcje dróg oddechowych. To zupełnie urąga mądrości klinicznej, jeśli jesteśmy zmuszani robić coś, co nie tylko nie pomaga, ale wręcz szkodzi.
Poza tym było wiele obserwacji i badań dotyczących różnych regionów na świecie. Brano w nich pod uwagę nie tylko maseczki, ale też lockdowny i inne obostrzenia. Wykazano, że tam gdzie były bardzo restrykcyjne obostrzenia wcale nie spadła ilość zakażeń. Co więcej, ich ilość była zupełnie podobna do tych regionów, gdzie restrykcje były całkowicie poluzowane. To też pokazuje, że maseczki nie miały żadnego wpływy na ochronę przed zachorowaniami. Tych badań jest obecnie bardzo dużo, więc każdy logicznie myślący widzi, że to nie miało sensu.
Niektóre badania podają, że wirusy są nawet 7-8 tys. razy mniejsze niż przestrzenie w maseczkach.
Obrazując to nieco humorystycznie, można powiedzieć, że ktoś zakłada nową siatkę na ogrodzenie, żeby komary nie wlatywały do jego ogródka.
Kolejnym elementem jest chyba też to, że wirusy na świeżym powietrzu czy w wodzie rozpuszczają się bardzo szybko, a więc przestają też być zagrożeniem dla życia i zdrowia ludzi. Jaki zatem był sens noszenia maseczek na zewnątrz?
Absolutnie żaden. Mnie się to kojarzy z obrazami pokazującymi, jak niewolnikom zakładano maski jako symbol zniewolenia. Z medycznego punktu widzenia – przywołam tu jeszcze raz badania, o których wyżej mówiłem – nie ma to absolutnie żadnego uzasadnienia.
Kolejnym postawionym Panu zarzutem jest to, że zwrócił Pan uwagę na marginalne zagrożenie Covidem u dzieci i młodzieży.
Już są dostępne oficjalnie dane statystyczne, które mówią, że niebezpieczeństwo poważnego zachorowania przez małe dziecko to 0.17 na 100 tys. dzieci, a więc jest to rzeczywiście marginalne zagrożenie. My nie mamy oddziału dziecięcego, ale znam przypadki, kiedy dzieci miały pozytywny wynik testu i żadne typowe objawy covidowe u nich nie występowały. Kiedy zapoznawałem się z tymi danymi jakiś czas temu, to w całej Polsce były to 1 czy 2 przypadki ciężkich zachorowań. Jeśli więc niebezpieczeństwo jest tak znikome, to pojawia się zasadne pytanie, po co te dzieci szczepić?
Ja osobiście zajmuję się szczepieniami przeciwko wściekliźnie. Kiedy człowiek zostanie ukąszony i nie wiemy, czy dane zwierzę było chore na wściekliznę czy nie, to na wszelki wypadek my tego człowieka szczepimy, ponieważ w razie czego to ratuje człowiekowi życie. Czy jednak należałoby szczepić wszystkich ludzi, nawet tych żyjących w aglomeracjach miejskich, którzy nawet nie mają kontaktu z dzikimi zwierzętami? To przecież byłby nonsens, ponieważ możliwość zakażenia jest znikoma.
Kolejny zarzut dotyczy Pana wypowiedzi, że szczepienie dzieci poniżej 12 roku życia stwarza dużo większe zagrożenie, niż samo zakażenie Sars-Cov-2. Z czego to wynika?
Jak już wspominałem, zakażenie u dzieci przebiega najczęściej bezobjawowo albo z bardzo łagodnymi objawami infekcyjnymi i praktycznie nie odnotowuje się żadnych poważnych następstw, w tym zgonów. Oczywiście mogą się zdarzyć pojedyncze przypadki, tak jak to się dzieje w przypadku każdej innej infekcji wirusowej, jak grypa lub coś innego. Wtedy powinniśmy wyważyć ryzyko w stosunku do potencjalnych korzyści.
Któryś z polityków powiedział tak: o szczepionkach można mówić albo dobrze albo wcale. To ja się pytam, dlaczego albo dobrze albo wcale? A jeśli oficjalnie się dowiemy, że jest coś negatywnego w jakimś danym preparacie, to – ponowię pytanie – dlaczego nie wolno powiedzieć o tym i udostępnić tej prawdy? Czy szczepionka to święta krowa? Ja osobiście nie znam żadnego medykamentu, który nie miałby potencjalnych skutków ubocznych. Jeśli weźmiemy ulotkę jakiegokolwiek leku, który stosujemy w dobrej wierze u pacjentów, to czasem mamy tam wymienionych kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt możliwych działań niepożądanych. Na tym właśnie polega specyfika leków chemicznych. Ponadto, nawet najbardziej bezpieczny zabieg operacyjny może się skończyć śmiercią pacjenta. Nawet przy stosunkowo prostym zabiegu, jakim jest usunięcie wyrostka może się to zdarzyć.
Trzeba jednak zwracać uwagę na to, jakie jest prawdopodobieństwo tych powikłań, a w tej chwili już wiadomo, że tych powikłań po szczepieniach na Covid-19 jest coraz więcej. Sami zresztą ich producenci tego nie ukrywają, że pod wieloma względami te preparaty nie zostały jeszcze przebadane. Nie było też długofalowych obserwacji, ponieważ nie mogło ich być przy tak szybkim procedowaniu. Na przykład widnieje zapis, że nie przebadano możliwości działań rakotwórczych, czy też wpływu na płodność.
Na oficjalnych stronach producentów, jak ma to miejsce na przykład w przypadku firmy Pfizer, ciągle widnieje informacja, że ich preparat na Covid-19 jest nadal w 3 fazie testów klinicznych i gromadzone są na ten temat dane.
No więc skoro są testy kliniczne, to znaczy, że jest to faza badań, a więc jest to eksperyment i spełnia kryteria eksperymentu. Jeśli zatem więc ktoś u nas mówi, że to już nie jest eksperyment, to po prostu mija się z prawdą. Albo nie wie, co to jest eksperyment medyczny albo chce ludzi świadomie wprowadzić w błąd. Ponadto lista działań ubocznych w tym przypadku rozszerza się coraz bardziej. Mówiło się już o zmianach zakrzepowych, zapaleniach mięśnia sercowego, czy polineuropatii. Ponadto, odnoszę się tu do ulotki, na której czytamy: „nie wykazano negatywnego wpływu na płodność”. Czyli producent nie wiedział. Po pewnym czasie okazało się jednak, że nigdy wcześniej nie było takiej liczby poronień u kobiet zaszczepionych. Okazuje się ponadto, że to białko kolca jest znajdowane w gonadach, w sercu, w mózgu. Nie jest więc prawdą, że ono przebywa w organizmie człowieka tylko krótkotrwale, a okazuje się, że może być bardzo długo produkowane i może znajdować się w różnych narządach. Jeśli zatem wykrywa się je w gonadach, to na jakiej podstawie można powiedzieć, że nie będzie to miało wpływu na płodność? Tego po prostu nie da się powiedzieć. Co więcej, jeśli producenci tego nie wiedzą, to na jakiej podstawie lekarze informują o całkowitym bezpieczeństwie?
Czyli z jednej strony mieliśmy to, że producenci mówią w zasadzie prawdę, czasem nie dopowiadają, ale nie kłamią. Natomiast przekłamania i podawanie nieprawdy były po stronie lekarzy i polityków?
W jednym przypadku producent przyznał się do przekłamania – Pfizer początkowo publikował zapewnienia dotyczące braku transmisji wirusa Sars-Cov-2. W Parlamencie Europejskim firma przyznała jednak, że nie zostało to przebadane. To się oczywiście potwierdziło, ponieważ widzimy, że osoby zaszczepione normalnie przenoszą wirusy.
Wygląda jednak na to, że koncerny farmaceutyczne zabezpieczyły się prawnie pod tym względem. Natomiast przekłamania, podawanie nieprawdy i wprowadzanie ludzi w błąd było już po stronie lekarzy i polityków. Czy tak?
Taki wniosek się nasuwa, ale oczywiście nie dotyczy to wszystkich lekarzy. Znam wielu, którzy zachowują ostrożność i rozwagę. Mnie z kolei zarzuca się, że postępuję wbrew kodeksowi etyki lekarskiej, ponieważ narażam pacjentów na niebezpieczeństwo, ale… poprzez otwieranie im oczu na prawdę.
Kodeks etyki lekarskiej mówi tak: lekarz jest zobowiązany przedstawić pacjentowi wszystkie za i przeciw proponowanej terapii. Tego właśnie ten kodeks wymaga. Jeśli więc ktoś ukrywa przed pacjentem możliwości innego leczenia czy niebezpieczeństwa związanego z proponowanym leczeniem, to odpowiada za to i wprowadza pacjenta w błąd.
My co prawda nie prowadzimy szczepień przeciwko Covid-19 na naszym oddziale, ale gdyby pacjent mnie zapytał, czy to jest w pełni bezpieczne, to nigdy w życiu nie odważyłbym się na to pytanie odpowiedzieć twierdząco. Bo na jakiej podstawie mógłbym udzielić takiej odpowiedzi, jeśli już są udokumentowane tak liczne dowody działań negatywnych ubocznych? W bazie danych VAERS w USA, gdzie zgłasza się różne choroby, to w ubiegłych latach na mniej więcej podobnym poziomie były zawały serca, a 2021 roku, kiedy wprowadzono szczepienia liczba zawałów serca wzrosła aż o 8000 procent.
Jest jeszcze jedna kwestia. W ostatnim czasie uzyskałem materiały zebrane przez Pana dr Witczaka. Wykazują one, że liczba udokumentowanych zgonów w USA związanych ze szczepieniami SARS-CoV-2 jest czterokrotnie większa, niż liczba zgonów poszczepiennych w ciągu 10 poprzednich lat związanych z wszystkimi pozostałymi szczepionkami razem wziętymi.
Nie można więc powiedzieć, że to jest przypadek. Byłoby to zwyczajnie niepoważne i kompromitujące.
W mojej bliskiej rodzinie mam taki przypadek, że lekarz zapewnił pacjentkę, że szczepionka nie posiada żadnych działań ubocznych. Tymczasem ta osoba na drugi dzień straciła przytomność. Ponowię więc mojej pytanie: na jakiej podstawie lekarz zapewnił, że nie ma ona żadnych działań szkodliwych? On przecież bierze za to odpowiedzialność.
Każdy kto przed pacjentem ukrywa możliwe negatywne działania i wprowadza go w błąd mówiąc, że na pewno jest wszystko w porządku, powinien ponieść odpowiedzialność. To jest oszukiwanie ludzi i jest to sprzeczne z kodeksem etyki lekarskiej.
Zarzucono jeszcze Panu, że krytykował Pan skuteczność dystansu społecznego. Jakie negatywne skutki ma wprowadzanie takiego dystansu?
Gdybyśmy chodzili w odległości 5 metrów od siebie, to ryzyko zakażenia na dowolną chorobę było by może rzeczywiście mniejsze, ale – mówiąc kolokwialnie – nie dajmy się zwariować. My przecież cały czas żyjemy zanurzeni w morzu bakterii i wirusów. Jest to nasze normalne naturalne środowisko. Poprzez kontakt z ludźmi i innymi patogenami nabieramy odporności. Warto zwrócić uwagę, że jeśli jakieś dziecko jest wychowywane w sterylnych warunkach, bo rodzice są przewrażliwieni i wszystko dezynfekują, to kiedy to dziecko spotyka się ze swoimi rówieśnikami, to znacznie łatwiej i szybciej zapada na różne choroby. To dziecko bowiem nie miało szansy nabyć naturalnej odporności. Kontakt z innymi patogenami w nabywaniu tej odporności jest kluczowy. Często nawet dzieci wychowywane w gorszych warunkach są dużo bardziej odporne. Oczywiście nie mam na myśli skrajnych przypadków.
Z dorosłymi jest zupełnie podobnie. Jeśli do przesady są oni izolowani, to w efekcie narażamy ich na łatwiejsze zachorowania. Ponadto ten dystans społeczny jest zahamowaniem i niszczeniem relacji międzyludzkich, a to jest przecież podstawowa potrzeba człowieka. Ludzie powinni się ze sobą spotykać i rozmawiać – nie przez internet czy telefon, ale osobiście.
Doszło nawet w pewnym momencie do absolutnej skrajności, kiedy zakazano rodzinom odwiedzania bliskich w szpitalach, czy nawet rodzicom zabraniano odwiedzania ich dzieci, kiedy ta potrzeba psychiczna jest tak ogromnie ważna. Czy też wprowadzono zakaz odwiedzania ludzi umierających, którzy nie mogli się pożegnać ze swoimi bliskimi. Dla mnie to było po prostu koszmarne.
Rozumiem, że na początku wiele osób mogło być poważnie przestraszonych, ale później, kiedy już się okazało, że to nie jest aż tak straszne, że jest to choroba jak każda inna? Będziemy mieli kolejne wirusy, ponieważ taka jest naturalna kolej rzeczy. Ale dlaczego niektórzy lekarze w dalszym ciągu się obawiają, to jest to już dla mnie zupełnie zagadkowe. Albo dlaczego wyrzucają pacjentów bez maseczki, czy też niezaszczepionych? Dla mnie osobiście to jest już karygodne i nie umiem sobie wyobrazić, że taki człowiek posiada jakąkolwiek etykę lekarską.
Jeśli taki lekarz boi się pacjenta, który może być potencjalnie chory, to w jakim celu on został lekarzem? Równie dobrze można byłoby powiedzieć, że strażak boi się pojechać do pożaru, bo może się poparzyć. I takie absurdy możemy mnożyć.
Warto przypomnieć, że w czasach kiedy były masowe zachorowania grypowe, lekarze przyjmowali po kilkudziesięciu pacjentów dziennie. Co ciekawe, nikt nie kazał im robić testów, nikt się nie izolował i nie wymagał od tych ludzi potwierdzenia, że byli zaszczepieni. Ci chorzy byli wtedy traktowani z godnością, jak ludzie. Oczywiście, że jakiś lekarz mógł się zakazić, ale dzięki kontaktom z wieloma chorymi nabierał naturalnej odporności.
Tak więc wprowadzenie tego dystansu społecznego, zamykanie ludzi w domach, pozbawienie aktywności społecznej, czy pozbawianie słońca, a więc i mniejszy poziom witaminy D, która jak się okazało wpływa bardzo pozytywnie na wzrost odporności, były bardzo niekorzystne. Następnie stres, którym karmiono ludzi, przez który układ odpornościowy człowieka też znacznie gorzej funkcjonuje. Wszystko, co było robione, prowadziło do tego, że ludzie stawali cię coraz bardziej podatni na choroby.
Jest przecież nauka psycho-neuro-immunologia, która wyraźnie wykazuje wpływ naszych myśli i samopoczucia na funkcjonowanie organizmu. Człowiek jest przecież istotą psycho-fizyczną, stres osłabia odporność organizmu, a ostatnia faza stresu prowadzi wprost do śmierci.
Jest to całkowita prawda, że stres pogarsza odporność fizyczną organizmu. Jako przykład można podać taniec śmierci w kulturze indiańskiej, kiedy osoba starsza wie, że zbliża się jej koniec życia, wykonuje wtedy tzw. tanieć śmierci, po zakończeniu którego pada na ziemię martwa. Ta osoba wie i wierzy w to, że kiedy ten tanieć śmierci zakończy to umrze. Jej psychika jest tak właśnie nakierowana.
To samo działa też w drugą stronę. Jeśli pacjent ma silną wolę przeżycia, to nawet w bardzo skomplikowanych sytuacjach czy chorobach przeżywa. Inny natomiast, nawet przy wydawałoby się banalnym schorzeniu jest zdołowany i nie wierzy w możliwość wyleczenia, to umiera.
Tak więc nasza ludzka psychika jest naprawdę potężnym narzędziem w walce z chorobami.
W USA, ale też w wielu innych krajach w profesjonalnych szpitalach przed przeprowadzeniem operacji u pacjenta przeprowadzane jest rozeznanie psychologiczne – czy pacjent jest religijny, czy jest pogodzony z rodziną, czy na przykład był u spowiedzi. Okazuje się bowiem, że osoby stabilne emocjonalnie przed operacją, po jej wykonaniu szybciej wracają do zdrowia.
Jest to jak najbardziej logiczne i zasadne w kontekście togo, o czym już powiedziałem.
Ostatnim stawianym Panu zarzutem jest to, że mówił Pan o tym, że podjęcie programu szczepień przeciwko COVID-19 jest eksperymentem medycznym na niespotykaną dotąd skalę.
Producenci szczepień – o czym już rozmawialiśmy – podawali i nadal podają oficjalnie, że są prowadzone badania i wiele elementów jeszcze nie zostało przebadanych. Skoro więc badania nie zostały zakończone, to jest to prowadzone – nazwijmy to – w trybie awaryjnym. Nie mamy więc żadnej pewności, jeżeli chodzi o odległe następstwa, ale z drugiej strony widzimy coraz więcej tych wczesnych następstw, które początkowo nigdzie opisywane nie były. Warto tu podkreślić, o czym już wcześniej mówiłem, że lista tych działań niepożądanych się powiększa. Okazuje się więc, że jest to eksperyment, ponieważ wszystkiego nie wiemy, a dopuszczenie tych preparatów do użytku było przecież warunkowe.
W poniedziałek Sąd Lekarski w Krakowie wydał wyrok w Pana sprawie zawieszając prawo do wykonywania zawodu na okres jednego roku. Jak Pan to skomentuje?
Ponieważ sąd wyłączył jawność postępowania, więc nie wolno mi przekazywać informacji na temat przebiegu procesu sądowego.
Ale mogę powiedzieć o moich odczuciach: uczestnicząc w procesie jako obwiniony miałem wrażenie, że przyszedłem po gotowy wyrok.
Tymczasem mówiąc z punktu widzenia mojego doświadczenia jako przewodniczącego Okręgowego Sądu Lekarskiego, (którą to funkcje pełniłem uczciwie przez 8 lat) – gdyby proces był w pełni obiektywny, zgodny z prawem, sprawiedliwością i uczciwością – to wyrok mógłby być jedynie uniewinniający.
Tymczasem orzeczono zawieszenie prawa wykonywania zawodu lekarza na okres jednego roku.
Oczywiście nie godzę się z tym wyrokiem i będę korzystał z możliwości odwołania.
Uprzejmie dziękuję za rozmowę.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”
PS. Właśnie odbył się korespondencyjny bój kowidowej ciemnoty z jasnością wiedzy medycyny opartej na dowodach. Rozstrzygnięty został konkurs na Osobowość Roku. Wygrał doktor Paweł Basiukiewicz (939 głosów), a „ekspert” sądu oceniającego doktora Martykę, pan Grzesiowski uzyskał głosów 27. Należy przypomnieć, że sam doktor Martyka, choć był murowanym faworytem tego konkursu w Małopolsce, został w 2021 roku wykluczony z konkursu z „ważnych przyczyn społecznych”. Gratulacje dla doktora Basiukiewicza i moja deklaracja, że pan doktor Martyka nie tylko zaraz wróci do zawodu (a co, za dużo mamy lekarzy, co chcą leczyć ludzi?), ale na pewno wygra następny konkurs, jak to wszystko znormalnieje. I tego trzeba życzyć panu doktorowi i nam wszystkim oraz przyłożyć do tego rękę.
Dla mnie to jest szokujące, że w ekipie oceniające nie było ani jednego wirusologa, specjalisty pulmonologa czy chorób górnych dróg oddechowych. Szkoda, że proces był tajny. Moim zdaniem dr. Martyka powinien wnieść o jego odtajnienie. Rozumiem, że sadzony tego nie chce, ale podejrzewam, ze on by nie miał nic przeciwko. Bo to było uczciwe dla opinii publicznej, a tak rodzi podejrzenia, że osąd był wydany niewłaściwie, stronniczo i bez możliwości racjonalnego udowodnienia swoich racji. Dla mnie to szokujące.
1. Dr Martyka został ukarany nie za to, że mówił prawdę (bo prawda dotycząca szczepień i spraw pokrewnych nie była jeszcze znana (również z powodu kłamstw mafii szczepionkowej)) tylko za to, że mówił o swoich intuicjach (które okazały się akurat prawdą). Przedstawianie intuicji jako prawdy jedynej jest zwyczajnie nieetyczne nawet jak okaże się prawdą.
2. Schadenfreude po polsku:
Pan redaktor ironicznie sobie pisze o: dentystce, ortopedzie, ginekologu i kimś tam, co to śmieli osądzać ZAKAŹNIKA Z 30-LETNIM STAŻEM. Napisałem wielkimi literami bo sprawa dotyczy osoby wielkiej, która nie może być mała skoro stoi po tej samej stronie frontu co Z. Hałat, J. Socha, „Janek” Pospieszalski no i oczywiście nasz Autor.
Zapytam więc czy mgr rusycystki miałby prawo oceniać wyczyny jakiegoś grafomana kaleczącego polszczyznę? Albo czy mgr polonistyki miałby prawo oceniać estetykę ruskiego sracza gdyby musiał z niego skorzystać.
Ta dentystka, ortopeda i ginekolog nie oceniali niczyich kompetencji zakaźniczych tylko zupełnie coś innego.
J. Socha wygadująca bzdury by ludzie wpłacali na jej konto pieniądze to zupełnie inny przypadek niż lekarz który bezinteresownie opowiada o swoich intuicjach.
A jaka jest wartość intuicji dr M można się przekonać gdy w wywiadzie dla Frondy wśród cennych informacji podaje taką:
„Mam wśród rodziny taki przypadek, że przed szczepieniem nie poinformowano tej osoby o powikłaniach, a na następny dzień po szczepieniu ta osoba straciła przytomność…”.
A ja, doktorze Martyka i magistrze Karwelis mam w rodzinie taki przypadek, że przed szczepieniem o niczym nie uprzedzono, a następnego dnia ta osoba została potrącona przez tramwaj.
Zaiste, konsekwencje szczepienia bywają zupełnie nieoczekiwane.
Dr Martyka nie musiał opierać się na intuicji, wystarczyło opierać się na wiedzy i praktyce medycznej SPRZED pandemii. Nie trzeba też wielkiej wiedzy medycznej żeby w stwierdzić że całe te szczepienia były i nadal są eksperymentem i nikogo nie wolno zmuszać ani nawet namawiać na udział w tym eksperymencie.
Sąd (żaden sąd!) NIE MUSI być specjalistą od gry na gitarze, sądząc gitarzyste, czy od budowy mostów, sądząc inżyniera od mostów. Ale MUSI posilkować się w takich przypadkach opinią najlepszych SPECJALISTÓW.
Pan „sprayem w maseczke” Grzesiowski, jako pediatra zwiazany z bigpharmą NIE JEST specjalistą od chorob zakaźnych.
I tyle wystarczy, by przed UCZCIWYM sądem powszechnym, w trybie odwoławczym, podważyc jego JAKIEKOLEIEK z d… i fajzera wzięte covidiańskie prawdy objawione, ktore w świetle NAUKI i PRAKTYKI okazały się g… warte.
A że to pan Grzesiowski robil tam za „eksperta-zakaźnika”?
Nie dziwi. Twarz juz stracił, wyszło, że gadal bzdury, to teraz walczy jak umie z nieuchronnym tego następstwem. A jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak.
Niby takie proste, a niektórzy dalej nie rozumieją, że lek. med. M nie sądzili za to, że coś zbroił jako zakaźnik, albo że fałszuje na gitarze tylko za to, że swoje intuicje medyczne przedstawiał jako prawdy objawione.
Podobnie J. Sochę nie będą sądzić za to, że opowiadała brednie o szczepieniach tylko za to że swoje osobiste konto bankowe pomyliła z kontem fundacji.
Intuicji J. Sochy „od niczego” może słuchać każdy głupi jeśli chce i podejmować decyzje.
Jak ktoś ma lek. med. przed nazwiskiem to ma i inną odpowiedzialność za słowo. I za nieodpowiedzialnie wypowiedziane słowo czasami trzeba beknąć. Po co się od razu mazać?
Widać, że kolega bolec jeszcze chyba nie wzmocnił się czwartą dawką. Polecam artykuł na nowyekran24.com nt doktora Martyki. Jak to mówią, nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które w dostatecznie obelżywy sposób opisałyby sposób działania naszego kochanego wymiaru niesprawiedliwości.
Chłopino, wymądrzasz się jak zwykle o jakimś wymiarze niesprawiedliwości, a nie zauważyłeś, że to nie kumple tusków z sądu zrobili z lek. med. Martyki męczennika tylko jego koledzy medycy.
szokujące jest to że ludzie na których ja głosowałem i którzy mieli nas strzec przed despotyzmem i zamordyzmem, przed powrotem komuny którą dobrze pamiętam;( , stali się gorsi od NICH , mateusz niczym nie różni się o tuska :(jest taki sam cynicznym kłamcą jak i on i dla swojej kariery polską sobie dupę podetrze , co zresztą od początku swoich rządów robi WON PIS !!!
I jaka to była ta wiedza i praktyka medyczna odnośnie szczepionek RNA SPRZED pandemii skoro nikt ich WCZEŚNIEJ nie stosował, a dopiero później okazało się że mafia szczepionkowa i decydenci ordynarnie kłamali, że przeprowadzili kompletne badania szkodliwości?
Primum non nocere ? Oczywiście, ale w panice nie takie głupoty ludzie wyczyniają.
Tak, nikogo nie wolno zmuszać ani skłaniać podstępnie do udziału w eksperymencie.
Natomiast bez tych „namówionych” zazwyczaj odpowiednio dużą gratyfikacją (uczestniczyłem pośrednio w badaniach w których płacono 10 000 $ za dzień eksperymentu) postęp farmakomedycyny nieuchronnie by się zatrzymał.