19.07. Dylematy Donalda

0
porz

19 lipca, wpis nr 1366

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Jak już ewokowałem – żadnych sezonów ogórkowych nie będzie. Jest jak z chińskim przysłowiem, a właściwie przekleństwem – „obyś żył w ciekawych czasach”. I kiedy myśleliśmy, że to koniec historii, że za komuny nie było jak się nudzić, to się okazało, że da się to przebić pokowidową „nową normalnością”. I tak jest i teraz – człek myślał, że odetchnie na tych wakacjach po meandrach (m)rocznej codzienności, a tu zamiast laby mamy przyspieszenie.

Hamletowski dylemat Tuska

Zainteresowała mnie i zainspirowała kwestia, która się pojawia coraz częściej w obiegu – czy rząd Tuska dotrwa do końca kadencji? To pytania zadaje wraża opozycja ze swoimi resztówkowymi mediami, ale i pośrednio przecieka ten temat nawet do mediów „gównego nurtu”. To pytanie zakłada dwa warianty intencji zadającego. Jedna to taka czy rząd się utrzyma, a druga to taka – czy rząd będzie się chciał utrzymać? Zacznijmy od tego drugiego wariantu. Otóż rządy kończą swoje rządy w dwóch wypadkach – kiedy nie mają większości, ale to wtedy jest wymuszone, a więc mówimy tu o pierwszym przypadku. Kiedy zaś sam rząd się podaje do dymisji? Ano wtedy kiedy myśli, że nowe rozdanie co najmniej utrzyma jego zagrożoną pozycję, jeśli nawet jej nie poprawi. Tak zrobił w 2007 roku PiS i się przeliczył. Czy Tusk ma taką sytuację? Pośrednio ma, ale sondaże nie dają mu szansy nawet na utrzymanie swej pozycji.

Jest to – przy kontynuacji swej misji i utracie poparcia – sytuacja wygrania czasu, który się jeszcze ma. Wychodzi na to, że Tuskowi spada i jest to trend utrzymujący się. Będą tylko tracić i za przepisowe dwa lata mogą mieć notowania, ale wtedy już przy urnie, nie w sondażach, o wiele gorsze niż mają teraz. A więc wypadałoby brać co jest. Ale tu pojawiają się kłopoty – no bo jak brać teraz, skoro to pewna porażka? Ale im dalej w las tym będzie gorzej. Wybiera się więc wyjście pośrednie – poczekajmy, zaraz się sytuacja zmieni, innym przestanie iść, Konfederacja też w kampanii 2023 miała naście procent i się udało zbić tę gorączkę w dwa tygodnie. A więc poczekajmy. Ponapuszcza się koalicjantów jeden na drugiego, zdetonuje kilka parszywych wątków, zrzuci się na PiS co się da i jakoś dojedziemy do mety. A więc – od nowa, po staremu.

Jest to taktyka gnicia, ale można się i podzielić gnijącymi fruktami. W końcu efekty procesów fermentacyjnych mogą uderzyć do słabszych głów. A przez te dwa lata to można się jeszcze popaść i poumieszczać tu i tam, przy publicznym cycku. Problem w tym, że tak gnijący rządzący mając resztki świadomości swojej sytuacji orientują się, że grabią sobie na przyszłość. Taka eksploatacyjna postawa po pierwsze przyśpieszy ich klęskę, tym bardziej w wyborach za dwa lata, bo tyle ma trwać ten proceder, po drugie – zwiększy wymiar kary nałożonej przez przyszłych zwycięzców.

Zbrodnia i kary

Bo przy zmianie władzy kara będzie nieuchronna. Nie bez kozery Tusk zaraz po zwycięstwie uśmiechniętej koalicji powiedział jej działaczom: „jak przegramy wszyscy pójdziecie siedzieć”. Widownia tej smutnej nowiny odczytała dwa sygnały: walczymy o życie, zaś to „WY będziecie siedzieć”, zamiast „MY będziemy siedzieć” było już jawnym znakiem, że Donald się i tak wywinie, zaś towarzystwo – niekoniecznie. Jest to działanie mafijne – przy wejściu do camorry trzeba zabić kogoś, bo wtedy stajesz się nasz, gdyż tylko z nami unikniesz odpowiedzialności, po tym, jak złożyłeś ostateczny dowód niepodważalnej lojalności. Odcinasz tym samy sobie drogę powrotu, a więc możliwość zdrady. Taka postawa prowadzi do ciągłego eskalowania poziomu dowodów lojalności, gdyż zabawa ta wymaga ciągłego dowodzenia, że jesteśmy razem, zaś takie czyny prowadzą nieuchronnie do postępków coraz bardziej przesuwanych w kierunku odpowiedzialności już karnej. Jest więc to narkomański wyścig w samounicestwiającym się wyścigu coraz większych dawek.

Drugi wątek, to kwestia czy Tusk może zostać zmuszony do rezygnacji, czyli czy ktoś odbierze mu większość? Mając powyższe w perspektywie, że im dalej tym gorzej, jego koalicjanci też czują na plecach cień krat. Myślę, że spotkania z Hołownią Kaczyńskiego miały i ten wątek, czyli obietnicy jakiejś formy abolicji. Koalicjanci, a w szczególności namolnie namawiany do deliktu konstytucyjnego pt. blokujmy zaprzysiężenie prezydenta-elekta Hołownia, nie chcą płacić rachunków za tę hucpę. Nie chcą też płacić rachunków politycznych, gdyż każdy dzień uczestnictwa w tej koalicji obciąża ich na tyle, że nie wiadomo czy w przyszłych wyborach w ogóle dostaną się do Sejmu. Tak się dzieje już teraz, a co dopiero za dwa lata takiego gnicia?

Teraz, kiedy Kaczyński gra również wersją „rządu technicznego”, czyli takiego, który wywróci obecny Sejm i doprowadzi do przyspieszonych wyborów, można jeszcze mówić o jakimś przebaczeniu wobec koalicjantów, zaś po przyspieszonych wyborach, a już tym bardziej tych za dwa lata – nie ma żadnych warunków do handlu przebaczeniem. Koalicjantom wypada brać co się jeszcze im daje, a daje się raczej niewiele. Raczej właśnie odpuszczenie win, nie zaś jakieś obietnice egzotycznych koalicji w przyszłości, bo co to za pakty z partiami, które mają słabnący elektorat, zaś ich przyszłe koalicje z PiS-em, jako byłych uczestników tuskowej hucpy, stałyby się tylko obciążeniem dla twardego elektoratu partii Kaczyńskiego.

Tak czy siak jest inaczej niż sobie marzył Tusk, który zapowiadał rekonstrukcję rządu wyraźnie mrugając, że dociśnie swych koalicjantów, jakby to oni byli winni Tuskowej porażki. Koalicjanci, ale raczej ci nie z Lewicy, postawili mu się na tyle, że rekonstrukcja utknęła w martwym punkcie. Tusk jest jak mały Trump – obiecał, że ogarnie sytuację na Ukrainie w parę dni, ale mu się zbiesiły jego Putiny i przeciągają sprawę, co osłabia Donalda. W końcu okazało się na kim wisi ta większość. Bez niej nawet nie mogą podmienić marszałka Sejmu, by zrobić hucpę z zaprzysiężeniem Nawrockiego.

Czy PiS chce przyspieszonych wyborów?

Pytanie co by było lepsze dla PiS-u? Gnicie czy przyspieszone wybory? Słyszałem z tamtej strony deklaracje, że każdy dzień istnienia tego rządu to niepowetowane straty i trzeba kończyć z nimi jak najszybciej. Ale moim zdaniem są to tylko narracyjne deklaracje. PiS najbardziej zyska na dwuletnim gniciu uśmiechniętej koalicji. PiS tak, ale Polska nie. Ale licząc na partyjne interesy gnicie dwuletnie załatwiałoby sprawę raz a dobrze. Dziś PO ma jeszcze drugie, mocne miejsce i robienie teraz wyborczego resetu dawałoby jej teraz więcej niż za dwa lata. A PiS-owi marzą się, oj marzą, samodzielne rządy. A na te nie ma jednak szans, gdyż wymagałyby około 47% głosów, co przy dzisiejszym podziale elektoratu wydaje się bajaniem. Ale kto komu zabroni pomarzyć, zwłaszcza, że PiS, jak widać, niewiele zrozumiał z wyborów prezydenckich?

A braki refleksji, lub błędna interpretacja jest wmuszaną łatwizną, która idzie za triumfalizmem zwycięzców – daliśmy radę, wyciągnęliśmy Dudę 2.0 z kapelusza, Kaczyński to geniusz, co miał docenić lud wyborczy. A więc mamy poparcie, żadnych zboczeń z kursu, idziemy dobrze, o Konfie na razie milczymy, a jak dojdzie do kampanii (przyspieszonej czy regularnej), to się będziemy nawalać do krwi, zaś potem, jak nie starczy nammandatów, to siądziemy do składania większości, tego samego dnia pracując nad tym, by partnerów opiłowywać do roli przystawek. Tak robił PiS zawsze, kiedy w swoich działaniach potrzebował wspólnika – najpierw z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, później z partią Ziobry czy Gowina. Tak, że te dwa lata też mogą być dla PiS-u wyzwaniem. Ale to nie tylko jeden powód do refleksji PiS-u.

Elektorat zaciśniętych zębów

Wybory pokazały początek końca pookągłostołowej gry w dupaka. Ludzie już tego nie chcą. POPiS w wyborach prezydenckich wziął ze 60%, czyli najmniej w III RP. Ten urobek „elektoratu zaciśniętych zębów” jest do zagospodarowania i wyścig po te głosy już się zaczął. O dziwo POPiS tu się najmniej ściga, gdyż zajęty jest albo sobą, albo plemienną nawalanką jego składowych. A ludu (zwłaszcza młodego) już nie interesuje jak jedni na drugich zwalają winę za rzeczy, które tak sobie stoją jak stały, kiedy się oba plemiona o nie kłócą. To elektorat już zrozumiał, ale POPiS nie bardzo. Kto więc weźmie to dobro, tę nową postawę, zwłaszcza, że sądząc po grupach wiekowych zagarniętych przez antysystem młodych, ten elektorat w liczbie kilkuset tysięcy za dwa lata dostanie już dowody osobiste i weźmie po raz pierwszy do rąk kartkę wyborczą.

Na razie propozycję dla nich mają Mentzen z Braunem i… Zandberg. I tu się toczy walka o zagospodarowanie tej niszy. Po stronie popisowej – cisza, nie licząc kilku projektów emulacji projektu PO 2.0, na który mogą się już nabrać tylko naiwni. Jak będzie wyglądał ten proces w ciągu najbliższych dwóch lat? A jak rząd, co coraz pewniejsze, wykopyrtnie się już zaraz? Kto będzie gotowy? Na nowe inicjatywy będzie już za mało czasu, a więc rozdziobią to prawicowe kruki i wrony, do spółki z czerwonymi dzięciołami. Nowi, jeśli tacy w ogóle są, nie ogarną się. Tylko „stare” partie są zawsze gotowe do kampanii, im krótszej, tym dla nich lepszej. Po to by rywale nie zdążyli. Ale mentzeno-brauno-zandbergi mogą się ogarnąć, reszta – nie. A więc będzie jeszcze więcej tego samego, nawet przy przyspieszonych wyborach, tyle, że w innych układach. Ale, co jest zadziwiającym fenomenem, wszystkie te kalkulacje, nawet w „gównym nurcie” zakładają jednak upadek rządu Tuska i przejście wajchy władzy na druga stronę. Dlaczego to już jest pewnik?

Fenomen upadku Tuska

Oprócz wersji akolickiej, że „nic się nie dzieje” mamy dwa warte rozważań wytłumaczenia tej sprawy – jedno lżejszego kalibru, drugie – chyba najmocniejsze z możliwych. Pierwszy wariant jako się rzekło – lżejszy, stanowi, że rząd jest słaby, bo sam Tusk jest słaby, zatrzymał się jak owad w bursztynie pomiędzy umiejętnością zdobycia władzy a nieumiejętnością rządzenia. Ma być leniwy, niekompetentny w czymkolwiek oprócz PR-u (choć i tu wyraźnie słabnie). W gnuśnięciu mają mu pomagać jeszcze gorsi koalicjanci, którzy dostali bonus władzy nie za kompetencje, tylko, za dodanie swych mandatów do puli uśmiechniętej koalicji. Jest więc to rząd słaby, który powiedział ustami premiera, że się poprawi, czyli… weźmie sobie (też okazało się, że fatalnego) rzecznika prasowego. Na resztę rekonstrukcji przychodzi nam czekać już drugi miesiąc, co oznacza, że proces się zaciął, zaś przecieki o jego przyszłych rezultatach każą się domyślać, że dojdzie do… powiększenia rządu.

Druga wersja jest czarniejsza – Tuskowi ma nie iść. W końcu nie po to sprowadzono go w brukselskim wagonie do Polski, by przyczynił się do wzmocnienia polskiego państwa. Tusk ma być narzędziem osłabienia Polski, jako gospodarczego, a przede wszystkim militarnego konkurenta Niemiec. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że do tej przygody używana jest Unia, jako emanacja interesów niemieckich. Narzędzi do psucia leży na polskiej ziemi co nie miara. Głównym i uniwersalnym instrumentem osłabienia pozycji Polski jest jej zadłużanie w rekordowo katastrofalnym tempie. Nic nie będzie na rozwój, a tym bardziej na militaria.

A trzeba powiedzieć, że w wyniku sytuacji wojny na Ukrainie Polska okazała się najbardziej wartościowym elementem regionu, a może i Europy (co zresztą świadczy o zapaści kontynentu w tym obszarze). I fenomen ten nie został niezauważony. Szczególnie przez Niemcy. A więc katastrofa naszych finansów to osłabienie naszych zdolności rozwojowych, ale i wpuszczenie lisa do kurnika. Efekty działania Tuska zaraz doprowadzą do przekroczenia limitów nadmiernego deficytu i – w pełnym świetle unijnego prawa – wjedzie tutaj „trojka” z Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Banku Światowego i (jak w przypadku kryzysu w Grecji) przejmie ręczne rządy nad Najjaśniejszą. I niech nikt nie myśli, że brak euro nas tu przed czymkolwiek uratuje. Nie uratuje. Jest to najprostsza droga do przejęcia bez jednego wystrzału rządów nad Polską i drogę tę właśnie umościł Tusk. Na długie lata.

Zbroimy IV Rzeszę

Wróćmy jednak do militariów. Skończył się silnik Europy, kiedy militarnie (z bombką atomową) Francja umówiła się z Niemcami, które do tego dealu dołożyły swoją gospodarkę. Niemcy sięgają bowiem po militaria. Stwierdziły, że zbudują największą armię w Europie i już zadeklarowały, że przejmują odpowiedzialność za wschodnia flankę Europy, jakby nas tam nie było. Wraca więc IV Rzesza, na razie bez wystrzału, nie ma żadnego traktatu wersalskiego do obejścia – jest jeszcze śmieszniej. Kiedy bowiem Niemcy przed II wojną zbroili się potajemnie, ćwiczyli u swych sowieckich przyjaciół, to dziś ta cała afera zbrojenia się Niemiec odbędzie się w biały dzień, za pieniądze… członków Unii, głównie ofiar III Rzeszy. Z nami włącznie.

Mamy bowiem do czynienia z militarnymi funduszami europejskim skrojonymi tak, że my – jak z KPO – będziemy się na nie składali, zaś korzystać z nich nie będziemy mogli. Zbroić się więc i za nasze będą Niemcy z Francją, będą na tym zarabiać, jednocześnie pogrążając naszą gospodarkę. Niezłe, co? My będziemy płacili raty od niemieckich wydatków na zbrojenia, dobijali resztki naszej gospodarki jakim szaleństwem zielonego ładu, który właśnie (po wyborach, a więc można) wraca do na pełnej kurtyzanie. Żeby ten numer się udał to trzeba mieć jednak „swojego człowieka w Warszawie”. I teza, że Tusk nie dowozi, bo nie umie, bo jest leniwy i ma jeszcze głupszych koalicjantów nabiera groźnej nieaktualności. Tak ma być, ma nie wychodzić, mamy się zadłużać, podpisywać zobowiązania na lata finansowej niewoli, pogłębiającej tylko nasz deficyt.

I, uwaga!, jest to działanie, którego efekty są nie do odkręcenia w przeciągu najbliższych dziesięciu lat. Nawet gdyby spłynął na nas wódz oświecony, zdolny i konsekwentny. Są to straty niepowetowane, w wyniku których lądujemy ostatecznie jako kolonia. A więc jest już po herbacie, bo nie wiem co jeszcze można bardziej napsuć. Ale rzeczywistość III RP zawsze mnie zaskakiwała: kiedy wydawało się, że to już dno polityczno-społecznej zapaści i gnębienia potencjału rozwoju – zawsze okazywało się, że to tylko kolejna półka otchłani, gdzie można tylko skontemplować fazę głębi naszego upadku, by dalej ruszyć w dół.

Zdążymy?

Mam więc po pierwsze nadzieję, że gwałtowny odwrót suwerena od Tuska, to jednak konstatacja tej drugiej wersji – nie to, że jest nieskuteczny, ale odwrotnie: lud większościowy chce jego odejścia właśnie za to, że intuicyjnie czuje że jest właśnie… skuteczny. Osiąga rekordowe tempo w zaprzepaszczaniu naszego dorobku i szans na rozwój, i czyni to w interesie zewnętrznych mocodawców. I to czuć w powietrzu, że tak ludzie myślą. Hucpy niemieckie z nazwami niemieckimi na Ziemiach Odzyskanych, te wystawy „naszych chłopców”, to tylko znaki nadgorliwców, ale są one symptomatyczne. I lud to widzi.

Widzi też jedną rzecz, której, poza szaleńcami, nie da się zamulić żadną propagandą. Widzi widmo wojny, na którą pójdziemy w pierwszym szeregu, dowodzeni przez niemieckich generałów, siedzących w bezpiecznych schronach zbudowanych za nasze. Skoro jesteśmy już rezerwuarem na odpadki samochodowe, wiatrakowe, czy jak ostatnio – na pomyłki migracyjne, to czemu nie mamy być zasobem mięsa armatniego?

I może dlatego – oby ten rząd skończył jak najszybciej, zanim się stanie najgorsze, bez żadnych tam wielopiętrowych kalkulacji. Może zdążymy, bo za dwa lata będą już spore przerzuty onkologiczne i żadna operacja nas już nie uratuje. A teraz może skończy się na amputacji całej kończyny i oby to był ten nieszczęsny POPiS.      

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *