28.10. Wojna polsko-polska w wymiarze aborcyjnym
28 października, dzień 240.
Wpis nr 229
zakażeń/zgonów/ozdrowień
299.049/4.851/123.504
No to jedziemy po bandzie. Jak pisałem w dniu ogłoszenia wyroku TK w sprawie zgodności kompromisu aborcyjnego z Konstytucją – wszystko pójdzie na Kościół. Kościół, który i tak ze sprawą siedział cicho, a jak się odezwał, to wiadomo było, że inaczej odezwać się nie może. Dlatego trwa medialne polowanie na księży, by ci coś tam bąknęli o sprawach doktrynalnie oczywistych. Ma być pożywka, że to klechy za tym stoją, bo inaczej po kiego chodzić „na kościoły”?
Kościół wiedział co robi nie chcąc dopuścić do złamania kompromisu aborcyjnego. Teraz nie odbyło się to z jego inicjatywy. Kiedyś, ze dwa lata temu rozmawiałem z którymś ze światłych hierarchów o tym, co z tą aborcją. I wyszło, że oni boją się naruszenia kompromisu, boją się radykalizmu… Kai Godek. Boją się, bo już wtedy wiedzieli, że to się skończy tym co widzimy dzisiaj – totalnym atakiem na Kościół. I że wśród polskich katolików jest duża frakcja za co najmniej utrzymaniem kompromisu aborcyjnego, i że jak się go naruszy, to polski Kościół może zacząć tracić wiernych i uzyskać od ich części bierną akceptację radykalnych postaw antyklerykalnych. I tak się stało.
Kościół wie najwięcej o Polakach, bo… spowiada ich codziennie.
Ale to i tak nie było do utrzymania na dłuższą metę. Kompromis był bowiem jak słoń stojący w kącie pokoju. Przez tyle lat udawaliśmy, że nie widzimy jawnej sprzeczności tego zapisu z konstytucyjną gwarancją ochrony życia. Teraz pełno w internecie odwiecznych sporów – ale na szczytach chamskiej argumentacji, dodajmy, jednej ze stron – o tym co takiego nosi w swoim brzuchu ciężarna kobieta. Człowieka czy zygotę, zarodek, płód. Ja sam miałem takie „starcie” na fejsie – najpierw na poziomie semantycznym (i co charakterystyczne dla przegrywających – jak się przygrywa to pobity zmienia „pole” dyskusji), potem na medycznym, potem na prawnym i wreszcie na logicznym. To są spory nierozwiązywalne, bo tu ideologia wyłącza logikę, zaś aktualny stan zideologizowanego prawa i medycyny wyprowadzi dowolną interpretację. Osobną sprawą jest PO CO zajęto się tym kompromisem i dlaczego teraz. Pisałem już o tym dwa razy, ale nie o tym „po co teraz” jest ten spór.
Ja myślę, że w ogóle spór jest nie o uratowanie tych kilkuset abortowanych przypadków Downa rocznie. Katolicy stoją tam gdzie zawsze stali, TK uchwalił logiczną konsekwencję zapisów Konstytucji napisanej przecież przez Kwaśniewskiego i potwierdzonej orzeczeniami TK Zolla i Rzeplińskiego (tak – będę ciągnął tę manipulacyjną analogię TVN: Trybunał Konstytucyjny Przyłębskiej). Tu chodzi o kolejną okazję pt. „jak nie teraz, to kiedy?” Bo wydaje mi się, że przeciwnicy PiSu się dobrze przygotowali. Przecież sam bym tak zrobił. Termin orzeczenia TK był znany od dawna, było sporo czasu na przygotowanie się na dwa warianty: triumfalny i radykalny. I koleżeństwo się przygotowało. Po wyroku wcisnęło się guzik i jak z nieba zjechały błyskawice na profilowe zdjęcia, ultrasi, hasztagi, hasła na plakaty, gotowe profile i busy z nagłośnieniem. Nawet „błyskawiczne” maseczki „się” naszyły. Ja wiem, że to wzburzy wielu uczestników, bo ci się czują emocjonalnie spontaniczni i autonomiczni w swym proteście, ale cuda się nie zdarzają. Tym bardziej na lewicy.
Dla mnie, i jak widzę dla wielu, jest to okres weryfikacji. Weryfikacji świata, znajomych. Teraz maski już opadły. Mimo zamaskowania całego kraju widać kto jest kim w mediach, wśród znajomych, w kościele. Ludzie się rozstają, wyrzucają się ze znajomych na fejsie, radykalizują do granic chamstwa w dyskusjach, które zamieniają się w skandowanie haseł. Idą czasy rewolucyjne.
Obawiam się, że jedziemy po bandzie i jesteśmy o krok od nieszczęścia. Ludzie są naelektryzowani, naładowani dynamitem swoich skrajności, zniecierpliwieni i sfrustrowani. A wtedy wystarczy jedna iskra, jeden kamień i będzie nieszczęście. A tej rewolucji potrzebna jest ofiara i to bez względu na to, po której stronie padnie. I wtedy te dzielne redaktory wzywające ze swych medialnych barykad tłum do radykalizacji zamienią się w żałobne płaczki: a nie mówiliśmy? Nie, nie mówiliście. I znów zabrzęczy złota moneta polskich mediów – hipokryzja. Postawa potworna, ale tylko wtedy, kiedy się ją zauważa. A kto to ma zauważyć? Rozhisteryzowany tłum kilkunastolatek walczących o swoje prawa reprodukcyjne? Czy grono politycznych macherów, które uważa, że im gorzej tym lepiej?
Będą ofiary. W realu. Medialnie będzie obwiniany Kaczyński i Kościół, którzy wyprowadzili słusznie zrewoltowany tłum na ulicę albo lewaccy macherzy z TVNu, którzy wzywali do zamieszek. Do plemiennego wyboru. Ludzie skaczą sobie do gardeł. Pojawiają się wezwania do samoobrony. Będzie zajęcie na ulicach. Naprzeciwko siebie staną prawicowe byczki i lewicowe siusiumajtki. A policja będzie się tylko przyglądać, jak Polacy załatwiają swoje sprawy. Mi to przypomina Hiszpanię. Tam już to jest od dawna. Głodni lewacy ganiają się z bankrutującymi „faszystami”. A policja się nudzi, bo nie ma nic do roboty. Sprawy się same załatwiają.
A lokdałn w pełnym rozkwicie, firmy padają, branże są wyłączane. Ale bankrutuje się w pojedynkę, nie w tłumie na ulicy. Umiera się na raka niezaopatrzonym przez służbę zdrowia zajętą kowidem – także w samotności. To te rzeczy stanowią podskórną prawdę o Polsce, bo skomasowane w tysiące wyznaczają długotrwałe trendy na przyszłość – to ilu nas będzie i jaka będzie gospodarka. A więc jak przyjdzie czas na prawdziwy rachunek to wszyscy będziemy wyp…alać.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.