29.05. Prasą na szafot

3

29 maja, dzień 1183.

Wpis nr 1172

zakażeń/zgonów

24/0

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Ja tam telewizji ostatnio nie oglądam i widzę, że odklejam się od narracji narodowych. Te co prawda inaczej biegają po internetach, a inaczej w przekazie jednokierunkowym, jakim jest telewizja, ale często to z internetu dowiaduję się, że coś się stał o w tefałce. W mediach rozplenił się okropny zwyczaj osądzania przez zaproszonych dziennikarzy wydarzeń tygodnia. On był fajny przez skarleniem mediów – dziś toto służy nie poznawaniu różnych opinii społecznych prześwietlaczy kontekstu faktów, jakimi kiedyś byli dziennikarze, ale innym celom. Wymienię tu kilka typów, które różnicuje skład zapraszanych gości, rzutujący na poniższy dramatyzm wersji :

  1. Konwektykle grupowych wzmożeń. Grono jest jednorodne, wróg znany, flekowany z powodu albo ogólnej zgnilizny, albo jakiegoś wybryku. Dominuje mlaskanie oraz wyścig kto najlepiej dowali wyciągając jakąś wersję wytropionego odcienia patologii. Raczej nudy, może zajmujące dla widza twardego, jak elektorat, dla którego to jest przeznaczone.
  2. Zapraszanie niedobitków strony przeciwnej. Ciężka zabawa dla twardzieli goszczących, bo wiadomo, na co taki delikwent idzie. Nie dość, że na bęcki ze strony innych gości, ale i na urocze ciosy z tyłu ze strony prowadzącego, który z roli moderatora dyskusji przeradza się najpierw w sędziego, potem w prokuratora, który szczuje zaproszonych, ochotnych dodajmy, świadków strony przeciwnej na zdesperowaną ofiarę. Nudy mniejsze, ale chyba tylko znowu dla elektoratu wzmożonego strony flekującej. Ta może sobie spersonalizować wtedy wroga i widzieć jak go publicznie pognębiają.
  3. Pojawiła się nowa forma – publiczne flekowanie członka naszego grona, który zboczył z aktualnej linii. Tu można się podeprzeć przykładem naczelnego Rzepy Bogusława Chraboty, który został publicznie poniżony, upomniany, poinstruowany, że to nie jest tak, żeby naczelny zapraszał na łamy kogoś, kogo wedle towarzystwa zapraszać nie można. Tu, w przypadku słabości charakteru obiektu flekowanego, może dojść do jeszcze większej żenady – publicznej próby samokrytyki na żywo. Nudy, chyba, że chodzi o sadystów, którzy w dzieciństwie dmuchali żabę przez słomkę.

To wszystko było kiedyś nie do pomyślenia. I ze strony widza, żeby był łakomy na takie wynalazki, i ze strony środowiska dziennikarskiego, żeby mogło samoupodlić się w takim stopniu. Kowid jeszcze dojechał to towarzystwo, kiedy na plemienne podziały nałożył się sponsorowany sanitaryzm w medialnym natarciu. Myślałem przed kowidem, że osiągnięto już dno, ale w pandemii rozległo się pukanie od dołu i wylazła stamtąd Big Farma w maseczce z banknotów.

Ale w tym grzęzawisku zdarzają się wciąż niespodzianki. Mechanizm jest prosty jak droga w Ikei do kasy. Znaczy jest przewidywalny, choć pokrętny, ale są tacy zawodnicy, co to wiedzą o co chodzi, ba – nawet wytyczają codziennie nowe trasy – co wolno, a co nie. Stąd wciąż taka nerwówa, szczególnie u totalnych, bo człowiek, by nie wypaść z obiegu środowiskowego codziennie musi sobie uaktualniać bazę obowiązujących prawd i postaw. A że te rotują z szybkością zmiany obsad spółek skarbu państwa, to nie wiadomo co jest obowiązujące dziś. Stąd to ciągłe napięcie, potrzeba upgrade’u oraz… możliwość wpadki dla gap.

I właśnie się dowiedziałem, że popełniono znowu w środowisku myślozbrodnię. Popatrzmy co się stało. W ostatniej Loży Prasowej w TVN dziennikarka „@MagdaRigamonti nt. #Marsz4czerwca [powiedziała]: ‘Jestem dziennikarką, nie biorę udziału w marszach politycznych’”. I wszyscy oszaleli.

Nie wiem jak w studiu, ale na SoMe na pewno. Popatrzmy na najbardziej charakterystyczne reakcje: „A ja, głupia, jako zwykły człowiek, brałam udział w marszach broniących TVNu. Po to, by pani dziennikarka mogła tam wystąpić i strzelić mnie w pysk. Najpierw przyjdą po was. I nikt was już nie będzie bronił.”  

Wpisy pod tym wątkiem załamują nawet mnie, który wiele widział i spodziewa się po debacie polskiej wszystkiego najgorszego. Ale nic tak nie zaskakuje jak głupota. To jest jak flaszką u Bałtroczyka: wszyscy wiedzą, że się przecież kiedyś skończy, ale zawsze to jest zaskoczenie…

Nawet mi się nie chce tej substancji z wątku poddawać analizie, ale jeden aspekt wydaje mi się wart zastanowienia: ten marsz. Ja tam jestem za wolnością zgromadzeń, są podstawą demokracji, ale nie można się tak emocjonalnie zużywać. Proszę, o to typowy wpis:

No to jak? Ileż tam nadziei, nawet jak widać doszliśmy do poziomu, że to będą takie „wybory”, ale nawet nie w cudzysłowie – wybory. No, bo PiS wiadomo, że sfałszuje, a więc wynik (jeśli oczywiście niekorzystny dla opozycji) będzie nieuczciwy, no chyba, że opozycja wygra, wtedy wybory będą przykładem czystej demokracji. Czyli jednak przygotowanie na porażkę, ale co wtedy z samą demokracją? Silni ludzie wyjdą na ulicę i zrobią porządek? Będziemy trzecią kadencję żyli w wewnętrznej emigracji, kolejne lata powtarzając, że wygraliśmy, choć przegraliśmy? Która psychika zniesie dekady dysonansu, może już nie poznawczego, ale emocjonalnego? Ale zostawmy ten marsz, zobaczmy co u pani dziennikarki.  

Ja tam panią Magdę znam, bo współpracowała z Newsweekiem, kiedy byłem jego wydawcą. Robiła wywiady zdaje się, taka mocna średnia zaangażowania liberalizmu pojęciowo skradzionego przez lewicę, bez specjalnych zabiegów pasująca do madziarskiego, potem lisowego formatu kiedyś rzeczowego tygodnika. Nawet parę lat temu zaprosiła mnie do pewnego materiału (azbestowcy w Nowym Jorku) i miło rozmawialiśmy. To była jej chyba nieczęsta rozmowa z kimś, kogo uważa za prawaka. To widać po oczach, gdy nie da się ukryć stosunku do kogoś, kogo uważa się za prawicowca. Z jednej strony obawa, że zaraz coś wywinie, z drugiej – zaskoczenie, że jednak nie wciąż hajluje. I takiej pani środowisko zarzuciło już nie to że śmiertelny symetryzm, ale zaprzeczenie idei zawodu dziennikarskiego.

A więc drodzy wzmożeni: parę słów od medialnego dziadersa. Wiem, że to się zaczęło w okolicach wzmożenia lisowego przy Ciamajdanie, kiedy dziennikarz najpierw zapraszał na demonstrację, później na niej przemawiał. Ale chciałem Wam powiedzieć, że nie ma nic żałośniejszego, przeciwnego istocie żurnalizmu jako profesji społecznego zaufania, niż dziennikarstwo zaangażowane politycznie. To oksymoron. Taki to może być wszystkim, tylko nie dziennikarzem: może być propagandystą, politrukiem, ideowcem z piórem, ale nie może być dziennikarzem. Ja wiem, że dzisiaj, przy wspomnianej na przykładzie liberalizmu podmianie pojęć, to wszystko można nazwać jak się chce, ale zostawcie chociaż to dziennikarstwo.

A więc nie można zarzucać braku zaangażowania politycznego dziennikarzowi, bo tu jest albo zaangażowanie, albo dziennikarstwo. Niestety widzimy dookoła karkołomną próbę połączenia tego ognia z wodą, najgorszą, bo akceptowaną przez obie strony – widzów i nadawaczy. I znowu w kontekście tego marszu. Mi on tam egal, ale za dużo nadziei, bracia i siostry. Nawet jak przyjdzie milijon i więcej, to co? Właśnie czytaliśmy, że to się WTEDY odbędą wybory. Znowu będziemy żyli w rzeczywistości wyobrażonej? Ja tu ukułem pojęcie naukowego braku nowej dziedziny – nie psychologii tłumu, ale psychiatrii tłumu. Bo będziemy dochodzili do jakichś zbiorowych malign. A czego jak czego, ale to rzeczywistości, odnoszenia się do pragmatyzmu najbardziej nam w polskiej polityce brakuje. I dlatego inne nacje traktują nas jak neurastenika Europy, co może byłoby śmieszne, gdyby nie było rozgrywane na niekorzyść naszego interesu narodowego.

Walka klasowa zaostrza się zawsze wedle tej samej reguły. Kiedy wyczerpie swoją formułę ekspansji, obraca się do wewnątrz, przeciw jej egzekutywie. Dochodzi do ideologicznych sporów ilu symetrystów zmieści się jeszcze na główce szpilki poprawności politycznej. Mamy żenadę gorszących kłótni wewnętrznych i, poprzez wzmożenie, cała struktura pęka i wali się. Niestety, przygniatając najczęściej niewinnych. I nie są to panie Rigamonti, ale najczęściej poczciwiny, które zgrzeszyły jedynie tą najczęstszą polską wadą: płonną nadzieją, że da się to wszystko przeczekać, byleby mieć święty spokój.                    

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

3 thoughts on “29.05. Prasą na szafot

  1. Zgadzam się z Panem redaktorem. Ten mechanizm jest mocny i działa coraz szerzej. Ale to nie w TVN się pojawił jako pierwszy. Pierwszym były media, dziś związane politycznie i ideologicznie z obecnym układem władzy., Począwszy od Naszego Dziennika, DoRzeczy, wPolityce. Po 2015 roku część tamtejszych dziennikarzy przeniosła się do TVP i to tam dziś te metody pracy są wyraźnie widoczne i robią „dobrą zmianę” . TVN przy TVP jest jak dziecko w piaskownicy. Oglądam oby dwa kanały (TVPInfo) i muszę przyznać TVP: Goebbles byłby z nich dumny.

    1. Myli się Pan. Może Pan wtedy nie oglądał, ale TVP ani o jotę się po 2015 nie zmieniła. Zmienili się ludzie, TVP zrobiła zwrot w przeciwną stronę. Wcześniej w nie mniej zaangażowany sposób władzuchna (PO) szczuła na opozycję (PiS). Teraz jest dokładnie to samo – władzuchna (PiS) szczuje na opozycję (PO). A te szczucia wzajemne mają jeden cel. Zabetonowanie dwupodziału władzy PiS i PO. Raz my raz wy. Wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych. A w mendiach teatrum.

  2. ktoś mi doniósł o jakiejś konferencyji w Warszawie? Kawrelispalooza, czy cuś…? Szukam po internetach ale niczego nie znajduję… Można prosić o oficjalne potwierdzenie/zaprzeczenie fejknjusa?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *