28.05. Człowiek Roku Gazety Wyborczej
28 maja, dzień 452.
Wpis nr 441
zakażeń/zgonów
2.345.678/12.345
Muszę się przyznać do pewnej słabości. Jest nią zażenowanie. Jak na przykład czytam tekst kogoś, zwłaszcza krytycznego wobec moich poglądów, w którym ten ktoś się w oczywisty sposób samozaoruje, to nie mam – jak wielu – satysfakcji, tylko właśnie poczucie zażenowania. Nawet nie chce mi się czytać do końca takich tekściorów, bo nie mogę patrzeć na publiczne blamaże. Nie wiem, tak mam. Może tu chodzi o autorefleksję, że się kiedyś w podobny sposób mogą skompromitować i będzie wstyd oraz głupio.
To samo mam z bucami. Czyli ludźmi pyszałkowatymi, nadętymi. Jak widzę takich to nie robię beki z ich pozerstwa, tylko coś mi w głowie przeskakuje i nie mogę na to patrzeć. Może to nie chodzi o indywiduum, tylko o smutną konstatację poziomu upadku ludzkości, która takie coś wyniosła do spraw publicznych. Nigdy nie widziałem prawdziwej wielkości, która by się musiała nadymać. Sam fakt takiego samopompowania wskazuje na deficyty, które Pompeusz chce nadrobić blagą. Wielkość – odwrotnie – chodzi w świetle pokory, bo doszła do granic, wobec których wie, że niewiele wie i dużo jeszcze roboty przed nią i ludzkością.
Ja sobie nawet kiedyś robiłem listę takich nadęciaków. Miałem ci tam i Trzaskowskiego, i Owsiaka. Pojawił się i Balcerowicz. Ale dzisiejszy bohater mnie tak zafrapował, i to od początku jego pojawienia się, że zrezygnowałem z listy przeglądowej buców i postanowiłem poświęcić memu bucowi wpis wyłączny.
Chodzi mi o marszałka profesora Tomasza Grodzkiego. Pojawił się on nagle, kiedy PiS przegrał Senat i od razu zaczął się zachowywać bucowato. Wyuczone, sztuczne gesty na pokaz i pozy, nieadekwatne swą pompatycznością do sytuacji. Widać, że ktoś go tam wyuczył w tych trzech na krzyż gestach i gościu się przejął i przesadził. W dodatku wypadł on z maszyny losującej polskiego systemu politycznego, nikt go nie znał, a wtedy tylko głupek zaczyna od udawanej charyzmy. Ale i z osobliwego zachowania, ani z wypowiedzi mądrość się nie przebijała.
Marszałek może sobie zapisać po stronie uzysku wbicie w świadomości opinii publicznej tylko jednego zwrotu. Jest to „demokratyczny Senat”. Marszałek zaczyna od tego każde wystąpienie i powtarza to w tekście minimum trzy razy. Ma to pokazać, że Senat jest demokratyczny, w przeciwieństwie do Sejmu, bo ten demokratyczny nie jest. Jakimż to innym sposobem? Tylko takim, że opozycja uważa, że wszystkie instytucje nie obsadzone przez nią demokratyczne być nie mogą. Czyli lądujemy jak zwykle w starej zatoczce opozycji totalnej.
Rolą Senatu jest, wedle opozycji, totalna obstrukcja, mamy więc do czynienia z „Senatem totalnym”, nie jakąś tam „izbą refleksji”, tylko narzędziem blokującym. To proste i wręcz prymitywne, ale sprowadza się wyłącznie do gry na czas. Mogliśmy to zobaczyć w grze o kopertowe wybory, kiedy marszałek przetrzymał ustawę na to zezwalającą przez pełny miesiąc, tak by się jak najbardziej zbliżyć do konstytucyjnego terminu wyborów. Chodziło o to by PiS nie zdążył i by móc wymienić kandydata na lepszego i wyjść z klinczu bojkotów wyborów.
Marszałek przeciągnął więc ile się dało, emulując jakieś poprawki, które wiadomo było, że przepadną. Głównym argumentem była śmiercionośność kopert, który to argument sczezł jak ostry cień mgły, kiedy tylko udało się podmienić kandydata. To, że teraz opozycja obwinia PiS o to, że nie zdążył z konstytucyjnym terminem, to zwykła totalna hipokryzja, obliczona na nienawiść elektoratu swojego i niepamięć reszty.
Ale ta hamulcowość Senatu pokazuje jeszcze inną perspektywę – Polskę. No bo wyobraźmy sobie, że zamiast Andrzeja Dudy zasiada w Pałacu Rafał Trzaskowski. Ten by miał podobne narzędzie, ale już o znacznie większej sile rażenia. Tak jak marszałek Grodzki wetowałby wszystko, licząc – i słusznie – że Sejm nie zbierze quorum do obalenia jego weta. Polska by się zatrzymała, o wiele bardziej boleśnie, niż jest to w stanie uczynić operetkowy marszałek. Dla zwolenników opozycji nawet w to graj, przecież wyznają zasadę, że im gorzej (również dla Polski), tym lepiej dla opozycji. Po nas choćby POtop.
Tam już dochodzi do rutyny. I to nie obliczonej na racjonalny efekt. Tak jak zarzuca prezydentowi Dudzie opozycja, że ten podpisuje wszystko (ma na koncie więcej wet niż Komorowski, ale kto się przejmuje faktami), tak można powiedzieć, że marszałek hamuje wszystko co może na 30 dni. I stanęła ustawa o Funduszu Odbudowy. Uwaga – mająca dwa artykuły. I marszałek zaczął prace nad tym tekścichem, które – jak zapewnił – zabiorą mu pewnie cały miesiąc. Pretekstem było dodanie do tych dwóch artykułów preambuły, że niby polski rząd ma się zobowiązać do uspołecznienia monitorowania wydatków z Funduszu. W świetle prawa – preambuła nic nie znaczy. Senat może zaproponować jedynie poprawki do artykułów z pierwszego przedłożenia Sejmu i ten je przyjmie albo nie. A nie ma pisać akty strzeliste do demokracji i społeczności światowej, bo to nie stanowi żadnej podstawy prawnej.
No i tak pisali, pisali i napisali, a potem się okazało, że Senat nie przyjął swoich własnych poprawek, nad którymi od miesiąca pracował. Poprawek do ustawy o dwóch artykułach. No i się wszystko skaszaniło. Wszyscy zachodzą w głowę o co chodziło w tym ruchu, w dodatku, kiedy zatoczyliśmy koło i walnęliśmy się nim w zadowoloną z siebie głowę. No bo jak to miało pójść? Powiedzmy, że preambuła by przeszła przez Senat. Sejm by ją uwalił, zwłaszcza w zakresie kontroli. Z tego by było paliwo na 1-2 dni dla TVN i Wyborczej, że PiS boi się kontroli. Tyle. Ale istniało przecież ryzyko, że to nie przejdzie przez Senat, ale gdzież ono miałoby przyjść do zadufanej głowy marszałka? I tak miało być, że preambuła miała być wrzuceniem kartofla do Sejmu, by sprawdzić spoistość rządzącej koalicji, a okazało się, że negatywnie zweryfikowała senacką większość. I co, Senat przestaje być teraz demokratycznym Senatem?
Internety szydzą, że jednak był jakiś plan. Zbrodni doskonałej. Senat miał właśnie zrobić taki numer, jak zrobił. Nie uchwalić własnych poprawek, chodziło o to, by teraz na mównicę Sejmu wyszedł prezes Kaczyński i… umarł ze śmiechu.
Bucowatą minę pana marszałka najbardziej bym teraz chciał zobaczyć…
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Wczoraj na TVN24 BIS był film „Orban: dyktatura po węgiersku”. Ta sama buta, te same argumenty euroentuzjastów. Europropaganda potrzebuje twarzy i jedną z nich jest towarzysz Grodzki.
jeśli nie wiadomo o co chodzi …..https://stooq.pl/n/?f=1425049
covid zostanie z nami na dłuuuuuugo