13.12. Senne dylematy Polaków
13 grudnia, dzień 1016.
Wpis nr 1005
zakażeń/zgonów
1.089/7 (no, jak mówi zasada Karwelisa – w weekend z rozszerzeniem do poniedziałku nie umiera się. Wniosek? Jak przeżyłeś czwartek to masz więcej szans… dociągnąć do wtorku).
Dziękuję za wsparcie bloga i namawiam. Wiernych do kontynuacji, wahających się – do przyłączenia.
Wersja audio wpisu
Zniknęły gdzieś hulajnogi i pojawiły się mandarynki. Znak, że to już zima na serio, bo tu nie chodzi o śnieg. A jak zima, to w końcu przyjdzie rocznica stanu wojennego. Ja już nie mogę, bo to dzień, w którym moja pamięć i wrażliwość rozjeżdża się z oficjalnym poziomem obchodów. I to w przypadku obu politycznych plemion.
Najpierw ja. Ojciec mój miał taki dzień, który zaważył na jego życiu. To było ósmego marca 1948 roku, w jego urodziny, kiedy przyszli po niego w radzieckiej już Litwie i zabrali na Syberię. Co tam przeżył, to osobna sprawa, ale zauważył, że jest to jego pechowy dzień i nigdy w dniu swoich tak naznaczonych urodzin nie wychodził z domu. A więc w tym wypadku obchodzenie urodzin to była jakaś trauma. Nie to żebym się politycznie urodził 13 grudnia, ale jak mnie zabierali wtedy w 1981 roku, to dzień ten nie za bardzo mi się spodobał, ale mi się to utrwaliło. Nie lubię tego dnia. Coś tam się we mnie zaczęło dnia tego (o tej porze 41 lat temu już siedziałem na dołku w areszcie na Świebodzkiej we Wrocławiu). Ale nie że się wtedy urodziłem dla antykomunizmu (bo ten – vide historia ojca) miałem już wszczepiony. Po prostu ten dzień wyznaczył mi na długą moją drogę do ujścia antysystemowości. Czegoś, co wróciło do mnie w kowidowych czasach. Tyle moje subiektywizmy.
Ale popatrzmy się dookoła. Zobaczmy co z tego zostało. No, szlag trafi – wojna polsko-polska. Każde z plemion wzmożonych opowiada to na swój sposób. Ale nie, by z wielu kątów oświetlić to zjawisko już praktycznie przedpotopowe, ale by dosolić przeciwnikowi. Jest o czym rozważać, bo w stanie wojennym, jak w przeraźliwym skrócie skupiła się istota komuny a la PRL. Można się pochylać nad reakcją władz, a przede wszystkim ludu pracującego miast i wsi. Bilans ofiar i zapóźnienia wciąż nie jest zamknięty, zaś temat dyżurny: czy Jaruzel był zdrajcą ojczyzny, czy jej zbawicielem okrzepł na stanowiskach emocjonalnych, dalekich od faktów historycznych, bliższych emocjom związanym z dzisiejszym podziałem politycznym.
W gronie opozycyjnym króluje temat żenująco błahy. Że Jarosław Kaczyński spał tej nocy. Tej nocy, w której wszyscy walczyli, reszta była wyaresztowywana, zaś wódz (połowy okazuje się) narodu spał do południa. To jest kurde temat. Tyle zostało ze stanu wojennego. Temat to dziwaczny, gdyż wewnętrznie sprzeczny. Skoro większość opozycji, zwłaszcza tej lewicowej, ale teraz lewica to jest wszędzie, wystarczy splunąć gdziekolwiek i się okazuje, żeśmy wszyscy nią przesiąknięci, a więc skoro większość opozycji uważa, że Jaruzel miał rację, bo gdyby nie on, to by nas Ruskie najechały, to znaczy, że bycie wtedy aresztowanym to była w sumie pewna przykrość w imię dobra ojczyzny, to fakt kto siedział, a kto nie to ma już pomijalne znaczenie. Ale pójdźmy dalej – skoro Jaruzel miał rację to ci, którzy się mu opierali to robili źle ojczyźnie. Tertium non datur.
A więc nie ma co sobie przypinać orderów, że my walczylim a tamci spali, skoro Kaczyński śpiąc wspierał Jaruzela w zbożnym celu ratowania substancji narodowej i resztek integralności państwowej a la PRL. Ja tak w ogóle to jestem przeciwny żeby ręka aresztującej esbecji była dłonią uświęcającą męczeństwo aresztowanych. W ten sposób wszyscy aresztowani automatycznie lądują w patriotycznym raju, zaś pominięci w piekle co najmniej nieważnych dla komuny, jeśli nie jej popleczników. Ja w kiciu widziałem wielu internowanych kapusiów, tak samo jak na wolności wielu bohaterów. Tyle, opozycjo.
Teraz obóz bezkompromisowych dzierżawców monopolu na patriotyzm. No, w tym gronie, jest co najmniej tyle samo aresztowanych co w obozie przeciwnym (i nie aresztowanych zresztą). Tu tematy są inne. Rozliczenia. Przez całą III RP, a rządzili już wszyscy, nie dało się zawlec przed (jak najwolniejsze przecież) sądy sprawców stanu wojennego. Sądy były rzeczywiście „wolne”, bo tak długo prowadziły oczywiste sprawy, że były to procesy (nie wyroki) dożywotnie, czyli chodziło o to, żeby oskarżeni tak naprawdę stanęli przed innym sądem. Robiła to cała III RP, łącznie z epizodami pisowskimi. Dlaczego? Ano dlatego, że na tym stanął jeden z fundamentów III RP i ŻADEN z obozów rządzących nie zakwestionował w sumie tego pierwszego prawa III RP. Nie ruszamy oprawców.
Czemu tak było? Ano dlatego, że to sami oprawcy doprowadzili do transformacji. Ja, gdy zobaczyłem, że wchodzących na obrady Okrągłego Stołu przedstawicieli „strony społecznej” (następny nowotwór językowy ówczesnych czasów, jak sam Okrągły Stół, który nawet nie miał dwóch stron, co dopiero by był merytorycznie okrągły), wita pierwszy oprawca PRL-u Kiszczak, to wiedziałem jak to się skończy. Bo przecież on nie po to zorganizował tę szopkę, by strona przeciwna (zresztą złożona albo w wielu przypadkach z obiektów jego teczek, albo lewaków, którzy poprawiali tylko wypaczenia socjalizmu) założyła mu powróz na szyję. Chodziło o to, by właśnie tego uniknąć i by nie tylko zagwarantować bezpieczeństwo czołówce władzy, ale i całemu jej zapleczu – nomenklaturze -, której oddano gospodarkę, uwłaszczając partyjniaków, którzy pokazali narodowi jak się wprowadza kapitalizm. Kompradorski, dodajmy. Wszystko przyklepały nieruszalne, dodajmy – do dziś – sądy.
Wtedy mówiło się, że Polacy robią to elegancko, dają wzór światu jak tu się można było pojednać. Ale ten sposób pojednania, zapraszanie łże-reprezentantów ofiar przez katów wyklucza pojednanie, bo zakłada bezkarność katów. A w takim wypadku nie ma mowy o pojednaniu, gdyż by wrócić do siebie jako naród wymagało to podstawowego resetu – sprawiedliwości. I teraz jak słyszę z ust obecnej władzy – gdzie rozliczenia? nie ma sprawiedliwości! poprzednicy kryją do dziś tych zbrodniarzy! -, to otwiera mi się w kieszeni otwieracz. Do piwa. Żeby tak siąść sobie, wypić i zapłakać.
Bo wtedy były niby dwie drogi. Okrągły Stół albo plac Tienanmen w Pekinie, bo to było w tym samym czasie. Tu Polacy rozważnie przy stole (bez kantów?) a tam przemoc i pacyfikacja. Widzicie? Którzy lepsi? No jasne, że my. Bo inaczej – to się przypomną ówczesne narracje… opozycji, że porozumienie nie jest pewne i Jaruzel jest naciskany przez doły (tzw. bunt pułkowników), że beton nie chce się dogadywać. I trzeba, ludu, brać co dają, bo mundurowi też są pod ścianą i to cud, że jeszcze chcą z nami gadać. A więc godzimy się na wszelkie kompromisy. To był numer stary jak świat, zabawa w dobrego i złego milicjanta. Nie było żadnej oddolnej presji, (o, Jaruzel by takim pokazał!), co wykazały „półdemokratyczne (a właściwie 35% demokratyczne) wybory, w których okazało się, że komuna przegrała, gdyż opuściło ją jej własne zaplecze.
Tak, Polacy wybrali pokojowe rozejście, czym zapłacili upośledzeniem genetyczno-ustrojowym, przeniesieniem się rozwiązań tymczasowych na całość ustroju. Nic dziwnego – III RP rodziła się in vitro, poza ustrojem suwerena i ma on do dziś do III RP taki stosunek trochę obcy, jak do tworu trochę zewnętrznego. I wszystko od tej pory dzieje się „w tym kraju”. W dodatku jest to stosunek naprzemienny i połowiczny. Jak nasi wygrają jest to Najjaśniejsza, za to przegrani „tymkrajują”. I odwrotnie. Po drugiej stronie była wtedy… Rumunia. Tam przylazł tłum i podstawił pod ścianą winnych. I zaczęli inaczej. Czy warto było zaciukać paru siepaczy, by mieć spokój (w tym sumienia)? A co by szkodziło? Lud by się symbolicznie odkuł, wymierzył by sam narodową sprawiedliwość, może by się komuna przestraszyła i przyłączyła do budowy ojczyzny, zamiast ograbiać ją do dziś? Może by się ta III RP narodziła naturalnie, z ludu, z małymi komplikacjami, jak to przy porodzie?
To są dylematy ciągu historycznego, który zainicjował stan wojenny. Ale Polacy wolą (wolą?) gadać o tym kto do której spał 13 grudnia i kogo wzięli, a kogo nie wzięli do kicia nocni siepacze. Dziś wygodnie wylęgujący się w III RP, którą stworzyli przy zaciętych negocjacjach przy Okrągłym Stole.
PS. Witku, przepraszam, ale w tym roku nie mogłem być pod siedzibą Solidarności we Wrocławiu, gdzie jako chyba jedyny wrocławianin zapalasz świeczkę w rocznicę tej okropnej nocy. Do zobaczenia za rok!
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Żeby w pelni ocenić Spawacza i jego zamach, warto popatrzeć na wykres polskiego PKB na tle PKB Zachodu w latach 1960-90.
No więc do 1970 odstęp byl mniej wiecej staly. Po 1970 do 1980 odstęp nieco się zredukował, mimo owczesnych polskich wyżów demograficznych. A od 1981 do 1990… Tragedia! Odstęp zwiększal się konsekwentnie co roku. Był w 1989 juz dwukrotnie większy niż za Gierka.
I tylko dlatego total podzielił się władzą i odpowiedzialnoscią… Bo doprowadził do bankructwa ustroju .
I teraz pogdybajmy: gdyby spawacz zrobił w 1982 urynkowienie i reformę Wilczka z roku 1989, to dziś pewnie stawialibysmy mu pomniki. A mogł. Ruskie sr..li ze szcześcia, że nie musieli sami robić w Polsce rzezi i by się zgodzili .
A dziś jednak bilans bylby chyba pozytywny. Wiem ze 400 ofiar w 9 lat to o 400 za duzo, ale co to jest przy 200 tysiącach w dwa lata, dziele obecnej dyktatury ciemniaków?
No ale…. Jaruzel tego NIE zrobił, i przepaść miedzy Polską a zachodem powstała.
I drobiazg: Ceausescu MUSIAŁ zginąć, i to z rąk ichnich służb, a nie narodu, bo jako jedyny w obozie odmówił przeksztalceń pod dyktando KGB i ZSRR.
Czyli rumuńskiego okrągłego stołu. Ja tylko przypomnę, że np na Węgrzech ichni okrągły stół zaczął się bodajże w tym samym czasie, co nasz. To był przecież jeden odgórnie sterowany projekt ruskich na skalę całego obozu.
To, co spotkało Nicolae Ceaușescu to była zbrodnia sądowa zrealizowana przez służby. Nie żeby nie zasłużył. Przerażające jest to co nam się wciska i w co przeciętny Polak wierzy i co daje sobie wcisnąć.