6.02. Greta wraca i sanskryt w Opolskiem, czyli pierwsze kowidki lutowe
6 lutego, dzień 341.
Wpis nr 330
zakażeń/zgonów
1.545.530/38.994
Idzie niedziela, a więc pora na kowidki. Od razu uprzedzam, by nie namawiać mnie na analizę „nowego otwarcia” Koalicji Obywatelskiej. Moje pokłady sadyzmu wyczerpały się na szkolnych lekcjach biologii, jak żabie podskakiwała nóżka. A więc do dzieła.
Zaczynamy i skończymy na ciekawostkach. Na twitterze zabawny bon mocik o globalistach: „… niektórzy zauważą, że nie ma żadnego wolnego rynku – jest grupa bardzo bogatych kapitalistów , którzy co prawda nie zjedzą trzech obiadów ale sprawią , ze ty nie zjesz swojego wcale”. Dobre, choć smutne – jak większość dobrych rzeczy w dzisiejszych czasach.
Wracamy do naszego stałego wątku, czyli kolejne przykłady debilizmu wcielonej poprawności politycznej. Teraz padło na… karty do gry. Otóż okazały się one rasistowskie, bo król „jest zbyt ważny”. No jasne jak, bije damę… To i tak trwało zbyt długo. Teraz będą karty neutralne płciowo. No ok, znikną karciani panowie i panie i będzie można bić kartę kartą bez publicznego zgorszenia, ale co z „transwartością”? No bo jeśli poczuję, że moja dwójka pik jest teraz szóstką, to czy będę nią mógł bić piątkę?
Od razu zanaczam, że sprawa nie dotyczy relacji król-królowa w szachach. Tu jest wszystko ok. Królowa jest najsilniejszą figurą, lata we wszystkie strony, leje wszystkich a reszta się bije o coraz bardziej nieporadnego króla, który może niewiele więcej niż szeregowy pionek, nawet nie może bić w przelocie. Samo życie w drugiej dekadzie XXI wieku…
Trump nam się pojawił i to prześmiewczo. Biden w jednym z pierwszych aktów prawnych powrócił do porozumienia paryskiego, z którego Trump wyszedł. Porozumienie zobowiązuje uczestniczące w nim państwa m.in. do redukcji emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Okazało się, że USA wcale nie muszą wracać do tego porozumienia, bo… za Trumpa osiągnięto i bez Paryża takie redukcje emisji, że jej poziom spełnia już dawno limity wyznaczone w porozumieniu. I zrobił to wróg klimatu, na spokojnie, bez żadnych klubów i porozumień. Tak że powrót Bidena jest wysoce iluzoryczny.
Co ciekawe – w Stanach doszło do historycznej zmiany wektorów. Za pomocą Trumpa Republikanie stali się partią robotników i niższych rejonów klasy średniej oraz utracili poparcie wielkiego biznesu. Demokraci zaś coraz bardziej reprezentują interesy Wall Street, Big Tech czy Hollywood. Ciekawe czy wiedzą o tym biedniacy z ulicznych protestów z czasów kiedy BLM i Antifa przejęły władzę w USA? O take Ameryke walczylim?
Upadł kolejny mit dotyczący Trumpa, to znaczy o tym, że były prezydent jest rasistą. Z badań wyszło, że na Trumpa głosowało najwięcej „niebiałych” Amerykanów od… 1860 roku. Ale kto by się tam tam przejmował faktami. Tylko co zrobić z – jak widać – zawiedzionymi nadziejami kolorowych mniejszości (?), dla których ich faworyt przegrał, a wygrani, na których ta frakcja nie głosowała mają usta pełne frazesów, że chcą jej uchylić nieba, zachmurzonego do tej pory przez jej faworyta?
Czasami zaglądam do Grety, naszej obrończyni klimatu przed ludzkością. No, ostatnio wirus ją przyćmił, nie mówiąc już o fali zimy, która wśród prostodusznych podważa tezy o jakimś ociepleniu. Otóż wyszły szczegóły „kuchni” młodej aktywistki (kiedy Nobel, no kiedy?). Grecie omsknął się paluszek na myszce i nadała światu, jako swoje, instrukcje i cały harmonogram postów jakie otrzymała w sprawie protestów rolników w Indiach. Kto sufluje Grecie jej rewelacje? W tym wypadku kanadyjska fundacja Poetic Justice. Czyli płatni specjaliści od zadym o nierównościach. Mamy więc dymiącą lufę pistoletu, że ktoś kieruje tym pełnoletnim już fenomenem. Dla mnie to było oczywiste od razu, bo jak o sprawach klimatu na poziomie światowych decydentów może dyskutować dziewczynka, która widać, że ma kłopoty z własną emocjonalnością, żeby nie powiedzieć – kontrolą zachowań?
Wróćmy do wirusa naszego, bo przez niego się przecież tu spotykamy. Ostatnio potwierdziły się wraże tezy, że wirus mieszka już wśród nas od dawna i w stopniu o wiele szerszym niż nam się wydaje. Dziś raportowane w mediach tempo wzrostu liczby zakażonych jest raczej tempem odkrywania tej prawdy w ramach aktualnej polityki testów. W Nowym Sączu w firmie Newag przeprowadzono testy na 1354 pracownikach i wyszło, że prawie połowa miała już kontakt z koronawirusem. Oczywiście większość tego nie zauważyła.
Pamiętacie jak okazało się, że w Gazecie Wyborczej trzeba przeprowadzać szkolenia, bo redaktory nie czują wszystkich subtelności nowych czasów poprawności politycznej i genderyzmu? Boże, jak ja bym chciał być na takim szkoleniu – być świadkiem jak się uświadamia dotychczasową awangardę, że wciąż odstaje – bezcenne. Ale okazało się, że wszystko psu na budę, od kiedy w Wyborczej w sferze modowej ukazał się „zestaw na manifestacje”, czyli jak mamy się ubrać by było modnie i wygodnie. Cena zestawu 4426 zł. No to się będą mieli z pyszna rodzice Julek, jak te przyjdą do nich po sfinansowanie zadymnego szpeju. Redakcja znowu się kaja, ale dla mnie to ciekawe egzemplum tego co robi Gazeta od lat – czyli komercjalizuje robienie wody z mózgu swoim odbiorcom. To raj każdego wydawcy o motywacjach politycznych – tłuc kasę na wciskaniu ideolo. Zdobywać wierzących i wystawiać ich firmom do komercjalizacji. Szacun!
Coraz to pojawiają się takie mapki jak coś się nazywa w poszczególnych regionach Polski. Był już Święty Mikołaj, czy jak go gdzie tam nazywają. Dziś ciekawe zestawienie jak się nazywa w Polsce bułka. Sprawa nie jest oczywista, bo każdy myśli, że inni tak samo na nią mówią jak u niego. Dla językoznawcy to jakiś absolut, godzien pracy doktorskiej. Proszę bardzo, jak się mówi na bułkę w poszczególnych regionach: angielka, ale zaraz gdzieś indziej – bułka paryska; bułka wrocławska (wiadomo, że Dolny Śląsk, ale czemu… Podlasie?); bina, francuz (no, no…), gryzka (chyba, że taka mała, wiadomo południe Mazowsza); kawiarka (Pan Tadeusz?), ale… kawiorek (wiadomo bogata Wielkopolska) i odmiana kawiorka (jak oni tam kupują bułkę do kawioru?); lenga (nie wnikam, bo to opolskie) ale to wariacja na bazie również opolskiej lingi (u hindusów Pierwotne Kosmiczne Jajo, ale i fallus, trzeba by tam pojechać w to opolskie zobaczyć te kształty, no czaaad), i odmiana lynga; parówka (jak oni tam kupują prawdziwe parówki? Poproszę trzy parówki z szynki i dobrze wypieczoną parówkę?), sztangiel i wek czy weka to już prościzna. Mamy bogaty i żywy język, nawet w Opolskiem zapożyczenia z sanskrytu. No nie ma się czego wstydzić. Jest światowo.
I na końcu metafizyczne. Natrafiłem w internecie na książkę pt. „Wykorzystanie łosi w oddziałach kawaleryjskich Armii Czerwonej”. I tak to tutaj zostawię bez komentarza, bo każdy by wszystko popsuł.
Miłej niedzieli, choć z tym ostatnim to będziemy musieli jakoś żyć…
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
W Polsce to się nazywa weka. A w koloniach — rozmaicie.
🙂