19.11. Jak zaczynałem

3
1-korona-wirus

19 listopada, dzień 992.

Wpis nr 981

zakażeń/zgonów

1234/12

Proszę o wsparcie mojego bloga. Jedna kawa. W miesiącu

Wersja audio wpisu

Zbliża się tysięczny dzień pandemii. Pora na bardzo okrągłe podsumowania. Pomyślałem sobie, że można to zrobić najlepiej wracając do źródeł. Teraz to każdy mądry, z dystansu. Że wiedział, że można się było spodziewać i takie tam. Ja pomyślałem sobie, że najlepszym podsumowaniem będzie prześledzenie jak sam, ale i inni, ale i tematy, się zmienialiśmy. Jaki był ten proces, który przeszła większość – od zawierzenia, autowiwisekcji, poprzez strach, nadzieję, zwątpienie w aksjomaty pandemicznej rzeczywistości. Czyli chciałbym w kilku odcinkach wrócić w przeszłość. Tak jak w niej kroczyłem ze swym Dziennikiem codziennym. Po to go zacząłem pisać. Będę chciał pokazać w tych odcinkach milowe kroki, które przechodziłem, tuszę, że nie tylko ja, a jednocześnie zacytować najlepsze, a właściwie najbardziej miarodajne teksty.

Można będzie  w tej serii wspominkowej zobaczyć te etapy przemiany człowieka i świata, doświadczenie pandemii, która stała się źródłem przemiany świata. A to chyba cenne. Wielu z czytelników może się w tym odnaleźć, ba – powiedzieć, że wcześniej coś takiego przeczuwało. Wielu przypomni sobie etapy tego obłędu, narastanie i cofanie się fal. Dobrze jest tak wrócić, czasami, jak w przypadku tych moich pierwszych wpisów – do tych naiwności z początku, choć pewne rzeczy można już zauważyć od początku, nieśmiało w tekście pierwszym prorokowane. Naiwny byłem, że świat poszedł na rekolekcje, po których się przedefiniuje na lepsze. Poszło dokładnie odwrotnie, poszedł na diabelskie zatracenie, nie sublimować swojej duszy, ale za cenę jej zatracenia walczyć o przeżycie ciała.

Tak więc rozpoczynam cykl wspominkowy, także dla siebie, bo z zaciekawieniem cofam się o lata wstecz by zobaczyć siebie, jeszcze czasami naiwnego, jeszcze pięknoduchowego. Wracam by nie stertyczeć w swej obecnej wiedzy, by nie czuć się zgorzkniałym, by zobaczyć siebie jeszcze z nadzieją w sercu. W końcu – by pamiętać, że człowiek jednak ma nadzieję. Ta formuła może być także pożyteczna dla czytelników. Nie tylko mogą skonfrontować „siebie z tamtych lat”, ale także mogą zobaczyć wyimki z całości. Większość przecież moich czytelników nie czyta mnie od dechy do dechy od pierwszych wpisów. Teraz będą mogli cofnąć się i zobaczyć jak wygląda ta heroiczna próba opisania ginącego świata. Dziś pierwszy odcinek, czyli

13.03.2020 Zaczynam pisać

Dzień 10.

zakażonych/zgonów 68/2

Postanowiłem pisać dziennik zarazy. Przypomniał mi się Boccaccio ze swym Dekameronem, pisanym przecież w czasie kwarantanny. Wiem, że po powrocie ze słowackich nart będę musiał na siebie nałożyć swą własną samoizolację, nie wymuszoną przepisami, ale okolicznościami. Pracy i tak nie mam – koronawirus złapał mnie w czasie zmiany roboty – ale wiem, że i bez tego życie w Polsce zamarło.

Myślę, że wielu teraz w domach pisze pewnie podobne dzienniki. Czas się nagle zatrzymał i rozpędzona dotąd w pogoni za pieniądzem i sukcesem ludzkość musi, albo tylko może, nagle spojrzeć sobie w twarz. Ma czas by pobyć sama ze sobą. Nie wiadomo jak się taki eksperyment może skończyć. Zaganiane lemingi będą 24h ze swoimi dziećmi. Obie strony mogą nie być na to przygotowane…

Jest to czas wymuszonych rekolekcji. Tak jak w Kościele czas zwolnienia tempa i zatrzymania się w refleksji nad samym sobą. W naszej cywilizacji taki dziwoląg nie miał prawa się przydarzyć. Wszystko było na bieżąco. Zaprzęgnięci w kierat możemy być nie przygotowani na kwarantannę, w której pojawią się pytania, a co gorsze – odpowiedzi.

Będę chciał spisywać swoje stany zamknięcia, pobudzane wieściami z zewnątrz. Chcę zobaczyć nie tylko jaki będzie bieg wypadków, ale jak się będą zmieniały moje reakcje na nie i na siebie. Jestem symetrystą, więc jeszcze łatwiej mi będzie patrzeć na nieuniknione upolitycznienie wirusa.

A więc – wirus. Pojawił się w Chinach i dość szybko rozprzestrzenił się po świecie. Na razie Chiny przodują, ale jest kilku pretendentów, głównie z Europy. Wszyscy stali się epidemiologami. Nie wiem jak w innych krajach, ale w Polsce na pewno. Ale to pewnie stały komponent polskiej duszy. W pociągu na jeden przedział – oprócz wszystkich jako polityków – przypada zawsze jeden lekarz-amator. Teraz awansował do miana guru i doszło doń wielu adeptów.  A jak już popatrzeć na polityczny aspekt wirusa, to każdy Polak-politykier dołączył teraz do swego arsenału wirusa i wszyscy są już ekspertami. Ja, amator w tym względzie, będę się więc czuł samotny. Jak wrócę do Polski wszystko będzie gotowe, bo od dawna jestem na diecie pudełkowej dostarczanej do domu. Nie będę musiał więc wychodzić. Zakopię się z książkami, internetem. Będę pisał dziennik zarazy. Aby utrzymać rygor zakładam 2,5k znaków dziennie ze spacjami. A że mam skłonności do nadmiaru w pisaniu, to spróbuję się mitygować. Zresztą, zawsze chciałem za dużo powiedzieć za jednym razem. Jak to sobie podzielę na dni, to może wyjdzie na dobre.

Przypomniał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

3 thoughts on “19.11. Jak zaczynałem

  1. A ja oddałam dziś 7-ego kota, w sumie od początku wakacji 11-ego. Znaleźć zamożny i kochający dom to w dzisiejszych czasach wyzwanie. Jeszcze 5 i koniec misji.

      1. Z zombie to możliwe. Na pewno odciągają myśli od różnych rzeczy, na które i tak człowiek nie ma wpływu. Wiozę kota do nowego domu i martwię, się czy mu będzie dobrze, a nie, że gdzieś tam rakieta spada. Uciekać przed wojną z 2 kotami jest łatwiej niż z siedmioma

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *