31.07. Bilans 150 dni pandemii

2

31 lipca, dzień 150.

Wpis nr 139

zakażonych/zgonów/ozdrowień

45.688/1.716/33.987

Dziś minął 150. dzień pandemii. Jak zwykle w takich okrągłych przypadkach pora na podsumowanie. To pięć miesięcy jak się męczymy, no właśnie – z czym? Na początku mieliśmy troski wyłącznie epidemiologiczne. Ówczesne liczby zgonów i zachorowań to pikuś w porównaniu z dzisiejszymi. Dziś jesteśmy świadkami tego, co już wtedy prorokowali nieliczni, w tym moja nieskromna osoba. Ścisłe warunki izolacji będą nie do utrzymania z powodów społeczno-gospodarczych i będziemy je luzować, nawet przy wzroście zakażeń. I tak się dzieje.

W maju niższe wskaźniki zachorowań, a właściwie zakażeń, były już na tyle śmiertelnie groźne, że wybory prezydenckie zostały przez klasę polityczną odwołane w swym konstytucyjnym terminie. Zaś te w terminie przełożonym – przy gorszych wskaźnikach epidemiologicznych – już nikogo nie przestraszały, nawet opozycji, dla której majowe koperty zabijały, zaś lipcowe kolejki do komisji wyborczych – już nie. Wystarczyło zamienić Kidawę na Trzaskowskiego i interpretacja danych epidemiologicznych dokonała cudownego przemienienia. I to w obu wrogich telewizjach.

Tak samo jest i teraz. Choć premier Morawiecki zrelatywizował, a właściwie trochę „odwołał” już wirusa przed wyborami, to obecnie poziom dziennych zakażeń przebił już psychologiczną dla rządzących granicę zakażeń dziennych ponad poziom 500+. Opadająca fala ma się podnosić, choć z kolei WHO (ach te WHO, WHO) ogłosiło ostatnio, że… żadnych fal koronawirusa nie ma, że to jedna fala, bez jakichkolwiek sezonowych rytmów. Profesor Gut mówi, że jak przekroczymy 1000 zakażeń na milion obywateli to powinniśmy się martwić, czyli już powinniśmy. Ale głównie chyba tym, czy służba zdrowia wydoli z takim napływem, ale w szpitalach, nawet przy obecnym 500+, widzę jednak pustki. To dobrze, bo można się wreszcie porządnie zająć „pacjentami niepriorytetowymi”, czyli tymi, którzy musieli odczekać swoje na przewalenie się – głównie medialnej – fali ofiar koronawirusa. A więc to lepiej dla do tej pory odłożonych operacji, rakowców i innych uciążliwie chorych, o których niewesołym losie niewielu się martwiło. Odliczaliśmy koronawirusowe zgony jak upływ sekund przy tykającej bombie, a „zwykłe” frakcje cywilizacyjnych chorób dożywały sobie (albo i nie) po domach.

Teraz służba zdrowia powinna to lepiej wytrzymać, bo troszkę więcej wiemy o wirusie. Na początku, przy słabych i – do dziś zresztą – niepewnych wynikach testów kaszlących wiozło się do szpitali, co powodowało, że placówki służby zdrowia stały się największym (ponad 30%) źródłem zakażeń, gdzie ludzie z ostrym przeziębieniem branym za objawy Covidu lądowali w szpitalach i tam się dopiero zakażali. Teraz jak komuś wezmą pozytywny wymaz, to siedzi w domu na kwarantannie i w większości przechodzi ją bezobjawowo, lub z lekkimi objawami a la grypa. Dopiero jak mu się pogorszy tak, że ma kłopoty z oddychaniem to wiozą go do szpitala i podłączają do respiratorów, których… nie ma, bo rząd kupił ich partię, pieniądze i dostawca zniknęły, a urządzenia nie dojechały.

Widać na jak cienkiej lince była nasza, podłączona do światowej, gospodarka. Wystarczyło 5 miesięcy większego lub mniejszego spowolnienia i wszystko się posypało. Zmieniają się bieguny globalnej gospodarki światowej, porwały się łańcuchy dostaw. Wyłaniają się pretendenci do liderowania światowym ładem, nawet pretendenci do lokalnych, kieszonkowych mocarstw. Polska też dostała swoje, choć podobno – w porównaniu z innymi – idzie nam nie najgorzej. Ale cóż to za pociecha, skoro w krajach rozwiniętych mamy taki poziom długu, że łatwo się nam porównywać z bankrutami na światowej kroplówce. Kraje podrukowały pieniądze by zasilić płynność upadającej gospodarki, nawet Unia się zadłużyła zbiorowo, w dodatku dokręcając śrubę europejskiej integracji. U kogo może się zadłużyć cały świat?

Minister Szumowski przerwał urlop, co może być symptomatyczne. Dane o wzroście zakażeń są na tyle alarmujące, że rząd musi coś postanowić. Choć ponoć epidemiologicznie nic się nie dzieje bo zwiększenie ilości zakażonych jest podobno spowodowane tylko większą liczbą testów przeprowadzanych wśród górników. Na razie rozważa przymknięcie kwarantannowego okna na przybyszów z zewnątrz. Jeśli chodzi o politykę wewnętrzną to mamy – na razie – grożenie palcem, że towarzystwo się za bardzo rozhulało i jak tak dalej pójdzie to dokręci się śrubę izolacji. Ja jednak myślę, że ludzie już w drugą stronę nie dadzą się tak łatwo zagonić. Po pierwszej (nad?)reakcji na pandemię społeczeństwo już tego nie wytrzyma. Rząd nie pójdzie już drugi raz w zamknięcie gospodarki, co najwyżej zaproponuje jakieś nowe formy ochrony indywidualnej.

Wystarczy zobaczyć – w marcu, kwietniu, maju – nie mówiło się o niczym innym niż o koronawirusie, mieliśmy kilka-kilkanaście zakażeń dziennie i… samych ekspertów od epidemiologii. Dziś przy znacznie gorszych danych wirusowych niewielu już się nim przejmuje, amatorzy-epidemiolodzy zostali zastąpieni przez amatorów-ekonomistów. Co zabawne, często są to te same osoby, ale zawsze amatorzy.

Po politycznym amoku, jakim była końcówka dwuletniej kampanii politycznej, która jeszcze bardziej podzieliła Polaków, naród obudził się z kacem w nowej Polsce – tej ważniejszej, bo prawdziwej. Z zamkniętymi firmami, zwolnieniami, obniżkami pensji i dziećmi, które nie wiadomo, czy pójdą we wrześniu do szkoły. Może ten kac czegoś nas nauczy, choć polski gen skłonności do wojny polsko-polskiej ma olbrzymią przeżywalność i pewnie znów będziemy mieli medialne potyczki o to, kto gorszy. Zamiast refleksji jak zrobić by firmy zaczęły pracować, przyjmować a nie zwalniać, podwyższać a nie obniżać pensje i by nasze dzieci poszły do szkoły, za którą – to dziejowy fenomen – tak bardzo się już stęskniły.   

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

2 thoughts on “31.07. Bilans 150 dni pandemii

  1. Pandemia trwa. Wszystko już runęło, a my urządzamy się w zgliszczach. Miejmy nadzieję, że lata 20-te upłyną pod znakiem potu, krwi i łez i już w latach 30-tych będziemy widzieć, że się z tego podnieśliśmy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *