30.04. Nowy Wspaniały Zjadł
30 kwietnia, dzień 424.
Wpis nr 413
zakażeń/zgonów
2.792.142/67.502
Cały czas łowię znaki nowego. Czytałem, i parę razy napisałem, sporo prób opisu Nowego Świata. Wielu go zapowiada i nie są to tylko foliarze, ale i poważne gremia – od premierów po ludzi wpływowych organizujących spotkania jeszcze bardziej wpływowych. Jak mówił ksiądz Bronisław Bozowski – nie ma przypadków, są tylko znaki. A więc czasami szukam takich znaków, a czasami wpadam na nie, leżące do tej pory przed moim nosem. Niezauważone, bagatelizowane, lekceważone.
I właśnie otworzył mi się taki przykład, na który się natykałem prawie codziennie. To pałętająca się po całym internecie reklama diety Huel. Właściwie nie zauważałem jej jak każdej innej, ale raz się skupiłem i odczytałem co tam naprawdę jest. Otóż idzie o to, że wszystko możesz mieć w płynie. Firma dostarczy ci sproszkowany wkład do szejkera i sobie możesz przygotować… obiadek. Ba, całodzienną serię posiłków.
W sumie o co chodzi? Przecież i tak wchłaniamy określoną ilość pożywienia składającego się z różnych elementów. Zamiast przypadkowo trafiać na poszczególne składniki kupując sobie filet albo koperek, tu firma przygotuje ci wszystko zrównoważone. Bez kulgania mięs w niezdrowych sosach i tego całego gotowanio-smażenia. Zbalansujemy ci dietę, będziesz miał kubeczek na śniadanie, na obiadek i kolację osobne. Łatwo przyswajalne, bez tego całego trawienia, tak męczącego organizm, bez niepotrzebnych tłuszczów i zasmażek, od których wątroba wariuje jak po popijawie. Czyli same korzyści.
Tak, ale dla mnie to znak nowego, sprowadzanie człowieka już tylko do jego elementarnych biologicznych potrzeb. Przecież każdy posiłek można przerobić na jakiś zestaw składników, które wcale nie muszą mieć postaci drugiego dania z przystawką. Biologicznie wychodzi na to samo, ale czy kulturowo? Społecznie? No bo przecież wtedy rezygnujemy z całego dziedzictwa kuchni i zwyczajów żywieniowych rozproszonych różnorodnie po świecie. Przecież i foie gras można przerobić na jakiś szejk, c’nie? Biochemicznie to samo. A socjalnie? Przecież kultura stołu to znaczna część naszej kultury i relacji międzyludzkich. Przy stole zawiązywały się sojusze, wojny, największe miłości i intrygi. I co teraz? Zasiądziemy z ukochaną przy stoliku i oboje przez słomkę z szejkera będziemy spożywać, ja substytut chemiczny krewetek w sosie maślano-winnym, zaś partnerka lazanię bolognese w płynie?
Od tego już krok do następnej granicy, następnego plasterka salami, który odkrawa nam po kawałku nowy świat. No bo dlaczego masz jeść niezdrowo? Przecież nauka mówi już co jest zdrowe, a co nie. A tu taki grubas się zażera, ląduje na cukrzycy i całe społeczeństwo ma się składać na leczenie takowego? A więc uratujemy cię przed samym sobą. Lemowska wizja przyszłości? Tak? Nowa Zelandia pracuje już nad całkowitym zakazem palenia papierosów. Dokładnie z taką samą jak powyższa, argumentacją.
U mego ulubionego Lema jest w jego „Kongresie futurologicznym” namalowany taki świat przyszłości, gdzie ludzie żyjąc w realu w przeludnionym i głodującym świecie są poddani chemicznej ułudzie, w której wydaje im się, że świat jest pustawy, tylko dla nich, zaś nieliczni ludzie opływają we wszelkie dostatki, które są w rzeczywistości chemiczną ułudą. Myślą, że jedzą smażone przepióreczki na beszamelowym spodzie, a w rzeczywistości ciumkają z podstawionego szlaucha papkę mączno-rybną rozrzedzoną pokostem, by to świństwo lżej przechodziło przez gardło.
Mistrz się jednak pomylił. Przecenił człowieka. Jemu wydawało się, że chociażby w kwestii jedzenia trzeba będzie go oszukać, by wziął to do ust. Okazuje się, że nie trzeba. Jeżeli przyjąć, że tak jak posiłek jest zestawem składników, to można tak i popatrzeć na człowieka. To też pewien zestaw komórek i organów, któremu trzeba dostarczyć odpowiednio zbalansowanego paliwa. Ze szlaucha „instrybutora”. Jeśli jesteśmy tylko workiem atomów, bez tradycji, kultury i wartości, to tak, to się zgadza.
Ciekaw jestem ilu jest takich ludzi, którym co najmniej w tej kwestii, jest wszystko jedno. Będziemy mieszkać jak Robinsonowie w kwarantannowych samoizolacjach, do których na wycieraczki będą dostarczane posiłki w proszku do rozrobienia. To już tak jak u Lema, z tym, że już bez żadnych masek. Nie trzeba nas oszukiwać. „Myśmy wszystko zapomnieli…”
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
PS. Lichocka, Ty wiesz co…
Taki trochę Matrix się nam szykuje.
Panie Jurku, proszę, powinno być: gotowania-smażenia, nie przez „Rz”.
Pozdrawiam
Podobny opis ich planie jest też w Janusz Zajdel – Limes Inferior. Dla biedoty gorsza waluta, byle starczyło na tani browarek i trochę kalorii. Bogaci opływają w luksusach poza miastem