30.09. Maraton suwerena
30 września, wpis nr 1226
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Od razu sorki, ale dziś nie będzie audio, chyba, że dojdę do formy. Złapało mnie jakieś przeziębienie (wiadomo – nieszczepionym szurem, nie to co zdrowaś Mario wszystkich, co powzięli preparat) i nie dam rady naczytać. Może później, bowiem zaraz przejdzie przez Polskę marsz miliona serc i tuszę, że wielu po tym odzyska nie tylko głos, ale i nadzieję. A więc dzisiaj wpis polityczny i mam nadzieję, że na czasie.
Będziemy mieli sezon festiwalowy demokracji, gdyż za jej święto uważa się wybory. Suweren idzie do urn, podejmuje decyzję i przekazuje państwowe lejce konkretnej ekipie. Tyle, że przy ordynacji proporcjonalnej nie bardzo wie kogo wybiera i to nie tylko dlatego, że np. takie wybory parlamentarne to się odbyły grubo wcześniej, kiedy plemienni naczelnicy układali listy. Wadą ordynacji proporcjonalnej jest również to, że wyborca nie wie na jakie przyszłe koalicje głosuje. Te zawiązują się dopiero po wyborach, co jest oczywistą regułą, ale ordynacja większościowa zmusza do tworzenia i ogłaszania ewentualnych koalicji jeszcze przed wyborami. Wiadomo więc więcej wyborcy na temat tego, kogo wybiera.
Ale wróćmy do naszego festiwalu – szykuje nam się pięć ważnych aktów wyborczych dla Polski w roku 2024. Trzy lokalne, czyli krajowe i co najmniej dwa akty międzynarodowe. Nie liczę oczywiście innych zagranicznych, bo popadlibyśmy w miałkość. Ustawiłem sobie nasze trzy w kolejności zdarzeń, zaś zagraniczne w terminach granicznych (jedne na początku roku, drugie pod koniec), by zamknąć międzynarodową klamrą nasze krajowe boje. Omówię je w takiej kolejności i spróbuję także wyłapać ich wzajemne powiązania.
Przyspieszone wybory parlamentarne (kwiecień?)
Na razie z badań wynika powyborcza sytuacja, która wróży wielki zamęt. Języczkowa u wagi Konfederacja, bez której wychodzi, że nie da się złożyć większości, jak dotrzyma słowa, że nie wejdzie do żadnego rządu, może być „winna” systemowego impasu. Ma on polegać na niemożności skonstruowania większości, by powołać rząd. A to oznacza konstytucyjne „trzy kroki” i jak te się nie powiodą – konieczność rozpisania przez prezydenta przedterminowych wyborów. Jak sobie policzymy ile te korowody mogą trwać, to wychodzi, że gdzieś tak w kwietniu 2024 roku Polska znowu spotka się przy urnach.
Jestem pewien, że będzie wielkie larum. Moim zdaniem pookągłostołowy system polityczny się wzburzy, że ktoś naruszył tę plemienną dwójpolówkę. Chłopcy w krótkich spodenkach, ci z Konfederacji oczywiście, będą obwiniani i odsądzani od czci i wiary, że trzeba się do urn wybrać ponownie. I ten atak będzie jeszcze jednym dowodem na istnienie POPiSu, w tym wypadku dotyczącego wspólnej zgody na nienaruszalność samoodtwarzającego się systemu plemiennego. Rzeczywiście ci okropni korwiniści i faszyści mogą popsuć tę zabawę, a wielu się do jej postaci przyzwyczaiło. I to nie tylko uczyniła to klaska polityczna, ale i wyborcy. Ostatnio miałem taką rozmowę z (jeszcze) ciekawskimi paniami, które były mocno zdziwione moją tezą, że Konfederacja nie powinna iść do rządu. Spytały: „to po co konfederaci idą do parlamentu, skoro nie chcą rządzić? To nie fair.” I tak panie nie lubią Konfederacji, ale fakt, że może ona nie chcieć sformować rządu stał się dla nich kolejnym argumentem, że Konfederacja to rozrabiaki polityczne. Tak ta dwójpolówka przeżarła już mózgi – nawet ta straszna Konfa MUSI przecież przyłączyć się do któregoś z plemion, nie może być inaczej, choć – jako żywo – w ustroju Polski nic takiego nie jest zapisane. Ale to jest jak z książką kucharską – w Konstytucji jest jak zrobić danie i ani słowa jak ono będzie smakować. To się okazuje dopiero po ugotowaniu. Również po ugotowaniu żaby-suwerena.
Okres pomiędzy jednymi wyborami a drugimi będzie więc szaleństwem oskarżeń i obelg ze strony III RP, które – moim zdaniem – do końca skompromitują plemienny układ polski. Jeśli suweren tego nie zauważy, to sam sobie będzie winien – dobrowolnie wejdzie znowu do celi wojny polsko-polskiej, zaś klucze do drzwi przekaże temu strażnikowi, którego wyrzuci maszyna losująca D’Hondta. Jeżeli Konfederacja wytrzyma „kuszenie na pustyni”, to może dużo ugrać. Nawet jak dostanie premiera i wejdzie do rządu, to jednocześnie zacznie się rozbieranie przystawki, widok znany. Jednak sama Konfederacja takiego eksperymentu by nie przetrzymała i rozpadłaby się wraz z ulokowaną w niej nadzieją na zmianę, sprzedaną przez kilka kotów, które przejdą na stronę tuczną.
Jeżeli zaś dobrze to rozegra, tu mam pewne wątpliwości widząc jej zadyszkę w końcówce tej kampanii, to może w dogrywce dostać dwucyfrowy wynik, niekoniecznie z jedynką z przodu. A to zupełnie inna sprawa, bo wtedy nie wiadomo kto wyląduje jako przystawka. Okres przyspieszonych wyborów to będzie też wysyp nowych inicjatyw politycznych, których barierą wejścia będą już tylko dwie sprawy – pieniądze i organizacja infrastruktury wyborczej. System będzie biadolił i się szastał, ale wtedy trzeba spokojnie przypomnieć, że przedterminowe przygody mieliśmy już kiedyś. Pomijając posmoleńskie wybory prezydenckie, to przecież w 2007 roku PiS się poddał przyspieszonej weryfikacji, kiedy mu się posypała koalicja z Giertychami i Lepperami. Nikt wtedy jakoś nie płakał, że znowu gonią do urn. A teraz będą utyskiwania. I nie dziwota – wtedy wybierano któregoś z plemiennych kandydatów, teraz będą przewracać jakieś stoliki, nie wiadomo czy i jaki będzie ten stolik nowy i kto się do niego załapie.
Może też być, że i to drugie rozdanie nie da rządowego rezultatu. To dopiero będzie bieda. Trzeba więc przypomnieć, że w takim Izraelu to przez ostatnie lata wybory parlamentarne przypadają średnio co 10 miesięcy, zaś w wielu krajach (Włochy, Belgia) bezhołowie trwało latami. Dla nich to nie pierwszyzna, u nas w „młodej demokracji” najbardziej będą utyskiwać „prawdziwi demokraci”, bo takie festiwale zaburzają im pewność przeradzania się wyborów w kooptacyjny system uzupełniania elity. Tak czy siak – mogą to być tym razem naprawdę „najważniejsze wybory w III RP”, kładące – daj Bóg – kres temu ustrojowi, trzymającego kraj w pułapce niedorozwoju, zaś społeczeństwo w emocjonalnych porywach plemiennej parapolityki.
Odkładane wybory samorządowe (kwiecień)
Chciałem napisać, że tu termin pewny, ale się złapałem za rękę – nic nie jest tu pewne, boć termin był przekładany, nawet zaraz wygasną powołania rad JST, i jeśli rząd czegoś nie zrobi, to samorząd będzie w kolejnym zawieszeniu. Tu należy dodać, że system samorządowy w Polsce stał się upolityczniony głównie przez ciepłe posadki w urzędach marszałkowskich, głownie dlatego, że sporo kasy unijnej przechodzi przez ręce marszałków. A tu polityka – jak kiedyś pacjent w NFZ – idzie za pieniądzem. Przez system polityczny samorząd to kolejne łupy, często (tak jak obecnie) traktowany jest jako poczekalnia na lepszy fart w wyborach parlamentarnych. A więc partyjni w samorządach dokarmiają na synekurkach tych, którym się w wyborach do Sejmu powinęło kopytko.
Samorząd, szczególnie w wielkich miastach, to znakomita trampolina do „pójścia wyżej”. Taki Trzaskowski jest bardziej popularny niż Tusk, ale chyba tylko dlatego, że chwalą go w ankietach ci, co w stolicy nie mieszkają, albo są to lemingi, dla których głosowanie na nogę do stołu byłoby lepsze niż pisowiec w ratuszu. Tak czy siak partie polityczne, jak wynika z powyższego, są dla samorządu elementem toksycznym, gdzie lokalna polityka staje się atrakcyjna tylko ze względu na podział łupów, najczęściej finansowych. Cierpi na tym samorządność, bo jest często obsadzana niekompetentnymi ludźmi, nie mającymi pojęcia o zarządzaniu społecznością lokalną, a infrastrukturą to już w ogóle.
Partyjniactwo w samorządzie czyni dodatkowo jedną mocną wyrwę – jako podstawowy szczebel startu w politykę samorząd jest brukany tą partyjnością tak, że trudno się przebić przez bariery (również estetyczne) komuś, kto by chciał coś nowego wnieść do polityki. Ale i tak – gdy odejmie się synekurskie urzędy marszałkowskie i politycznie plebiscytowe miasta – w polskich samorządach rządzą lokalne komitety wyborców, wybrane przez mieszkańców, gdzie decydowały bardziej kompetencje niż polityczne barwy partyjne.
I jak to może być w tym roku 2024? Ano dziwnie, bo i merytorycznie (i może terminowo) te parlamentarne będą oddziaływały na siebie. Może nawet – przy zbiegu końca procesu „trzech kroków” – mogą się odbyć jednocześnie. Co będzie stanowić dość dużą pokusę do przenoszenia decyzji wyborców jednak z parlamentarnych na samorządowe. Wszystko zależy od tego, jak się bezpartyjna samorządność ogarnie. Zdaje się, że inicjatywy „bezpartyjności” w samorządach będą się mnożyły, nie bez udziału partii, które będą chciały rozmydlić tę alternatywę.
Jest pokusa przed Konfederacją, która może pomyśleć (jeśli jej dobrze pójdzie w wyborach do Sejmu), by zdyskontować swoją pozycję i markę w wyborach lokalnych. Przestrzegałbym przed tym. Wybory samorządowe to potężna wyszywanka, ciężka do ogarnięcia przez partię, która w tych wyborach parlamentarnych wykazała się krótką ławką i impulsową organizacją kampanii, opartą na eventach. W dodatku – jak pisałem wyżej – pewnie trzeba będzie wybierać pomiędzy zaangażowaniem w przyspieszone wybory, by wziąć o rząd więcej, na pewno nie kosztem wejścia w kierat wyborów samorządowych. Coś za coś.
Myślę, że najrozsądniej będzie Konfederacji wejść w koalicje z ogarniętymi lokalsami i wziąć parę mandatów w paru sejmikach. Konfederacja nie bardzo wierzy w samorząd, Korwin wygadywał o nim wiele bzdur i widać, że im to raczej do niczego nie jest potrzebne. Ale jak będzie można dobrze sprzedać swoją markę, to – czemu nie. Mam tylko nadzieję, że lokalna Polska się jakoś obroni przed politycznym zalewem plemiennym, który jednych magnesuje coraz bardziej, zaś drugich – coraz bardziej odrzuca.
Wybory do europarlamentu (czerwiec)
No, tu się będzie działo. I chyba dlatego Unia przyspiesza, bo nie jest pewna co będzie po tych wyborach. Chce sobie nieodwołalnie załatwić co się da, bo dzień sądu już się zbliża. Może zechcieć przepchnąć osłabienie lub likwidację veta, by już kompletnie spacyfikować krnąbrnych. Agenda 2030 właśnie przyspieszyła, szczególnie w obszarze „Zielonego szaleństwa”. Pojawiają się co prawda – tak jak w Niemczech – sygnały otrzeźwienia, szczególnie przy wprowadzeniu ETS2 dotyczącego transportu i mieszkalnictwa, który to mechanizm jest prostą drogą do zubożenia społeczeństw i biedy wywłaszczającej ludzi z domów nie do utrzymania. Właśnie Niemcy zadudnili w bębny protestu – a jak ten najbogatszy nardów na to nie stać, to co dopiero mówić o nas? Ale jak Niemcy załatwią sobie odstępstwo od tych regulacji, to jestem pewien, że inne kraje będą przez te same Niemcy jednak zmuszone do przestrzegania tych obostrzeń, z których się właśnie Berlin chce wywinąć. Niemcy mają swoją ścieżkę, w swojej przecież Unii, czego przykładem jest uchwała ichniego trybunału konstytucyjnego, że żadne zewnętrzne prawo (w tym unijne) nie może wejść w życie na terenie Niemiec bez zgody parlamentu. U nas – mamy Sejm jako biuro tłumaczeń dyrektyw na ustawy polskie i nikt tam przy nich nie marudzi, chyba, że chce je jeszcze podostrzyć.
Co Unia więc jeszcze nawywija do czerwca 2024 i czy to wpłynie na decyzje wyborców, a jeśli tak – to jak się one objawią? Jak zagłosują czerwoni przecież w większości (co widać po ich składzie w Brukseli) mieszkańcy Zachodu? A antyunijne ruchy dostały teraz mocne papiery potwierdzające ich kiedyś spiskowe teorie: że Bruksela dąży do federalizacji Europy, pozatraktatowo obcina kompetencje państw, gra pieniędzmi przeciwko odstępcom, faszyzuje swych mieszkańców ekologiczną ideologią, zaś covid wykorzystuje do wprowadzenia kontroli na orwellowskim poziomie. Czy Unia za to zapłaci w tych wyborach?
Może tak. Ale wymagałoby to jednak powołania i skoordynowania antyunijnej międzynarodówki nie tylko, żeby pod jednym parasolowym brandem zdobyć więcej głosów, ale by poczynić zalążek przyszłych koalicji mogących w ważnych sprawach blokować czerwonych europosłów w dziele realizacji agendy federalizacji i globalizacji Europy. Moim zdaniem najwięcej w tych wyborach na polskim podwórku może ugrać… Konfederacja. Jak przetrzyma polskie kuszenie po pierwszych wyborach, jak jej dobrze pójdzie w przedterminowych, to może zrobić do Brukseli dobry wynik. Tak jak w tych wyborach – co prawda doprowadziła do erozji tego zjawiska – stała się depozytariuszem nadziei na zmianę przegniłego systemu, tak samo może być i w przypadku Europarlamentu. Wszyscy są już tą Unią zmęczeni, Tuski będą cmokać jaka to ta Unia super, zaś PiS nie będzie mógł udawać udatnie antyunijnego, bo przez 8 lat podpisywał Brukseli wszystko i dostawał w zamian tylko połajanki.
A więc robi się nisza dla Konfederacji. Ta zaś jednak tu kluczy i nie mówi prawdy. Widocznie czyta bezkrytycznie wyniki sondaży, że Polacy jednak chcą być w Unii, choć ostatnie badania pokazały tu pierwsze oznaki zapaści tego zaufania. A Unia jeszcze dołoży po cenach i to właśnie przed wyborami. Wiadomo – partie polityczne będą wzrost cen zarzucały przeciwnikom, ale jak skokowo wzrosną ceny za energię i obowiązki remontowe wszystkim Polakom, to rodacy mogą pierwszy raz poczuć co to znaczy być członkiem Unii.
A trzeba nam wiedzieć, że to w Brukseli tworzy się prawo polskie. Watahy lobbystów forsują bardzo interesowne regulacje, uzasadniane coraz większą histerią klimatyczną. Takie działania ustawiają nas coraz bardziej w roli „montowni Europy”, co może wystarczy na przeżycie, ale nie na technologiczną suwerenność Najjaśniejszej. Trzeba to do znudzenia mówić Polakom, bo dla nich perspektywa krajowa jest przemożna i często prowadząca do mylenia skutków z przyczynami. W swojej pracy często jestem świadkiem, że pewne procesy, inicjowane w Brukseli, bez udziału, a co najmniej dozoru polskich europarlamentarzystów, stają się szybko prawem z obowiązkiem wdrożenia szkodliwych często dla nas rozwiązań. Wystarczy tylko popatrzeć jak interes niemiecki objawiał się poprzez Unię, chociażby w przypadku ruskiego gazu. Ten ze swą niską ceną miał podbijać konkurencyjność niemieckiego przemysłu, Niemcy o to dbali – wszystko miało być na gaz, zaś elektrownie atomowe okazywały się być najbardziej środowiskowo szkodliwe, choć spalanie gazu emituje przecież zanieczyszczenia. Ale wtedy gadka w Niemczech (sorry – w Unii) była inna – gaz, gaz, a kto się będzie opierał to mu wytniemy wszelkie energetyczne alternatywy, zaś Kreml pokara śmiałków wyższymi cenami. I co? – przyszła wojna i się skończyło. I u Niemca, i… w regulacjach unijnych. Teraz już nie gaz – jak trwoga to do Boga, może być nawet węgiel brunatny (byle nie w Polsce) i teraz wszyscy huzia na pompy ciepła. A kto robi najfajniejsze według unijnych norm?
I takie brukselskie jaja należy przerwać. Może to zrobić, jak powiadam, zwarta międzynarodówka antyunijna, pozbierana po krajach. Tyle, że te antychrysty brukselskie to różne są. Np. duża frakcja z niemieckiej AfD pójdzie do Brukseli. A te dziady znowu są prorosyjskie. I jak tu się z nimi układać na sztamę? Z tych animozji korzysta lewactwo, jak nie medialnie, to politycznie, rozbijając front swoich przeciwników. Będzie ciężko to pozbierać do kupy, nawet jak liczebnie będą szanse.
Tyle kumulacja polska w okresie kwiecień-czerwiec, teraz popatrzmy na świat, by zobaczyć które wybory mogą mieć dla nas znaczenie.
Klamra (styczeń i październik)
Rok 2024 rozpocznie Tajwan wyborami prezydenckimi. I tu mamy dwie opcja – obie niespecjalnie ciekawe. Bo tam się zaostrzyła alternatywa: Tajwan będzie chiński (i tu się wkurzą Amerykanie), albo jeszcze bardziej niepodległy (co zdenerwuje Chińczyków). A trzeba wiedzieć, że sam Tajwan leży jak kość niezgody pośrodku potencjalnego teatru III wojny światowej, jaka o prymat nad światem może rozegrać się na Pacyfiku. I sytuacja obecna, dynamicznej równowagi, może się zdestabilizować w którąś ze stron, w każdym wypadku zaostrzającą potencjał konfliktu na skalę światową.
Tak, żyjemy w świecie zglobalizowanym i nie dziwota, że gdzieś tam za górami, za lasami decydują się nasze losy na jakiejś wysepce. Nie dość, że może dojść do wojny mocarstw, to nawet przy mniejszej skali konfliktu teatr europejski z angażowaniem Rosji na Ukrainie może stać się drugorzędnym. Wsparcie, również polityczne, USA zelżeje i zostaniemy sami – znowu pomiędzy Rosją a Niemcami, w dodatku pogniewani ze wszystkimi, nawet z Ukrainą. Tak, że rok 2024 zacznie się z przytupem, choć nie przy polskich urnach.
Druga część klamry to wybory na Bidena w październiku, w USA. To też będą „najważniejsze wybory” w historii Ameryki. Biden wystartuje, zobaczymy czy dostanie nominację. Trump wystartuje, też jeśli nominację otrzyma, choć nimb uciśnionego prześladowanego daje mu duże przody. Jak wygra Biden, to Stany pogrążą się w kolejnej odsłonie wojny kulturowej, globalizmu i sanitaryzmu. Ja jestem za Trumpem, choćby dlatego, iż zapowiedział, że rozliczy sanitarystów za covid, choć ten dżin został wypuszczony z butelki nie bez jego udziału. Ale zawsze jest czas na powrót syna marnotrawnego. Jedno tylko zastrzeżenie – nie wiadomo jak Trump postąpi z wojną na Ukrainie (jeśli ta będzie jeszcze do tej pory trwała). Amerykański Donald zarzekał się, że wojnę tę skończy raz-dwa, nie wiadomo tylko na jakich warunkach. I czy będą one korzystne dla Polski.
Myślę, że Trump w sprawie Chin nie wyjdzie jednak poza ramy wojny handlowej, choć jeśli zacznie ją przegrywać, a tak się dzieje, to może być różnie. Nawet jak odejdzie na Pacyfik to pozostawić może w Europie Polskę, jako strażnika amerykańskich interesów. Biden prędzej odda kontrolę na Europą Niemcom, co będzie dla nas niekorzystne. Tak czy siak w przypadku obu prezydentów sytuacja Polski będzie się komplikować, w dodatku w czasie gdy możemy mieć u siebie zawieruchy decyzyjne z powodu niemożności powołania rządu.
O roku ów…
No, będzie gorąco. Polacy zobaczą demokrację w działaniu i nie będzie to budujący widok. Może to da do myślenia suwerenowi, że demokratyczne zaklęcia i tricki trzymają nas w pozorach sprawczości czynnego ludu wyborczego. Trzeba będzie aż trzy razy podjąć ważne decyzje, zaś dwa akty wyborcze za granicą trzeba będzie obserwować z uwagą przynależną zdarzeniom dalekim, choć brzemiennym. Obawiam się, że w dużej części Polacy z lenistwa odwołają się do konsekwentnego wspierania któregoś z plemion, bo permutacja trzech wyborów w trzy miesiące może zawrócić w głowach wyjaławianych z refleksji przez proste wybory mediów plemiennych. Każde kolejne wybory były w III RP najważniejsze, ważniejsze od poprzednich. Zawsze z tego żartowałem, ale w tym roku zaprawdę szykuje się nie festiwal, ale chyba najważniejszy okres decyzji, przesądzający nie tylko o drodze III RP, ale i o jej przetrwaniu.
P.S. Aha, bym zapomniał – w przyszłym roku odbędą się także wybory na prezydenta Ukrainy. Oj, będzie się działo…
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
BaldTV: Iluzja demokracji. Neoliberalizm i propaganda czyli dlaczego owce milczą
https://youtu.be/NkvYxVrsvzM?si=av1_tk0estnQFdYy
Przecież uniemożliwiająca normalne rządzenie Polską (i to komukolwiek) Konfederacja to spełnienie marzeń Putina (o drugim naszym potężnym sąsiedzie nie wspominając). Powtórzenie numeru z Lepperem (który – przypomnę kolejny raz – został stworzony, na wzorze i licencji bodaj Żyrynowskiego w Moskwie, jako taka opozycja wobec rządzących, która jest mocna w gębie, ale w kluczowych dla władzy momentach zawsze ją popiera – został wymyślony po to, aby przy padających notowaniach lewicy władzy nie przejął PiS, głosujący mieli do wyboru atrapę opozycji, słowem jako broń przeciw Kaczyńskiemu, którą ten zdołał użyć na swoją korzyść, za co Lepper zapłacił najwyższą cenę, a Giertych stawał na uszach aby udowodnić swoją użyteczność po konwersji i nie podzielić jego losu).
Jedyne co się zmieniło na lepsze, to to, że nawet ci, którzy mają uniemożliwić polskiej prawicy rządzenie (i odłóżmy tu na bok spory, kto jest „prawdziwą” prawicą, typowy chwyt erystyczny ruskich trolli w tym miejscu takich dyskusji) muszą już też robić za prawicę i patriotów, nie lepperzyć i palikotyzować.
Może i we Włoszech czy Izraelu rządy zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale te kraje nie leżą między Rosją i Niemcami – potężnym (co najmniej potencjalnie, do momentu wsparcia z zewnątrz – jawnego lub ukrytego) wrogiem i jeszcze potężniejszym „sojusznikiem” (pytanie czyim – uczcie się historii, jeżeli nie chcecie jej powtórki). Raczej żaden z izraelskich rządów nie kwestionował zagrożenia otaczającym ich Islamem… To fałszywe porównanie, bagatelizowanie chaosu, jaki może wprowadzić w naszym kraju akoalicyjna Konfa w tych – już niedługo – śmiertelnie niebezpiecznych czasach. Swoją drogą to duża sztuka narysować wszystkie kropki zewnętrznych i wewnętrznych zagrożeń i ich nie połączyć, a taka jest konstrukcja powyższego wpisu.
A zagrożeń „partyjnej” demokracji można uniknąć w jeden sposób – partie, podobnie jak ich koalicje – powinny się oficjalnie tworzyć po głosowaniu i po pierwszym posiedzeniu Sejmu każdej kolejnej kadencji. Powinniśmy głosować na pojedynczych posłów, konkretnych ludzi, nie na listy ułożone przez partyjnych bossów.
Cały nasz model demokracji (podobnie jak reguły gry gospodarczej narzucane nam z Brukseli) jest wymyślony tak, abyśmy nigdy nie zdołali stworzyć silnego i skutecznego państwa, abyśmy trwali w zaklętym kole niemożności. Jak się tylko zaczniemy z niego wyłamywać, bądź pojawią się choćby jakieś szanse ku temu, zawsze nam wymyślą jakąś Samoobronę, ekopolitykę bądź Konfederację. I przedstawią w takim świetle, aby wielu wierzyło w nie, jak w zbawienie…
Pan tu z wysokiego C, a tymczasem lud polski po 30 latach deformy edukacyjnej łyka baje obuplemienne jak gęś kluski. Albo jak widownia nowego Znachora rodem z Netfliksu.
A kogo tam dziś w Polsce schyłkowej obchodzą takie drobiazgi jak odwrócenie następstw i przyczyn w obietnicach plemiennych polityków, czy banknoty hitlerowskiego okupacyjnego Banku Emisyjnego w Polsce w kopercie wręczanej Marysi Wilczurównie przez hrabinę Czyńską w politpoprawnej edycji „Znachora” z Netflixa, którego akcja toczy się w latach 30. XX wieku w II RP?
Wdzięczna publika i tak łyka i łyka największe bzdury jak gęś kluski.
Ilość agresji i chamstwa wśród plemiennych wyznawców jednej i drugiej strony pokazuje, że ten kraj jest do szczętu zniszczony, ogłupiony i podzielony. Przed wyborami to jaskrawo widać, więc jak Pan mówi może i Konfederacja byłaby jakąś nadzieją na dłuższą zmianę, ale przypuszczam że wątpię.
Mimo wszystko Konfederacja. Nie ma partii idealnych a jeśli są to zawsze będą poza Sejmem. Może wreszcie uda się zatłuc tego magdalenkowego upiora i zacząć coś nowego. Marzy mi się Sejm gdzie rządzi koalicja Konfederacji z Solidarną Polską a w opozycji jest PJJ i depcze im po piętach. Ale to marzenia ściętej głowy.