19.10. Sic transit gloria Margot
19 października, dzień 231.
Wpis nr 220
zakażeń/zgonów/ozdrowień
183.248/3.614/94.014
Od razu zastrzegam, że nie odmieniłem przez łaciński dopełniacz słowa „Margot”, bo nie wiem jakiego rodzaju użyć. Z łaciny byłem niezły, przede wszystkim dlatego, że ją jeszcze miałem. Starożytni przewidzieli chyba wszystko wszystko oprócz niebinarności w zaimkach osobowych.
Żeby uświadomić sobie mechanizmy, które nami rządzą warto wrócić do niegdysiejszych bohaterów naszych zbiorowych trosk, by zobaczyć jak szybko przemija (medialna) chwała tego świata. Wróćmy do Margot. I co? Już mamy odruch wymiotny. Przecież to stary temat, teraz już nieważny. Ale to było nieledwie cztery tygodnie temu. Był(a)(o) na ustach wszystkich. To był temat nr 1 wszystkich mediów, rozmawiało się o tym wśród znajomych, w rodzinie, prawie że w kościele.
A teraz ja wracam do tego tematu? Po co? Ano po to by wykazać sobie i czytającym jak łatwo dajemy się uwodzić, jak bardzo się tematami przejmujemy, choć żyją w naszej świadomości tylko przez chwilę. A w trakcie wzmożenia wydają się nam tematami wielkimi, nawet jeśli się im przeciwstawiamy. Wtedy nagle ktoś zmienia medialną wajchę i nam się w głowach też priorytety przestawiają. Temat znika jak gdyby nigdy nic a my tego nie zauważamy. Nie zauważamy, że wsiadamy już na inny podstawiony wagonik medialnego roller coaster’a. Opiszę ten mechanizm za parę dni, ale teraz masochizując się nad samymi sobą zobaczmy, jak daliśmy się zrobić w Margot.
Był on idealnym uosobieniem walki nowego ze starym. Płynnie niebinarny, rozrabiaka, akcja bezpośrednia a nie takie tam pitolenie o wartościach. Dobry materiał na symbol. Wszystko poszło jak trzeba: aresztowany, szykanowany, ideologiczny męczennik do followania przez tłumy młodzieży. Do tego dołączyli starsi, którzy zauważyli w tej postaci szansę na przeprowadzenie jaskrawego podziału na my i oni. Czyli materiał na polityczną rozgrywkę.
Ale kolo się urwał. Bo gdyby grzecznie, bez klnięcia dał się polubić jako bezbronna ofiara społecznego ostracyzmu wobec jego niezawinionej niebinarności to byłby do dziś sztandarem obecnej opozycji. Pewniak na posła w przyszłych wyborach. Zamiennik Grodzkiej. Ale Margot klął, wyzywał nawet ikony opozycyjnego establishmentu za zbyt mało radykalną postawę. Nie dał się lubić, starszych nie słuchał, zawyżał poziom społecznego konfliktu, co wielu politykom się nie podobało. Bo albo był zbyt radykalny dla ich elektoratu, który trzeba przyciągnąć, albo zbyt radykalny dla radykałów lewicy, czyli kradł im szoł i elektorat.
Margot został więc sam, to znaczy opuściła go jego jedyna przewaga, na którą stawiał: atencja mediów. Te – jak wiadomo – gonią za „wyrazistością”, którą często nie przypadkiem mylą z radykalną kontrowersyjnością. I Margot w to grał, ale starsi i mądrzejsi zdecydowali, że nie będą stawiać na tak niepewnego konie. I Margot zniknął z mediów. Czyli przestał żyć. Kasa na „wlepki i inne dzikie akcje” się rozeszła i głód zaglądnął do chatki rybaka.
Była nawet rozpaczliwa i kompromitująca próba zwrócenia uwagi mediów na margotowy ruch „Stop Bzdurom”. Niejaki (niejaka? z nimi tam nie dojdziesz) Lu został wepchnięty pod tramwaj. To znaczy nie wiadomo czy został wepchnięty, bo „zareagował maszynista”, nikt tego nie widział a sprawa ucichła od razu jak się warszawskie tramwaje zaczęły dopytywać co i jak, bo na monitoringu to powinno być. Może Lu się zorientował, że tam nic nie będzie i zamilkła, ale relacja o próbie morderstwa poszła w świat. A jak to bywa – świat już był zajęty czym innym. Ale warto odnotować tę próbę rozdętą do wszechogarniającej atmosfery zagrożenia, łącznie z programowym wezwaniem: „zróbcie proszę cokolwiek”.
Teraz Margot próbuje się powrócić po raz kolejny. Mamy sążnisty wywiad w Gazecie Wyborczej. Po pierwszych próbach rozmowy z niebinarnym w okolicy zatrzymania Margot były wywiady na temat więziennych jego perypetii. Dziennikarze troszczyli się o losy pierwszego (?) politycznego więźnia genderyzmu. Margot chojrakował. Teraz wracamy do korzeni. Czyli mamy wywiad o losach niebinarnego, jak mu szło od początku i że źle.
Z Margot jest jak z Kidawą, kiedy ta kandydowała na prezydenta. Najgorsze co można zrobić takiej osobie (poza brakiem medialnej uwagi) to przystawić mikrofon do ust i dać się wygadać. Nie trzeba nawet zadawać pytań. Wszystko staje się jasne. Jaśniejsze niż wszelkie spekulacje w temacie. Tam nie ma nic.
I takimi bzdurami dawaliśmy się sami sobie fascynować przez dłuższy okres czasu. Teraz z ochotą to wypieramy, bo widzimy, że daliśmy się jakimś przyczynkarskim tematem zrobić w balona. Dlatego temat ten wydaje nam się stary i nieważny. Nasz mózg po prostu broni się tym odrzuceniem przed świadomością jak niewielką mądrością rządzona jest opinia publiczna. Łącznie z naszą własną.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Trafiłam na Pana Dziennik przypadkiem jakieś 2 tygodnie temu. Przeczytałam wpisy z października i września.
Przyjemność przeczytania pozostałych wpisów pozostawię sobie na wydanie książkowe.
Ciekawa jestem jak u Pana dokonała się przemiana z „koronoentuzjasty” na „płaskoziemca”?
Ja od samego początku tzn. gdzieś od połowy kwietnia jestem płaskoziemcem. Mam wiedzę z pierwszej ręki, bo mój mąż jest myślącym lekarzem i wszystko to, co zostało zawarte w liście otwartym lekarzy belgijskich, opublikowanym z końcem września, wiedzieliśmy już w kwietniu. Po prostu inaczej być nie mogło. Nie wiem czy odnosił się Pan w swoich wpisach do tego listu? Jest on ważny z co najmniej dwóch powodów: obejmuje wszystkie aspekty związane z COVID oraz podaje bibliografię do badań naukowych.
Pozdrawiam serdecznie Pana i Czytelników
Ja, parwdpodobnie jak większość krajan, zawierzyłam na początku autorytetom. Czyli przekazowi oficjalnemu. Potem zacząłem od logiki i naipisałem w kwietniu tekst „A jeśli się pomyliliśmy”. Potem juz poszło. Fakty i logika się nie zgadzały. Potem trafiłem na Wodanga i resztę. Potem na Klimczewskiego. I niech się Pani sama siebie nie nazywa płąskoziemcą. Prosze to zostawić propagandzie. Koronarealistka wystarczy. Dzięki za dobre słowo. Zdrówka.