23.11. Wojna i pokój
23 listopada, wpis nr 1382
Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Kroi się koniec wojny. Wiadomo – kroiło się wcześniej parę razy i nic nie wiadomo i teraz. Sam fakt, że porozumienie pokojowe jest podpisywane przez USA i Rosję wskazuje prawdziwe strony tej wojny. A to oznacza, że rzeczywiście była to proxy war, wojna zastępcza, jako kolejny akt strategii USA mającej polegać na wyłuskaniu Ukrainy spod wpływów Moskwy, lub – w wersji minimalistycznej – na zrobieniu na Ukrainie tym razem rosyjskiego Wietnamu. Wiecznie krwawiącej rany na południu strefy wpływów imperialnych zapędów Moskali.
Fatalne kalkulacje Waszygtonu
Waszyngton napinał tę cięciwę aż do momentu, w którym Putin powiedział – sprawdzam. Ta strategia amerykańska nie była tylko cyniczna, ale była głupia. Cynizm miał tu polegać na tym, że za cenę krwi Ukraińców realizowało się swoje cele, patrząc się z bezpiecznej odległości jak kosztem nieodgadnionych ofiar osłabia się geopolitycznego rywala. Głupota polegała na fałszywej kalkulacji, że takim działaniem osłabi się potencjalnego partnera Chin, lub – co już było kompletnym kuriozum – rachowano, że osłabiona Rosja może się… odwrócić od Chin i skoligacić z USA. Wyszło kompletnie odwrotnie.
Trump zobaczył, że nie tylko nie ma co liczyć na militarne osłabienie Rosji i jakąś formę jej przegranej lub chociażby na kontynuację ciągle żarzącego się konfliktu wikłającego Moskwę. Sytuacja się odwróciła na tyle, że wojna, która miała osłabić potencjalnego partnera Chin de facto pchnęła Rosję w ramiona Pekinu. Ten, patrząc się z daleka na ten konflikt, wzywał do pokoju, widział, że Rosja i tak wpadnie w jego wpływy, ale także, że z powodu tak spektakularnego osłabienia Waszyngtonu, nie Rosji, dojdzie do przebiegunowania świata na Południe, zaś sam Zachód skończy ze swą hegemonią światową. Wojna sprowincjonalizowała Europę, która już kompletnie się nie liczy, na tyle, że Putin z Trumpem w jednym ze swoich punktów porozumienia zdecydowali, że Ukraina będzie przyjęta do Unii Europejskiej, nawet nie pytając jej – Unii – o zgodę. Ukraina przyjęła te 28 punktów, z tym, że Moskwa stwierdziła, że propozycja Trumpa jest ciekawa, ale oficjalnie jej jeszcze Rosji nie przedstawiono. Czyżby Putin dowiedział się o niej z mediów?
Rachunki Zełenskiego
Porozumienie zakłada przeprowadzenie wyborów na prezydenta Ukrainy w przeciągu 100 dni od jego podpisania. A będzie to czas podsumowania rezultatów wojny, co zdaje się przesądzać losy Zełenskiego. Przesądzać, bo rachunek polityczny tej wojny wygląda dla niego fatalnie. Będzie musiał sobie on poradzić z bardzo trudną kwestią: w kwietniu 2022 roku leżała przed nim o wiele lepsza propozycja pokoju, której nie przyjął. Po ponad 3,5 roku, niewiadomych setek tysięcy ofiar przyjdzie przyjąć o wiele gorsze warunki pokoju, a właściwie – przegranej wojny. I ktoś się może – może? musi! – zapytać po co to było. A odpowiedzi na pytanie „po co?” są w każdym wypadku dla Zełenskiego fatalne. Że namówili go ci zachodni koledzy, którzy – bez Amerykanów – okazało się, że tylko podpuszczali Kijów, nie przynosząc realnej militarnej pomocy? Fatalnie. No bo przecież nie powie się ludowi, że walczono po to by się tam jacyś szalbierze w rządzie zdążyli nachapać z międzynarodowej pomocy. A przecież Zachód wiedział o tym co się tam dzieje, aż się Donald wkurzył i zdarł zasłony. Tymczasem nasz Radek obiecał kolejne setki milionów na pomoc militarną dla Kijowa. Ten możliwy pokój jest szansą na odłączenie tej kosztownej dla nas kroplówki pomocy, jednak jak się zamkną transfery na armię (propozycja pokojowa Putin-Trump zakłada znaczną redukcję ukraińskiej armii), to mogą być one przerzucone na odbudowę Ukrainy, kolejny worek bez dna, gdzie wkładać kasę będziemy, zaś na odbudowie nie zarobimy. Traktat też zakłada, że 50% zysków z odbudowy Ukrainy pójdzie do USA. Trump więc kasuje za swą pomoc jak za zboże – kilkukrotnie. No bo popatrzmy – broń sprzedaje, w ukraińskich metalach ziem rzadkich też chce mieć zyski, teraz chce mieć i zyski z odbudowy. A my? Ano my po staremu – wszystko na coraz bardziej krzywy ryj będziemy rozdawać. Na coraz bardziej krzywy ryj, bo Ukraińcy do nas coraz bardziej szczerzą zęby i – założę się – zaraz wylądujemy jako winni całej ukraińskiej katastrofie, jako jedyna przyczyna ich klęski, o co dbają już od dawna Niemcy, ze swym ambasadorem w Kijowie na czele.
Polska powojenna
Najgorszy jest – jeśli, powtarzam, jest to pokój możliwy – nasz bilans tej wojny. Pokłóciliśmy się ze wszystkimi dookoła, wypruliśmy się z broni i kasy, pozycja międzynarodowa spadła już do poziomów, gdy jest z niej zadowolonych chyba już tylko jej autor. Dla rządu Tuska wieść o pokoju to moment… fatalny. Polski rząd nie tylko zagrzewał do boju jak cała Europa, w czym przyłączał się do globalistycznej agendy, ale też miał w kontynuacji tej awantury poważny motyw na polityczny rynek wewnętrzny. Było czym straszyć, gromadzić spłoszone ptactwo pod skrzydłami uśmiechniętej kwoki. Po zawarciu pokoju trudno będzie wskazywać na ciągłe i rosnące zagrożenie ze strony Rosji, boć to przecież porozumienie pokojowe podpisze z Putinem nasz strategiczny partner, co zamknie raczej kalkulacje, że zaraz to napadną na nas, ci tam z Kremla. Zamkną się warunki do z jednej strony straszenia wojną, zaś z drugiej nawoływania do niej.
Wojna, która zamieniła temat kowidowy na zakładkę potwierdziła zasadę, że jeśli władze dostają większą władzę ze względu na ekstraordynaryjne zdarzenia, to tacy włodarze sami będą prokurować w sposób ciągły nadzwyczajne sytuacje, gdyż ciężko będzie zrezygnować z powiększonej i niekontrolowanej władzy. Ćwiczyliśmy to w kowidzie. Teraz Tusk miałby to stracić? On, jak i inni jego europejscy koledzy skrzętnie korzystają z tej wygodnej, acz niebezpiecznej sytuacji. Cała Europa w swej liberalnej, a właściwie coraz bardziej globalistycznej postaci, korzysta z tej sytuacji. Elity straszą wojną, co ma zamazać ich własną i zawinioną nieudolność, sytuację osłabienia gospodarki, migracyjnego kryzysu i rozejścia się szwów kontraktu społecznego, który miał za zgodę na ograniczanie zapominanych już wolności dać materialny dobrobyt – z tego została już tylko przetrenowana kowidowa wymiana wolności za (złudną jak się okazuje) obietnicę bezpieczeństwa.
Nasz bilans jest jeszcze obniżony na tyle, że dostaniemy za sąsiada kadłubowe i niestabilne państwo, kolejne Dzikie Pola, wyludnioną ziemię, migrację w ramach „łączenia rodzin” do Polski, drugi, alternatywny naród na naszej ziemi, wodzony na pokuszenie przez plemiona wojny polsko-polskiej, który nie pała jakąś szczególną estymą do kraju goszczącego, roszczeniowy i kulturowo dość odległy. Na pozostałościach po rozebranej Ukrainie hasać będą do woli, mam nadzieję, że bez większego przesiąkania do Polski, elementy kultu narodowego nieszczęśliwie osadzonego w swych idolach projektu ukraińskiego postawionego na faszyzmie i czystości rasowej.
Lekcja Orwella
Wojna to fatalna rzecz, ale trzeba ciągle przypominać Orwell’a, który powiedział, że prawdziwym wrogiem i zbrodniarzem nie jest żołnierz walczącej armii, bo ten działa w bezwzględnej maszynce, ale ci, który sprawili, że wojna stała się nieuchronna. Znowu „skrwawione ziemie” stały się krwawą areną ścierania się interesów mocarstw. Tym razem (na razie?) bez naszego zwyczajowego udziału. I to jest chyba jedyna pozytywna rzecz wynikająca dla nas z tej wojny. Rzecz, którą wcale nie zawdzięczamy dalekowzroczności naszej klasy politycznej. Ot, po prostu tak szczęśliwi się złożyło. Kiedyś nasi politycy potrafili wykorzystać dla nas wąskie okienka możliwości, dziś musimy dziękować Bogu, że nie korzystają z nowych opcji, bo ich nie ma, a to głównie dlatego, że nasza polityka jest dziś daleka od państwowych priorytetów. Jest albo spełnianiem obcej woli, albo wyrazem zakompleksionych ambicji jakichś niedorozwojów emocjonalnych.
Kończy się ta wojna, szkoda tylko tych chłopaków z okopów. Po raz pierwszy (ale może nie ostatni?) nie są to nasze chłopaki.
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
