10.07. O co chodzi z tymi wakacjami?
Na zdjęciu Simi, grecka wyspa poławiaczy gąbek
10 lipca, dzień 860.
Wpis nr 849
zakażeń/zgonów
284/0
Ostatnio tak trochę na czuja, wracam do tematu „ostatnie takie wakacje”. Wielu pyta mnie o co chodzi? No, ja myślę, że sobie odkładamy wiele problemów, zawieszonych na wakacyjną flautę. Wojna grzęźnie w przewlekłości, skoro nie wiadomo kiedy i jakie rozwiązanie nam szykuje, uwaga społeczności odwracać się od niej, bo ile można czytać newsy o remisie z nieokreślonym wskazaniem? Wyraźnie nawrót pandemicznych obostrzeń jest szykowany na wakacyjne powroty, szykuje się zimna zima, kłopoty z żywnością, drożyzna. Ale wyjeżdżamy, no bo co mamy siedzieć i się martwić? Powrotem do zwyczajowych zachowań chcemy zagłuszyć tego diabełka, który siedzi na ramieniu i szepcze do ucha: „używaj życia, po idą ponure czasy”.
Ja uważam, że to takie „ostatnie wakacje”. To znaczy takie „po staremu”. Tak jak przed kowidem, bo reżym kowidowy zelżał. Naiwni myślą, że na dobre, ja i wielu innych, psujących błogość laby Kasandr, wieszczymy, że to tylko pieredyszka, że zaraz wszystko wróci do normy „nowej normalności”. I to z pewną, wymienioną powyżej, kumulacją. Po prostu czasy reżymowe odsapują, przed nową kampanią permutacji kłopotów na wyższym poziomie opresji.
W moim wieku powoli, po stoicku, człowiek musi się godzić, że pewne rzeczy robi po raz ostatni. Może już nigdy nie zobaczę Torunia, George’a z Kiotari, kukułki. Zawsze miałem taką obsesję, czy to ostatni raz. Ale Herbert mnie nauczył, żeby się z tym godzić z pokorą, jak ze zmarszczkami, znakami czasu. Obserwować jak nieuchronną katastrofę. W końcu to przecież jeden z elementów życia. Zresztą dzięki takiej postawie nic się nie powtarza, a każde spotkanie, traktowane jako ostatnie, może dodać życiu głębokiego kontekstu epickiej ostateczności. Tak samo może być chociażby z takimi wakacjami. Może to ostatnie (takie?) Rodos w moim życiu? Może pójdzie tak źle, że człowiek będzie myślał już tylko o przeżyciu na poziomie podstawowym, cieszył się, że nie marznie i nie głoduje, w końcu, że przeżył. Może?
Dlatego z gorzką satysfakcją odnajduję podobne wątki w okolicznej publicystyce. Stąd dzisiejszy cytat profesora Engelsa (brrrr…) zaczerpnięty z Tysola:
„Ostatnie wytchnienie przed rozpętaniem się burzy” – tak określił Tolkien tę krótką ciszę przed nadejściem morderczego szturmu na Minas Tirith.
I to samo można przeczytać w niezliczonych pamiętnikach, wspomnieniach i listach z letnich dni roku 1914 czy 1939 – tych kilku zdecydowanie za krótkich, beztroskich tygodni wakacji, które z perspektywy czasu wydają się nieodpowiedzialnym tańcem na wulkanie nadciągającej katastrofy. Oczywiście dopiero z perspektywy czasu historyk może rozwinąć tę swoją analityczną wszechwiedzę, jednak to, co wydaje się oczywiste owym fotelowym strategom, którzy dysponując już pełną znajomością faktów historycznych, snują swoje rozważania nad nieuchronnością przeszłości, dla współczesnych często wyglądało zupełnie inaczej.
Oznaki kryzysu cywilizacyjnego Europy
A jednak: rzadko w najnowszej historii Europy oznaki prawdziwego kryzysu cywilizacyjnego są tak wyraźnie wypisane na ścianie rzeczywistości jak latem roku 2022 – i to nie tylko z powodu wojny na Ukrainie, która pod wieloma względami jest przecież raczej symptomem wielu błędnych decyzji i wydarzeń z przeszłości niż naprawdę wyjątkowym zdarzeniem. Oczywiście globalne ambicje polityczne USA, bezmyślna, a nawet tchórzowska postawa państw europejskich, a przede wszystkim niepohamowana, imperialna, rzec by można, przedpaństwowa chciwość terytorialna imperium rosyjskiego ponoszą odpowiedzialność za tę inwazję, która w najbardziej jaskrawym świetle ujawnia niezliczone, zawinione przez nas samych uzależnienia Europy – z katastrofalnymi konsekwencjami dla zwykłych obywateli, którzy stoją teraz w obliczu eksplozji cen energii, budżetów wojskowych i kosztów związanych z uchodźcami.
Ale kryzys roku 2022 sięga znacznie głębiej: dziesięciolecia bezmyślnego zaciągania pożyczek, nieodpowiedzialne odkładanie pilnych inwestycji w infrastrukturę i edukację, naiwna wiara w „koniec historii”, a tym samym wyrzeczenie się wszelkiej prawdziwej odpowiedzialności politycznej, autodestrukcyjna „transformacja energetyczna”, polaryzacja społeczna, kulturowo-polityczny utopizm, samobójstwo demograficzne, transhumanistyczna pycha, państwo nadzoru w polityce sanitarnej i bezpieczeństwa, a także ideologicznie podsycana dekonstrukcja wszystkich klasycznych wspólnot solidarnościowych, począwszy od płci i rodziny, a na wierze w naród, a nawet cywilizację skończywszy – oto prawdziwi winowajcy tych ciemnych chmur burzowych, które zawisły nad starą Europą i rzucają już pierwsze błyskawice galopującej inflacji, powszechnego zubożenia, niepokojów politycznych, demokratycznej niewydolności rządzenia, a nawet niebezpieczeństwa wojny.
Spokój przed burzą
Dlaczegóż więc Europa wybiera się teraz na pozornie beztroskie wakacje, zamiast bić na alarm? Otóż jest to typowy spokój przed burzą. Nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za wybuch paniki, czego pierwszą polityczną ofiarą prawdopodobnie stałby się on sam. Co więcej, jak już pisał o tym Hezjod, nadzieja jest nie tylko jedną z najważniejszych cnót ludzkich, ale także jedną z najgorszych plag ludzkości. I wreszcie: czyż podobnie jak ci, którzy żyli w czasach „Fin de Siècle”, nie spodziewaliśmy się tego wszystkiegao przez ostatnie lata, a nawet dziesięciolecia? Czy niepokojąc się o naszą późną cywilizację, nie tęskniliśmy w sposób cokolwiek nieodpowiedzialny za epoką wielkich wstrząsów? Teraz Europa będzie musiała zapłacić wysoką cenę za swój cynizm.”
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Poszczególne kraje, wracają na stare tory. Sądzę, że po prostu nie za bardzo jest wyjście. Media przyciskają władze: „Bo musicie cos zrobić”. A więc „coś ” robią. Czy to ma sens? Nie, ale władza może się pokazać i wykazać.
Kilku krajach właśnie wracają do maseczkowania, m.in. w środkach komunikacji. Także wracamy z dalekiej podrózy.
Odnośnie tego kawałka:
„A jednak: rzadko w najnowszej historii Europy oznaki prawdziwego kryzysu cywilizacyjnego są tak wyraźnie wypisane na ścianie rzeczywistości jak latem roku 2022 – i to nie tylko z powodu wojny na Ukrainie, która pod wieloma względami jest przecież raczej symptomem wielu błędnych decyzji i wydarzeń z przeszłości niż naprawdę wyjątkowym zdarzeniem. Oczywiście globalne ambicje polityczne USA, bezmyślna, a nawet tchórzowska postawa państw europejskich, a przede wszystkim niepohamowana, imperialna, rzec by można, przedpaństwowa chciwość terytorialna imperium rosyjskiego ponoszą odpowiedzialność za tę inwazję, która w najbardziej jaskrawym świetle ujawnia niezliczone, zawinione przez nas samych uzależnienia Europy – z katastrofalnymi konsekwencjami dla zwykłych obywateli, którzy stoją teraz w obliczu eksplozji cen energii, budżetów wojskowych i kosztów związanych z uchodźcami.
Ale kryzys roku 2022 sięga znacznie głębiej: dziesięciolecia bezmyślnego zaciągania pożyczek, nieodpowiedzialne odkładanie pilnych inwestycji w infrastrukturę i edukację, naiwna wiara w „koniec historii”, a tym samym wyrzeczenie się wszelkiej prawdziwej odpowiedzialności politycznej, autodestrukcyjna „transformacja energetyczna”, polaryzacja społeczna, kulturowo-polityczny utopizm, samobójstwo demograficzne, transhumanistyczna pycha, państwo nadzoru w polityce sanitarnej i bezpieczeństwa, a także ideologicznie podsycana dekonstrukcja wszystkich klasycznych wspólnot solidarnościowych, począwszy od płci i rodziny, a na wierze w naród, a nawet cywilizację skończywszy – oto prawdziwi winowajcy tych ciemnych chmur burzowych, które zawisły nad starą Europą i rzucają już pierwsze błyskawice galopującej inflacji, powszechnego zubożenia, niepokojów politycznych, demokratycznej niewydolności rządzenia, a nawet niebezpieczeństwa wojny.”
Profesor Engels tak zaciekle tropi podgryzające nasz myszy w ciemnym pokoju, że nie zauważa czającego się za progiem niedźwiedzia. To wszystko oczywiście są (mogą być) przyczyny trapiącego nas kryzysu, lub nawet nadciągającej katastrofy, ale praprzyczyna jest inna. Oprócz „globalnych ambicji politycznych USA” (które chcą po prostu utrzymać status quo) mamy „globalne ambicje polityczne Chin”, które po krótkim dla nich, parusetletnim okresie poniżeń i dominacji przez naszą, „barbarzyńską” w ich optyce cywilizację (co dla nas, żyjących w innej skali czasu niż Chińczycy, oznacza „od zawsze”) chcą, aby Chiny znowu zajęły należną im pozycję „Państwa Środka”.
Chińczycy się rozpychają, a wojna rosyjsko-ukraińska to odprysk (można powiedzieć „pierwsza jaskółka”) wojny chińsko-amerykańskiej. Chińczycy (rękami Rosjan) chcieli oczyścić sobie sytuację na „europejskich tyłach” przed zasadniczą konfrontacją na Pacyfiku. I zapewnić przy okazji, że Rosjanie nie będą mieli wyboru, staną po ich stronie, przeciw USA. Na razie jednak wojnę o dominację w Europie (niezależnie nawet od wyników bieżącej kampanii) zdają się wygrywać Amerykanie (bo „wojnę o Rosję” – pechowo dla naszej całej cywilizacji, ale paradoksalnie na szczęście dla przyczółka Europy Środkowej – wygrywają raczej Chińczycy).
Czarny scenariusz jest taki, że gdyby Rosjanie zajęli całą Ukrainę, to Chińczycy być może udzieliliby im nieograniczonego wsparcia w czołgach, samolotach czy rakietach w wojnie przeciw reszcie Europy, aby uczynić z niej strefę wpływów azjatyckich, nie amerykańskich. A jeżeli światem zacznie rządzić chiński Cesarz („pojedynczy” lub, póki co, kolektywny), możemy się pożegnać z cywilizacją praw człowieka. Wszyscy narzekający na „amerykański imperializm” zaczęliby wspominać „czasy wuja Sama” jak mityczną Złotą Erę. Jednostka miałaby prawo bytu tylko o tyle, o ile byłaby pożyteczna dla zbiorowości – (czytaj stojącego na czubku tej piramidy Cesarza). Pierwszy przykład z brzegu, żeby było obrazowo – dowolne przedszkole pełne (żółtych, białych, czarnych, jakichkolwiek) dzieci będzie mogło zniknąć bez śladu, jeżeli Państwu będzie potrzebny materiał do eksperymentów medycznych, kiedy Chińczycy będą mogli się przestać liczyć z Prawami Człowieka i innymi nonsensami białej cywilizacji.
Idą ciekawe czasy, jak mawiają Chińczycy. Ja bym tam jednak kibicował Wujowi Samowi (od Ukrainy zaczynając, gdzie gra on nie na rychłe zwycięstwo, tylko na wyczerpanie rosyjskich wojsk, tak żeby im się odechciało czegokolwiek na długo, przynajmniej do końca rozgrywki na Pacyfiku), mimo jego rozlicznych wad.
PS: Byłbym zapomniał – optymistyczny wariant jest taki, że wszystko rozejdzie się po kościach i mocarstwa dogadają się na drodze pokojowej, bo wojna wyniszczyłaby wszystkich. Co jest oczywiście możliwe, ale zbytnio bym na to nie liczył…
Globaliści są ponadnarodowi (zachodni są dogadani z Chinami), ich celem jest destabilizacja świata. Mieli dużo czasu na spenetrowanie systemów poszczególnych państw, mają symulacje destrukcji. Za uzbieraną na tę okazję, jeszcze chwilę coś wartą, górkę kasy wykupują rzeczy materialne, które zabezpieczają dla siebie i do sterowania gospodarkami. Odpowiednich ludzi już kupili na różne sposoby, dlatego mogą to robić. Nie liczyłbym na homeostazę.
Ja , jak co roku, miewam „wakacyjne sny”. Są podobne w treści. Jadę konno, autostradą, do Chorwacji. Po drodze żadnych aut ani ludzi…Przed plandemią, w snach jeździłem do Chorwacji autem- tez nie było aut ani ludzi… Czuję, że popełnię dzieło pt:”Wpływ propagandy na zmianę środka lokomocji” .
a ja marzę, żeby pojechać do Mongolii i tak na koniu przed siebie jechać i jechać
zostało 6 miesięcy
https://www.naturalnews.com/2022-07-10-humanity-has-few-months-of-freedom-left.html
kolejny kwiatek
Korzyści z głodu światowego – artykuł wyprodukowany przez ONZ
https://www.mediaite.com/news/un-deletes-article-touting-benefits-of-world-hunger-hungry-people-are-the-most-productive-people/