2.09. Medytacje nad puszystą RP

3

2 września, wpis nr 1222

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Nudnawo bez tych codziennych wpisów pamiętnikowych, ale tak ma być: po trzech latach trzeba się ponudzić, tylko ten rytm. Codziennie zostają mi 2-3 godziny wolnego czasu, które kiedyś – też codziennie – zabierał mi „Dziennik zarazy”. Z drugiej strony trzeba wyjść z nałogu i to chyba dobrze, by rozglądnąć się za innym trunkiem. Pisząc – przytyło się i formę straciło, a więc może te 2-3 godzinki dziennie zamienić na siłownie, by się podreperować? Jadę przecież na tydzień do Grecji z Krystyną, a ta szlifuje formę 2 razy w tygodniu. Mam szansę się wybudować w dwa tygodnie, bo organizm mam sportowy i rozleniwiająco szybkie przyrosty mięśniowe. A więc na siłkę!

No i poszedłem. Ja tam paker nie jestem i zawsze po ćwiczeniach (przypomina się kawał o karku, który spytany „co robisz w Sylwestra?”, odpowiedział: klatę i biceps) robię sobie wspominkową godzinną jogę. I sobie poszedłem z matą. Zacząłem się rozkładać (na macie, spokojnie, jeszcze się trzymam kupy…) i zobaczyłem, że za mną rozstawia się grupka do ćwiczeń. Często jest to zalążek nieporozumień, bo nie raz prowadzące(-y) wywalali mnie z sali. Mają do tego prawo, cholery, ale ja zawsze przerabiałem to na przekonanie, że nie chcą się peszyć mną – Mistrzem. Tym razem też coś się kroiło i chciałem podejść do najbardziej wylaszczonej, bo to pewnie przodowniczka, by zagadać abym mógł jednak zostać. Przy grupie rozłożyła się jakaś puszysta adeptka, tak ze 120 kg na bank, i to twarzą do reszty. Myślałem, że robią sobie jednak krąg, bo zawsze na skraju, twarzą do grupy pokazuje prowadząca. Okazało się, że pani puszysta jest tą prowadzącą. Trochę mnie zamurowało i zacząłem się zastanawiać. Od razu się wykopyrtnąłem przy trikonasanie, bo tu trzeba myśleć o ułożeniu ciała, a nie o jakichś anomaliach.

Jak już zapadłem w pozycję leżącą (asana „na dziecko”), to mogłem się zająć samym zjawiskiem, bo anomalią niewątpliwie było. Od razu zastrzeżenie – do puszystych nic nie mam, sam się ocieram o wejście do grupy, często podziwiam ich determinację w trudnej walce o zrzucenie wagi, jeśli taka walka występuje. Nie podoba mi się ostentacyjne afiszowanie się ze zwałami w leginsach, ale człowiek w wieku tolerancji musi zrezygnować ze standardów estetyki, zwłaszcza w stosunku do innych ludzi, bo to grozi wypadnięciem poza okrąg obowiązującego permisywizmu. Ale tu był szok – pani puszysta nie była walcząca, ona była ucząca i każda pani z grupy ważyła co najwyżej połowę tego, co ona.

Marketingowo to zawsze było tak, że najbardziej wylaszczona była instruktorka. Miała świecić przykładem, pokazywać efekt dojścia do rezultatu po ćwiczeniach, pokazywała – róbcie tak ja, to będziecie wyglądać jak ja. Była wzorcem z Sevres, do którego wzdychały wszystkie ćwiczące. Co to teraz może znaczyć zmiana takiego paradygmatu? Ja bym na miejscu ćwiczących zwątpił, bo pomyślałbym, że skoro taka babka tak dogina i tak wygląda, to to nie działa. Ale zacząłem kombinować, że tu może jest coś do rzeczy. A może tu chodzi o przebicie takiego zwątpienia – proszę, jesteśmy fajniejsze niż nasza instruktorka, JUŻ dajemy radę, karmimy się satysfakcją już od pierwszego wejścia, nie popadamy w zwątpienie i nie rezygnujemy, nasz koniec, nawet bez postępów, będzie i tak lepszy. A więc satysfakcja natychmiastowa. Czyli – łit marketingowy, ryzykowny, ale wchodzi. Czyli to nie było tak, że do menago siłowni przyszła pani puszysta z papierami po AWF, z kwalifikacjami itd., i że trzeba było ją przyjąć, bo inaczej wyszłoby, że się odrzuciło kandydatkę do pracy z powodu tuszy. Taki „puszyzm”, coś jak „ejdżyzm” w stosunku do starych.

I mi się to złożyło z… polską polityką. A może to jest alegoria do głębokiego pociągnięcia? I puściłem wodze fantazji (przejście z asany „na dziecko”, na pozycję „na trupa” umożliwiło mi kontynuację rozważań, bez zgrozy, że się wykopsam ponownie, pewnie ku uciesze dowodzonej przez puszystą grupy).  A może to o to chodzi, żeby polityka nie była atrakcyjna? I to nie dlatego, byśmy nie chcieli zostać instruktorami, ale po to, byśmy od razu czuli się lepsi od tych oczajduszy? A jak będziemy się czuli lepsi, to nie znaczy, że zaraz nam się zechce ich zastąpić. A po co? Żeby się stać moralnie puszyści jak oni i wyglądać gorzej, niż jak zaczęliśmy ćwiczyć?

Wiem, to nie takie proste, ale pociągnijmy wątek. Oczywiście akolici plemienni są zapatrzeni w swoich wodzów jak w Arnoldów. Dla nich mają oni pięknie umięśnione torsy idei, muskuły polemik i mocne uda charyzmy. To są niedoścignione wzory, przedmiot nie tyle zawierzeń, ale westchnień do „chłopca z plakatu”, wiszącego nad plemiennym łóżkiem, by zasypiając się i budząc widzieć niedościgły wzór, do którego trzeba dążyć, bez nadziei na dogonienie. Tak, to są wylaszczone instruktorki, ale ćwiczenie z nimi to święto coczteroletnie, przedwyborcze. Bo wylaszczeni schodzą tylko od wielkiego dzwonu na dół, na ćwiczenia z plebsem, po to, by ten podpisał karnet na 4 lata ćwiczeń z ich drobniejszym płazem, głównie – politycznie puszystym.

I to nie tak, że tam sam obciach. Nie. Puszyści z dalszych szeregów znają pozycje ćwiczeń, niektórzy co prawda tylko kilka na krzyż, ale za to perfekcyjnie, bo tylko to potrafią. Można za nimi powtarzać te ruchy. Będzie nam się wydawało, że uczestniczymy w ćwiczeniach politycznego fitness. Bedzie nam się też zdawało, że to za darmo, bo człek ćwiczący III RP szybko zapomina, że zapłacił już wyborczą kartką za karnet i wydaje mu się, że to wszystko na serio, dla dobra i za free. W takiej nirwanie można przejechać w powtarzalnym cyklu i całe życie. Pod jednym warunkiem – nie możesz chcieć zamienić instruktorki. Nawet jak jesteś wylaszczony, znasz już ruchy lepiej od niej i możesz się płasko położyć na brzuchu. Wtedy miła atmosfera się kończy, nagle okazuje się, że puszyści znają całkiem inne chwyty, których nikogo nie uczyli, bo to na tych umiejętnościach zasadza się kolej rzeczy, która umożliwiła, że trafili oni na polski fitness jako instruktorzy grup elektorackich.

I tak sobie pomyślałem o tej naszej polskiej siłowni i poszedłem pod prysznic. Za młodu to bym sobie puścił zimną wodę na łeb, po takim odkryciu. Teraz, w mym wieku, puściłem sobie cieplutką. Wszak – nie dziwi nic. Boć prawdą jest, że w demokracji nie zawsze rządzą nami nasi ulubieńcy, ale zawsze tacy, na których sami sobie zasłużyliśmy…     

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

 

About Author

3 thoughts on “2.09. Medytacje nad puszystą RP

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *