27.07. Własność globalna, własność totalna
27 lipca, dzień 877.
Wpis nr 866
zakażeń/zgonów
3.721/11
Dużo ostatnio się mówi o znanym haśle globalistów: „gdy nie będziesz miał własności staniesz się wolnym”. Ma to swoje podstawy w deklaracji politycznej, ale jest także od wieków przedmiotem roztrząsań wręcz filozoficznych. Chciałbym się przyjrzeć obu tym perspektywom, z tym, że tę globalistyczną uważam za stricte polityczną, czyli za narzędzie do osiągnięcia celu, w dodatku nieskrywanego, jakim jest depopulacja, eliminacja ludzi uznanych za zbędnych oraz wyciągnięcie wniosków z konstatacji, że Ziemi się Człowiek nie udał. To znaczy we wcieleniu elit to się udał, ale w ilości masowej, to nie bardzo. Globalizm po prostu uznał masy za największy szkodliwy czynnik planety, powód jej trosk wszelakich. Jednak z pewnym wyjątkiem – elity są światłą częścią tej układanki i własność im nie przeszkadza, nawet w tej skumulowanej postaci. W tej chwili jest rozproszona wśród miliardów ludzi, niekontrolowana, marnotrawna i oddziałująca negatywnie na środowisko. Jest przedmiotem pożądania, owocującego przestępstwami i wojnami. W rękach światłych elit, przy zamkniętych kanałach do jej dystrybucji przestanie być opium dla ludu, dopalaczem wszelkich nieszczęść.
Aby to zrobić trzeba ludzi powoli pozbawiać tej własności. Teraz ten proces przyspiesza, tak, że kura zaczęła zauważać proceder wyrywania jej piór z ogona. Wcześniej wszystko szło gładko. Wolniej, ale od tak dawna, że pewne procesy mają już wymiar cywilizacyjny. No bo gdzie ta nasza własność? Państwa są zadłużone, bo kupowały socjalem swoich wyborców, wyborcy są zadłużeni, bo siedzą w kredytach uwiązani w nie swoich mieszkaniach do bankowych rat, które spłacają innym uwiązaniem – obowiązkiem akceptowania każdej pracy, która pozwoli im zarobić na kredytowy garb. Tak właściwie to zakres naszego posiadania mocno się skurczył. Nawet przedsiębiorcy, ta emanacja wolności gospodarczej, też siedzą w kieszeni banków, które od czasu do czasu, w kryzysach, kiedy to w czasie deszczu zabierają ci parasol, a w pełnym słońcu koniunktury chcą ci go sprzedać na tuziny, dają o sobie znać o tym, kto tu naprawdę w gospodarce rządzi.
No i mamy koncepcję przyspieszonego odchodzenia od własności. Właśnie proponowaną na różnych polach, osmatycznie ogarniającą całą rzeczywistość. Po co ci mieszkanie, skoro i tak cię nie ma w domu, bo siedzisz w robocie, by zarobić na raty swej niby-własności? Możesz je wynająć, w dodatku jako współwłasność, bo podzieliłbyś się nim ze współlokatorem, który pracuje na nocki. To tzw. gorące łóżka, czyli zawsze ktoś tam śpi. Jaka oszczędność! I dla Matki Ziemi, i dla wynajmujących! A o ile zmniejszyłaby się szkodliwa liczba samochodów, gdyby ich nie mieć, tylko wypożyczać. Każdy by miał swojego Panka, a nie kisił swoje pudło tygodniami w garażu. A tak, potrzebujesz to używasz. I znowu korzyść dla świata i dla kieszeni. I tak ze wszystkim co tam nam jeszcze zostało z tego, co naprawdę mamy. O dzieciach już nawet nie wspomnę, bo czy tak naprawdę to te dzieci mamy? Bo moim zdaniem mamy tylko generowane przez państwo obowiązki wobec nich, bez żadnych zasad zwrotnych. Wychowuje nie rodzic – prędzej już ich szkoła, media i wataha. Dorośli tylko płacą rachunki, bez nadziei na wzajemność, bo w tym względzie obowiązki dzieci zastępuje państwo ze swoimi głodowymi emeryturami.
W ten sposób zrealizuje się plan totalnego zniewolenia człowieka, który będzie mógł (?) korzystać ze wszystkiego bez wolnego dysponowania przedmiotem, jaki dawała własność. Będzie więc miał poczucie spełnienia, ale warunkowego. Bo nie ma tak, że nie ma własności. Oprócz przyrody (i to w niewielkiej części) coś tam zawsze do kogoś należy. Własność nie zniknie, tylko w ramach picu ideologicznego zostanie skomasowana w rękach wąskiej elity. A to duża różnica, bo własność daje wolność, tak jak brak własności daje wolności deficyt. Nie bez przyczyny wszelkie rewolucje zaczynały nowe porządki od pozbawiania własności wybranej klasy, bo własność była fundamentem wolności, a to nim miała rewolucyjnie zadrżeć posada bryły świata.
W końcu jest i w dzisiejszym świecie sporo miejsc, gdzie tego rodzaju odejście od własności jest stale praktykowane. To więzienia. No, masz tam swoją szczoteczkę, a jak nie masz, to ci dadzą. A jak się spodoba, to nawet to ci zabiorą, bo mogą. Dostajesz żarcie z gara i od czasu do czasu wypiskę, za którą możesz kupić fajki. Coś w rodzaju kasy za żywota – taki gwarantowany dochód minimalny. Masz z resztą po równo, czego warunkiem jest, że nie masz nic. I w tym sensie nie masz trosk, ale większość ludzkości (jeszcze?) nie wymieniłaby błogostanu więźnia na niepewność człowieka wolnego. A taki handel proponuje globalizm, co oznacza, że jest pewien dojścia już do granicy dezorientacji ludzkości poza którą można wykonać bezboleśnie taki eksperyment. Trenowaliśmy tę wymianę za kowida i wyniki zdają się na tyle obiecujące, że można to kontynuować w wymiarach narastających. Tyle globalizm własnościowy.
W sensie rozważań filozoficznych własność była postrzegana jako źródło utrapień. Bo to trzeba pilnować, a najgorsze, że w pogoni za możliwościami, które własność rodzi nie można się łatwo zatrzymać. To prosiak, który jak nie rośnie, to usycha i trudno na to patrzeć finansowemu hodowcy. A więc utrapienie, ale i wspomniany jad: zawiści, pożądania, nienasycenia. To ostatnie jest motorem niepokoju ludzkiej egzystencji. Ciągły niedosyt, nawet poza granice konsumpcji własnej. Wybijający człowieka z błogostanu wewnętrznego pokoju, symbiozy ze światem i równowagi. Ale jednocześnie główny motor ludzkiej ambicji, ciekawości świata, kreatywności, przekształcania rzeczywistości w znośniejszą postać. Bo majętność oparta na własności ma tendencje do rozlewania się, prędzej czy później więcej ludzi staje się jej beneficjentami. Rynkowa kumulacja kapitału daje lepsze efekty niż jej równościowe, ideologiczne rozproszenie. Tak to już jest. A więc ci dorobkiewiczowie, zgarniający pod siebie tworzą miejsca pracy, obroty, łańcuchy dostaw, inwestycje. Ich egoistyczna motywacja nabiera znaczenia społecznego, oddziałuje na rzeczywistość. Zazwyczaj pozytywnie, chyba, że się przymusowo „rozleje” do elity, bo ta ma taki pomysł na ludzkość.
Nie ceniliśmy naszej własności, wyzbywając się jej milimetr po milimetrze, po grosiku, cegiełce. Wielu nie zna jej smaku, tak jak i wolności, z której tak rzadko korzystaliśmy, że zapomnieliśmy do czego i czy w ogóle jest nam potrzebna. Na naszych oczach w kowidzie padały całe branże, dorobki całego życia, ciężko wypracowana przez pokolenia własność przechodziła za bezcen z rąk małych właścicieli do coraz bardziej skonsolidowanych rąk korporacji i spekulantów. I nie robiliśmy nic, bo to albo nas nie dotyczyło, albo nie rozumieliśmy już w ogóle, że to ma jakieś znaczenie. Kurczyła się ta nasza własność aż do rozmiarów małego orzecha, jak wspomnienia drzewa, którym kiedyś była. Obierana z kolejnych warstw aż do jądra, pestki, w której nawet nie ma ziarna nadziei na nowe narodziny.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Będziemy zapierdalać i rowy, kurwa, kopać, a drudzy będą zakopywać, będziemy zadowoleni. Jak ludzie ci zapierdalali za miskę ryżu, jak było w czasach po II wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała