25.01. Polska jako harcownik

0
Harce

25 stycznia, wpis nr 1333

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Szczerze mówiąc to się trochę zdziwiłem. Żyję bowiem w zawieszeniu dylematu pochodzącego z piosenki Osieckiej, która kwestionowała pożytki z tak zwanej „życiowej mądrości”. Prowadzić bowiem może ta mądrość, ale to już moje dopisanie do tej puenty, do skostnienia wyobraźni, co to podpowiada, że wszystko się już widziało, a więc życie nie może zaskoczyć. Może, ale tylko wtedy, kiedy się człowiek sam nie zamknie na niespodzianki. A życie je dostarcza. A więc to, że jak wspomniałem, zdziwiłem się ostatnio należy przypisać jednak pewnej mej otwartości na niespodzianki, czyli nie jestem taki co to wie, widział wszystko i zdarzenia świata doczesnego przyjmuje jako powtarzalny rytm przebrzmiałych i powracających zdarzeń z historii.

Tusk wchodzi na brukselską beczkę

A więc zdziwiłem się. I to mocno, kiedy zobaczyłem Tuska w Brukseli, co to mówił rzeczy niesamowite, oczywiście nie z punktu widzenia rewelacyjnych odkryć, ale tego, że po raz kolejny – jak wszystkie kameleony postępactwa – zmienił zdanie o 180 stopni. O co chodzi? Ano o to, że Polska ma swój okres prezydencji w Unii i jest to przyczynkiem, choć werbalnym, bo takie tylko ma znaczenie każda prezydencja w UE, do tego, by wyjść z pudełka swego kraju, tu akurat ze służalczej polskiej podległości wobec Berlina i powiedzieć coś z perspektywy Europy. Są to więc rzadkie i wzniosłe chwile.

Od razu trzeba zastrzec, że Tusk nie mógł powiedzieć nic innego ponad to, co – jako „nowa” linia Europy – zostało uzgodnione z Brukselą, a właściwie z Berlinem. To kwestia poza dyskusją, gdyż nawet jeśli Polska promuje jakieś nowe pomysły na Europę trudno – akurat w przypadku ewidentnie proniemieckiego Tuska – by mógł on to zrobić bez ich kompatybilności z główną linią lidera Unii, czyli Niemiec. W związku z tym to wszystko, o czym tu będziemy mówić trzeba wziąć w nawias – Tusk powiedział to, co powiedział głównie na użytek wewnętrzny, ale meritum tego wystąpienia należy traktować jako stanowisko Europy. No, dobrze, ale stanowisko wobec czego? Ano tego, że w USA zmieniły się obroty globalnej polityki i to na tyle, by nie można było od tego uciec w Europie.

Diagnoza

Zacznijmy od diagnozy stosunków Europy z USA. Po II wojnie światowej Europa była buforem starcia, linią rozgraniczającą dwa mocarstwa USA i ZSRR. Z tym, że Stany robiły to bardziej zdalnie, gdyż – jak to mówią Amerykanie – to nasza, Europejczyków „skóra była w grze”. Amerykanie zostawili, rzecz jasna w zachodniej Europie, swoją militarną reprezentację, która miała raczej walor odstraszania, niż wystawienia sił szybkiej reakcji w razie ataku Ruskich na Europę. Odstraszanie jednak było zlokalizowane w parasolowym szantażu atomowym, bardziej niż w realnej sile kilkudziesięciu tysięcy american (przepraszam za sugestywne brzmienie) troops. Chodziło o to, że gdyby Ruscy ustrzelili kilka tysięcy Amerykańców na ziemi Europy, to USA byłyby zobowiązane do reakcji. O czym wiedziała Moskwa. I tak to się bujało, aż Związek radziecki upadł.

Zaczęła się era „dominacji zamkniętej”, pozostał na świecie jeden hegemon, co było – dodajmy – impulsem rozwojowym na niespotykaną skalę, zwłaszcza w przypadku nowych graczy z Europy Środkowej, w tym Polski. Mieliśmy chwilowy, wielu myślało, że wieczny, spokój i pokój, i można się było rozwijać. Ten, również europejski okres laby został przekreślony wiele tysięcy kilometrów od Paryża i Waszyngtonu. Odbyło się to w Chinach, które stały się beneficjentem globalizmu gospodarczego, tej forpoczty globalizmu politycznego. Kapitalizm zachodni zawarł ze swymi społeczeństwami deal, że produkcję przeniesie do krajów o tańszej wytwórczości, zaś marżę zrealizuje u siebie, co pozwoli poodpoczywać zachodnim społeczeństwom, gdyż realizacja marży zamiast niewdzięcznej produkcji spowodowała, iż kasa zaczęła, bez pocenia się, spadać z nieba na obywateli-beneficjentów. Kto by nie głosował za takim dealem? I tak się żyło. Ale Chiny, nie tak jak Polska, też montownia, tym razem europejska, o podobnych walorach, wykorzystały tę sytuację nie do doszlusowania do zachodniego modelu konsumpcji, ale do inwestowania w swój rozwój.

Stany, które były akurat zajęte swoją światową ekspansją pod sztandarami demokracji, akurat – co warto dodać – w krajach kompletnie do demokracji nie pasujących, przegapiły ten moment wzrostu Chin. Te, co jest nie do pojęcia w krajach zachodnich demokracji, które raczej robią odwrotnie – zaniżały statystyki swego rozwoju, w myśl zasady swych chińskich mędrców, że jak jesteś słaby to mów żeś silny i odwrotnie – jak jesteś silny, to ukrywaj swą dominację, bo cię jeszcze namierzą i zareagują. Po drugiej stronie globu wyrósł więc gigant, choć – biorąc pod uwagę historię, to nie był jakiś nagły awans – raczej odwrotnie: był to powrót do dawnej dominacji w końcu Państwa Środka (dodajmy świata), podczas gdy to te 300 lat dominacji Zachodu, było tylko chwilowym chińskim „wypadkiem przy pracy”. Tak czy siak bieguny świata zaczęły się zmieniać.

Z Rosją – to samo. Po jelcynowskim chaosie nastał Putin, który zaczął wyciskać co się da ze słabnącego potencjału Rosji. Zrobił się więc świat dwubiegunowy z „tym trzecim”. A jest to układ wysoce niestabilny. Za komuny były dwa mocarstwa, pod parasolem atomowego szantażu wzajemnego, był więc to raczej okres stabilności i jeśli gdzieś mocarstwa dawały sobie po razie, to raczej na peryferiach, gdzie jeszcze układ strefy wpływów nie był do końca jasny. Zachód się rozwijał, sowiecka Rosja już mniej, ale pod względem geopolityki światowy układ był raczej stabilny. Inaczej jest w obecnym układzie trójkowym, kiedy mamy dwóch dużych i jednego pretendenta. Ten będzie zawsze łakomym kąskiem dla któregoś z mocarstw, bo w przypadku jego przejęcia lub tylko sfraternizowania robi się układ – dodajmy, destabilizującej – przewagi: dwóch na jednego. I o to całe obecne zamieszanie. To dlatego Trump m.in. chce skończyć z wojną na Ukrainie, która ewidentnie wpycha Rosję w łapy Chin.

Kara za jazdę na gapę

Co ma to wspólnego z Europą, bo przecież mamy dojść do Tuskowych oświadczyn w Brukseli? Ano to, że do tej pory Europa woziła się na gapę. Amerykę coraz bardziej irytował fakt, że to ona zapewnia Europie jej kontynentalne bezpieczeństwo, nic specjalnie z tego nie mając. Konstrukcja układu ochrony Europy była ceną za amerykański prymat, gdyż hegemon był zainteresowany w partycypacji w kosztach utrzymania ładu światowego, bo przy dolaryzacji międzynarodowej wymiany handlowej był za każdym razem jej beneficjentem. Ale kiedy układ niekwestionowanej dominacji się zmienił, okazało się, że nie dość, że dawał ochronę za darmo, to jeszcze zaczął ochraniać Europę, która poczęła wyraźnie romansować z amerykańskim wrogiem nr 1, czyli Chinami. W dodatku postępacka coraz bardziej Europa, zwłaszcza w narracji unijnej, pyskowała do Stanów, że właściwie to Jankee mogą sobie go home.

No, to przyszedł Trump i powiedział, że chętnie, że on jak najbardziej „go home”. Zaczął od kwestii bezpieczeństwa i stwierdził, że w takim razie to niech Europa sama zadba o swoje bezpieczeństwo, zaś artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego może w przypadku USA ograniczyć ich reakcję w razie ataku Rosji do gniewnej noty z wyrazami ubolewania. Do tego dołożył kwestię ceł na europejskie towary, co ma znaczenie raczej symboliczne. Ale ich zakres pokazuje zapaść naszego kontynentu. Nie są to bowiem cła na produkty jakichś wyrafinowanych technologii, tylko tego, czego rezerwuarem stała się zacofana Europa: ot, sery, wina, szyneczki, ciuchy, czyli produkty prostego przetworzenia, głównie rolnicze. Europa jest obecnie w tym miejscu – znane, tradycyjne marki z – również technologicznymi – korzeniami nawet w XVIII wieku. W dodatku i bez ceł wytwory Europy, zwłaszcza w przypadku produktów rolniczych były już na miejscu, w Europie cenowo obciążone kosztami obłędnej europejskiej polityki klimatycznej, a więc były i tak niekonkurencyjne.

Europejskie zagwozdki

I teraz mamy Europę po wyborach na Trumpa. I ma ci ona, omówione wcześniej, zagwozdki. Ma wojnę z Rosją, a więc nie wypada (dodajmy oficjalnie, bo nieoficjalnie to wypada, co zdemaskował atakowany przez Unię Orban) kupować jej od Putina surowce. A więc energetycznie – po klimatycznym szaleństwie zagważdżania kopalń – Europa siedzi w kieszeni USA i nie ma ruchu. Do wytworzenia własnej architektury bezpieczeństwa, nawet ze zdalnym parasolem atomowym USA, jest jej jeszcze bardzo daleko, co oznacza, że prędzej się Rosja pozbiera po wojnie na Ukrainie, niż się militarnie Europa ogranie.

Grozi jej w dodatku zapaść gospodarcza, gdyż wewnętrznie dobije ją Zielony Ład, eksportowo albo amerykańskie cła, albo to, że Chińczycy już sami wytwarzają dotąd importowane z Europy towary, czego najlepszym przykładem jest stworzony z przytupem przez Chińczyków przemysł samochodowy. W ten sposób Chiny wzmacniają swój rynek wewnętrzny, zaspokajając się – oprócz przychodów z eksportu – dochodami z lokalnego obrotu. Chińczycy jako obywatele bogacą się i wytwarzają rosnące obroty z wymiany wewnętrznej, co bardziej balansuje ich gospodarkę z montowni w kierunku dojrzałej gospodarki wymiany. Teraz chińskie montownie przenoszone są np. do Afryki, o którą wyścig Pekin wygrał z całym światem.

A więc Europa jest w ciemnej… dziurze. I wychodzi Tusk i mówi: Trump – sprawdzam! Czyli skoro ty tam mówisz, że mamy sobie tu sami poradzić, to sobie poradźmy. Wykorzystajmy ten zwrot prorozwojowo, czyli weźmy się za siebie. Czyli – do roboty! Odbudujmy własną wytwórczość i samodzielną armię. (Tu brawka na stojąco).

Śmiem wątpić i podam argumenty o wyłącznie narracyjnym aspekcie takich deklaracji. Po pierwsze – gospodarka. Wiadomo, że to nie Polska w Europie ma ją rozruszać, bo Tusk to mówi jako Europejczyk, nie Polak. I nie mówię tego dlatego, że go nie lubię i chcę mu przypiąć łatkę Niemca przemalowanego na Polaka. Polska ma zerowy wpływ na europejskie kierunki gospodarcze, a więc rozmowa o tym w Brukseli ma perspektywę wyłącznie unijną. A jak Europa ma się zabrać za robotę? Przecież znacząca większość obecnych na sali w trakcie tego wystąpienia siedziała tam, dlatego, że udało im się wmówić lub tylko obiecać wyborcom, że wszystko będzie po staremu. Że będziecie pić kawusie na rynkach europejskich miast, zaś inne – pozaeuropejskie – świstaki będą gdzieś tam w świecie pakować swoje (swoje? nasze!) produkty w sreberka, my zaś będziemy doklejać tylko europejskie prestiżowe metki i kasować marże. Spokojnie, bez pocenia się. I teraz tak psutemu przez lata ludowi trzeba powiedzieć, że musi jednak wstać rano i się nadźwigać w fabryce? I on ma za takie rewelacje takich posłańców niedobrej nowiny nagrodzić reelekcją?  Niedoczekanie!

Myśmy wszystko zapomnieli

No dobra, powiedzmy, że suweren zgodzi się na taką propozycję, choć to założenie tyleż teoretyczne, co hurraoptymistyczne. No dobra – mamy to: lud się zgodził i co? Jajco. Przecież jeśli nawet zgodzi się na to kapitał, drugi, jeśli nie pierwszy, przed suwerenem, sponsoringowy gracz wpływający na władzę, i zlikwiduje fabryki w Chinach i przeniesie do Europy (koszty!) to kto tu będzie robił? Przecież, idąc za powiedzeniem Wyspiańskiego, myśmy tu w Europie „wszystko zapomnieli”.

Europa trwale utraciła kompetencje wytwórcze, których wcale nie uzupełnili inżynierowie z Erytrei, odwrotnie – ci tylko dołożyli swoje koszty do pękającego w szwach modelu socjalu na wyrost. Kto tu będzie pracował? A pamiętajmy, że celny ruch Trumpa ma swój właściwy efekt – jeśli chcesz sprzedawać na Stany bardziej ci się będzie opłacało przenieść do USA swą fabrykę, niż walczyć z postępackim klimatyczno-regulacyjnym szaleństwem Brukseli. I kapitał widzi tę alternatywę. A więc i Europa jest gospodarczo w ciemnej… dziurze, i Tusk gada tylko wizjonerskie głupoty dla ubogich. Nasz Donald tylko podkręcił gałkę wzmacniacza, przez który swoje bajeczki wyśpiewuje Unia na tonącym Titanicu.

No dobra – teraz bezpieczeństwo. To już jest odjazd, a co my, Europejczycy, tu zrobimy? Przecież, jak w gospodarce, tu jeszcze bardziej wszystkośmy zapomnieli. Jak stary wojak z demobilu, wygrzewaliśmy kości w cieniu militarnej potęgi Waszyngtonu. Rozleniwiliśmy się na wiecznej przepustce, wojsko europejskie jest już właściwie raczej dekoracyjne, czego dowiodła wojna na Ukrainie. To całe gadanie czy tam wysłać wojska, czy nie, to tylko przykrywka do tego, że nawet gdybyśmy chcieli, to żadnego wojska do wysłania właściwie nie mamy. Nawet trudno byłoby – gdyśmy chcieli – wysłać kontyngent do jakiejś strefy demarkacyjnej pomiędzy Rosją a Ukrainą. Nic tu nie ma. Te wszystkie mrzonki, że się złoży wszystkie europejskie armie do kupy i da atomowy parasol od Francuzów, to są bajki dla grzecznych dzieci. Europa nie jest w stanie nawet wykorzystać możliwego rozejmu na chociażby sprzętowe przygotowanie się do wojny – wytwórcza bezradność Starego Kontynentu wraca tu w postaci kompletnego stuporu militarnego.

Narracje na użytek europejski i na użytek polski

Po co więc takie tromtadractwo? Ano z dwóch powodów: zbliżają się kluczowe dla Unii wybory, bo wybory u lidera tej formacji – Niemców. I trzeba wlać w serca Niemców nadzieję, że Unia ogranie ten kryzys. Jak to zwykle w postępactwie – nadzieja będzie na gębę. Tą gębą może być i polska gęba. I tak jest. Bo kto ma dać obietnicę nowego? Ustępujący kanclerz Niemiec? Szefowa Komisji Europejskiej? Ta już jest tak zużyta w obietnicach „nowych otwarć”, że nikt jej nie uwierzy. Zwłaszcza, że jak się sprawdzi co tam licytanci mają w kartach, to wyjdzie, że… nic nowego. No, bo słowa słowami, ale popatrzmy na kwity, np. priorytety polskiej prezydencji. Z nowych rzeczy jest tam tylko to, że robimy po staremu, tyle, że przyspieszamy, czyli uciekamy do przodu. A wiadomo jak się kończy przyspieszanie w biegu w przepaść.

Wszystko jest w agendzie polskiej prezydencji: jaki tam koniec Zielonego Ładu! Odwrotnie – planeta (akurat teraz, jak odpadły Stany, to tylko w Europie) płonie, więc dalejże: ETS 1 to mało, jedziemy z wywłaszczeniowym ETS2, za rogiem czeka trójka i koniec z Europą. LGBT na pełnej petardzie, imigracja – refugees welcome! – łącznie z relokacją spadów do Polski. Cenzura – zaraz zamkną najważniejsze platformy i wrócimy do jednorodnego przekazu, ciaśniej niż za komuny, która robiła to samo, ale w ograniczonym technologicznie wymiarze. I to tyle, jeśli chodzi o europejską perspektywę.

Teraz Polska. My też mamy przecież kolejne (które to już?) „najważniejsze wybory w III RP”. I Tusk mówił do Polaków. Po pierwsze mówił do swoich, którzy mogą być sfrustrowani, że koalicji jakoś nie idzie. Ci dostali wyższy wymiar – pojawił się wizjonerski przewódca Europy, nasz Donald, tchnął ducha w zgnuśniałe serca brukselskich eurokratów. Nasz chłop pokazał big picture. U nas jakoś nie idzie, więc zadowolmy się tym podwyższonym wymiarem. Tak to zwykle bywa – nie chcę nic sugerować, ale to rosyjskie jest – nam nie idzie u siebie, to są pewnie winni bojarzy, bo nie car, ale świat nas szanuje. A więc wszystko w porządku.

Drugi aspekt przemowy Tuska do Polaków z Brukseli to przekaz do wahających się przed wyborami na prezydenta w Polsce. Ci mają dostać zwyczajowy ładunek ściemy, że postępactwo odchodzi od swych postulatów, które – jak wynika z badań opinii publicznej – są coraz bardziej niestrawne. A więc przed wyborami trzeba mówić… Braunem. Po wyborach nie trzeba, bowiem, jak widać w uśmiechniętej koalicji, bać się rozliczenia przez suwerena za niedowiezienie obietnic. Tuska, czy obecnie Trzaskowskiego, twardzi wyborcy zrozumieją to jako taktyczny wybieg, mrugniecie okiem, że wicie-rozumicie, taka jest gra, a przecież wiadomo, że będzie jak ma być, a nie jak się ściemniało dla wahaczy. Tak samo było i z tymi 100-ma obietnicami: one były do uwodzenia, a więc dla uwodzących to jasne, że chodzi o chwilowy podryw. A grono, jak widać, do uwiedzenia jest wciąż spore i dla takich się serwuje takie ściemy. Jak chce się golić owieczki, to się im nuci bajeczki. I tyle.

Polska jako harcownik

Jest jeszcze jedna konsekwencja tej postawy. Nasza przeciwfaza. Bo, jak się odcedzi te narracje i popatrzy na papiery i „wpadkowe” deklaracje, to widać jedno – jesteśmy harcownikiem hałłakującym na jeszcze wolnym polu przyszłego starcia Europy z USA. Coraz bardziej wymyślamy Amerykanom, sprowadzamy samoloty, by uratować, tym razem polskich, nielegalnych imigrantów przed siepaczem Trupem, wygrażamy mu kartonową piąstką, pewni, że za nami stoją zwarte oddziały Europy, która w razie problemów nas przed tym (amerykańskim) rudzielcem obroni. Nie obroni – my, harcownicy – będziemy pierwsi, którzy zostaną wydani na pożarcie i uratować nas może wtedy jedynie jakaś kalkulacyjna łaska ze strony zwycięzcy, a to starcie, jak nam wyszło z tego tekstu, nie może się skończyć inaczej niż zwycięstwem Stanów. Przychodzi czas płacenia odkładanych rachunków za jazdę na gapę i w naszym przypadku za równie rozleniwiającą nas sytuację strategicznej adopcji – oddaliśmy się adoptującemu rodzicowi bezwarunkowo, ale i w poczuciu, że nic nie musimy już robić dla siebie, bo dostaliśmy nowy dach bezpieczeństwa.

Europa zacznie się dogadywać – już się dogaduje, wyciera klamki Waszyngtonu, bo za chwilę Trump z Putinem ułożą architekturę bezpieczeństwa, również w Europie, bez udziału Europy, co dopiero Ukrainy. My zaś już się przygotowujemy, że dowiemy się w przedpokoju negocjacji co tam na salonach ustalono i gdzie przypadło nasze miejsce. I nie powie nam o tym Unia, bo jej też na salonach decyzji nie będzie; Unia, a może i nowe Niemcy, zostaną tylko poinformowane o nowych ustaleniach, które nam z kolei przekażą. A może wszystkim to opowie nowy namiestnik Trumpa na Europę – Orban?

USA znosi cenzurę, Unia się zastanawia co z tym ma zrobić, bo jak się postawi, to znajdzie się bez mediów, nawet do popychania swej lewackiej agendy. My, jako zapaleńcy, prymusek pyskówki, mistrz prężenia cudzych mięśni – idziemy w innym kierunku. Mówimy otwarcie o zamknięciu platformy X za to, że ośmielił się jej właściciel przeprowadzić wywiad z drugą partią niemieckiej sceny politycznej, podczas gdy nasi politycy nie wychodzą z niemieckich studiów telewizyjnych i redakcji. Zielony Ład się wali, my zaś wycinamy tysiące hektarów lasów pod wiatraki, kiedy Niemcy otwierają swoje kopalnie węgla (my nie możemy, gdyż zagwoździliśmy je bezpowrotnie). Genderyzm zanika w dwupłciowości, a nasze redaktorki z wolnych mediów „czystych jak woda” deklarują, że zaraz po wyborach zwycięskich możemy zobaczyć cud pierwszego w Polsce małżeństwa jednopłciowego. Polska skacze więc jak pchła na grzebieniu – w pierwszej linii frontu wysadzania pociągów w odwołanej już wojnie.

Epilog, czyli jak zwykle sami

I znowu zostaniemy sami, stawiając wszystko na jedną, fejkową kartę. Opuszczą nas i sprzedadzą ci, którym część naszej klasy politycznej zawierzyła – jak zwykle – bezwarunkowo. Pies ich tam trącał, ale w tym szaleństwie wciągają w konsekwencje tych bezrozumności nie swoje zasoby, ale cały kraj. Znowu stajemy się „chorym człowiekiem” Europy, ale tym razem wygrażającym wszystkim naokoło, a już szczególnie pielęgniarkom i lekarzom, którzy już coraz rzadziej zaglądają do naszego tu oddziału umysłowo chorych na schizofrenię naprzemiennej manii wielkości i czołobitnej służalczości.             

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *