11.02. Esbecka wykładnia wolności słowa

7

11 lutego, dzień 1076.

Wpis nr 1065

zakażeń/zgonów

1350/4

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

W ostatnim felietonie do „Do Rzeczy” napisałem o tym, że Naczelna Izba Lekarska zamówiła u „zaufanych fachowców” opinie prawną, którą rozesłała do okręgowych sądów lekarskich, by te wiedziały jak mają orzekać i nie dały się zacukać prawnikom, w towarzystwie których sądzeni lekarze bronią się w sprawach kowidowych. Sam ten akt jest dowodem niedopuszczalnego nacisku na – niezależne podobno – składy orzekające, ale mechanizmy wewnętrznego samorządowego sądownictwa lekarskiego to już jazda na całego, w biały dzień, na golasa. Tu nikt nawet nie zachowuje pozorów. 

Ale ja się zaciekawiłem kwestią jak może wyglądać taka opinia i kto jest jej autorem, a już nazajutrz dobry los w rękach dobrych ludzi taką opinię mi podesłał. No, myślałem sobie – będzie dosyć trudno obronić celowość dokumentu mającego uzasadnić ograniczenie wolności słowa, ale chłopaki (i jedna pani) dobrze się przygotowali. Zacznijmy od tego, o co pytała się „znamienitych fachowców” Naczelna Izba Lekarska:

Po pierwsze – czy lekarz, korzystający z wolności słowa, może wypowiadać się publicznie i krytycznie na temat aktualnej wiedzy naukowej i czy nie jest to działanie antyzdrowotne,

Jeśli tak, to pytanie kolejne:

Czy ograniczenie takie można wywieść z ustawy o zawodach lekarza i dentysty oraz Kodeksu Etyki Lekarskiej?

Po drugie – kto może stwierdzić, że taki delikt miał miejsce?

Po trzecie – jak wyznaczyć granicę pomiędzy swobodą dyskusji naukowej a przekraczaniem granic wolności wypowiedzi przez lekarza?

No i zaproszeni do współpracy (o osobach na końcu) fachowcy odpalili opinię jak się da. Oczywiście wolność wypowiedzi jest zagwarantowana w Konstytucji, ale ma swoje granice: są nimi ustawy i interes publiczny. Tu autorzy wprowadzają do opinii kwestię zawodu zaufania publicznego, argumentując, że korporacje te tworzą swoje kodeksy etyczne, by sprzyjać pieczy „nad należytym wykonywaniem [tego zawodu] w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony.” W związku z tym jest komu karać, bo stosowanie kodeksów jest kontrolowane przez samorządowe sądy zawodowe.

Ale naszych lekarzy sądzą nie za praktyki, niezgodne z aktualnym stanem wiedzy, ale za wypowiedzi. I tu się autorzy gubią, bo nie można wskazać połączenia zasad wykonywania zawodu lekarza z jego wypowiedziami publicznymi. To znaczy nie da się, bez ciągnięcia się lewą ręką za prawe ucho, bo jak się zbiorą profesory a cel jest szlachetny, to zawsze coś tam można znaleźć. I się znalazło. I art. 4 o zawodzie lekarza wyciągnięto by uzasadnić, że lekarz ma się oddawać „promocji zdrowia”, A więc jak się nie oddaje, a tym bardziej propaguje ganione w Kodeksie postawy antyzdrowotne, to można mu zacząć takowych nie tylko zabraniać, ale i karać go za nie.

Ciekawie potoczyła się kwestia tego gdzie są granice pomiędzy dyskursem naukowym a ograniczeniami wolności słowa. Ciekawie, bo autorzy się zapędzili i odstrzelili główną argumentację sądów lekarskich w tej sprawie. Pismo było sporządzone 31 maja 2021 roku, jeszcze grubo przed wylewem spraw dla lekarzy „antyszczepionkowców”. Bo autorzy opinii orzekli tak: granicą dyskusji, po przekroczeniu której można zamknąć usta niepokornych jest naukowość ich argumentów. Jak są naukowe, to można gadać. Jak nie – to można kneblować, by szarlatani nie mieszali w głowach ogłupiałemu ludowi. A potem się okazało, że na rozprawy to lekarze wyklęci przynosili setki badań naukowych popierających ich tezy, zaś po stronie sądzącej były argumenty bazarowe typu – wiadomo przecież, że szczepionki działają, bo wycięły na przykład taką ospę. Jedni o niebie – drudzy o chlebie. Medycy oskarżani pokazują, że jest w opór badań o szkodliwości szczepionek, braku ich oddziaływania na zatrzymanie transmisji, bezużyteczności maseczek, kontrproduktywności lockdownów, a po drugiej stronie nie ma naukowych kontrargumentów, nawet silenia się na rozpatrywanie naukowości tez oskarżonych. Są po prostu odrzucane przez składy sądowe obsadzone przez dentystów i pediatrów, którzy stali się nagle fachowcami od wirusologii.

Mało tego – profesory się wyłożyły, bo wywiodły, że walor naukowości dowodzącego może być tylko w danej ścisłej specjalizacji, w dodatku jeśli specjalistą w danej dziedzinie jest oskarżony, przedstawiający dowody naukowe. A czemuż tak ma być? Po pierwsze – oceniający takie dowody składy orzecznicze nie spełniają takich wymogów. Po drugie – czemu to trzeba być fachowcem w danej dziedzinie, by przedstawić dowody naukowe? A co to – niefachowiec nie może przedstawić na przykład metaanalizy kilkudziesięciu badań niewątpliwie fachowych i naukowych? Wystarczy tylko, że dochowa należytej staranności i zgodności z metodologią nauki i logiką. A tu okazuje się, że musi być fachowcem. No dobra – doktor Martyka z trzydziestoletnim doświadczeniem w zakaźnictwie przedstawia 700 prac naukowych ginekologom w składzie orzekającym – i kto tu ma walor naukowości?

No widać, że praca zamówiona oznacza dowiezienie zamówionej tezy. Przecież nie po to się płaci, by klient dostał wieść, że nie może, jak bardzo chce. Dużo w opinii pływania i wywodzenia pokrętnych ciągów logicznych, mających udowodnić zakupioną tezę. Ale przecież wszyscy wiedzą o co chodzi.

A teraz autorzy – oj, piękne i zacne rzeczywiście grono. W końcu jak się chce uzasadnić konieczność pozbawienia podstawowych wolności to trzeba się nagłówkować w kazuistyce i umaić to wszystko profesorskimi tytułami (są one na końcu przytoczonej opinii). Mnie uderzyło jedno nazwisko, bo mi się już pojawiło kiedyś. To profesor Stanisław Hoc. Nie jest to Czesław Hoc, który wsławił się propozycją ustawy sanitarystycznej mającej dać w ręce pracodawcy bat na pracownika, kiedy PiS-owi zabrakło jaj, by egzekwować własne pomysły szczepienne. To były pomysły Hoca-lekarza. Hoc-prawnik, nawet nie wiem czy z rodziny, bo działania obu są genetycznie podobne, ma też niezłą historię.

Jeden ze współautorów opinii ma ciekawą przeszłość, mentalnie tłumaczącą jego udział w przedsięwzięciu uzasadniania ograniczeń wolności. Poczytajmy: „Stanisław Hoc urodził się 1 stycznia 1948 roku w Bodzanowie, maturę zdał w 1965 roku w Głuchołazach, a w 1969 roku ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie w 1976 uzyskał stopień doktora nauk prawnych. Habilitację rozpoczął poza granicami Polski, dokładnie w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i tam przez cztery lata studiował w szkole KGB. Ostatecznie stopień doktora habilitowanego nauk prawnych uzyskał w 1988 roku na Uniwersytecie Śląskim. W 1998 roku został profesorem nadzwyczajnym na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Opolskiego i kierownikiem Katedry Prawa Karnego, w 2014 roku został profesorem nauk prawnych.

Całą karierę naukową od początku do końca Stanisław Hoc zawdzięcza Milicji Obywatelskiej i Służbie Bezpieczeństwa. W 1969 został inspektorem, a cztery lata później starszym inspektorem Komendy Wojewódzkiej MO w Opolu. Lata osiemdziesiąte, to okres błyskotliwej kariery Stanisława Hoca w Służbie Bezpieczeństwa. Między innymi pod okiem generała Kiszczaka zostaje specjalistą i później starszym specjalistą w Departamencie II Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, tam też dosłużył się stopnia podpułkownika. Prócz kariery w SB Hoc szkoli młode kadry, od 1973 do 1981 roku wykłada w Wyższej Szkole Oficerskiej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie, w 1989 roku pracuje jako docent w Akademii Spraw Wewnętrznych.”

Kurcze, człowiek czyta takie kobyły, kombinuje, a tu wszystko takie proste. Profesory nam wszystko zaśpiewają, zwłaszcza, jeżeli są znanymi, głównie z biografii, fachowcami od wolności, czyli od jej ograniczania. I takim płaci się, tytułami i publicznymi (ba – ze składek samych lekarzy) pieniędzmi za takie ekspertyzy. I lądują one później jako źródło prawa samorządu lekarskiego w sądach lekarskich, by miały one profesorską podkładkę pod sądzenie lekarzy winnych. Winnych tego, że odważyli się leczyć pacjentów. 

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim bloguDziennik zarazy”.

About Author

7 thoughts on “11.02. Esbecka wykładnia wolności słowa

    1. Co przypomina równie znakomitą (jak przywoływana niedawno przez Szanownego Gościa) opinię Ziemkiewicza, że gdyby literalnie egzekwować całość dorobku prawnego państwa polskiego (ludzie tacy jak prof. Hoc nie ograniczali się przecież jedynie do wydawania opinii, a np. do niedawna zmorą polskiej bankowości był pewien wykształcony w stanie wojennym niedoszły lekarz, rutynowo stosujący czysto marksistowską, tj. definiującą stosunek pracy jako analog służby wojskowej, interpretację kodeksu pracy) ponad 60% obywateli naszego kraju należało by skazać na min. 3 lata pozbawienia wolności. Nawet lockdown nie wymagał żadnych nowych przepisów, wystarczyło zastosowąć te z 2002r a uchylenie się od obowiązku odszkodowawczego (primo ratio niedawnych prób nowelizacji) wytłumaczyć w równie pokrętny sposób.

  1. „naukowość argumentów” – znakomicie że jeden z drugim sąd kapturowy, zwłaszcza w sprawie dr Martyki, wydał „orzeczenie” bez uzasadnienia w argumentach naukowych, gdyż w ten sposób udowodnił swoją niekompetencję i brak zdolności do orzekania, co powinno być łatwe do udowodnienia w zwykłym sądzie. Bądź do oceny szkodliwości działania OIL/NIL przez zespół parlamentarny ds. tychże izb właśnie. Dokładając ubecję ten pasztet powinien zbombażowć bez dodatkowych przypraw.

  2. Nie przyszło mi do głowy, że ochrona środowiska stanie się kiedyś groźną ideologią zastępczą wobec marksizmu, że ogarnie większość świata, a karpie, indyki, lasy tropikalne i lodowce staną się zastępczym proletariatem. Nie przyszło mi również do głowy, że będzie można terroryzować ludzi walką z globalnym ociepleniem tak, jak kiedyś terroryzowano ich dyktaturą proletariatu. Marksizm przetransformował się ostatecznie w marksizm kulturowy, którego częścią jest ekologizm.

    Wdrażającym marksizm nigdy nie chodziło o losy sztandarowego proletariatu, lecz o władzę nad światem. Ekologicznym ideologom też chodzi tylko o władzę nad światem. Losy białych niedźwiedzi, porostów na Grenlandii i lodowców tak naprawdę nic ich nie obchodzą. Niestety, władzę tę uzyskali i podobnie jak marksiści generują potworne problemy, z którymi nieudolnie walczą. Walczą z kryzysem energetycznym, który sami wywołali, z nieuchronnym wkrótce brakiem żywności, spowodowanym przez kryzys energetyczny oraz przez idiotyczny program likwidowania hodowli w imię ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Jak ostatnio doniosły media, ludzkość ma się przestawić na spożywanie białka pochodzącego z owadów. Nasuwają się kolejne nierozwiązalne przez swe sprzeczności problemy. Czy będzie można pozyskiwać robaki tylko z własnej łąki i czy na zbieranie robali i koników polnych z cudzych łąk i pól będzie potrzebna zgoda właściciela?

    https://ekspedyt.org/2023/02/12/antynomie-ekologicznego-rozumu/

    1. Bardziej rasowy hitleryzm niż marksizm. Klimatyzm jest doktrynalnie SPRZECZNY z marksizmem, twierdzi bowiem, że przez zmiany systemu prawnego (nadbudowa), można zredukować produkcję i konsumpcję (baza), bez skutku w postaci rewolucji rpzpirzającej taką pożal sie Boże klimatystyczną nadbudowę w drobny mak.
      Za to jest tożsama z hitleryzmem (getta, czyli 15minutowe miasta), podział ludzkosci na dwie rasy – wiecznotrwalych nadzorców i żrących robale podludzi), więcej praw dla zwierząt niz dla człowieka, eutanazja podludzi przekraczajacych normy paszportu węglowego (ze wzgledu na wiek, zdrowie, model życia), totalne zalesienia wzorem Goeringa, opalanie martwymi ludźmi mieszkań jak w Szwecji, za to dla rasy nadludzi z NWO – jeszcze wiecej władzy i konsumpcji, bez ograniczeń.
      Schwab, Harari etc to czysci nazisci a nie marksisci są!

      1. Marksizm jak marksizm, sam Marks jednak negował możliwość wpływania człowieka na naturę, nie mówiąc już o Księgorodzajowym nakazie czynienia sobie ziemi poddaną, co czyni go pokrewnym użytecznym idiotom dzisiejszego neomaltuzjanizmu. Nawiasem mówiąc nie ma chyba bardziej prymitywnego i sprzecznego z wiedzą naukową twierdzenia, niż oryginalne twierdzenie pastora Malthusa, że zwierzęta (w tym ludzie) rozmnażają się w zgodzie z postępem geometrycznym, zaś rośliny w postępie arytmetycznym. Z mojego punktu widzenia marksizm, faszyzm i narodowy socjalizm mają te same podłoże intelektualne konstruktywizmu i redukcjonizmu, trzeba ponadto intelektualnego łajdactwa pokroju prof. Hoca, by te 2 ostatnie wywieść z filozofii F. Nietzsche, twierdzącego np, że „państwo jest najzimniejszym ze wszystkich potworów, lżącym wszystkimi językami dobra i zła”.

  3. No z tym „profesorem” Hocem to absolutna perełka w dodatku pokazująca jak na dłoni na czym polega grzech pierworodny III RP. Od jakiegoś czasu dla mnie największą obelgą jest nazwanie kogoś profesorem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *