16.06. Stan polskiej racji stanu.

9

16 czerwca, dzień 471.

Wpis nr 460

zakażeń/zgonów

2.878.0618/74.688

Los nas doświadcza. Mamy jakąś kumulację, ale jak mówił ksiądz Bronisław Bozowski: nie ma przypadków, są tylko znaki. Najpierw więc o przypadkach, a później trzeba pomyśleć – o znakach czego? Przycisnęło nas nagle, w tym samym momencie i na wszystkich kierunkach. No bo popatrzmy: zaczęło się wewnętrznie od wyłączenia 10 bloków w Elektrowni Bełchatów, potem, po opanowaniu awarii, wrócił problem z pożarem taśmociągu. Następnie od południa, od Czechów, poszło, że mamy zamknąć kopalnię Turów, zaopatrującą kolejną elektrownię. Z północy wyślizgali nas Duńczycy na Baltic Pipe, z powodu jakiegoś (nomen omen, a la wirus) nietoperza… Zaraz potem, sygnalizacyjnie oczywiście, ostatnio zaprzyjaźniona z naszą polityką wschodnią, Białoruś zamknęła nam (na cztery, konserwujące dni) rurociąg Przyjaźń. Jak do tego dołożyć z zachodu niemieckie sukces projektu Nord Stream 2 przy coraz mniej cichym przyzwoleniu USA, to mamy układ domknięty.

Nasza polityka „dywersyfikacji” zawiodła na wszystkich kierunkach i widać, że na pochyłe polskie drzewo skaczą kozy ze wszystkich stron. Tyle „przypadki”, teraz czego to są znaki. Niestety pokazuje to nie tylko niezborność obecnej władzy, ale śmiem twierdzić, że bujanie się wszystkich polskich ekip w całej III RP. Klęska polskiej polityki nie dotyczy tu wyłącznie kwestii energetycznej, ale najlepiej tę ogólną polityczną mizerię wszystkich ekip wykazać na jej przykładzie. Własne zasoby mamy w odwrocie, stabilność dostaw zewnętrznych jak widać stoi pod wielowektorowym znakiem zapytania. Nie wiadomo nic, oprócz tego, że zapłacimy coraz wyższe rachunki za tą politykę. Szastanie się od ściany do ściany w kwestii energetyki kolejnych ekip jest nie tylko wypadkową zmian koncepcji. Jest wypadkową krótkotrwałych horyzontów partykularnych celów władzy obliczonej na kadencję, góra dwie. A do polityki energetycznej trzeba mieć strategię na lata. Ta zaś zmieniała się w rytm wyborczych niespodzianek, które serwował suweren w poszukiwaniu nadziei coraz to gdzieś indziej.

Gdzie jest ten końcowy „znak Bozowskiego”. Obawiam się, że w całej istocie III RP. Już kiedyś utyskiwałem, że jesteśmy krajem, który od ponad 30 lat nie zdefiniował swojej racji stanu. Zestawu niezbędników, geopolitycznych aksjomatów, przestrzeganych i rozwijanych przez wszystkie ekipy rządzące. Ale zdaje się, że się myliłem. Mamy jedną dominantę, która przechodzi w poprzek wszystkich rządzących ekip, jest kontynuowana przez nie, a mieliśmy już tu wszystkie tęczowe zestawy rządzących od prawa do lewa, od brunatnych do czerwonych. I zawsze pojawiało się to samo, taka nasza racja nie-stanu. Tymczasowa perspektywa decyzji, brak strategii i inklinacje do podwieszania się do silniejszych za cenę utraty własnej decyzyjności państwowej.

Bilans tego jest ponury. Ekipy zmieniały swoje orientacje nie tylko szybko, ale z intensywnością, która nas wasalizowała. Rezygnowaliśmy z budowania własnej siły, głównie energetycznej a także militarnej. A to zawsze pogarszało naszą pozycję sojuszniczą. A interesy naszych sojuszników, z początkowej po 1989 roku zgody, zaczęły się powoli rozjeżdżać z naszymi interesami. Dopóki one się zgadzały to sojusznicy „załatwiali” nasze sprawy przez nasze do nich podwieszenie. Teraz w europejskiej grze zbliżenia Rosji z Niemcami (pod patronatem USA) stajemy się elementem niepotrzebnym a nawet „strefą zgniotu”, zaś nasz największy sojusznik, USA, do którego koszyka wrzuciliśmy wszystkie polskie jaja może nas olać za cenę neutralności Rosji w jego konflikcie z Chinami. Mamy wyłącznie negatywny bilans naszej 32-letniej polityki państwowej.

W dodatku okazuje się, że dla USA nie tylko jesteśmy elementem zbędnym do stabilizacji ich interesów w Europie i drażnienia Rosji. Staliśmy się też obciachem, a więc – jeśli w ogóle partnerem – to takim, do którego partnerstwa głupio się przyznać. USA już oficjalnie nie szczypią się z nami i to wyłącznie na płaszczyźnie progresywnej obyczajowości. Bo to jest ta rewolucja, którą będzie teraz eksportował Waszyngton. A my tu jesteśmy „bad guys”, o czym wie cały świat, za pomocą PR sączonego z polskiej ulicy i zagranicy, choćby fakty tego nie potwierdzały.

Nikt nas nie lubi, interesy można robić bez nas, nawet na naszym terytorium, co dopiero mówiąc o strefie interesów, która – jak to bywa w państwach w miarę samodzielnych – wychodzi poza granice geograficzne. Polityka podwieszania, nasza rzeczywista racja stanu doprowadziła do rozleniwienia, najpierw elit, a później suwerena. Nie budowaliśmy swojej siły, gospodarka stała się uzależniona od „importowanego eksportu”, czyli zachodnich firm, które u nas robiły na eksport do siebie. W związku z tym transfer technologii, know-how czy innowacji nas omijał. Wojskowo podłączyliśmy się jako ekstra-NATO, czyli rozwijaliśmy swoją armię w wymiarze peryferiów interesów amerykańskich, a te zaczęły się powoli rozjeżdżać z naszymi. I jak się już całkiem rozjechały, to nie mamy własnych zdolności bojowych, a o ewentualności i rozmiarach konfliktu lokalnego na naszym terytorium nie będziemy decydowali autonomicznie.

To samo z energetyką, jak widać. Nie byliśmy się w stanie przebić z jednolitą strategią, bo… jej nie mieliśmy i nie mamy. Wyłącznie reagujemy, łapiemy spadające talerze, ze stołu wstrząsanego kolejnymi regulacjami „Zielonych Ładów”. W końcu przy wzroście cen, w dodatku brudnej energii, stracimy swoje walory ciekawego rynku produkcyjnego, nawet nie będziemy już montownią Europy. Za pięć lat zagraniczni producenci na eksport wyjadą od nas, bo nasze produkty nie będą miały „zielonego „punktu”, jako zrobione z nie dość, że drogiej, to brudnej energii.

I nie można tego zrzucić na zmieniające się władze. W innych krajach też się przecież zmieniały, ale continuum racji stanu przechodziło tam z ekipy na ekipę. I naszą racją stanu jest tymczasowość i doraźność, kadencyjność perspektywy działań strategicznych. A więc strategia zamieniała się w taktykę. Dalekosiężne plany, nawet te dotyczące spraw zagranicznych, czy wręcz strategii geopolitycznej, jeśli już były czynione, to głównie na użytek wewnętrzny. Były więc tylko powierzchniowymi przypadkami, za którymi ukrywały się rzeczywiste „znaki Bozowskiego”. Znaki pokazujące nieciekawy stan polskiej racji stanu.

Żeby to zobaczyć wystarczy przeczytać wywiad naszego ministra spraw zagranicznych. Zbigniew Rau publicznie żali się na to, że Amerykanie nas lekceważą, nic z nami nie uzgadniają, nawet w kwestiach naszego bezpośredniego sąsiedztwa czy bezpieczeństwa. To wiwisekcja stanu beznadziei całkowitej bezradności. W jakiej desperacji trzeba być, by się do tego publicznie przyznawać. I czemu to ma służyć? Tłumaczeniu się przed Polakami, że nas sojusznicy (znowu?!) opuścili? Czy ma to być akt rozpaczy, który ma zauważyć Waszyngton? Przecież on o tym wie i nawet nie ciężko na to pracował. Czy ma to przeczytać Moskwa, że sojusznik nas opuszcza? Przecież Kreml to wie, nad czym od dawna pracuje. To smutny obraz, nawet nie jakaś strategia z naszej strony, bo takie komunikaty niczemu nie służą, są tylko znakami nie taktyki, tylko jej wyniku.

Zamiast Mrożkowskiego pokazywania wybitego zęba (nasza dotychczasowa taktyka) z zawołaniem „za wolność panie wybili!”, zostaliśmy się z kwestią Zamachowskiego z filmu „Happy New York”: „oj, boli d..a, boli…”.    

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.             

About Author

9 thoughts on “16.06. Stan polskiej racji stanu.

  1. Witam i dziękuję za ciekawy zapis obserwacyjny. Jak napisał ostatnio Andriej Stiepanienko: „Aborygen nie jest w stanie wyjść poza granice swojej plemiennej identyfikacji”. O braku perspektywicznego planowania, czy nawet wizji przyszłości w skali „Polski”, można by pisać grube tomy. Stoczyliśmy się do czarnej dziury „aborygeństwa” z pozycji kraju będącego w pierwszej dziesiątce krajów uprzemysłowionych – vide wyższy poziom produkcji w PRL i ChRL w roku 1989 – czy kraju od dobrze rozwiniętym szkolnictwie i systemie ochrony zdrowia, nie wspominając o naszej armii. A w tym czasie, gdy do Polski przyjeżdżały delegacje z krajów Europy Zachodniej by podpatrzyć i skopiować nasz system szkolnictwa w latach 90-tych, myśmy ten system rozwalali, tworząc pokolenie „ofiar gimnazjalnych”. Jeżeli duże firmy „korporacyjne” tworzą scenariusze rozwoju swych branż z perspektywą 30-50 lat – bo sam miałem możliwość to „macać i widzieć”, to w naszym bantustanie istnieje perspektywa „od wyborów do wyborów”. Bez brania pod uwagę szerszej perspektywy i przysłowiowego „rozwoju społecznego”.
    A osnową cywilizacji jest energetyka. Wszystkie wojny i konflikty międzynarodowe tak naprawdę są walką o dostęp do źródeł energii i zysk z handlu tymi źródłami. Proszę się zapoznać z „KOB”. Takie spojrzenie na rzeczywistość zupełnie inaczej układa wszystko w głowie.
    I nie należy się dziwić, że nikt się z nami nie liczy… Bo kto by się liczył z niesamodzielnym i pozbawionym zdolności perspektywicznego myślenia i instynktu samozachowawczego tubylcem.
    PS
    Jako kiedyś „człowiek z branży”, mógłbym o energetyce pisać dużo. Ale jak widzę, idzie to wszystko w kierunku czarnej dziury, więc radzę zacząć myśleć o dobrych generatorkach przydomowych na benzynę, a najlepiej na jakieś drewno…

  2. U nas minister spraw zagranicznych zmienia sie 2 razy na kadencję. Rosja ma ministra od 30 lat tego samego ktory był uczniem poprzedniego. Ławrow jest dluzej ministrem niz Putin prezydentem. To jak ktos ma z naszym ministrem cos ustalic jak jutro na jego miejscu bedzie ktos inny.

  3. No dobrze, ale co można z tym zrobić? Czy pozostaje jedynie stać, również jako suwerem, z gołą d..ą i czekać na kolejne baty? Jaka ma być odpowiedź na te diagnozy, na poziomie politycznym i na poziomie zwykłego obywatela, jakie inicjatywy wspierać? Rozumieć i zgadzać się z diagnozami to jedno, ale pojawia się takie nieprzyjemne uczucie w duszy, że skoro tego nie akceptuję – to co dalej?

    1. Problemem są „słabe elity”, które nie opracowały jakiejś „ideologii”. Bez jakiegoś „celu perspektywicznego” = „ideologii”, nie można dążyć w wyznaczonym kierunku, bo nie jest on określony.
      Tu ciała dał nasz Kościół, który zamiast skorzystać z tego że „przeciwnik ideologiczny poległ”, zajął się bogaceniem się i ruchami pozornymi, czyli stagnacją…
      Przykład Ławrowa – daj Panie Boże nam takich polityków! – jest doskonałą ilustracją. Proszę zauważyć, że do lat 80-tych, a nawet później, we Francji szczególnie, a w „Europie Zachodniej” ogólnie, istniała stara i „niewymienialna kasta urzędnicza”. Zmieniały się partie polityczne, rządy, prądy umysłowe – a urzędnicy byli ci sami. Następowała naturalna wymiana kadr urzędniczych – starzy odchodzili, a przychodzili nowi, szkoleni przez tych „starych”, zanim ci starzy odeszli na emeryturę.
      A u nas trwa „permanentna rewolucja”. Z każdym przetasowaniem „władzy na górze”, są czyszczone kadry urzędnicze, i nie tylko – bo „tasowanie i zamiana” dotyczy także kadry kierowniczej firm z udziałem Skarbu Państwa.
      Wydawało się, że wejście do Unii przystopuje to szaleństwo, ale jak się okazało, wstępowaliśmy do Unii która przestała akurat być związkiem niezależnych państw, a stawał się „Jewrosojuzem”, z którym nam coraz bardziej nie po drodze…
      A w obliczu osłabienia Hegemona i tego że w najbliższych latach świat rozpadnie się na „walutowe strefy wpływów”, ważne jest już teraz byśmy określali się gdzie chcemy być. Czy w strefie „Austro-Węgier” = dawne NRD, Bawaria, katolicka część Francji, północne Włochy, Słowenia, Czechosłowacja, Austria i Węgry, czy w strefie „euroazjatyckiej” = ZSRR 2,0 (Federacja plus Turcja, Grecja, część Bałkanów i oczywiście obecna Białoruś, Ukraina i bałtyckie „Wymiraty”)…
      Bo historycznie rzecz biorąc, pomyślność dawnej Rzeczpospolitej budowano na przemyśle krajowym i handlu międzynarodowym, korzystając z unikalnego położenia geograficznego. Proszę się rozglądnąć dookoła – WSZYSTKIE dawne świątynie i WSZYSTKIE zamki i pałace – to dowód ogromnego bogactwa wynikającego z przemysłu i handlu – wszystkie te „biskupio-książece” rody „magnackie” to wydobycie, przeróbka i handel miedzią, srebrem, cynkiem, żelazem, solą…

      1. Ktoś tak nam to państwo zaprojektował, żeby było z tektury. Utraciliśmy elity państwowe (oraz społeczne, będące źródłem państwowych) w czasach II Wojny Światowej (Katyń, emigracja, brak możliwości powrotu), niedobitki które nie wyemigrowały i przetrwały fizyczną eliminację zostały totalnie zmarginalizowane – łącznie z blokowaniem wyższego wykształcenia dla następnego pokolenia – przez marionetkową, potem kolaborancką władzę. Komunistyczny okupant wyhodował na użytek utrzymywanej atrapy państwa nową „elitę” – której główną umiejętnością było realizowanie poleceń Centrali, nie definiowanie własnej, niezależnej racji stanu. Potem, po oficjalnym bankructwie Systemu w 1989 roku nie było przewrotu ani żadnej rewolucji, wykopania kolaboranckich pseudoelit, tylko „pokojowa transformacja” – utrzymanie tychże. Jedyną racją stanu jaką zdołali zdefiniować i realizować było utrzymanie własnej uprzywilejowanej pozycji, majątków i wpływów oraz podczepienie się pod nową Centralę – UE i NATO, niech oni myślą za nas, my jesteśmy od „wykonu” instrukcji i kopiowania cudzych rozwiązań. ||| (potrójna kreska bo w komentarzach tutaj często wycina „entery”, zmianę akapitu, nie wiem czemu)

        Tekturowość państwa jest wpisana w jego struktury od jego zarania, ktoś to tak zaprojektował. Ta wymienialność struktur urzędniczych, fundamentu i kręgosłupa państwa z każdą nową władzą wynika nie tylko z hodowanej troskliwie przez sąsiadów wojny polsko-polskiej (mniej lub bardziej dyskretne wzmacnianie tego, kto akurat przegrywa), ale i z faktu, że „stołki” są jedynym, co może rządząca partia realnie zaoferować swoim wiernym żołnierzom jako formę żołdu. Dlatego przykładowo dzielono spółki państwowe na dziesiątki coraz słabszych na rynku europejskim spółek-córek (każda z własnym zarządem i radą nadzorczą do obsadzenia „swoimi” przez aktualną władzę). Podobne przykłady słabości wpisanej z definicji w strukturę i mechanizmy funkcjonowania państwa można mnożyć bez końca. |||

        Powtórzę po raz trzeci – słabość Polski jest wpisana w pookrągłostołową strukturę państwa, zbudowaną i opanowaną przez wpływowe (nawet po – chwilowej, jak wierzą – utracie nominalnej władzy), ulegające zewnętrznym wpływom pseudoelity, które bardziej od zewnętrznych zagrożeń boją się wykształcenia prawdziwej, propaństwowej, autentycznie patriotycznej elity, która zajmie jej miejsce. I chętnie w walce z tymi „faszystami” podpiszą pakt z każdym, zawiążą dowolną Targowicę. A i zestaw posiadanych na nie „haków” przez zewnętrzne wywiadownie jest, jak podejrzewam, już bardzo długi po tylu latach, zwłaszcza przy tekturowym, jak całe państwo, kontrwywiadzie (zarządzanym zresztą przez te elity – i koło tego perpetuum mobile się zamyka). |||

        Tyle pobieżna (i uproszczona rzecz jasna) diagnoza, od wymyślenia terapii są politycy, a właściwie mężowie stanu, o ile ich jeszcze/już posiadamy. Napiszę tylko tyle, że aby to zmienić trzeba rewolucji (wygląda na to, że większej, niż ta Kaczyńskiego, który ugrzązł w sporach o zdolną zablokować strukturalne reformy państwa władzę sądowniczą, „praworządość” zabetonowania się w niej starych elit, a także walkach o – niezbędną do reform, zaczynających się od zmiany Konstytucji – większość w Sejmie i Senacie). Trzeba rewolucji na miarę tej solidarnościowej, autorytetu na miarę JP (Piłsudskiego lub Jana Pawła), którego słuchałby cały naród i jakiegoś jednoczącego go cudu (ze szlachtą polską polski lud, jak mówił wieszcz), np. skokowej zmiany świadomości realizmu zewnętrznych zagrożeń. Oraz umiejętnego wykorzystania sprzeczności interesów dających nam kopniaki w Bełchatowy i Turowy zewnętrznych potęg. Na marginesie – często za pomocą czeskich czy duńskich marionetek, tak, żeby się ogłupiali Polacy nie zorientowali, co się dzieje, a przynajmniej nie złapali za rękę (na tym właśnie polega przewaga posiadania rozmaitych Ławrowów czy innych niewymienianych co chwila na nowe, posiadających własne wpływy i mechanizmy nacisków narzędzi). |||

        I na koniec: Jeszcze 'Purpura’ nie zginęła! – jak pisał inny narodowy wieszcz (czytajcie klasyków!) 😉 A cuda się zdarzają (w XX wieku co najmniej dwukrotnie).

  4. Absolutnie celne przedstawienie sytuacji. Ja również, już od wielu lat bardzo podobnie to widzę, a myślę że takich jest więcej. Dlaczego nasze opinie są całkowicie ignorowane?
    Sądzę że o tym decydują skrywane mechanizmy selekcji… a decydenci tych mechanizmów nie kierują
    się polską racją stanu, której kształt przy odrobinie dobrej woli da się zarysować i uzgodnić.
    Jej zarysy prześwitują nawet w tekście naszego tutaj Gospodarza blogu….

  5. Reasumując: niemal od odzyskania niepodległości ktoś z sąsiadów nam się do dupy dobierał, bo nigdy żadna władza nie potrafiła prowadzić wielostronnej i wielotorowej polityki. Polityka polegająca na biciu pokłonów zawsze prowadzi do sytuacji, kiedy pochylając się w jednym kierunku, w drugim się trzeba wypiąć, a więc nadstawić. I tak zostało do dziś, tyle że władza kręci się w ukłonie, nadstawiając również dookoła. W taki oto sposób zostaliśmy wydymani: sprzedano za bezcen cały przemysł, i teraz, gdybyśmy chcieli podjąć jakieś działania przeciwne (np. Czechów oskarżyć o stwarzania zagrożenia elektrownią atomową blisko naszej granicy, Niemców o kopalnie równie blisko nas co i Czech itp.) to prawdopodobnie inwestorzy wycofali by się od nas i zostalibyśmy w czarnej ….. . A może spróbować jak Orban (oczywiście Viktor).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *