8.01. Kartonowe tarcze
8 stycznia, dzień 1042.
Wpis nr 1031
zakażeń/zgonów
143/0
Zapraszam do wsparcia mojego bloga
Wersja audio
Zacząłem się przyglądać o co chodzi z tą Unią. Bo my jesteśmy w jakimś ślizgu i to nie wiadomo dlaczego. Ostatnio rozmawiałem z kolegą co się na polityce mocno zna, ten mówił, że grzechy PiS-u to głupstwo, bo jak przyjdą tu tuski z globalistami to będzie taki zamordyzm, że zatęsknimy za komuną. Ale ja się zapytałem, że skoro jedyną ostoją (mniejszego zła, dodajmy) ma być PiS, to dlaczego tak ustępuje Unii Europejskiej? Przecież powinien się stawiać, zwłaszcza, że na tym buduje swoją nieustępliwość, podobającą się jego patriotycznemu elektoratowi. I tu mój kolega zgłupiał, bo powiedział, że właśnie tego nie rozumie.
Sięgnąłem sobie więc do… lipca 2020 roku. Wtedy mieliśmy dyskusję czy premier Morawiecki, który pojechał do Brukseli załatwić raz na zawsze kwestie warunkowania praworządności, załatwił te sprawę czy nie. Sprawa była ważna, bo szarpali nas za tę praworządność, bo ten temat zamienił – nieudany obszar walki – czyli demokrację. Przypomnę o przesileniu sejmowym, blokowaniu mównicy, możliwości rozwiązania Sejmu, Tusku czekającym na rozwój wypadków we Wrocławiu, pohukiwaniu Lisów, że „teraz, teraz”. Wtedy to się przewaliło i wyszło, że demokracja jakoś się nie sprawdza i poszło na praworządność. I zostało do dzisiaj. Wtedy, w lipcu 2020 premier miał to przerwać, zdefiniować praworządność do warunkowania i jechać dalej. I zrobił tak, ustalił z Unią słownikową definicję praworządności (że dotyczy to tylko prawidłowości wydawania środków unijnych) i podpisał wszelkie papiery, że kasę dostaniemy. A mógł się postawić i polskie weto wywaliłoby pokowidowy porządek w kosmos.
I wtedy zaczęła się równia pochyła. Okazało się, że takie ustalenia to na gębę tylko były, zaś Bruksela od razu przystąpiła do karania nas w ramach już całkiem inaczej, bo rozszerzająco, definiowanej praworządności. Do tego dołączył się jako zbrojne ramię TSUE i było już pozamiatane. Zaczął się cały ciąg polskich ustępstw, w nadziei, że Unia jednak kaskę da, z tym że w dwóch porządkach: na użytek wewnętrzny, że to wstrzymywanie środków to pozatraktatowe chamstwo, zaś na użytek unijny – zgadzanie się na wszystko. Z tym, że kwestie wicie-rozumicie były obiecywane na gębę, w dodatku z częścią urzędników unijnych, po czym przychodzili inni i mówili, że nic o ustaleniach nie wiedzą. No cyrk.
Ten mechanizm nasilał się za każdym razem, kiedy głos Polski stawał się ważny, było to tylko przy okazji głosowań dla Unii znaczących, czyli takich, w których decydowało polskie weto. Wtedy obiecywano, znów na gębę, coś Polaczkom, po czym Murzyn zrobił swoje, czyli nie skorzystał z weta, by wymusić na Unii przestrzeganie ustaleń, chociażby wynikających z KPO i lądowaliśmy na kolejnym coraz bardziej szkodliwym etapie dokręcania Polsce śruby.
Tak wylądowaliśmy na kamieniach milowych, czyli nie tylko mieliśmy się „upraworządnić”, ale w osobnym formacie, z góry zgodzić się na rzeczy, w których kiedyś moglibyśmy skorzystać z weta. W końcu członek rządu wrócił z Brukseli, znowu z tarczą ale na tarczy, przywożąc napisane przez Unię rozwiązanie – stworzenie pozorów izby dyscyplinarnej przy Naczelnym Sądzie Administracyjnym – kompletnie sprzeczne z polską konstytucją. Jeśli dodać do tego, że Unia wymaga by każdy sędzia mógł zakwestionować prawidłowość powołania innego sędziego (kolejny absurd konstytucyjny), a nawet kwestionować legalność instytucji państwowych, to mamy obraz tego w czym jesteśmy. Do normalnego w III RP chaosu systemowego dokładane nam są, za sprawą kolejnych ustępstw rządu, rozwiązania kompletnie demolujące i tak kartonowe państwo. Za chwilę każdy już suweren będzie miał tego dość, czyli zrobimy kolejny obrót zagłosowania na byle kogo, bo gorzej już być nie może.
Ta motywacja wyborcza to dowód zapaści państwa polskiego w swej przenoszonej pookrągłostołowej formie. Kolejne ekipy dochodzą do władzy, demolują państwo i gospodarkę, o sferze społecznej polegającej na zarządzaniu wojną polsko-polską nie wspomnę, tak narozrabiają, że wszyscy mają tego dość i wybierają obietnice kolejnej (dwójpolowej) zmiany, która na fali, że „gorzej już być nie może”, przejmuje władzę i… zaczyna od nowa. Przekonstruowuje państwo, przez pierwsze powiedzmy pół roku coś tam naprawi po poprzednikach, ale całe pozostałe 3 lata przeznacza już na walkę o reelekcję. Slalom z wizją tylko następnej tyczki i łapaniem talerzy spadających ze stołu, kołysanego burzami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Taka jest dynamika „zdarzeń” III RP i sens polityki uprawianej przez „klasę próżniaczą”.
I teraz mamy ten PiS w śmiertelnym zwarciu z opozycją, która jest zorkiestrowana kompletnie z zapędami Brukseli. Interes jest wspólny – pozbycie się za pomocą narzędzi unijnych znienawidzonego przeciwnika, konserwatywnego (dodajmy, jedynie obyczajowo) rządu Kaczyńskiego. Cel to szczytny, a więc usprawiedliwiający wszelkie środki – w przypadku Unii jest to łamanie traktatów, w przypadku opozycji – zaprzaństwo, czyli służenie cudzym interesom, byleby tylko zdobyć władzę, choćby i później miało się to skończyć klientelizmem na rzecz niepolskiego patrona.
To co teraz nawywijano można przyrównać do zakupu domu. Mamy oto rząd, który dowiedział się, że jest nowy produkt na podniesienie się z kowidowych szaleństw. Produkt wystawiła Unia i można się ubiegać o otrzymanie sporego zastrzyku środków pieniężnych. Produkt to dziwny, bo taki bank nam mówi na co ten kredyt ma być przeznaczony, bo okazuje się że nie na to co by kredytobiorca chciał. Nie. To fundusz na przyspieszoną transformację: w tęczowe domki, w wiatraczki, na cyfrową transformację, równościowe inicjatywy i poprawę służby zdrowia, o której kierunku i kosztach zadecyduje w każdym kraju WHO. Trzeba tylko podpisać kwit, że zaciągamy – wspólny z resztą chętnych – dług i dajemy unijnemu bankowi prawo do pobierania od nas niektórych podatków. My to podpisujemy, jak widać – nie czytając. Zagwarantowaliśmy sobie tylko (na gębę), że wypłata tych środków nie będzie uzależniana od mętnych reguł praworządności. Po podpisaniu okazuje się, że jednak będzie uzależniana i kasiory nie ma i nie wiadomo czy będzie.
I to co najlepsze – my tej kasy nie dostajemy, ale raty i odsetki… płacimy. Taki podpisaliśmy kontrakt. Taki, którego nie podpisałby żaden w miarę myślący obywatel, gdyby brał kredyt na dom. Bo kto by podpisał kwity, że płaci odsetki i raty na dom, którego nie może wybudować tak jak chce, w dodatku takiego kredytu może nie dostać, zaś raty i odsetki ma spłacać? A nasz rząd takie cudo podpisał. Jeszcze dał pozwolenie (w przypadku podatku od plastiku na rok wstecz!) do ściągania od siebie podatków na rzecz spłaty takiego długu. Mało tego – teraz idzie na kolejne ustępstwa – obiecuje na przyszłość takiemu „bankowi”, że tu i tam (w końcu kto to wie ile i jakich kamieni milowych naobiecywaliśmy Unii) wprowadzi u siebie takie cuda jak opodatkowanie samochodów spalinowych czy przymus opłat za drogi ekspresowe.
Mało tego – rząd, zwiedziony obietnicami Unii, uwierzył w to co podpisał i zaczął ogłaszać od razu, że kasa idzie i zbawi Polskę, choć wiadomo było od początku, rządowi na pewno a i niektórym kumatym co się interesują, że kasiora to znaczona i że niewielu Polakom z tego tytułu przybędzie. Te pieniądze i tak miały (pisze miały bo nie mają, gdyż nic z tego rząd PiS-u nie dostanie, nawet jak wygra wybory) wrócić na Zachód, gdy się popatrzy chociaż na wydatki na zielone łady, w których technologii nie mamy i będziemy kupować od Starej Europy. Ale naród uwierzył, że PiS mu coś załatwił. A PiS niczego nie załatwił, tylko Unia go załatwiła. Tam w Brukseli musieli pękać ze śmiechu kiedy po Polsce szalała kampania o tym ile tam kasy zaraz dostaniemy. Ci tam w Unii wiedzieli, że to PiS zaciąga następny dług – tym razem śmiertelny, bo nie do spłacenia dług nadziei u swego obecnego i potencjalnego elektoratu. A środki na te obietnice leżą w ręku Brukseli a ta, tym bardziej po takich kampanijnych zapewnieniach, nie wypuści takiej okazji z ręki.
Tak, w tej sytuacji nawet najbardziej zagorzały zwolennik PiS-u gubi się w uzasadnieniu tak naiwnej postawy. A wystarczy tylko zrozumieć jedno – Unia nigdy nie da tej kasy, bo ta może i mogłaby – jak widać w zasadzie tylko propagandowo – wzmocnić znienawidzony rząd. Jak to się zrozumie, to już wszystko staje się jasne. Było nie podpisywać kwitów, pal licho resztę członków Unii. Formuła zaproponowana przez Brukselę wymagała jednomyślności. Groziło wtedy to, że polskie weto wstrzyma ten ruch dla każdego z członków i oni… pogniewają się na Polskę. A to by było dopiero. Nic by nie było – w przypadku spłaty (niemieckich i francuskich) złych długów udzielonych Grecji też Unia chciała, by wszyscy się na to złożyli. Weto dała Wielka Brytania, wtedy jeszcze członek wspólnoty. I co się stało? Nic, a właściwie wszystko, czyli stało się porządnie. Chętni stworzyli osobny mechanizm dla chętnych, nie dla wszystkich, bez wymogu jednomyślności i pieniądze (łącznie z polskimi pieniędzmi od Tuska do ratowania obcych banków w strefie walutowej, do której nie należymy) poszły. Tak byłoby i teraz. Zawetowali byśmy, tamci by zrobili swoje, ale dla chętnych. Wtedy – dziś już trudniej – pożyczylibyśmy na rynkach na swoje rzeczywiste potrzeby, nikt by polskiego rządu za gardło nie trzymał, nie byłoby żadnych podatków pobieranych przez Unię z naszego terenu, ani kamieni milowych z cudacznymi rewolucjami podnoszącymi koszty Polaków w celu realizacji jakichś klimatycznych mrzonek. O postulatach wysadzenia ładu systemowego za pomocą legalizacji rokoszu sędziowskiego nie wspomnę.
Jest to tak absurdalne, że widzę w internetach różne próby znalezienia racjonalizacji powodów takiego samobójstwa. Jest tu kilka wersji. A to, że Morawiecki to globalista, który oszukuje Kaczyńskiego (przez dwa lata, coraz to dostając oszukańcze bęcki od Brukseli?), a że to agent niemiecki, co daje proste wytłumaczenie jego spolegliwości. No różnie próbuje się znaleźć tu jakikolwiek powód. Bo te oficjalne, suflowane przez władze, jak pisałem, są sprzeczne. Na użytek wewnętrzny, że walczymy z berlińskim wrogiem schowanym pod płaszczykiem brukselskim, że ani guzika nie damy, i ten zewnętrzny, że jednak zabrali nam nie tylko guzik ale kolejne palto, z którym pojechaliśmy do Brukseli, by się przypodobać w propozycji nowego wdzianka. I że kornie spróbujemy jeszcze raz twórczo popatrzeć się na możliwość implementacji wymuszonych rozwiązań. I tak jeździmy udając rycerza co dla swoich wraca z boju z tarczą, a dla zewnętrznych dawno ją sprzedał. Zaś ludowi pokazuje jedynie atrapę tej tarczy, kartonową jak cała III RP.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Polski rząd?
Polski???!
Panie redaktorze, Pan w to jeszcze wierzy?
My już nie mamy rządu. My mamy już wyłącznie, i to niezależnie od tego, kto te nasze pseudowybory wygrywa, wyłącznie gubernatorów.
Ruskich, niemieckich bądź amerykańskich.
To tak jak w końcówce I Rp.
Staś był agent ruski, podobnie ci różni Braniccy i Potoccy, a Kołłątaj ze swoją Kuźnicą, co to króla Stasia namówił do Targowicy – agent pruski. Biorący od starego Fryca grubą kasę. Ale tego ostatniego dzieciom się dziś nie mówi.
Nie bądźmy więc przynajmniej my tu i teraz dziećmi.
NIE MAMY polskiego rządu.
Mamy wyłącznie zarządzających z zewnętrznego nadania, których legitymujemy pseudowyborami na listy ustalane przez owych zarządzających.
Jak to było u Greków?
-„Nieszczęsne królestwo i zginienia bliskie,
w którym ani boska sprawiedliwość
ani ludzkie prawa mają miejsce.”
Zapomniałeś jeszcze o Narodzie Wybranym. „Was, Polaków, ma nie być”. No, ale o tym pisać nie wolno, bo to byłby anty…. no, wiadomo co. Nawet myśleć nie wolno .
A w ogóle to, moim zdaniem, chyba nie ma niczego absurdalnego w stwierdzeniu, że Moravetzky po prostu ma zadanie i je konsekwentnie wykonuje. Co do Kaczyńskiego, to mam wątpliwości. Czy w tym uczestniczy, czy jest już tylko dziadkiem z demencją?
Brawo Autorze , analiza w punkt . Pozostaje tylko ( ? ) odpowiedź na pytanie : dlaczego ? Bo że PMM robi to celowo , nie mam wątpliwości ( inaczej trzeba założyć , że zwariował i cała reszta razem z nim )