19.04. Polityka, czyli chamstwo

6

19 kwietnia, dzień 1143.

Wpis nr 1132

zakażeń/zgonów

993/12

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Ostatnio się złapałem na jednej rzeczy, na polityce. Ja wiem, i chyba już wszyscy wiedzą, że polityka nie cieszy się większym szacunkiem, a zwłaszcza jej przedstawiciele – politycy. Ale zaczął mnie zastanawiać sam sposób użycia tego słowa.

Ilekroć jakiś polityk poczuje się zaatakowany przez przeciwnika, lub media, ilekroć ktoś pogrzebie mu w prywatności, wyciągnie jakieś przeszłe czy obecne grzeszki, tylekroć taki kolo staje przed kamerami i mówi, że to było działanie polityczne. Jakby polityka polegała na podkładaniu haków, kompromitowaniu przeciwnika, faulach i podgryzaniu. A może tak jest? Może nie tylko to się utrwaliło w odbiorze publiczności, ale taką się stała istota samej polityki? Nie jest to więc walka o zdobycie i utrzymanie władzy w celu realizowania programu politycznego, ale walka o władzę dla samej władzy.

Mało tego, nie tylko ocenia się takie działania jako działania wyłącznie polityczne, ale tak samo – destrukcyjnie dla polityki – ocenia się motywacje graczy politycznych. I znowu – jak ktoś coś komuś wyciągnie, to z powodów politycznych. Czyli głównym czynnikiem sprawczym tak pojętej polityki jest chęć zrobienia komuś kuku i to motywuje do działań, które właściwie… się na tym kończą.

Ja wiem, że takie grymaszenie wygląda na pięknoduchostwo, ale z drugiej strony, jeśli pała jest przegięta kompletnie w przeciwną stronę to mamy przechlapane, co widać. Całość polityki skupia się obecnie na uzyskaniu i utrzymaniu władzy, co staje się zajęciem tak absorbującym, że brakuje już czasu – i kompetencji – na samo rządzenie. Po prostu tu się zapał kończy, ba – tu się kończą kompetencje. Nie wiadomo dlaczego lud głosujący myli obie rzeczy – sprawność w kampanii, podkopywanie przeciwników, łganie mediom wcale nie musi się przekładać na umiejętność rządzenia. Czasem jest wręcz oksymoronem – zdobywanie władzy to często destrukcja, zaś rządzenie to budowanie. A to są dwie różne i sprzeczne rzeczy.

Co prawda i to ostatnio – rządzenie – przeszło ze sfery zarządzania państwem na sprzyjanie sondażom. Rządzący znowu nie koniecznie robią to, co trzeba, czy co obiecali, ale to, czego (aktualnie) chce suweren. Lub wydaje mu się, że chce. Polityka w tym momencie staje się nie realizacją jakiegoś programu, ale slalomem sondażowej popularności, mijaniem kolejnych tyczek, gdy brakuje czasu na refleksję czy jest i gdzie meta i czy przypadkiem nie szusujemy pod górkę.

Takie redukujące do walki pojmowanie i wdrażanie polityki ma swoje konsekwencje. Poziom spada, zostają tylko spienieni nawalacze, albo cyniczni manipulatorzy, którzy do góry nogami przeczytali Machiavellego. Poziom wejścia do polityki jest wyznaczony na tak brutalnie niskim poziomie, że dostają się tam już tylko cwaniacy, którzy jeżeli mają jakiś program, to tylko taki, że za pomocą dowolnego programu będą uwodzić elektorat w celu otrzymania przepustki do władzy. Ale ten mierżący poziom jest również sygnałem do społeczeństwa – nie pchajcie się, tam nie ma nic dobrego, to nie dla naiwniaków, tam tylko buldogi pod dywanem. I naród się słucha – pluje na polityków, nie wybiera się do polityki, ale głosuje na całe to towarzystwo, wybierając mniejsze zło. Inni za to nie głosują, ale obie grupy utrwalają ten system, łącznie z jego pogarszającą się personalną jakością.

Na straży tego trendu stoi ordynacja wyborcza, która sprowadza głosowanie do zawierzenia fladze plemiennej, trzymanej przez wodza, który dobiera sobie wojów. A wódz nie będzie wybierał posłów aktywnych, tylko powolnych jego woli w kierowaniu polityką. Jesteśmy w klinczu, gdyż cała energia polityki skierowana jest na elekcję lub reelekcję. A to jest tak jak z jakimś gatunkiem zwierzęcia co to nie wiadomo po co jest, jest szkodliwe i agresywne, zaś uzyskało wyjątkową biegłość w jednym – reprodukcji. I powraca toto co chwila, szkodzi jak nie wiadomo co, ale sensu jego istnienia dla społeczeństwa trudno się dopatrzeć. Bo jak przychodzi co do czego, czyli do rządzenia, to po zaspokojeniu personalnych zobowiązań w dostępie do stanowisk cały ruch państwowy się wyjaławia, zaś żarna rządowe kręcą się tylko dlatego, że istnieje średnia warstwa urzędnicza, która jeszcze jakoś powoduje, że jest prąd w gniazdkach i woda w kranie. Ci też nie są święci, bo z kolei tak komplikują system zajętym walką buldogów politykom (ale przede wszystkim obywatelom), że sami stają się niezbędni, by rozwikłać własne przecież meandry. A nad tym wszystkim polatuje klasa próżniacza, biegła w coraz bardziej prymitywnych trikach uwodzących widownię, nie zainteresowana przyszłością Polski, tylko obłowieniem się w kolejnej kadencji.

A więc jak znowu usłyszycie, że ktoś podglądał czyjąś żonę w celach politycznych pomyślcie, że może kiedyś może być inaczej. Ale do tego trzeba zaryzykować i chcieć przyzwoitym ludziom w to wszystko wejść. Większość się łudzi, że jak w to nie wejdzie, to da się ocalić jakąś przyzwoitość w prywatności. Ale i tu dopadną was wcześniej czy później kolesie spod ciemnej gwiazdy, tylko dlatego, że wygrywają w wyścigu do sprawczości. Z której później korzystają jedynie we własnym interesie, a w którą nikt nie chce się zabawić, kogo mierzi wyznaczony poziom polityki. Mamy więc perpetuum mobile, a właściwie spiralę. W dół.

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

  

About Author

6 thoughts on “19.04. Polityka, czyli chamstwo

  1. Zawsze powtarzam, że procedury „demokratyczne” zostały ustalone tak, aby były przeciwskuteczne, stoją na straży tego, aby był tylko pozór demokracji. Do tego stopnia, że wystarczy robić wszystko odwrotnie i wszystko będzie dobrze. 😉

    Kampania wyborcza powinna się zaczynać na początku poprzedniej kadencji, aby każdy kandydat na „reprezentanta ludu”, nawet taki za którym nie stoi wielki kapitał, miał szansę dotrzeć do wszystkich wyborców, przedstawić im swoje poglądy i program – spotykać się z nimi osobiście w jakichś klubach osiedlowych czy wręcz specjalnie do tego celu stworzonych świetlicach. A kończyć się w momencie, kiedy się w obecnych warunkach zaczyna, na spokojnie, bez histerii i z czasem do przemyśleń.

    Partie polityczne powinny powstawać w Sejmie, już po zaprzysiężeniu, jako – zgodnie z definicją partii zresztą – grupy posłów zjednoczonych wspólnym interesem (domyślnie liberałowie, konserwatyści, ludowcy, lewicowcy i pozostali, a potem jak kto chce). Dzięki temu nikt by (jednoosobowych) list wyborczych posłom nie układał, a oni odpowiadaliby za swoją a działalność bezpośrednio przed rozliczającym ich elektoratem, nie żadnym Szefem Partii.

    Wystarczy wszystko robić na odwrót, a zniknie 90% patologii obecnego systemu. Gdyby ktoś chciał stworzyć pozorną, fasadową demokrację, nie mógłby chyba wymyśleć tego lepiej (nie żebym coś sugerował…).

    1. Fraudokracja, wolna amerykanka jak pisałeś za fasadą d*kracji, z niewiarygodną koncentracją olbrzymiego kapitału do zabaw incognito w Pana Boga na tej planecie.

  2. Powtórzę za Korwinem, że demokracja to rządy ludzi głupich i tacy też muszą być politycy, aby wpasować się w gusta wyborców. Jaki rozum trzeba mieć, żeby wybrać PIS, PO i Lewicę, którzy nas właśnie wpuścili w kanał Fit55, a za 5 lat będzie…ojej, dlaczego jesteśmy tacy biedni. Biedni bo głupi…

  3. Albo Republika, w swoim rudymentarnym znaczeniu, czyli z wyłaczeniem z uczestnictwa w głosowaniach ochlosu, bo tylko to może z Państwa uczynić Rzecz Wspólną Obywateli, albo to co mamy, czyli tzw demokracja, a tak naprawdę ochlokracja, czyli w ustocie dyktatura lobbystów z pacynkami w postaci liderów partyjnych, dla których posłowie i władze wykonawcze i sądownicze to łupy spelniające życzenia wyłącznie owych lobbystów.
    Ciekawe, kiedy ktokolwiek w Polsce zauważy, że o becna jej parodia ustrojowa to w istocie absolutne ZAPRZECZENIE Republiki i jej zasad, a nawet obecnej polskiej Konstytucji, ponieważ w praktyce owa Konstytucja zakłada wybory BEZPOŚREDNIE i posłów – przedstawicieli ludu, a tak naprawdę wybory są POŚREDNIE, kandydaci na posłów nie są bowiem wyłaniani przez Lud, a MIANOWANI przez swych partyjnych szefów. Dzięki czemu w Polsce Polacy nie są żadnym Suwerenem, a wyłącznie bydłem do dowolnego kantowania, dojenia, strzyżenia i zarzynania przez pacynki lobbystów i partyjnych liderów, typu sługi obcych panów, czyli np przez rozmaitych Pinokiów czy chyżych Rojów..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *