23.04. Nieoczekiwany koniec historii
Wszystkim dziękuję za życzenia imieninowe!
23 kwietnia, dzień 1147.
Wpis nr 1136
zakażeń/zgonów
73/0 (wiadomo – niedziela…)
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
No, pogadałem z T. i chyba w zrobimy książkę z „Dziennika zarazy”. Ale z tego, co mówił, to w księgarniach mamy do czynienia z przesytem tematem kowidowym. Kupcy mówią, że ludzie nie chcą już czytać o tym, chcą zapomnieć o temacie, którym ich męczono przez trzy lata. Mi się wydaje, że chcą jednak zapomnieć o tym, jak sami dali się zrobić w konia, bo nikt raczej nie chce, by roztrząsać to na łamach książki. Ja jednak myślę, że może nie jest aż tak źle, i to z kilku powodów.
Po pierwsze – są ludzie i ludziska. Wielu od początku zakwestionowało nową kowidową religię i trzyma wysoko gardę wolności do dziś. I obserwowali wielki proces nawrócenia, dokonany przez tych bardziej wierzących. Można to dowodnie prześledzić na głównym czynniku obiektywnie wskazującym co tam sobie lud naprawdę myślał o tym wszystkim. To poziom zaszczepienia. Wygląda na to, że na samym początku, przy największej presji szczepiennej, groźbach, prośbach i konkursach, dało się uwieść nie więcej niż połowę ludności. Dodajmy – polskiej, bo innym, w innych krajach poszło znacznie gorzej, czyli – z sanitarystycznego punktu widzenia – lepiej.
Połowa ludzi, to bardzo mało, zwłaszcza, że w tej zaszczepionej ukrywa się niewiadomy procent zaszczepienia „przez zlew”, co pokazuje, że to bardziej presja represji lub ograniczeń, nie zaś obawy przed kowidem, były powodem podjęcia decyzji szczepiennych. Ten procent właściwie się zmniejszał lawinowo, co doprowadziło do sytuacji, że praktycznie zostało tylko kilka procent ludzi, biorących to wszystko na serio. Sprawa się wydała głównie między trzecią a czwartą dawką. Od trzeciej minęło ponad pół roku do czwartej, a „nałókowcy” przekonywali, że odporność indukowana szczepionką nie trwa dłużej niż sześć miesięcy. A z drugiej strony system nie dość, że nie wyprodukował dawki czwartej, to nawet do tej nie za bardzo zachęcał. Czyli zostawił szczepionkowych ekstremistów w stanie wakcynologicznej bezradności. Chcieli nadążyć za oficjalną narracją, ale – jak to bywa zazwyczaj w źle skoordynowanych akcjach marketingowych – poszła akcja promocyjna, ale towaru nie dowieźli.
Oficjalnie mamy więc tak z 90% płaskoziemskich antyszczepionkowców, których jeszcze rok temu chciano izolować, pozbawiać pracy i wsadzać do więzień. A tu taka niespodzianka. Czyli odbyło się jak mówiłem – cały kowid dawno przestał być sprawą medyczną, stał się sprawą społeczno-propagandową. I tak jak wcześniej decyzje, a przynajmniej ich uzasadnienie, miały polor (dodajmy – fałszywej) nauki, tak teraz wszelkie decyzje władz zależą od stopnia społecznej akceptacji. Tak więc medyczną radę pogoniono, zaś decyzje podejmuje się dziś na poziomie marketingowym, dobrze przebadawszy opinię społeczną. A ta jest taka, jak widać po „popularności” szczepień. W końcu nawet władzuchna pękła, mówiąc, że uzyskaliśmy już odporność stadną na poziomie ok. 90%. To ważne oświadczenie, bo ściąga majty władzy w biały dzień. Skoro więc mamy 90-procentową odporność, to po kiego te maseczki w przychodniach i aptekach (w żadnej nie widziałem maseczkowicza), i po kiego te kolejne dawki, w dodatku proponowane osobom, które ich właśnie NIE POWINNY dostawać, czyli osobom o już i tak osłabionym systemie immunologicznym. Szczepionka go dewastuje, a więc po co go dodatkowo osłabiać? To tak jak z ledwie dychającym staruszkiem, któremu system (i panikarscy ortodoksi) zakładali jeszcze maseczkę na usta.
Druga sprawa jest jeszcze ciekawsza. Skoro mamy ponad 90% odpornego ludu, to skąd się wzięła ta odporność, hę? Policzmy – pierwsze dwie dawki wzięła tak z połowa Polaków (z zastrzeżeniem zlewu), to już wychodzi, że pozostałe 40%, co tę odporność mają, to nie nabyli jej w związku ze szczepieniem, tylko, no pany, jak? Może tak, medycyno, nabyliśmy to naturalnie jednak? Czyli dało się bez szczepień? No jasne, bo inaczej – gdyby okazało się, że przepowiednie akwizytorów szczepionkowych miały się spełnić – to ta połowa ludu sczezła by w męczarniach pod respiratorami, z zaszczepioną resztą kiwającą głową z politowaniem nad łożami śmierci nieszczepów. A tu nic takiego nie było. Idźmy dalej – następne dawki to katastrofa frekwencyjna, czyli – z punktu widzenia nauki – utrata odporności generowanej przez szczepionki. To, że ona się kończy w 6 miesięcy było najpierw zaskoczeniem dla widowni, ale okazało się, że jest świetnym wytłumaczeniem do kontynuowania szczepionkowego biznesu. Odporność spadała, mówiła Big Farma, i trzeba było ją „podnosić” kolejnymi dawkami. Potem zaczęto to uzasadniać „wariantowaniem” się wirusa, czyli kolejne szczepionki były na nowy wariant, ale zawsze o jeden do tyłu, a więc „działały” jak szczepionki na grypę, czyli w ogóle. Mamy więc z jednej strony nabytej odporności u 90% luda, zaś ta indukowana przez szczepionki zeszła do procent pięciu, bo tylu ludzi „odnowiło” sobie dawkę czwartą. A więc wychodzi, że 85% Polaków ma odporność NATURALNĄ. I całe szczęście, gdyż ta naturalna, na nieszczęście Big Farmy, i na szczęście dla Polaków, którzy to zrozumieli, trwa dłużej i sama się przystosowuje do wariantowania (dodajmy – testowego) kowida.
Ale zatoczyliśmy koło od książki poprzez szczepienia i pora wylądować, bo grozi nam „drugi krąg” i zejście „ze ścieżki i kursu”. Tak więc myślę sobie, że jednak wielu ludzi ma świadomość kowidowej ściemy, zaś z nich większość odpowiedziała negatywnie na oficjalną propagandę, jedynie podejmując decyzje sprzeciwu w różnych okresach. Rozłożonych w czasie, ale konsekwentnie idących ku odrzuceniu. To niezły zadatek inwestycyjny na wypadek nie tylko powrotu do innych pandemicznych pomysłów w wykonaniu władz, ale i – mam nadzieję – do lektury wydanego „Dziennika”. Ten jest, jak patrzę, bardzo obszerną i wieloaspektową analizą pandemii, która „nie jedno ma imię”. Można z niej wybrać wiele wątków i każdy z nich starczy na książkę. W końcu to 3.000 stron, 7,5 miliona znaków, setki wątków i tematów. Trzeba będzie samemu się skracać.
I tak sobie myślę, że najlepszy będzie wątek jak to poszło, że daliśmy się tak zrobić. Ja, prawdopodobnie, jak większość, na początku zawierzyłem oficjalnemu przekazowi, później zaczęły mnie nachodzić wątpliwości, które zacząłem weryfikować, aż wszystko ułożyło mi się w logiczny, acz śmiertelny układ. Wydaje mi się więc, że ta droga była drogą większości Polaków, którzy – jak starałem się dowieść na przykładzie klęski szczepień – doszli różnymi tempami i drogami jednak do prawdy. I może warto każdemu prześledzić te niezauważalne momenty, w Dzienniku rozpisane na dni, w których osmatycznie postępował i zamordyzm, ale i wiedza ludzi, na temat jego mechanizmów. W związku z tym lektura tych zapisów nie musi być od razu traumatyczna, skoro większość z potencjalnych czytelników będzie bardziej patrzeć jakimi sposobami chciano ich mamić, niż widzieć jak dali się zrobić. Bo w końcu zrobić się nie dali. I to może będzie główny przekaz książkowego wydania Dziennika.
Bo oprócz tego może być ciekawym zapisem przemiany świata, tym, czym miały być moje zapiski: próbą Dekameronu, czyli w końcu fragmentami z opowieści na kwarantannie w czasie zarazy, z których wynikała przemiana świata. Tu posiedzieliśmy trochę dłużej niż bohaterowie Boccaccia, ale i świat zmienił się o wiele bardziej i szybciej. Nie przeszliśmy bowiem płynnie z jednej epoki do drugiej. Przeszliśmy do świata, który, jak się jego demiurgom uda, zakończy w ogóle czasy występowania epok. I tak naprawdę, panie Fukuyama, będzie wyglądał „koniec historii”. Nieciekawie, co?
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Kupię.
Ale proszę pamietac o jednym podczas pisania książki: akcja zniewalania prowadzona przez mafię covidiańską SAMA stała się potężną szczepionką na kolejne totalistyczme -yzmy, w tym klimatyzm a nawet w perspektywie paru lat – unionizm.
Poza julkami, zdrajcami i unijczykami nikt w te ICH kocopoły nie wierzy.
I tu się Szanowny Pan myli.
Nic się nie zmieniło. Wciąż trwa szulkinowska wojna światów i gdy rząd ludowy każe ludziom chodzić na czworakach, natychmiast to uczynią nie posiadając się z żalu, że nie mają ogonów, którymi mogliby radośnie władzy zamerdać. Wiem co mówię, bo od lat poruszam się wśród ostatniej nadziei białych, czyli tzw. inteligencji technicznej. Znaczy, już byłej ostatniej nadziei…
wierzą wierzą, ludzie coraz mniej mają własnego rozumu niestety
Ja bym nieśmiało sugerował drobne, acz istotne chyba przeorientowanie kierunku takiej książki. Ustawienie sobie przesłania jako opowieści o tym, „jak daliśmy się tak zrobić” sugeruje formę dokonaną – daliśmy się wykiwać, ale teraz już mądrzejsi jesteśmy i drugi raz to już na pewno nie! Dla mnie to nie jest pointa, bo przecież dalej w innych sprawach dajemy się nieustannie „tak robić”, podobnymi metodami – bombardowaniem medialnym, kopertowymi autorytetami itd.
Moim zdaniem „pandemia” obnażyła fatalny stan społeczeństw zachodnich, w tym też naszego. Parafrazując – to takie społeczeństwo z kartonu…, w dodatku niechlujnie posklejane papierowymi taśmami klejącymi.
– Lekarze, którzy nie poczuwają się do żadnej misji ratowania zdrowia i życia, a za dodatkowe pieniądze gotowi na najgorsze draństwa (patrz: umieralnie, bezkarne i uporczywe nieleczenie chorych itp). Tudzież tacy lekarze, którym łatwo przetrącić kręgosłup moralny, zastraszyć wyrzuceniem z pracy, aby tylko działali na rzecz systemu.
– Dziennikarza, którzy zamiast patrzeć władzy na ręce, zamiast tropić draństwa – sami stają się tubą tych draństw, ideologii i skoków na kasę. Jedni z pobudek ideologicznych, inni z pobudek finansowych.
– Politycy – niby wybrani dla reprezentowania naszych interesów, a przecież ostatecznie działający przeciwko nam.
– Edukacja – zwłaszcza ludzie wykształceni na studiach, gdzie podstawą do zdobywania dalszej wiedzy powinno być krytyczne myślenie, świadomość, że nauka jest krainą zwątpienia – a nie pewności, że nauka to dziesiątki ścierających się ze sobą teorii, a nie żaden konsensus… to przecież podstawy z pierwszego roku studiów. A tymczasem ci z dyplomami wyższych uczelni zrobili sobie ze szczepienia wyznacznik swojego statusu społecznego, żeby się odróżnić od „niezaszczepionej hołoty”… żaden z nich nie poszukał źródeł, nie zainteresował się…
– Kościół, który bez mrugnięcia okiem pozamykał świątynie, odwołał święcenia, kolędy itd. dając tym samym świadectwo swojej niewiary. Bo takim podejściem księża pokazali, że Bóg nie jest dla nich Bogiem wszechmogącym, a jedynie takim symbolem dobra… mylonym coraz częściej z dobroczynnością (ciągle w uszach brzmią mi słowa naszego proboszcza, odpowiadającego na zarzuty organizowania akcji szczepienia nieprzebadanymi preparatami, że on tu jest w tej parafii, żeby dbać o życie DOCZESNE parafian, w tym o ich długie życie i zdrowie). A jeśli ktoś postrzegał jeszcze różnego rodzaju święcenia jako sferę sacrum, to w lockdownach księża dowiedli, że skądże znowu… to tylko taki rytuał.
– Do tego niewyobrażalny w naszych czasach poziom nienawiści, pogardy wobec osób negujących „pandemię”, spotykany niemal na każdym kroku: a to w uśmieszku zaszczepionych, że jego puszczają bez dodatkowych procedur na lotnisku, a innych to męczą i każą stać w kolejkach, a to brakiem reakcji (graniczącym wg mnie z pewnym zadowoleniem z przywalenia) na coraz bardziej absurdalne restrykcje wobec niezaszczepionych, a to w furiackim ataku znajomych i nieznajomych osób, życzących ci śmierci w męczarniach, zdychaniem przed szpitalem (w którym nie będziesz leczony, cha, cha, cha).
– I na koniec warto by dodać miliony takich osób, które bezwolnie poddały się wszystkim zaleceniom i obostrzeniom. Moi teściowie przez dwa lata nie spotykali się ze swoimi wnukami… a jak już mogli, to teść zszedł z tego świata w trybie przyspieszonego raka. Moja mama długi czas się przed tym broniła, ale miała wokół siebie tylu powolnych mediom i agresywnych osób, że sama w końcu zaczęła mówić i robić to co oni.
Społeczeństwo z kartonu, zlepione papierową taśmą klejącą. To jest największy dramat. To wg mnie obnażyła pandemia. I ci tam gdzieś u sterów też to widzą wg mnie, dlatego będą śmielsi w szykowaniu nowych przekrętów. Nie sądzę, żeby identycznych, bo nie wchodzi się 2x do tej samej rzeki… znajdzie się inny pretekst.
My nie mamy lekarzy, prasy, przewodników duchowych, nie mamy osób rzeczywiście wykształconych, nie mamy zwykłego zdrowego rozsądku. Wszystko, co nas skleja i napędza, to pieniądze i rozhisteryzowane ideologie. A w każdej chwili, przy naciśnięciu odpowiednich guzików, sypnięciu odpowiedniej kasy, puszczeniu odpowiednich przekazów – można zmienić całe społeczeństwo w jakąś zgraję wyjących bestii, gotowych rozerwać każdego, kto nie wyje z nimi pospołu.
I to ten właśnie obraz społeczeństwa wyostrzyła do niespotykanych dotąd rozmiarów „pandemia”. Tu bym upatrywał jej największej nauki i największego dramatu zarazem.
Tak czy owak – życzę powodzenia w kompletowaniu dotychczasowych zapisków w książkę.
To była już druga pandemia, tyle że pierwsza, z 2009 r świńskiej grypy ominęła Polskę .
Za 10 lat ludzie zapomną i będzie powtórka 🙁
” Pandemia świńskiej grypy – H1N1 była pierwszą próbą stworzenia globalnego zagrożenia w celu zwiększenia popytu na szczepionki. Niestety dla przemysłu farmaceutycznego (a szczęśliwie dla budżetów państw i bezpieczeństwa ich obywateli), została ona zastopowana przez Wolfganga Wodarga, ówczesnego szefa resortu zdrowia w Radzie Europy, który w styczniu 2010r oskarżył twórców leków na grypę o wpływanie na decyzję Światowej Organizacji Zdrowia o ogłoszeniu stanu pandemii. Wodarg dowiódł, że wybuch świńskiej grypy był „fałszywą pandemią” napędzaną przez firmy farmaceutyczne, po to aby mogły zarobić miliardy funtów na ogólnoświatowym strachu. Doprowadziło to do tego, że firmy farmaceutyczne zapewniły sobie ogromne zyski, podczas gdy kraje, jak Wielka Brytania, roztrwoniły swoje skromne budżety na ochronę zdrowia, a miliony osób zostały zaszczepione przeciwko stosunkowo łagodnej chorobie.”
https://mariuszjagora.substack.com/p/jak-sprzedac-pandemie
https://mariuszjagora.substack.com/p/czy-grypa-zawsze-jest-grypa?utm_source=profile&utm_medium=reader2
To prawda….
Dzień dobry, jeśli można to kilka uwag.
Niechęć do szczepionek to tylko jeden z aspektów. Odnoszę wrażenie, że ci ludzie wcale nie czują się oszukani, tylko są z zasady ostrożni, ale też nie myślą, nie analizują i nie szukają prawdy.
Dowodem na to jest sytuacja w przychodniach. Wszyscy (95%) noszą maseczki jakby to w czymś pomagało.
Zachowują się irracjonalnie, i nie mają dość ochoty i rozumu aby to kwestionować.
Już nie mówię o indywidualnym mim przypadku, gdzie lekarz Ukrainka przy silnym przeziębieniu i bólach migrenowych u żony skupiła się tylko na szukaniu covida ( tydzień temu) i zlekceważyła inne objawy. Wszystko covid winien. A ja odmówiłem założenia maseczki ( zdrowy) to mnie wyproszono z przychodni.
A wszyscy noszą maseczki – instynkt stadny i podporzadkowanie się. Maseczki będą już zawsze?
Może więc powinien pan rozważyć 2 albo 3 wersje książki? 1. dla „antyszczepionkowców” i krytycznie myślących,2. dla tych co naprawdę nic nie wiedzą i trzeba im pomóc to zrozumieć. i może 3 wersja dla tych, co nie tylko nie wiedzą, ale wierzą że może szczepionki nie były idealne, ale i pomogły, tak samo jak maseczki. Jest Pan trochę w bańce osób, które Pan przekonał. ale olbrzymia masa nie podejrzewa nawet że została oszukana.
JA byłem w marcu z dzieckiem małym u lekarza. Również oburzenie, ze nie noszą maseczki. A ja się pytam: Po co? Jestem zdrowy. Na co lekarka, że inni mnie mogą zarazić. A ja się pytam. Przecież dziecko też jest chore, a jak to małe dziecko, jest bliżej mnie, dotyka mnie, całuje, przytula, a ja jakoś nie choruję. No wiec co to za argument? Ale ludzie się boją. Bo skoro od założenia maseczki zalezy ich, czy dziecka życie i zdrowie, a szaleństwie medycznym, jak widać nie ma hamulców, wolą założyć tę szmate byle tylko ich dziecko było oglądnięte przez lekarza., a oni dostali opiekę na niego(bez podpisu lekarza nie ma na to szans – i co wtedy?) Osobiście do tej lekarki już dzieckiem nie pójdę. Omijać ją będę i każdemu kto będzie chciał iść, będę odradzał.