3.07. Crash test Lisa
3 lipca dzień 853.
Wpis nr 842
zakażeń/zgonów
158/0
Właściwie to z Tomaszem Lisem minąłem się w obrotowych drzwiach Axla. Właśnie go opuszczałem, kiedy go przyjęto do „Newsweeka”, więc nie miałem „okazji” spotkać się z nim w pracy. A spotykałbym się niechybnie, bo byłem wydawcą tego tygodnika, potem jego komercjalizatorem. Ale sława się za nim i tak ciągnęła taka, że pewnie byśmy nie powspółpracowali i i tak musiałbym odejść. Za to reszta moich współpracowników, która pozostała w wydawnictwie, prawie od razu zaczęła mi relacjonować, że sława podążająca za Panem Tomaszem się potwierdziła. Grubiański, chamski, przeświadczony o własnej nieomylności, poniżający ludzi.
Axel i jego kierownictwo wiedziało i o tym kogo przyjmuje, i o tym, że nic się w zachowaniach redaktora nie zmieniło. Była to tajemnica poliszynela i śmieszą mnie dzisiejsze rewelacja oraz wyniki śledztw prowadzonych od 2018 roku, kiedy od początku było wiadomo jak to jest. To pokazuje co się dzieje w środowisku mediów, zwłaszcza dziennikarskim, bo przypadek Lisa to kolejny crash test, próba zderzeniowa. Polega ona na tym, że bierze się z pozoru całkiem fajny samochodzik i rozbija o ścianę. Wtedy widać dopiero co tam się dzieje, co pęka, jak to się w zwolnionym tempie rozkłada, która zapora puszcza pierwsza i jaka jest sekwencja zdarzeń, która doprowadza do końcowego etapu. Zdjęcia wraku, z którego bez testów nie wynikałoby jak naprawdę to wygląda w środku.
Jesteśmy w trakcie takiej próby. Walnięcie już się odbyło, teraz bezładna masa przesuwa się, widać jak pracują poszczególne strefy zgniotu. Wszystko w zwolnionym tempie. I co widać oprócz tego, że „wszyscy wiedzieli”? No, sporo. Odłożę sobie tu teraz całą kwestię mediów w kowidzie, bo to temat na dużą książkę. Zajmijmy się samym środowiskiem jako takim. Po pierwsze widać, że hoduje ono święte krowy. Te Najsztuby, Kraśki, Durczoki, Lisy, to nie są przypadki. To właśnie przykłady, że ta profesja produkuje pewną prawidłowość: wraz ze spadkiem etosu dziennikarskiego rośnie poszczególnych dziennikarzy przekonanie o własnej wyjątkowości, bezkarności i możliwości traktowania wszystkich z góry. Podatki? prawa jazdy? zwalnianie przed pasami ze staruszką? Jazda samochodem na trzeźwo? To dla plebsu, tak, tego, któremu i tak tłumaczymy rzeczywistość, bo sam nie jest w stanie jej pojąć.
To zazwyczaj są kabotyni. No, bo taki pan Lis np. to chodzący macho. No, taki to sam wie co myśleć o nie-macho. A więc na ustach (i łamach) pełne zachwyty nad LGBT, a w realu sprośne kawałki o tychże, zaś w relacjach damsko-męskich proste piastowskie zachowania produpenckie, taki podryw na poziomie zabawy w remizie. Przynajmniej w relacjach pokrzywdzonych a la #LisMeToo, którzy przecierpiwszy tyle lat teraz w sposób mocno ograniczony zaczynają puszczać farbę. To pokazuje też feudalizm środowiska. Przecież te ostre pióra chłostały każdy przejaw dyskryminacji świata zewnętrznego, podczas gdy w redakcji kwitły zwyczaje średniowieczno-haremskie. I nikt się nie odezwał, a to w końcu ponad osiem lat. A może oni tak swym antydyskryminacyjnym radykalizmem odreagowali na łamach swoje poniżające położenie w pracy? A teraz – uwaga! – chodzą w nimbie bohaterów, którzy z narażeniem życia postawili się TEMU redaktorowi. Jakby za to miała czekać ich jakaś kara (ciekawe jaka?) za ujawnienie przecież oczywistości. Ciekawe kto by ją miał wykonać i na czym polegać ma ta słynna „wpływowość” medialnych guru?
Kolejna rzecz, to stadność towarzystwa. Koryfeusze indywidualnej niezależność dziennikarskiej są w rezultacie trzódką podążającą za kilkoma pasterzami z chowu wsobnego. Łatwo to zobaczyć. Jest parę źródełek tego nurtu. To tam padają kierunkowe tezy, powielane później przez brać trzódkową. Szczególnie jest to widoczne w momentach kryzysowych, kiedy piorun walnie w takie stadko, to rozbiega się, nie wie co o tym myśleć, póki nie wyjdzie jakiś tryk-przewodnik i im tego wszystkiego ładnie nie wyjaśni. A więc trzeba odczekać, nie panikować, bo odpowiednia interpretacja się w końcu pojawi i będziemy wiedzieć co myśleć. A jej autor znowu dowiedzie swojej genialności i zasadności tego, że słusznie jest przewodnikiem naszej trzódki.
I jesteśmy właśnie w takim momencie naszego crash testu. Paru guru się odezwało, stadko zawyło z zachwytu, że wreszcie ktoś im to ładnie wytłumaczył i że nie jest tak źle. Hura i ulga. Wreszcie. Tak to nawalali w Niego (w nas?) jak w bęben, my jak nic, rezonowaliśmy, a tu teraz wiadomo, że nie jest tak straszno. Co mówią więc guru? Ano mówią rzeczy, które tylko dla kompletnie zdziczałej trzódki mogą być łagodzące – dla postronnego obserwatora są tylko dowodem przyspieszającej degrengolady środowiska i etosy zawodu.
Zacznijmy od guru No.1.. Redaktor Żakowski, mój ulubieniec. Katon mediów, człowiek symulujący wartości, w rzeczywistości mistrz ich płynnego dostosowania do etyki sytuacyjnej. On nam wszystko wytłumaczy. W sprawie lisiej opublikował długawe oświadczenie. Długawe, bo tu trzeba było trzódce wytłumaczyć wszystko od początku, gdyż sprawa jest zagłębiona. Ale my się skupimy na jednej konstatacji: „Lincz jest gorszy niż mobbing, a w sprawie Tomasza Lisa czuję zapach medialnego linczu, do którego nie chcę się przyłączyć.” No, tu warto się zatrzymać i zrobić szkolny rozbiór zdania.
Po pierwsze guru powiedziało, że to lincz. Możemy, w przypadku akolitów guru – musimy, wierzyć na słowo. W ten sposób można każdą reakcję przedprocesową uznać za lincz. Sugestia jest jasna – siedzieć cicho, bo nie wiadomo jak to było naprawdę (a po sądzie, za dwa lata będzie wiadomo?). Co prawda pan guru podaje przykłady ofiar podobnych linczów, ale widać po spisie, że lincz działa tylko w jedną stronę (Cimoszewicz, Oleksy, niewinne przecież ofiary kelnerów „U Sowy”). Pan redaktor oczywiście zapomniał o linczach własnych, działających w drugą stronę, gdzie dowodził całymi nagonkami na ofiary swoich tekstów, nie czekając na jakiekolwiek wyroki.
Poza tym „lincz jest gorszy niż mobbing”. A skąd to – nawet przyjąwszy, że mamy do czynienia z linczem – Pan Redaktor wie? Ma jakieś porównania z własnego życia, na tyle istotne, że o tym jest tak przekonany? Kto Cię skrzywdził redaktorze? I co to za relatywizowanie? Lincz to lincz, mobbing to mobbing. Co ma do rzeczy co jest gorsze od siebie? Czy jest jakaś skala pogardzania człowiekiem, hierarchia „bardziej-mniej”? Redaktor, tryk postępowców, powinien chyba wiedzieć, że przynajmniej w lewackiej idolo jest taka kwestia, że nie można relatywizować krzywdy ofiar, bo te – kiedy się okazuje, że są gorsze rzeczy niż te, które przeżyli – mogą się poczuć porzuceni w swej krzywdzie, samotni, ba – otoczeni ostracyzmem domniemanych współczująych. Efektem jest nie tylko eskalacja krzywdy powiększonej o aktywną obojętność otoczenia, ale… wysłanie ostrzeżenia do innych #MeeToo czekających w kolejce, by się tak szybko nie wyrywali, bo w końcu uczestniczą w… linczu.
Drugi tropik wyjaśniający pochodzi od innego „wyjaśniacza” medialnego środowiska, pana redaktora Macieja Wierzyńskiego. On, w swoim artykule pt. „Lis a sprawa polska” stwierdził między innymi: „Mam smutne wrażenie, że Polska jest za mała dla ludzi wybitnych, nietuzinkowych. Nie jest w stanie ich pomieścić, jest jednak także za biedna, żeby się ich pozbywać. Tak uważam. Uważam też, że – ogólnie rzecz biorąc – przynoszą więcej korzyści, niż sprawiają kłopotów. Bo nie mamy ich za wielu.”
Co my tu grzejemy? Trzódko, nie bójcie się jesteście wyjątkowi. Nie jest Was zbyt wielu, wszelkie grzeszki mogą być Wam przebaczone, musicie być tylko wyjątkowi (w tropieniu pisizmu, o tym dalej w artykuliku) a możecie być objęci immunitetem. W dodatku mamy tu do czynienia z zakompleksionym myśleniem postkolonialnym. Gdzie nam tam Polakom do innych, oni mają tylu takich Lisów, że mogą ich sobie wywalać do woli, zaraz przyjdą następni (bo one tam na Zachodzie zdolne som). U nas to co innego – trzeba tolerować takie perełki, dawać się poniewierać w robocie i pozwalać zaglądać za stanik. My za biedne som, by nas było stać na takie ekstrawagancje jak ludzka przyzwoitość i wiarygodność dziennikarska.
No więc trzódka dostała co chciała – od jednego wykazanie, że wszystko płynne jest, jak się porówna jabłka do gruszek, to w wyniku tego działania mogą wyjść jakieś całkiem inne frukty. Drugi powiedział, że należy cenić takie wyjątki (a kto się w braci medialnej uważa za zwykłego mediaworkera?), wybaczać wiele, chronić substancję narodową. W końcu jesteśmy w łańcuchu działań, w których guru wyznacza kierunek braci, ci, z małymi improwizacyjnymi różnicami nadają te mądrości do gawiedzi, która czyta i siedzi. I wara wam od tego jak, po ilu jeździmy, czy płacimy jakieś podatki, podszczypujemy wasze (nasze?) kobitki. Mamy dwa światy oświeconych nadawców i czerń odbiorców. I jedna zasada – macie za to nas szanować i akceptować każde zachowania. Tak wygląda dystrybucja nie tylko prawdy, ale i ogólnego szacunku do zawodów społecznego zaufania.
I tego się naród uczy, jak widać z szokującymi skutkami.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
1.#LisMeToo :-D))) słodkie
2.Wierzyński- szkoda gadać, co ten facet wymyśla? Ja przyznam, że nie śledziłem wcześniej tematu bo miałem wyrobione zdanie w tytule:Lis Tomasz…ani mnie on grzęzi ni zieje., ale to co Wierzyński wypowiada o „osobach wybitnych” ( gdzie tu wybitność, zwykły lans?) to naprawdę jakieś majaczenia osoby wracającej po całym dniu z plaży…
Ogólnie: szkoda czasu. Ciąg dalszy pt „Problemy pierwszego świata”.
Słyszałem komentarz Żakowskiego. Nie wiem co się z nim stało(a stało się coś niedobrego po 2020 roku). Ale mam podejrzenia, że ze względów osobistych (znał Lisa i może przyjaźnił sie z nim), ma do tej sprawy stosunek nazbyt emocjonalny. Nie wiem czy Żakowski ma wpływ na media i dziennikarzy. Na swoją stację – TokFM, nie miał , bo Lisa już nie zapraszają do studia. Na Politykę, w której pisze również, bo magazyn nie bierze go w obronę. Zresztą moim zdaniem Żakowski może nie był nawet świadomy tej sytuacji bo pracuje z Lisem jako partner, a nie jako podwładny, a Lis to jednak rozróżnia. Zresztą komentarz nowego naczelnego Newsweeka Tomasza Siekielskiego również daje sporo do myślenia. Sam z nim pracował – JAKO PODWŁADNY- i… „to nie był jego ulubiony szef”. Mnie komentarz Siekielskiego mówi wszystko. Nie będę się znęcał nad Lisem, bo to schorowany człowiek. Po kilku udarach, żył w wiecznym stresie, ciągłym napięciu( nie zawsze uzasadnionym, to napięcie przerzucał też na innych), a to pozostawia ślad na zdrowiu, także psychicznym, na zawsze. Moim zdaniem powinien dać sobie spokój z mediami po 2019 roku. Pewnie nikt by go już nie atakował, ale on dalej chciał żyć jak przedtem. A to już było niemożliwe. I znów zacytuję Siekielskiego:” Świat się zmienił, Tomasz Lis nie”.
Nie bardzo wiem, skąd Twoje dość pozytywne zdanie o p. Żakowskim. Obserwuję jego wypowiedzi od blisko 10 lat i musze przyznać, że jest to rzadko spotykana kanalia w świecie dziennikarskim. Pamiętam jak po bydlęcemu traktował wyborców w ogóle. Nie może się nazywać dziennikarzem ktoś, kto jest z założenia propagandystą. A jeśli dodamy do tego wątek dobrowolnej współpracy ze służbami PRL, to wyjaśnia nam to skąd się wziął ten jego pęd do propagandy, bronienia wszystkiego, co pachnie postkomuną i atakowania wszystkiego, co ma czelność wspominać np. o równości wobec prawa.
Jak to Pan nie wie skąd pozytywne zdanie BMXa o Żakowskim (kanalia to bardzo delikatne określenie) ?:)
Przecież BMX to propagandysta komuny i POstkomuny. Cienki bo cienki, ale jednak na swoje możliwości uwija się na tutejszym blogu jak żaba w ukropie.
Powiela mądrości Żakowskich, Lisów, Wołków etc., chyba w nie wierzy, bo do cynizmu potrzeba choć trochę inteligencji, więc jak miałby mieć inne zdanie o kanalii niż przyzwoici ludzie?