4.06. Podwójny czerwcowy
4 czerwca, dzień 824
Wpis nr 813
zakażeń/zgonów (dzisiaj)
236/4
Facebook czasami przysyła mi przypominajki rzeczy sprzed lat. Człowiek się nagle orientuje co robił, co myślał jakiś czas temu. To czasami miłe, czasami załamujące. Przyznam się, że w przypadku „Dziennika” sam sobie czasami to robię. To nieźle wychodzi – tak rzucić się kilka lat, a najlepiej ze dwa kowidowe lata wstecz i zobaczyć gdzie się było. Ze swoimi postawami, myślami, naiwnościami. Ale dziś zainspirowały mnie dwa światy, które znowu zobaczyłem. Dwa czerwce, i to nie te, z wpisu poniżej, ale te, które zobaczyłem w mediach. Jeden triumfalny, że wtedy się wszystko zaczęło, że byliśmy jednością i daliśmy łupnia komunie i drugi, o całkiem innym czerwcu czwartym, w którym obalono rząd Olszewskiego.
Ta druga narracja miała pokazać zaprzańskie źródła dzisiejszej opozycji, choć minęło od tego drugiego czwartego czerwca równo 30 lat. Co oznacza, że wielu dzisiejszych antagonistów opowiadających tę historię nosiło wtedy (tetrowe?) pieluchy. Dziś strona rządowa, wtedy odsunięta od władzy w Noc Długich Teczek, opowiada to jako zaprzaństwo agentów, co jest taktycznym skrótem. Jest to naciągane, głównie dlatego, że – jak to w Polsce III RP – mieliśmy w przypadku rządu Olszewskiego do czynienia z koalicją, która sama pod sobą ryła. Dziś rząd mecenasa jest opowiadany jako skrzywdzenie rządowego układu, który zjednoczony parł do dokończenia rewolucji Solidarności. Powstanie rządu jako pierwszej emanacji całkowicie wolnych wyborów miało przerwać tę ciągłość taktycznego porozumienia ustępujących komunistów i „strony społecznej”, jak dowcipnie nazwała się część opozycji. I zabicie tego marzenia przez sojusz postkomunistów i agentów opozycji jest (ma być?) piękną legendą, mitem założycielskich starań o Polskę a la IVRP. Grubo naciąganym.
Dla mnie 4 czerwca roku Olszańskiego był szybkim rezultatem karkołomności i tymczasowości Okrągłego Stołu. Wystarczyło 3 lata i ten zgniły kompromis, a właściwie uwłaszczenie na władzy części opozycji – pękł. Pękł i pokazał swoją istotę. Doszło bowiem do przesilenia i ten układ się… utrzymał. Tak – marzenia o IV RP szybko prysły i układ pookrągłostołowy stał się permanentną tymczasowością państwa polskiego. Świadczy o tym chociażby Konstytucja, która próbowała tę tymczasowość włożyć w ramy ustrojowe. I wyszedł z tego potworek konserwujący wojnę polsko-polską, poprzez nierozstrzygnięcie najważniejszych spraw i odesłanie ich do przyszłych ustaw – generujący permanencję tymczasowości na poziomie ustrojowym, ochotę do grzebania w filarach systemu i niepewność stanu prawnego.
4 czerwca 1992 to nie błąd, to rezultat. I trzeba przyznać, że był to czerwiec przełomowy, bo okazało się, że układ powołujący do życia tę tymczasowość został z nami na razie na dobre. A więc to nie jest prawda o tym wiecznym sporze o postkomuszych uzurpatorach i uczciwych reformatorach. Wszyscy politycy (no, z małymi wyjątkami) są obecnie z tego układu tymczasowej Polski. No, bo dzięki niej, dzięki tym zatopionym w niej mechanizmach w ogóle dotarli do władzy. Wiele było już ekip i opowiadały różne rzeczy, ale żadna nie targnęła się na te tymczasowe filary ułomnej państwowości, które hamują nasz rozwój, wiążąc ręce społecznej i gospodarczej aktywności.
Szczególnie pokazał to kowid, gdyż okazało się, że w III RP nie ma kompletnie ustrojowych bezpieczników mających zabezpieczyć lud przed wyrywnym rządem. To już nie chodzi o sprytne kombinowanie i wykorzystywanie słabości mętnej Konstytucji. Chodzi o jej bezkarne nieprzestrzeganie. Nie dość, że konstytucja to próba zapisu przejścia tymczasowości w system, to nawet tych ułomnych przepisów się nie przestrzega. I to jest jedyna pewność w tym chwiejnym układzie, bo powtarzana jest przez wszystkie ekipy. Ale wróćmy do zapowiadanego wpisu sprzed dwóch lat:
9 czerwca, dzień 98.
Wpis nr 87
zakażonych/zgonów/ozdrowień
27.560/1.183/12.196
Podsumowałem odbyte niedawno rocznicowe wspomnienia z dwóch 4. czerwca. […] Data ta obrosła już takim mitem (podobno założycielskim III RP, tu się zgodzę – jaka III RP, taki jej mit), że warto wrócić do źródeł, bo i apologeci tej daty, i jej krytycy powoli zapominają o faktach, o młodzieży już nie mówiąc, bo ta zna tylko interpretacje obu zwaśnionych stron wojny polsko-polskiej. Aby pochylić się nad osądem ówczesnych zdarzeń trzeba wrócić do tego jak było.
Wybory 4 czerwca 1989 roku wieńczyły ciąg „zgody narodowej”, której apogeum był Okrągły Stół. Ta jednak ważna data, dziś odgrzewana jako koniec komunizmu w Polsce, jest dla mnie w rzeczywistości kolejnym etapem pęknięć społecznej tkanki, które obecnie mają już rozmiary przepaści. Chodź dziś wielu obchodzi tę datę jako „Święto Wolności”, to okazało się po latach, że Polacy nie zagłosowali wtedy tak, jak się umawiały wysokie strony przy Okrągłym Stole. Naród wziął te wybory na poważnie – za plebiscyt przeciwko komunistom, choć frekwencja 63% pokazała, że nie jest tak wesoło (w pierwszych wyborach w II RP, w dodatku przy trwających konfliktach zbrojnych, frekwencja wynosiła 77% – ta różnica pokazuje lepszą skuteczność w wynarodowianiu Polaków przez 44 lata komunizmu niż przez 123 lata zaborów). Skala zwycięstwa nie tylko zmartwiła komunistów, ale także… zwycięską opozycję, która się przestraszyła, że poszło za dobrze. Znowu odezwał się podkorowy, ale i stymulowany strach: jak komunistyczni reformatorzy w mundurach poradzą sobie z wynikiem, który rozsierdzi mityczny beton.
Komuniści nakrzyczeli (serio!) na przedstawicieli Solidarności za taki wynik, co powinno dać wszystkim do myślenia, że nie chodziło tu o głosowanie, ale o jakiś zaplanowany spektakl, którego istoty aktor główny – naród – nie zrozumiał. Doszło do żenujących sytuacji: Solidarność kredytowała swym autorytetem (uwaga!) zmianę ordynacji wyborczej w czasie trwania wyborów… Uznała, że musi tak zrobić, bo społeczeństwo nie zrozumiało mądrości etapu i ścięło komunistom całą uzgodnioną przy Okrągłym Stole listę krajową, co pozostawiało w Sejmie 33 miejsca nieobsadzone przez władzę. Ustalony rachunek wyłaniania sejmowej większości zmieniało to tak radykalnie, że wywracała się założona fasadowość wyników Okrągłego Stołu, dając potencjał koalicyjny Solidarności, a ta miała być w Sejmie tylko od gadania i kredytowania w nim swą obecnością bolesnych reform. Polacy mieli znowu poczucie, że coś nie gra z tym zwycięstwem na raty – Solidarność zakazała nawet organizowania jakichkolwiek manifestacji mających świętować wyborcze zwycięstwo, by zbytnim triumfalizmem nie obrazić czerwonych reformatorów i nie sprowokować do działania mitycznego betonu.
Jak zauważył prof. Zybertowicz, Solidarność w ten sposób sama pozbawiła społeczeństwo ważnego dla formowania się nowej społeczności rytuału przejścia, komfortu posiadania granicy PRZED i PO, resetu, po którym wszyscy razem i każdy z osobna mogliby zacząć nowe życie. Dzisiejsze próby odgrzewania 4 czerwca jako daty „końca komunizmu” są żenujące w porównaniu z twardymi datami końca starego i początku nowego, jakie mają wszystkie, oprócz naszego, byłe demoludy. Naród przyczynił się do znokautowania swojego przeciwnika, cieszył się ze zwycięstwa, ale jego faworyt nie tylko podniósł z ringu pokonanego, ale uniósł w górę jego rękę na znak zwycięstwa. Po czymś takim kibice wyszli z hali pod tytułem „Państwo”. I do tej pory oglądają sprawy publiczne przez telewizor, zamiast w nich uczestniczyć.
Nowy Sejm i wskrzeszony Senat wybrały na prezydenta autora stanu wojennego, na premiera wystawiono Kiszczaka i naród kolejny raz zwątpił. Takie były realne efekty tego „Dnia Wolności”, wstydliwie przemilczane przez jego dzisiejszych apologetów. Gdyby nie szarża Wałęsy z braćmi Kaczyńskimi i przyjęcie na koalicjantów postkomunistycznych satelitów PZPR, czyli ZSL i SD, co dało możliwość wystawienia na premiera Tadeusza Mazowieckiego, Polska gnuśniałaby w nowych dekoracjach starego systemu. Przypomnijmy, że lewicowa frakcja Solidarności proponowała wtedy zamiast koalicji Solidarność-ZSL-SD koalicję (a jakże!) z reformatorskim skrzydłem w PZPR przy udziale ZSL i SD w charakterze statystów. Czyli de facto realizację wyjściowych celów komunistów przed Okrągłym Stołem. Kolejny Front Jedności Narodu.
Ta różnica zdań w ówczesnej opozycji pokazuje rysujące się linie podziałów w pomysłach na Polskę; dodajmy, że podziały te są aktualne do dziś. Strona lewicowa Solidarności pragnęła współrządzić z postkomunistami, zaś Kaczyńscy z Wałęsą grali wtedy na maksymalny efekt, słusznie odczytując, że polityczny bieg czasów przyspiesza, porozumienia Okrągłego Stołu są tylko taktyką, a nie przykazaniami na lata wykutymi w kamiennych tablicach, zaś pakty z komunistami są niemoralne i niepotrzebne, skoro oni słabną i można grać o całość zamiast o funkcję kwiatka do kożucha. Wobec upadku Związku Sowieckiego i słabnącej pozycji jego namiestników w Polsce, porozumienia Okrągłego Stołu stawały się przeżytkiem, który należało jak najszybciej schować do lamusa historii.
Ten podział trwa po dziś dzień i jest podstawowym paliwem wojny polsko-polskiej. I chociaż TAMTYCH komunistów już nie ma, to po pewnych ewolucyjnych zmianach istota konfliktu jest wciąż taka sama. Strona patriotyczna uważa dziś, że postkomunistyczne fortuny i układy przeszły na resortowe dzieci i obecnie chodzą w blasku kapitalistycznych haseł oraz ideologii demokracji liberalnej. Strona liberalna puka się na to w głowę, mówiąc, że to przecież czysty kapitalizm i obiektywny proces doskonalenia się demokracji w jej liberalnej formie.
I teraz popatrzmy jak to dziś wygląda. Dla jednych to był katharsis, wybory jako wola narodu, który zdecydował, że oczyści siebie i Polskę wychodząc z komunizmu. Ci będą opowiadać, że inaczej nie można było, że trzeba było grać w tę grę. Może to i racja, tylko pytanie kto się czego trzymał jak można było ugrać więcej. A można było ugrać od razu. Bo jest pewien szkopuł: Solidarność, a właściwie jej jeden koncyliacyjny i lewicowy odłam, wybrała się sama. Była przecież możliwość zrobienia po Okrągłym Stole a przed wyborami szybkiego zjazdu Solidarności i wybrania na nim delegatów na listy do parlamentu za pomocą demokratycznych decyzji reprezentantów wielomilionowego ruchu społecznego (zjazd odbył się w kwietniu 1990 roku, czyli po herbacie). Była też możliwość, że w trakcie wyborów w puli 35% mandatów uzgodnionej przy Okrągłym Stole Solidarność zrobi sobie własne, wewnętrzne wolne wybory.
W obu przypadkach Solidarność to zablokowała. Nie miało być spontanu, bo jeszcze by się do Sejmu dostała ekstrema, a umówiliśmy się z komunistami, że będą tylko „konstruktywni”, czyli my. Zjazdu nie zorganizowano, zaś na listy wystawiono uzgodnionych w gabinetach swoich, w dodatku obrzucając błotem tych, którzy później w kampanii kandydowali z własnych komitetów, że zwiększają szanse komunistów. Ci nawet nie przeszli przez swoją listę krajową, jak więc mogli zagrozić opozycji w puli Solidarności? 4 czerwca to żadne święto wolności, nic tam nie wygraliśmy oprócz tego, że naród powiedział „wszyscy won”, co później dopuszczona do władzy Solidarność skrzętnie odkręcała. To, że powstał rząd Mazowieckiego, to tylko pośredni efekt tych wyborów. Sytuacja z wielką koalicją wszystkich ze wszystkimi, wciskana wtedy kolanem przez Michnika i Kuronia, była wtedy nie do utrzymania.
Drudzy obchodzą 4 czerwca inaczej. Ten z 1989 roku oceniają mniej więcej jak ja wyżej, plus wersja, że i Okrągły Stół, i strategię wyborczą, i własne listy Solidarność ustalała z Kiszczakiem pod dyktando generała, bo ten siedział na jej teczkach. Ponurą klamrą (koronnym dowodem?) tego ciągu myślowego jest 4 czerwca 1992 roku, kiedy to rząd Olszewskiego upadł, bo chciał zlustrować polską klasę polityczną, aby pozbawić się tego garbu Okrągłego Stołu. I „klasa” polityczna odpowiedziała – solidarnie i ponad podziałami dymisjonując rząd Olszewskiego. „Panowie policzyli głosy”. Był to chyba ostatni akt próby zmiany tego układu bez jego zgody. Wałęsa wkrótce po tym zacznie „wzmacniać lewą nogę”, by grać na równoważenie swojej pozycji. Co kuriozalne – ta noga wykopie go zaraz na zawsze z polityki. Ale czort z Wałęsą – to pozwoliło formacji zaróżowionych czerwonych, po pięciu latach od „obalenia komunizmu” wprowadzić swój przemalowany sztandar PZPR z powrotem do Sejmu i do rządu. Dlatego dla tej drugiej, nazwijmy ją roboczo „patriotycznej” grupy ważniejsze są 4 czerwca obchody rocznicy upadku rządu Olszewskiego, niż „niekonfrontacyjnych wyborów” z 1989 roku. To jasne, że w rocznicę wydarzeń, od 2015 roku, częściej niż Mazowieckiego z „fałką” (to fake, bo to są zdjęcia z grudnia a nie z czerwca 1989 roku), można w TVP obejrzeć „Lewego czerwcowego”, który do dziś robi wrażenie. Ale naród tego nie ogląda. Niewielu chce zaglądać za dekoracje spektaklu, by nie zobaczyć czegoś, co może zburzyć spokój ciepłej wody w kranie.[…]
4 czerwca, jak większość symboli, dzieli Polaków. Mamy dwa czerwce, oba symptomatyczne: każdy z nich „święty” dla jednych, ale zaraz, od razu, z automatu – ten drugi to dramat. Zastanawiam się czy mamy w ogóle jakieś jeszcze wspólne symbole. Może flaga? (ale ona jakaś podobno ostatnio faszystowska), może orzeł? (ale jak go Komorowski zjadł, to już pewnie mniej). Może Mazurek Dąbrowskiego?, ale to też już teraz głównie pieśń kibiców. Od kiedy Matkę Boską z Częstochowy pomalowali na tęczowo nie spodziewam się żadnego szacunku do symboli. Nasza wspólnota się osuwa. I może rzeczywiście te dwa 4. czerwce […] pokazują etapy tego zapadnia się?
Czy to już dno, czy usłyszymy jeszcze pukanie od spodu?
PS. Do tego wpisu użyłem fragmentów ze swojej książki „Trzeci sort”.
Wszystkie zapiski na moim blogu „Dziennik zarazy”
Wszystkie te rzeczy, które wydarzyły się wtedy były pokłosiem błędu tzw. pierwotnego. Dekomunizacji deubekizacji państwa w 1989 i 90 roku. I to była asumpt do powstania i upadku rządu Olszewskiego, rozpadu prawicy w połowie lat 90(kto pamięta „Polskie ZOO” ten się w cyrku nie śmieje), powstania potem AWS i na jego bazie kilka lat później PIS i PO. No i tego co dzieje się dziś. Ciągłe obrzucanie się błotem: „To Wy jesteście ubekami”… „Nie. To Wy jesteście ubekami”… „Nieprawda, to Wy jesteście”, itd, itd. Pamiętam 1988 i 89 rok i ten zapach wolności, jeszcze pod butem ZOMO(pamiętam, ze w 1988 strajkowały jeszcze kopalnie i te kilometrowe procesje suk na sygnale). a już rok później się to wszystko wywaliło komunie. Miałem takie wrażenie, że ludzie naprawdę chcieli zmiany, takiej prawdziwej, surowej, może czasami lekko anarchistycznej. Ale zmiany. A było tylko przejście z jednego systemu do tego samego, tylko że z długami i kryzysem inflacyjnym. Ciekawym jest, ze historia lubi się powtarzać. Dziś mamy bardzo podobną sytuację .Kraj jest rozchwiany po wojnie covidowej, mamy recesję, mamy ogromną inflację spowodowaną wpompowaniem ogromnych pieniędzy do gospodarki, które nie mają pokrycie w towarach i usługach. \Wiele jest reglamentowanych (pamiętacie papier toaletowy w 2020? To było takie przedwiośnie tego co mamy teraz). Tak jak chciał naczelnik. Wracamy do PRL i to nieomal dosłownie.
I to się większości ludzi podoba. Wystarczy spojrzeć na ostatni sondaż „Do rzeczy”. Przytłaczająca większość POlaków chce głosować na PiS, PO, albo inne Huyownie. Dobre, kilkuletnie pranie mózgu i bolszewicka cenzura zawsze przynoszą efekty. Będziesz miał pół miski ryżu, kaganiec na pysku i mikroczipa w … no, wiecie gdzie. i będziesz szczęśliwy, że zacytuję klasyka.
No pewnie, najlepiej jakby na putina głosowali, albo chociaż na ruskiego trolla „czytelnika”. Żal d. „czytelnikowi” ściska, że nie na millera, cimochę, urbana, blekę etc., bo swojej wyliczance jakoś komuchów nie wymienił.
Standard, dziewiąta wieczór, to i nachlany, spróbuj coś na trzeźwo napisać, może będzie zrozumiałe, a nie zobaczyłeś, że Twoich idoli nie wymienił i Ci gul skoczył.
Tak BMX, WSZYSTKO jest tak jak chciał „naczelnik”. Bo on myśli „o wszystkim” nawet o tym jak bmx-y dupę reglamentowanym papierem wycierały.
” I pomyślał właśnie „naczelnik” cynicznie uśmiechając się i szczerząc przy tym zepsute, nieleczone zęby: zrobię im (bmx-om) PRL, niech poczują się jak ja w mojej zmarnowanej przez komunę młodości…
Ale, ale. Czy taka pokraka jak „naczelnik” mogła być kiedykolwiek młoda? Czy komuna była jego wrogiem czy raczej sprzymierzeńcem skoro wtedy wspinał się po szczeblach kariery … ?
Mniejsza z tym. Grunt, że teraz niszczy nam, bmx-om życie i dlatego trzeba w niego nieustannie nap… pod dowolnym pretekstem.”
Tak, bmx. Z jednej strony nienawidzisz i gardzisz karłem, a z drugiej wierzysz w jego omnipotencję. Nie ma dla ciebie ratunku
Wspominanie tamtych czasów dobre jest i dla pamięci własnej i dla nauki maluczkim. Rozliczanie tamtych dni, to już niepotrzebna fantasmagoria…można by, to… należało tamto…Z dzisiejszej perspektywy WSZYSTKO można by inaczej. Dlatego złości mnie gdy słyszę głosy o niepotrzebnym,
Powstaniu Warszawskim i domniemanych układach Bolka. Nie te czasy, nie ci ludzie, nie ten Musk!